Wśród szczęśliwych, Sakura wciąż pozostawała główną bohaterką w niekończącym się dramacie.
Widziała zgliszcza Konohy. Z wielu miejsc wciąż unosił się dym, drapiąc Sakurę co chwilę w gardle. Wygrali. Przynajmniej tak ogłoszono. Zastanawiała się jednak, co to za zwycięstwo, w chwili, gdy ich dom przestał istnieć, a twarze Hokage na skale pokruszyły się tak bardzo, że ocalała wyłącznie podobizna czcigodnej Tsunade – zresztą tylko w połowie.
Czuła uporczywe palenie na skórze, a mimo to co jakiś czas jej ciałem wstrząsał zimny dreszcz. Z pewnością walczyła wówczas z wysoką gorączką. Opaska ninja, którą z dumą nosiła, przepadła, a ubrania na ciele wisiały groteskowo, rozerwane w wielu miejscach. Nie dawały już należytej osłony przed wiatrem. Wciąż starała się ignorować pieczenie i nieznośne kłucie w ramieniu, które zostało oblane kwasem. Mimo leczenia ręka nie dawała o sobie zapomnieć.
Pozostała w oddaleniu od pozostałych, chcąc zebrać myśli. Nie wiedziała, jak się czuje. Wszystko to, co do tej pory doświadczyła, wydawało się takie błahe, tak wyjątkowo nieistotne. Obserwowała jak wszyscy się cieszą, choć ona sama nie potrafiła wykrzesać z siebie choćby najmniejszej krzty energii. Powinna, lecz wydawało się, że już dawno utraciła kontakt z pokiereszowanym, wymęczonym organizmem. Znajdowała się jakby obok. Stała w pustce, obserwując całą scenę rozgrywającą się naprzeciwko niczym w kinie.
Naruto w euforii zwycięstwa rzucił się na Hinatę, przygniatając ją do ziemi. Jego usta desperacko przyległy do tych Hyuugi, aby złożyć na nich namiętny pocałunek. Trwało to wręcz nieznośnie długo, wywołując, w Sakurze silne uczucie dyskomfortu. To co robił Naruto było chaotyczne i dzikie, zupełnie jakby wciąż wisiało nad nimi widmo śmierci. Nigdy nie podejrzewałaby przyjaciela o podobne gesty. Nikt poza nią zdawał się tego nie zauważać. Każdy pozostawał zajęty sobą i tym, co dla niego najważniejsze.
Ino podeszła dziarsko do Saia, kładąc po prostu dłoń na jego policzku. Kiedy Haruno już pomyślała, że chłopak ją odepchnie, ten zdecydował się odwzajemnić gest jej przyjaciółki. Shikamaru kulejąc, podszedł powoli do Temari, a ta pozwoliła mu oprzeć się o swoje ramię, żeby nie upadł. TenTen bez słowa, z zaschniętymi na policzkach łzami, oparła czoło o czoło Nejiego. Pewnie się uśmiechali, choć nie była tego taka pewna z takiej odległości. Kakashi klęczał zasmucony obok Guy’a, wiedząc, że ten jeszcze przez dłuższy czas nie będzie mógł się podnieść. Mężczyzna w zielonym kombinezonie pokazał jednak jej mistrzowi kciuk uniesiony w górę. Rock Lee kierował jakieś słowa do Gaary oraz Kankuro. Kiba z największą pieczołowitością oglądał futerko Akamaru, żywo konsultując się z Shino.
W tym całym ferworze dostrzegła Tsunade, patrzącą wprost na nią. Była gotowa na przyjęcie jej w ramiona, niczym matkę, którą przecież się stała. Jednak coś zahamowało Tsunade, żeby ruszyć w kierunku uczennicy. Sakura uchwyciła spięcie na twarzy mentorki. Po kilku chwilach Tsunade odwróciła wzrok i udała się w stronę pozostałych Kage. Bez słowa. Bez żadnego pokrzepiającego gestu.
Dziewczyna odniosła wrażenie, że nogi wrosły jej w ziemię niczym korzenie. To była wyjątkowo upierdliwa sytuacja.
Niby wśród ocalałych, a jednak samotna.
Gdzieś pod płaszczykiem obojętności, ukryła się w jej wnętrzu radość ze zwycięstwa. Gdzieś głęboko poczuła mimo wszystko lekkie ukłucie, mając bolesną świadomość, że nie była i nigdy nie będzie pieprzoną księżniczką, więc musi zapomnieć o pięknym happy endzie we własnym życiu.
Wszyscy się cieszyli. Zdało się, że mimo zniszczonej wioski, życie przyjaciół będzie miało szansę toczyć się dalej. Sakura za to wciąż pozostanie w zawieszeniu.
— Sakura – powiedział cicho i z namaszczeniem. Jego głos sprawiał, że jej imię, choć tak bardzo pospolite, zabrzmiało wyjątkowo. Zawsze tak robił. Pozwoliło to przez wszystkie te lata żywić kunoichi nadzieję, że jeszcze coś się odmieni.
Z początku nie dowierzała. Myśl, że zniknął i nigdy nie powróci, płonęła żywo we wnętrzu kunoichi jeszcze z chwilą, gdy oddalała się od pozostałych shinobi i nie zauważyła Uchiha wśród tłumu. Ale był tam. Paradoksalnie głos Sasuke nie ofiarował jej ukojenia. Nie dał nadziei. To dziwne, tym bardziej, że sądziła, iż właśnie stąd pochodziła ta irytująca pustka.
Podszedł bardzo powoli, zupełnie jakby wcale nie chciał. Krok za krokiem. Podświadomie zapewne wiedział, że na to właśnie Sakura czekała całe życie. A może to wyłącznie jej osobiste fanaberie? Mimo wszystko nie miała zamiaru wykonać pierwszego ruchu. Nie tym razem. Uchiha stanął wreszcie tak boleśnie blisko i zerknął kątem oka na nią, jakby oczekiwał na rozwój wydarzeń. Dziewczyna jednak wciąż widziała zgliszcza Konohy, więc wszystko co się działo, nie miało dla niej większej wartości.
Milczeli. Sama nie wiedziała ile dokładnie minęło. Obraz ich dwójki stojącej ramię w ramię nieruchomo, z pewnością nie zgrywał się wówczas z wszechobecnym wybuchem radości i westchnieniami ulgi. Czy tylko Sakura dostrzegała, że wszystko upadło, choć przeżyli?
— Nie cieszysz się – dosłyszała tuż przy uchu. Gorący oddech Sasuke wyrwał Haruno z zamyślenia. Gest okazał się to tak niespodziewany i nienaturalny, że wzdrygnęła się wyraźnie zakłopotana.
— Niby z czego miałabym? – spytała cicho, spoglądając niepewnie na Uchihę. W pierwszym odruchu pomyślała, że nie usłyszał, lecz nie zamierzała się powtarzać. Gardło paliło ją tak bardzo, że mówienie sprawiało ból. – Odbudowa wioski potrwa lata – dodała.
Sasuke poruszył się nieznacznie. Jego nieustępliwe, pewne spojrzenie przeszywało dziewczynę na wylot, powodując dreszcze. Przeświadczenie, że zaraz runie na spaloną ziemię, bo ugną się pod nią nogi, coraz głośniej huczało w głowie. To szalone, palące pragnienie bycie przy Sasuke, mieszało się nieprzerwanie z ogromnym lękiem, niepewnością i zupełnym brakiem bezpieczeństwa.
— Odchodzę – oznajmił szybko, w całkowitym oderwaniu od poprzedniego tematu.
Jedno słowo, a uderzyło w nią z ogromną siłą. Mimo to nie potrafiła się poruszyć. Co miałaby niby zrobić, żeby jakoś zmienić jego decyzję? Znów się popłakać? Jakie to dla niej typowe. Żadne prośby czy błagania nie przychodziły do głowy, mimo ogromnego bólu, który zaczął zalewać serce.
Wśród szczęśliwych, Sakura wciąż pozostawała główną bohaterką w niekończącym się dramacie.
Zdecydowała się odwrócić wzrok. Choć na chwilę nie patrzeć w te oczy, które były w stanie całkowicie przewrócić jej świat do góry nogami. Ale niezależnie od tego jak często się odwracała, znów jakaś tajemnicza siła kazała spojrzeć na Sasuke. Tak było od zawsze. Tak bardzo nienawidziła siebie samej i tej słabości, której nie dało się zdusić żadnymi sposobami. Wreszcie uwierzyła, że ten cały ból, towarzyszący jej od lat, zwyczajnie stał się nieuchronnym przeznaczeniem. Czymś w rodzaju karmy, która musiała powrócić, bo zjebała poprzednie życie. Jeśli tak było, to obecne nie zapowiadało się bardziej optymistycznie.
Sasuke spoglądał na nią bez wyrazu, jakby stała się całkowicie przezroczysta. Zrozumiała w jednej sekundzie, że cokolwiek powie, nie będzie to miało żadnego znaczenia. On zdecydował. Znów w całkowitym oderwaniu od niej. Kompletnie nie licząc się z czymkolwiek poza własnym egoizmem.
Czego się niby spodziewałaś Sakura? Księcia jak z bajki? Żałosne. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Sasuke Uchiha stoi w zupełnej opozycji do tego co proste, szczęśliwe i dające ukojenie.
— Szybko, nawet jak na ciebie – odpowiedziała na pozór spokojnie, uważnie lustrując go wzrokiem. Brudny, poszarpany, krwawiący z wielu małych ran. Bez jednej ręki. Kikut, który zaleczyła kilkanaście minut wcześniej, wciąż nosił ślady krwi i musiał go niemiłosiernie boleć. Sasuke zdawał się jednak tego nie zauważać.
— Możesz iść ze mną, Sakura – wyparował, sprawiając tym samym, że nogi naprawdę się pod nią ugięły. W ostatniej chwili złapał ją jednak, chwytając mocno za ramię. – Jesteś chora – w jego głosie nie było troski, tylko całkowita neutralność.
— Wielu z nas się pochorowało – odrzekła, gwałtownie stając na równie nogi. Kontakt z jego ciałem z pewnością nie był czymś na co miała ochotę w obecnym rozstrojeniu. Choć… cholera wie czego tak naprawdę pragnęła. Zawsze goniła za Uchihą jak za królikiem, a gdy udawało się wreszcie znaleźć w pobliżu, nigdy nie wiedziała, co robić dalej.
Tak działo się i wtedy. Szok wywołany propozycją, sprawił, że zadzwoniło jej w uszach, a oddech przyspieszył, mimo że starała się to zamarkować.
— To żart z tą propozycją?
— Nie. Ale nie będę więcej pytał, jeśli mi teraz nie odpowiesz.
— Robisz mi łaskę? – prychnęła wściekle, nie biorąc pod uwagę, jakie mogą być tego konsekwencje. – Dajesz mi jedną szansę na porzucenie swojego obecnego życia, a jak nie wyrażę zgody w ciągu minuty, to mam wypierdalać?
Zdziwił się tymi słowami. Na ułamek sekundy pokazał swoją prawdziwą twarz, aby zaraz na powrót przywdziać maskę zimnego drania. Jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby znów nie miało to dla niego znaczenia.
Walczyła z wewnętrznym pragnieniem wydrapania mu oczu, choć doskonale wiedziała, że ostatecznie i tak nigdy nie zrobiłaby mu żadnej krzywdy. Niemoc, którą odczuwała w związku z tym człowiekiem, niejednokrotnie zdawała się palić wnętrzności.
— Zaimponowałaś mi, Sakura.
— A ty za to znów okazałeś się palantem. Nic nowego.
— Czyli nie? Nie zgadzasz się?
Chciała odpowiedzieć przecząco. Tak po prostu rzucić to jak nic nieznaczące słowo, a następnie zapomnieć. Chciała wyjść na heroskę, która była silna, niezwyciężona, niezależna i wreszcie – niezakochana w Sasuke niczym ostatnia kretynka. Ale nie umiała tego uczynić. Była uzależniona już zbyt głęboko, żeby nie spróbować desperacko go zatrzymać. Z heroski i wyszczekanej dziewuchy zawsze ostatecznie stawała się emocjonalną żebraczką.
— Po co ci to wszystko? Przed kim tak naprawdę uciekasz?
— Moje grzechy nie mają z tobą nic wspólnego.
— A mimo to proponujesz mi żebym poszła? To nie ma sensu.
— To miało uszczęśliwić ciebie, nie mnie.
Poczuła, jak w oczach pojawiają mi się łzy. To było zbyt okrutne nawet jak na Sasuke. Tak bezczelnie się przyznał, że to błahostka. Tak bezpardonowo zdeptał, rozszarpał i napluł na resztki tlących się w Sakurze nadziei.
— Nie chcę iść z tobą! – wykrzyczała, żywiąc nadzieję, że im głośniej to powie, tym bardziej sama w to uwierzy. Myśl o pozostawieniu wszystkich mieszkańców, tylko po to, aby do końca życia czuć niepewność, napawała ją przerażeniem. A wiedziała, że będą tylko we dwoje. Gdyby coś się stało pozostałaby sama sobie jedynym wsparciem.
— Kłamiesz.
— Niech cię trafi jasny szlag Uchiha. Mam nadzieję, że umrzesz.
— Znów kłamiesz, ale przyjmuję twoją odmowę.
I to już? Czy on naprawdę tak po prostu sobie pójdzie? Spojrzała zrozpaczonym wzrokiem na jego plecy, gdy już się odwrócił i zaczął oddalać. Tak po prostu w nieznane. W jednej sekundzie pożałowała własnych słów, chcąc zacząć biec. Ale nie mogła, wciąż czując się niemalże przyszpilona do podłoża.
— Sasuke! – krzyknęła.
Zatrzymał się raptownie i zerknął przez ramię.
— Idziesz?
— Miałeś już nie pytać.
Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i wzruszył lekko ramionami.
— Ja… wiesz, że ta naprawdę muszę tu zostać. Konoha potrzebuje lekarzy, zwłaszcza teraz po wojnie. Tsunade… powiedziała mi, że mam szansę zostać głównym ordynatorem. Jeszcze teraz czeka nas odbudowa wioski. Mam masę obowiązków do spełnienia.
— Rozumiem. Gratulacje.
Poczuła, jak jej twarz pokrywają ogromne rumieńce. Serce znów przyspieszyło swój rytm, zalewając ciało przyjemnym ciepłem. On nigdy wcześniej… nie pogratulował niczego. I choć do tej pory był bardzo chłodny, zdawało się Sakurze, że słyszy w jego głosie zainteresowanie.
— Wrócisz jeszcze? – wypluła to pytanie z siebie z ogromnym trudem przez mocno zaciśnięte gardło. Bała się usłyszenia odpowiedzi.
— Do następnego razu, Sakura – odpowiedział, unosząc lekko ocalałą dłoń.
Obserwowała go, dopóki całkowicie nie zniknął. Ten cholerny drań znów podarował jej nadzieję.
***
Dwa lata później
Sakura pamiętała dokładnie, kiedy wzięła pierwszą dawkę silnego narkotyku. Nie sądziła wówczas, że wyrządzi jej to jakąkolwiek większą krzywdę. Wiedziała jednak, że nie ma wyboru. Tsunade nie dawała jej wyboru. Ani nikt inny z wioski.
Było to w dniu, kiedy miała za sobą ciężką operację. Mimo że od rozpoczęcia odbudowy wioski minęły dwa lata, wciąż pozostało wiele do ulepszenia, a co za tym idzie nieustannie zdarzały się wypadki, które ona wraz z Tsunade musiały naprawiać. Tak było i tym razem, gdy wróciła zmordowana do mieszkania po naprawieniu wręcz zmiażdżonej nogi. Jeden z mężczyzn uległ wypadkowi na budowie. Okazało się to na tyle upierdliwe, że Sakura musiała łączyć ze sobą wszystkie mięśnie z osobna. Inaczej źle by się zrosły. Cały proceder trwał z pewnością coś koło dziesięciu godzin, jeśli dorzucić przywracanie krążenia, oraz mobilizacje chakry pacjenta w kończynie.
Pamiętała, że szła do domu niemal na śpiocha, ledwo poruszając nogami. Czuła, że sen miesza się z rzeczywistością. Kiedy dotarła na miejsce, ignorując zawzięcie własnego kota, od razu padła na łóżko w kitlu roboczym. Miała nadzieję, że wreszcie odetchnie, jednak odniosła wrażenie, że ledwo zamknęła oczy, a już z otępienia wyrwał ją głośny huk. Ktoś dobijał się do drzwi. Przeklęła siarczyście
— Czego? – zapytała ledwo przytomna, otwierając drzwi na oścież. Posłała nowo przybyłemu mordercze spojrzenie. Widziała jak skulił się w sobie.
— Tsunade cię wzywa – odparł Aomine. Młody chłopak, który pozostawał u nich stażystą na oddziale. – Potrzebna jest kolejna operacja.
— Co takiego?!
— Tym razem wypadek komunikacyjny. Siedmioletnia córka państwa Tetsuya wpadła pod ciężarówkę dostawczą. Tsunade już tamuje krwotok, ale znów trzeba otworzyć.
W pierwszej chwili miała wrażenie, że się przesłyszała. Na moment ją zamroczyło. Nie wiedziała dokładnie, kiedy zasnęła, ale zegar w korytarzu nieubłaganie dawał do zrozumienia, że spała nie więcej niż trzy godziny. Dodatkowo już wcześniej przeprowadziła długą i skomplikowaną operację. Poczuła, jak się w niej gotuje.
— Powiedz jej, że nie przyjdę.
— Dziewczynka umrze – chłopak spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma. – Nie możesz odmówić.
— To nie moja wina.
— Żartujesz, prawda?
— Aomine. Ja już jestem po jednej operacji. Nie dam rady więcej.
Spojrzał na nią w sposób, jakby właśnie miała zabić mu siostrę, mimo że Tetsuya wprowadzili się do wioski dopiero kilka tygodni temu i każdy ledwo ich kojarzył. Sakura poczuła się wyjątkowo źle ze spojrzeniem stażysty, wypalającym dziurę w ciele.
— Dobrze wiesz, że nie mamy lekarzy. Reszta posiada zbyt małe doświadczenie, żeby ją uratować.
Wiedziała. Ale zmęczenie tak bardzo naznaczyło całe jej ciało, że wówczas mogłaby skazać na śmierć nawet Aomine, mimo że bardzo się polubili. Zmrużyła powieki, zaciskając palce na grzbiecie nosa. Sama chciała umrzeć.
— Ile osób zgłosiło się w tym roku na staż?
— Trzy osoby.
— A ilu lekarzy odeszło?
— Czterech się wyprowadziło. Dwóch złożyło wypowiedzenie. Jeden zmarł.
Zaklęła w myślach, jeśli tak dalej pójdzie, zostaną z Tsunade całkowicie same. To z kolei pociągnie za sobą masę dodatkowych problemów. Zostało kilku zwykłych lekarzy, ale żaden z nich nie miał choćby predyspozycji do opanowania pieczęci byakugo, co dyskwalifikowało ich wszystkich, jeśli w grę wchodziły naprawdę ciężkie przypadki.
Nikt się nie nadawał… oprócz Aomine. Sakura zamrugała szybko, jakby doznała olśnienia. Zaczęła przyglądać się uważnie chłopakowi. Właściwie był jej rówieśnikiem, choć osiemnastoletnia Sakura znajdowała się znacznie wyżej w hierarchii szpitala. Wyższy od niej zaledwie o kilka centymetrów, jasnowłosy, choć z trochę ciemniejszą cerą, wpatrywał się w nią wielkimi zielonymi oczami. Do końca liczył, że ją przekona.
— Sakura, nie mamy czasu – warknął, mając wyraźnie w poważaniu jej lepszy status. – Obiecuję, że będę asystować.
— Dobrze, idź już. Dogonię cię. Muszę jeszcze iść do łazienki.
— Ale przecież…
— Nie dyskutuj.
Wtem pojawiła się przed nimi w kłębach dymu miniaturowa wersja Katsuyu.
— Gdzie jest ta podła dziewucha? Jak się zaraz nie pojawi w szpitalu, to obedrę ją ze skóry, a potem obetnę połowę pensji – kojący i spokojny głos Katsuyu nijak zgrywał się z przekazywaną przezeń wiadomością. Zaraz potem ślimak zniknął.
— Kurwa. Biegnij Aomine, zaraz przyjdę.
Zaczęła biec do łazienki, nie zważając na kolegę. Drżącymi dłońmi otworzyła szafkę z przygotowanymi przez siebie lekami. Na jednej z ampułek nakleiła napisać "zażyć tylko w nagłych przypadkach". Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Nie było nad czym dywagować. Wzięła ampułkę, strzykawkę oraz opaskę uciskową.
Przez moment zawahała się. Na samą myśl, o tym, co zamierzała zrobić, mocno podskoczyła jej adrenalina. Miała świadomość, że to chwilowy efekt. Jeśli czekał ją tak długi zabieg, adrenalina szybko opadnie, a ona sama zaśnie przy stole operacyjnym.
Usiadła na brzegu wanny, sprawnie zakładając opaskę uciskową. Zaraz potem napełniła strzykawkę zawartością ampułki. Wzdrygnęła się. Myśl o zrobieniu sobie zastrzyku samodzielnie napawała ją odrazą, ale nie miała żadnego wyboru.
To też nie tak, że los dziewczynki stał się jej obojętny. Poczuła się natomiast jak cyborg, jak ktoś komu zostało odebrane wszelkie człowieczeństwo. Wszak to przecież nie jej wina, że cierpieli na braki kadrowe. Mimo wszystko… wybrała odpowiedzialne zajęcie i czuła się źle z myślą, że mogłaby kogokolwiek skazać na śmierć. Była zbyt emocjonalna. Zbyt wrażliwa. Zbyt słaba. Łzy zaczęły ciec po policzkach.
Syknęła cicho, czując nieprzyjemne ukłucie. Zakręciło się jej w głowie. Nie zważając na to, zdecydowanie zaaplikowała sobie całość strzykawki. Czuła dokładnie jak płyn mrozi jej wystające żyły. Nie sprzątając po sobie, wybiegła z mieszkania.
W przeciągu trzech minut poczuła, jakby otrzymała nowe życie. Tętno przyspieszyło, rzeczywistość nabrała ostrości. Ciało stało się lekkie i skoordynowane. Ręce odzyskały dawną precyzję Umysł na nowo wyklarował całą sytuację. Pieczęć byakugo zalśniła w promieniach wschodzącego słońca. Wiedziała dokładnie, jakie zadanie musiała wykonać. Mimo to gdzieś z tyłu głowy, cichy głosik niczym mantrę powtarzał Sakurze, że nie powinna była brać tego narkotyku.
Ciężko było nazwać to lekiem. Nie było sensu się oszukiwać.
***
Operacja się udała. Jednak gdy Tsunade chciała z nią porozmawiać po zabiegu, natychmiast uciekła. Nie zdążyła sobie tego uświadomić, a już znajdowała się w połowie drogi. Nie chciała, aby sensei przyjrzała się jej powiększonym źrenicom i niespokojnemu oddechowi.
W uszach zaczęło jej szumieć, a głowa dudnić tępym bólem. Rozpoczęły się problemy z oddychaniem. Wymęczone nadludzkim wysiłkiem mięśnie, zaczęły się buntować. Walczyła, żeby nie krzyczeć. Osiem godzin. Pracowała przez kolejne osiem godzin, a substancja wzięta dożylnie zapewniała ją niezbędną energię. Do teraz.
Wpadła niczym burza, rzucając się na sofę w salonie. Położyła się na wznak, a jej oddech głośno świszczał. Najpierw czuła się wszechmocna. Nastąpił jednak moment, w którym miała wrażenie, że jeszcze chwila, a umrze. Chciała płakać, ale wydawało się, że cała woda z organizmu wyparowała. Silne skurcze mięśni, wyciskały z niej bolesne krzyki. Na twarz i kark wstąpił pot. Kitel niemiłosiernie uwierał.
Leżała bezwładnie, wsłuchując się w żałosne pomiaukiwanie własnego kocura. Nie była pewna, ale raczej nie miała czasu go choćby nakarmić w przeciągu dwóch dni. Nawet jeśli chciałaby to teraz zrobić, nie potrafiła.
Płakała, mimo że po jej policzku nie popłynęły żadne łzy. Nawet taki błahy fakt niemiłosiernie ją wkurwiał.
Ciało Sakury zaczęło się wreszcie poddawać, bo zasnęła. Przynajmniej tak jej się wydawało. Gdy zarejestrowała dotyk dłoni na ramieniu, na nowo spięła mięśnie.
— Sakura – usłyszała przy uchu.
Po jej kręgosłupie przebiegł silny dreszcz. Bała się otworzyć oczy w obawie, że to tylko majaki.
Ale on tam stał. Silny. Majestatyczny. Nieskazitelny. Niczym z jej snów. Chciała unieść się na łokciu. Przywitać go godnie, ale w głowie wciąż huczało, a mięśnie regenerowały się po niesamowitym wysiłku.
— Sa…su…ke? – każdą sylabę wypowiadała jakby w zwolnionym tempie, a jej źrenice na nowo stały się powiększone.
— Wpadłem w złym momencie.
— Nie istnieje dla ciebie zły moment – powiedziała, choć w głębi duszy pragnęła, żeby zjawił się kiedykolwiek indziej.
Była słaba, trzęsła się. Nie potrafiła skorzystać z prysznica. Wyglądała żałośnie. Patrzyła na ukochanego z wielkim trudem, widząc go jak przez mgłę. W gardle stanęła żółć.
Cholera jasna! Czemu teraz?
— Czujesz się dobrze? - spytał, choć jego ton nie wyrażał niczego.
— Tak.
— Kłamiesz.
Opuściła głowę, zawstydzona. Jak mogła liczyć na to, że go oszuka? Co prawda nie znał się na medycynie, ale nie trzeba było mieć wykształcenia medycznego, żeby stwierdzić w jakim była stanie. Wręcz tragicznym. Sasuke dużo podróżował, w wielu miejscach bywał. Z pewnością wielu ludzi poznał. I widział dziwne rzeczy.
Nie oceniał jej jednak. Nie patrzył w sposób karcący.
— Jak ci pomóc? – zapytał rzeczowo, rozglądając się dookoła. – Potrzebujesz pomocy, prawda?
— W łazience jest szafka na leki, przynieś mi pigułki w pomarańczowej fiolce.
Pokiwał głową. Bez problemu odnalazł łazienkę, mimo że nie powiedziała mu, gdzie powinien się udać.
— Masz – powiedział po nieco ponad minucie. Zaraz potem wcisnął jej grzechoczącą fiolkę do ręki.
— Dzięki – odparła nieśmiało, połykając na raz trzy małe pigułki.
— Wyrzuciłem też strzykawkę. Chyba nie miałaś czasu posprzątać.
Zalała ją fala wstydu. Przez moment zastanawiała się nawet, czy nie wyprosić Sasuke z mieszkania. Ale czy naprawdę byłaby w stanie to zrobić? Nie wiedziała przecież, czy zaraz sobie nie pójdzie. A jedyne co by jej wówczas zostało to kolejna dawka rozczarowania i goryczy. Wiedziała, że całe jej życie to tak naprawdę oczekiwanie. Od momentu do momentu, kiedy mogła choć na trochę zaistnieć w życiu Sasuke.
Księżniczka wersja prawdziwa. Naćpana pracoholiczka na etacie. I jej książkę. Niepoprawny, dysfunkcyjny włóczęga. Iście piękna baśń.
— Dużo pracy – odparła tylko, mimo że po jej głowie krążyło mnóstwo myśli, przyprawiających o coraz silniejszy ból głowy.
— Zrozumiałe. Medyk to odpowiedzialna profesja.
— Dasz mojemu kotu jedzenie? Na pewno jest głodny – przypomniała sobie, wyraźnie zmartwiona. Nie umiała ostatnio znaleźć dla niego czasu.
Rozejrzał się dookoła bez słowa. Sakurze cała sytuacja wydawała się tak mocno odrealniona, że miała ochotę się zaśmiać. Czy to możliwe, żeby naprawdę tu był, w momencie gdy go potrzebowała? Tak nagle, po dwóch latach?
— Mokra karma. Jest pod zlewem – uniosła powoli palec, wskazując na szafkę. Strasznie zirytował ją fakt, jak mocno drgają jej mięśnie. Przytrzymała palec drugą ręką.
— Od kiedy masz kota? – spytał, kierując się w stronę zlewu. Tak się złożyło że posiadała w salonie aneks kuchenny.
— Nieco ponad rok.
— Jak się wabi?
— Kiko
W myślach nazywała go Sasuke. Był niemal cały czarny, kulał na jedną łapę i miał białą łatkę na oku. Przyszedł kiedyś pod jej dom w czasie burzy. Od razu go wzięła i opatrzyła drobne rany. Uwielbiał chodzić własnymi ścieżkami, prowadzić życie nocne, kochał polować, a do tego wszystkiego niezbyt za Sakurą przepadał. Miała na ciele wiele śladów pazurów w ramach dowodu. Ciężko się zresztą dziwić, skoro nie mogła znaleźć czasu, żeby się nim porządnie zająć. O drugim imieniu kocura wolała jednak nie wspominać.
Sasuke nałożył kotu karmę i nawet się nie skrzywił, choć Sakura zawsze uważała, że kocie żarcie niemiłosiernie śmierdzi. Uchiha wydawał się w ogóle tego nie czuć.
— Pije wodę czy mleko? – nie spojrzał nawet na nią. – Miałaś czas zrobić zakupy?
— Koty nie powinny pić mleka. Woda jest koło lodówki.
Wzruszył ramionami, całkowicie niespeszony własną niewiedzą. Opłukał miseczkę i nalał Kiko świeżej wody z dozownika. Czarny kocur od razu rzucił się do obu misek, ocierając się po drodze o nogi swojego wybawcy.
Sasuke polubił Sasuke, doprawdy niebywałe.
— Tam jest krzesło. Usiądź sobie – wskazała skinieniem głowy. Niech zachowa chociaż pozory dobrej gospodyni.
— Nie zostanę długo – poinformował, choć i tak przysunął barowe krzesełko w pobliże wysłużonej sofy.
Niezależnie od tego co robił i gdzie się akurat znajdował, w oczach Sakury zawsze emanował seksapilem, gracją oraz niebezpieczną tajemniczością. Znów zakręciło jej się w głowie. Sasuke usiadł na stołku barowym, jedną nogę opierając na metalowej rurce. Druga za to wisiała swobodnie. Nadawało mu to iście zawadiackiego wyglądu. Sakura spostrzegła, że miał na sobie znoszone, zabudowane buty, coś na wzór wojskowych spodni oraz poszarpany, piaskowy płaszcz, który osłaniał mu cały tułów. Nie zauważyła choćby śladu kikuta. Włosy sięgały mu poniżej ramion. Były dość mocno poszarpane. Z nieukrywanym szokiem zauważyła, że dzięki takiej długości Sasuke wygląda trochę jak Madara. To co jednak go odróżniało to gruba, materiałowa, czarna opaska, którą najwidoczniej podtrzymywał sobie długie, niesforne włosy.
— Wyglądasz fantastyczne – wyznała, nią panując nad słowami.
Sasuke zaśmiał się gardłowo.
— Dziękuję.
— Znów pewnie uważasz, że jestem irytująca – stwierdziła, nie umiejąc się powstrzymać. Czasem dochodziła do wniosku, że każde spotkanie z Sasuke to odtwarzana w kółko taśma, na której wciąż popełnia te same błędy. Niczego się nie uczyła.
— Irytująca, ale urocza – wyznał. — Cieszę się, że cię poznałem.
Zamarła na chwilę. Otworzyła szeroko usta. Uśmiechnęła się. Czyżby się przesłyszała? Przecież on nigdy… ale dlaczego? Zachowywał się zupełnie inaczej. Nie wiedziała, co w związku z tym zrobić. Nic nie wydawało się właściwie.
— Kocham cię Sasuke.
O, najlepszy możliwy wybór. Powinnaś dostać za to jaką nagrodę Sakura. Doprawdy wyśmienite.
— Wiem – odparł tylko bez żadnej krępacji. – Musisz odpocząć Sakura.
Nie zbeształ jej. Nie odwzajemnił tych słów. Po raz kolejny sprawił, że nie wiedziała, co powinna myśleć. Wyjątkowo nienawidziła, gdy znów pozostawiał wszystko w zawieszeniu. Czasem chciałaby, żeby uderzył ją w twarz, przynajmniej byłby to jasny sygnał, co Sasuke tak naprawdę myśli i jakie ma uczucia względem niej. Czy wtedy by wreszcie obudziła się z tej paranoi? Nie wiedziała. Nie pamiętała czasów, przed poznaniem Sasuke. Zdawały się dla jej mózgu zbyt błahe i obojętne.
— Zostań ze mną.
— Nie mogę. Jeszcze nie. Zostałaś już ordynatorem?
— Nie, to cięższe niż myślałam. Praktycznie nie sypiam, Sasuke.
— Stałaś się silna. Na pewno sobie poradzisz.
Zamarła po raz kolejny. Miała ochotę się na niego rzucić. Mięśnie jednak wziąć protestowały. Ledwo uniosła się na łokciach.
— To dlatego wzięłaś narkotyki? – zapytał. Jego ton był całkowicie neutralny. Czekał cierpliwie. Wzrok Sasuke wyrażał zaciekawienie.
Cały jednak zapał jaki miała, wyparował, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie chciała, żeby o to pytał.
— Musiałam – wyznała zawstydzona. – Ratowałam małą dziewczynkę.
— Żyje?
— Żyje.
Uśmiechnął się lekko. Nie dodał nic więcej. Była mu za to ogromnie wdzięczna.
— A gdzie ty byłeś? – spytała wyraźnie zainteresowana. – Mam nadzieję, że nie spotkały cię żadne niebezpieczeństwa.
— To tu, to tam. Jak widzisz, mam tyle kończyn co ostatnim razem – odparł osłabiając kikut wraz z drugą ręką.
Zaśmiała się. Nie sądziła, że Sasuke posiada jakiegokolwiek poczucie humoru.
— Sam jesteś irytujący – uznała zgryźliwie. – Oszczędny w słowach jak zawsze.
Sasuke się zaśmiał. Prawdziwie. Szczerze. W jego oczach dostrzegła błysk.
— Bardzo możliwe – stwierdził.
— Ty jesteś prawdziwy? – spytała nagle, czując jak puls jej przyspiesza. – Nie do końca w to wierzę.
— A co byś wolała? – zapytał. – Nie jesteś w najlepszej formie.
— Wolałbym żebyś był prawdziwy. Tęskniłam za tobą.
— Niech tak będzie – wzruszył ramionami.
— I już? Tak po prostu?
— W obecnym stanie uwierzyłabyś moim słowom? – wlepił w nią powątpiewające spojrzenie.
Było to zaskakująco logiczne i bardzo w stylu Sasuke jak na to, żeby okazać się później zwykłą halucynacją. Przynajmniej żywiła taką nadzieję. Nie odpowiedziała mu jednak. Samo zniżenie głowy zdawało się wystarczyć za odpowiedź.
Zresztą, chyba jej nawet nie oczekiwał. Wstał powoli, kierując się w stronę wody i wyciągnął szklankę z najwyższej szafki. Sakura zawsze musiała przysunąć sobie stołek, żeby tam sięgnąć.
Nie odezwała się. Widok Sasuke, panoszącego się po jej mieszkaniu, jakby był u siebie, sprawiało Sakurze satysfakcję. W jakiś sposób cieszyło i uspokajało.
— Musisz pić – powiedział, wciskając jej szklankę do ręki. – Dasz radę?
Wypiła bez słowa. Sasuke przyniósł jej potem drugą porcję wody. I trzecią. Zaczęła czuć mdłości. Gdzieś tam z tyłu ciągle bolała ją głowa. Zachwiała się na łokciu. Choć tak bardzo chciała jeszcze porozmawiać, nie mogła. Odpłynęła.
***
Czuła bezsilność. Czekała na Sasuke drugiego dnia. I kolejnego. I jeszcze następnego. Gdy minął miesiąc już straciła wszelką nadzieję. Chwile, w których myślała o Sasuke poświęciła wreszcie kotu. Kiko zaczął przybierać na wadze. Nie miała zresztą czasu na siedzenie oraz przesadne zamartwianie się. Praca w szpitalu znów nabrała tempa, a Sakura dodatkowo zobowiązała się po wojnie do pomagania Tsunade w biurze Hokage. Miała zdecydowanie zbyt mało rąk do ogarnięcia wszystkiego.
Mistrzyni po incydencie z córką państwa Tetsuya bardzo rozczarowała się Sakurą. Stała się do tego oschła i niemiła, choć empatia nigdy nie była jej mocną stroną. Do tego wszystkiego obcięła protegowanej wynagrodzenie o dziesięć procent. Sakura nie kłóciła się. Wiedziała, że nie przyniesie to niczego dobrego. Całkowicie przyjęła na klatę skutki własnego rozchwiania. Zresztą, czuła się źle z tym, że na początku odmówiła. To w końcu siedmioletnie dziecko. Wzięła więc na siebie odpowiedzialność za jej rekonwalescencję, a pierwszego dnia, gdy mogła z nią porozmawiać, podarowała dziewczynce dużego brązowego misia.
Przez pierwsze pięć dni od wzięcia narkotyku nie była w stanie jeść nawet okruszków, a do tego ciągle zalewał ją pot. Czasami zdawało się też, że widzi podwójnie. Koszmary stały się czymś normalnym i częstym. Nie wspomniała o tym jednak nikomu. Zamiast tego zaczęła sama się leczyć ze skutków zastrzyku. Robiła własne mieszanki wzmacniające, przez co brak normalnego jedzenia przestał być problemem. Każdego dnia przed pracą robiła sobie odżywczy zastrzyk. Do tego zaczęła zażywać stabilizatory w pigułkach. Każdy koszmar, przywidzenie, zamazany obraz przed oczyma, zbywała pigułkami. Zielone, pomarańczowe, żółte. Wszystko własnej produkcji. Nie widziała w tym nic złego. W końcu to normalne leki. A ona była lekarzem. Wiedziała, co należy zrobić, żeby sobie pomóc. Nie pakowała do nich żadnego podejrzanego świństwa.
— Jak z taką postawą masz zamiar w przyszłości zostać głową departamentu medycznego?
— Słucham? – spytała zaskoczona Sakura. Akurat była w trakcie sortowania dokumentacji w gabinecie Hokage, gdy mistrzyni wyrwała ją z zamyślenia. Przetarła czoło szybkim ruchem. Znów zaczęła się niemiłosiernie pocić.
— Mówię o twoim podejściu do obowiązków oraz pacjentów.
— Już za to przeprosiłam – zjeżyła się, odkładając gwałtownie papiery. – Dziewczynka żyje, nie zostawiłabym jej.
— Nie o tym mówię. Wpłynęła na ciebie skarga od pacjenta.
Sakura dźwignęła się znad papierów. Na raz zalała ją wściekłość. Skarga na nią? To było co najmniej niedorzeczne. Co prawda pokłóciła się z jednym z pacjentów, ale było to kilka dni temu. Nie wyspała się, doglądała mnóstwa spraw, ustaliła harmonogram zabiegów. To logiczne, że padała na twarz. A stara Hashiko jeszcze narzekała na sposób, w jaki robiła zastrzyk. Sakura fuknęła wtedy na nią, ale bez przesady. Babsko wyprowadziłoby z równowagi nawet świętego.
Poszła zaraz potem do łazienki i wzięła zieloną na uspokojenie. Potem była już potulna jak baranek do końca zmiany. Nawet przeprosiła i przyniosła starej Hashiko dodatkowy kawałek galaretki na śniadanie.
— Hashiko każdego zaskarża – przypomniała z grymasem na twarzy, wachlując się papierami, które właśnie miała zamiar wyrzucić. – Pamiętasz? Doktor Noriaki z powodu notorycznych skarg od niej, złożył wypowiedzenie w tym roku.
— Nie możesz mi fuczeć na pacjentów – ciągnęła dalej Tsunade z wyraźną naganą. – Niedługo oddam ci departament. Jak chcesz zyskać szacunek ludzi, skoro zupełnie nie kontrolujesz emocji?
— Niedługo nie będzie kim zarządzać – przypomniała. – Mamy coraz mniej ludzi. To co się dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Sama mam tu leczyć?
— Znajdź sobie uczennicę, której przekażesz byakugo, żeby ci pomagała. Ja tak zrobiłam – uniosła brew znad kubka kawy, a potem podpisała kolejne dokumenty.
— Żadna z obecnych lekarek się do tego nie nadaje. Akemi i Sayuri wręcz cudem opanowały podstawy medycyny. Kumiko może i wykazuje większe uzdolnienia w dziedzinie kontroli, ale to wciąż za mało. Z pustego to i Salomon nie naleje.
Tsunade westchnęła ciężko, po czym złożyła palce obu dłoni. Spojrzała na Sakurę wyraźnie zdeterminowana. Skończyła się jej kawa, więc wciąż nic nie mówiąc, podeszła do ekspresu.
— Zgłosiło się do nas trzech stażystów, Aomine pewnie ci mówił. Jest wśród nich dziewczyna – oznajmiła, wsypując dwie łyżki cukru do kawy.
— Niby kto? – bąknęła wyraźnie niezainteresowana. Z pewnością ktoś wyjątkowo mierny.
— Hinata Hyuuga.
Gdyby Sakura wówczas coś piła, z pewnością wszystko by wylądowało na papierach. Zachwiała się lekko przy biurku. Przed oczami na chwilę pociemniało. Miała ochotę się zaśmiać, zaraz jednak spoważniała. Jeśli nie zgodzi się jej uczyć, Naruto śmiertelnie się na nią obrazi. On i Hinata byli już narzeczeństwem. Miała przesrane.
— Lubię ją, ale do bycia medykiem shinobi potrzeba idealnej kontroli. Można ją nauczyć leczenia ludzi, nie jest durna, ale nie opanuje byakugo. Nawet ty w to nie wierzysz.
Tsunade zaśmiała się gardłowo, taksując podopieczną wzrokiem.
— Nie istnieją słabi uczniowie, jedynie beznadziejni nauczyciele. Przypomnieć ci jakim ty byłaś beznadziejnym przypadkiem? Znałaś jedno jutsu na krzyż.
Sakura poczuła, jak czerwienieją jej policzki. Lekko uchyliła usta, zaraz potem je zamknęła. Nie chciała już nic mówić na ten temat. Nie było sensu się kłócić. Tym bardziej, że nie miała w rękawie żadnego argumentu na swoją obronę.
Tsunade widząc jej reakcję, uśmiechnęła się.
— Okej… ale nie mam czasu uczyć jej od zera. Hinata nie potrafi z tej dziedziny zupełnie nic. Znam kogoś, kogo mogłabym nauczyć byakugo w przeciągu dwóch lat, jeśli zacznę teraz. U Hinaty zajęłoby to pięć, jeśli w ogóle byłaby w stanie. Shizune się to nigdy nie udało.
Widziała jak Tsunade się spina, wbijając w nią ostre spojrzenie. Domyśliła się, że wystarczy jedno złe słowo, żeby wywołać wojnę. Sakura przełknęła ciężko ślinę.
— Aomine jest niezwykle zdolnym…
— Nie – ucięła nagle Piąta. – Odkąd pieczęć istnieje jest ona przekazywana wyłącznie kobietom. Nie zgodzę się, żebyś szkoliła do tej praktyki mężczyznę.
— Świetnie – żachnęła się, podpierając pod boki. – Niech ludzie zaczną umierać. We dwie już teraz ledwo sobie radzimy z obowiązkami.
Tsunade zamknęła oczy, jakby w ogóle przestała jej słuchać. Znów napiła się kawy. W Sakurze aż zawrzało. Zagryzła wargi, czując, że zaczyna po nich spływać krew. Przez kilka chwil było między nią a mistrzynią wyłącznie ciężkie, znaczące milczenie. Sakura poczuła się, jakby jakaś niewidzialna siła, chciała przyszpilić jej barki do podłogi. Oddychała głośno.
— Co to za jakiś chory zwyczaj? A co jak będę miała kiedyś dziecko? I będzie to syn? Nie będę mogła go tego nauczyć?
Tsunade prychnęła wyraźnie rozbawiona, a do tego spojrzała na nią tak, jakby sam pomysł założenia rodziny przez Sakurę był czymś absolutnie wątpliwym, wręcz wykluczonym. Co jak co, ale jej życie miłosne to dno.
— Dobra, jak sobie chcesz. Idę do łazienki – oznajmiła, nie patrząc już nawet na Piątą.
Gdy zamknęła się w kabinie, łzy poleciały ciurkiem. Drżącymi rękami sięgnęła do kieszeni kitla. Do Hokage przyszła prosto ze szpitala. Wyciągnęła dwie fiolki. Zielona na uspokojenie. Żółta na nagłe poty i skurcze mięśni. Nauczyła się je połykać bez wody.
Po trzydziestu minutach było lepiej. Znacznie lepiej. Ochlapała twarz lodowatą wodą, wychodząc z uśmiechem na twarzy.
***
Zastrzyk wzmacniający dawał poczucie spokoju. Same porządne składniki. Próbowała ich nie brać, po minięciu skutków ubocznych, ale poczuła się wówczas słabsza. Zrobienie takiej mieszanki okazał się dziecinnie proste. Chcąc być wydajna w pracy i nie narażać się na większą obniżkę pensji, brała je codziennie. Na początku dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale potem wytłumaczyła sobie, że przecież dawali je pacjentom. To nic złego. Sakura zawsze musiała pozostać na najwyższych obrotach. Była uczennicą Tsunade. Przyszłą nadzieją Konohy. Nie mogła zawieźć.
Nigdy już. Nikogo.
Zdjęła opaskę uciskową. Przeszła do salonu. Akurat miała jeden dzień urlopu i umówiła się na spotkanie z Naruto w nowo otwartym barze. Sprzedawali tam ramen i różnorakie desery. Miała jeszcze trzy godziny. Czuła niesamowitą ekscytację. Dawno temu nie widziała Uzumakiego. I dawno temu nie miała wolnego. Jak ona kochała tego świra.
Chcąc wykorzystać czas kreatywnie i produktywnie, wyjęła niezbędne medykamenty. Głos z tyłu głowy mówił jej, że powinna uzupełnić zapasy. Nowe hobby Sakury w postaci tworzenia leków dla siebie, powodowało spore braki w domowym zaopatrzeniu. Tym bardziej, że korzystała z nich często. Także z pigułek. Była szczęściarą, że akurat posiadała dostęp do szpitalnego zaopatrzenia i rozdzielała leki. Gdy podkradała składniki, nikt nie zwracał na to większej uwagi. Zresztą część z nich nabywała w lokalnej aptece. Nie budziło to zbytnich podejrzeń.
Westchnęła ciężko. Wiedziała podskórnie, że narkotyk jej się jeszcze przyda. Kiedyś. W odległych czasach. Zresztą Tsunade zawsze mówiła, że warto mieć takie rzeczy. Oczywiście na wszelki wypadek. No i miała. Użyła narkotyku dopiero pierwszy raz w życiu.
Przeszła do swojego mini laboratorium. Założyła po drodze gumowe rękawice i jeden ze swoich nieśmiertelnych kitli. Związała włosy. Westchnęła ciężko. Koniecznym było zachować pełne skupienie. Zrobiła wszystko tak, jak należało. Następnie silną miksturę przelała do ampułki. . Nie zapomniała nakleić napisu "zażyć tylko w nagłych przypadkach". Domyśliła się, że kolejna dawka wywoła jeszcze gorsze skutki. Była jednak na to gotowa za jakiś czas.
Różnorakie wariacje tej mieszanki stosowano na wojnie wśród wojskowych. Pierwszymi królikami doświadczalnymi stali się jeńcy wojenni oraz najbardziej niebezpieczni więźniowie. Preparat dobrze przygotowany zwiększał możliwości organizmu i pozwalał nawet wyczerpanemu człowiekowi działać na pełnych obrotach nawet do dwudziestu godzin. Oczywiście starała się zrobić własną wersję, która nie będzie tak silna i zarazem destrukcyjna jak ta wojskowa. W końcu pracowała tylko w szpitalu, a co za tym idzie, czasami nie spała oraz nie miała czasu na odpoczynek. Zmieniła proporcje, dodała więcej stabilizatorów, zmniejszyła ilość substancji pobudzających.
Uśmiechnęła się lekko. Zamknęła ampułkę w szafce. Doszło do niej, że musi dokupić jeszcze strzykawki.
Akurat Naruto zapukał do drzwi, gdy zakończyła cały proces. Odczuwała niesamowicie szczęście. Naruto był dla niej niczym słońce. Wreszcie porządnie odpocznie.
— Sakura! Jak dobrze cię widzieć – oznajmił wesoło i z uśmiechem, ściskając przyjaciółkę tak mocno, że prawie pękły jej żebra.
— Poczekaj. Tylko się przebiorę.
***
— To jest właśnie droga, którą obrałaś i musisz ponieść jej konsekwencje.
— Wiem, ale jednocześnie chce mi się płakać.
— Całkiem normalny proces - wzruszył ramionami.
Wyżaliła mu się. Wspomniała o wszystkim oprócz narkotyku i leków, które aktualnie bierze. Z jakiegoś powodu, nie umiało jej to przejść przez gardło. Poczuła smutek, mimo pięknego słońca oraz stającego przed nią pucharka lodów.
Naruto zawzięcie pożerał swój ramen, który potrafił jeść nawet w temperaturach iście pustynnych. Co jakiś czas rzucał jej jednak krótkie spojrzenie.
— Myślę, że Tsunade w gruncie rzeczy nie chce dla ciebie źle. Babunia po prostu ma taki charakter.
Nie mogła się z nim nie zgodzić. Obcowała z tą kobietą wystarczająco długo, żeby się o tym przekonać. Teraz jeszcze jej mistrzyni spotykała się czasem z Naruto, żeby przyuczyć go do posady Hokage.
— A jak tobie idzie? – zainteresowała się. – Tsunade mocno daje w kość?
— Idzie mi tragicznie – oznajmił ciężko. W jego głosie nie pozostał ślad po początkowej wesołości. – Wiesz, jak się stresuję? Ciągle mi się wszystko myli. Jeszcze mam tyle książek do przeczytania. To takie… nudne. Jesteś lepsza w książkach.
— No cóż, to droga którą obrałeś, więc… – przytoczyła jego niedawne słowa, zajadając się lodami.
— Strasznie ciężko wam w tym szpitalu. Może… rozpatrzył już ktoś podanie Hinaty?
Spięła się na ułamek sekundy. Przypomniała sobie niedawną rozmowę z Tsunade. Naruto jednak nie wiedział, co Hokage planowała dla jego narzeczonej. Postanowiła mu jednak o tym nie wspominać. Tym bardziej, że nie wierzyła w powodzenie całego przedsięwzięcia.
— Widziałam już jej papiery – zaczęła powoli. – Powiedz mi Naruto, ona ma już jakieś zdolności medyczne? Choćby podstawowe. Nic o tym nie pisze.
Szybko połknął gorące kluski, po czym podrapał się zawzięcie w tył głowy. Na jego twarzy dostrzegła konsternację.
— Umie tyle co Ino, z tego co wiem. Chodziły razem na zajęcia dla kunoichi. Podstawowe jutsu lecznicze. Gojenie ran, otarć. Robienie opatrunkowów. Nie wiem, czy potrafi zregenerować kość. Raczej nie.
— Nada się – zapewniła, szybko sięgając po drinka. Kojące ciepło wywołane trunkiem, pozwoliło jej rozluźnić mięśnie. — Każda para rąk do pracy się przyda.
— Dałoby nauczyć się ją czegoś poważniejszego? – spytał nieśmiało.
— Czegoś poważniejszego? - zmarszczyła brwi. — Zrobienie z niej pełnoprawnego lekarza trochę potrwa, ale jeśli tylko będzie wykazywać talent, z pewnością przejmie ją na naukę, któryś z medyków – znów napiła się drinka. Zakręciło jej się trochę w głowie. – Ja już mam dwóch stażystów pod sobą.
Naruto uśmiechnął się promiennie, wracając do swojego ramenu. Odetchnęła z ulgą. Nie wyglądał, jakby chciał kontynuować ten temat.
— Kiedy już zostanę Hokage oboje będziemy filarami tej wioski. Razem z pewnością damy sobie radę, Sakura.
Zarumieniła się, widząc błysk w jego oczach. Naprawdę wyglądał jakby w to wierzył. Słowa Naruto podniosły ją na duchu. Odwzajemniła ten uśmiech.
— Poczekaj, zaraz przyjdę. Wziąć ci jeszcze coś do picia? – zapytał, wstając.
— Nie, dzięki – westchnęła ciężko, czując, że jest jej coraz bardziej gorąco. Może nie powinna dzisiaj pić. Nie brała ze sobą pigułek. Była pewna, że na spotkaniu z Uzumakim nie będą w ogóle potrzebne
Naruto spojrzał na nią ostatni raz, po czym się oddalił. Sakura oparła głowę na rękach. Rozejrzała się leniwie po lokalu. Był całkiem nowy. Nie przyciągał jednak masy ludzi. Mogli nacieszyć się względnym spokojem. W środku nie znajdowało się wiele stolików. Całość utrzymywano w jasnych kolorach. W tle cicho leciała jakaś spokojna muzyczka. Wnioskując po tym, że Naruto wchłonął już trzy miski ramenu, musieli gotować całkiem nieźle. Sama zdecydowała się jednak tylko na dwa drinki oraz pucharek lodów z polewą. Naruto zarzekał się, że zapłaci, skoro ją zaprosił, a nie chciała naciągać go na koszta. Wzięła najtańsze opcje.
Siedzieli przy oknie, więc mieli wgląd na to, co działo się na ulicy. Zaczęła obserwować ludzi przechadzających się po Konoha. Wszyscy wyglądali na zmęczonych żarem lejącym się z nieba. Poruszali się wolno i jakby z wysiłkiem. Dziękowała bogom, że miejsce, które wybrali posiadało klimatyzację.
Wtem jednak coś przykuło jej wzrok. Piaskowy płaszcz. Długie kruczoczarne włosy. Odwrócił się, jakby wyczuł palący wzrok Sakury na swoich plecach. Uśmiechnął się tajemniczo. Sasuke. Jej Sasuke.
Niewiele myśląc, podbiegła do wyjścia. Serca zaczęło jej być jak szalone. Na twarz wstąpiły rumieńce. Chyba pisnęła z zaskoczenia, choć nie była tego taka pewna. Kiedy jednak dotarła do drzwi, Sasuke nagle zniknął wśród ludzi. Dlaczego od niej uciekał? Na pewno ją widział? Czemu nie poczekał? Gorączkowo rozglądała się po drodze. Jak na złość o tej porze znajdowało się na zewnątrz mnóstwo ludzi. Walczyła z pragnieniem, żeby wrzasnąć i wysłać ich wszystkich do diabła.
Zakręciło się jej w głowie. Musiała jedną ręką oprzeć się o futrynę.
— Sakura, wszystko w porządku? Musisz wracać do domu? – usłyszała zmartwiony głos Naruto gdzieś z tyłu. Zaraz potem położył dłoń na jej ramieniu.
— Nie, nie… to nic. Usiądźmy jeszcze.
Naruto nic nie mówiąc, pomógł jej dotrzeć do stolika. Przyjęła jego rękę z wdzięcznością, po czym opadła ciężko na swoje dawne miejsce. Popatrzyła po raz kolejny w sporej wielkości okno, ale po Sasuke nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Czuła, jak wzbiera w niej gniew.
— Pójdę po szklankę wody – oznajmił Naruto, wpatrując się w nią uważnie. W jego wzroku dostrzegła zmartwienie.
— Poproszę.
Kiedy wrócił całą zawartość wypila duszkiem. Żałowała, że nie wzięła ze sobą żadnych pigułek. Na pewno by się przydały w takiej sytuacji.
— Naruto, kiedy ostatni raz widziałeś Sasuke?
Widziała jak jego twarz tężeje, a oczy otwierają się szerzej. Nie chciała poruszać tego tematu, bo wiedziała, że jej przyjaciel będzie smutny. Nie miała jednak wyboru, musiała się tego dowiedzieć.
— Na wojnie – odparł cicho, jakby bez wyrazu. – Nawet się ze mną nie pożegnał.
— Rozumiem – zacisnęła dłonie w pięści, opierając je na kolanach pod stołem.
— Czemu pytasz? – usłyszała w jego głosie nadzieję.
— Z ciekawości. Ja też się z nim nie widziałam – powiedziała, po czym mocno zagryzła wargę.
Przepraszam cię Naruto. Tak bardzo przepraszam.
***
Wróciła do domu nieco pijana. Starała się po swoim pytaniu jeszcze pogadać z Naruto o czymś neutralnym i wesołym. Jego odpowiedź zmartwiła ją bardzo, ale nie chciała długo o niej myśleć. Naruto chyba zrozumiał, że nie miała złych intencji, bo razem z nią podjął próbę powrotu do dobrego nastroju. Spędzili wspólnie jeszcze godzinę, choć na początku szło dość drętwo. Na koniec odprowadził ją do domu, gdyby przypadkiem znów zasłabła.
Gdy wróciła od razu nakarmiła kota, posprząta mu kuwetę i nalała świeżą wodę do miseczki. Zaraz potem zasnęła. Nie ściągnęła nawet ubrania.
Dziwne sny i męczące koszmary dręczyły ją prawie za każdym razem. Potrafiła dojść siebie tylko po wzięciu pigułek. Wiedziała jednak, że nie powinna ich łączyć z alkoholem. Zagryzła więc zęby i w tę jedną noc nerwowo krążyła po mieszkaniu, starając się opanować drżenie mięśni. Ciepłe mleko na przemian z lodowatą wodą pochłonęła w ilości hurtowej.
Zasnęła z powrotem dopiero nad ranem. Sny pełne przerażających cieni, przeplatały się z eksplozją jaskrawych kolorów. Czuła się w tych marach, jakby wszystkie emocje i myśli, które do niej przychodziły, zwiększały swoją intensywność tysiąckrotnie. Ze złowrogich cieni zawsze wychodziła czerwień, intensywna niczym krew. Krew z kolei kojarzyła się jej tylko z jednym.
Sharingan zawsze sprawiał, że czuła, jakby brakowało jej powietrza. Zrodzony z nienawiści, stworzony z bólu i cierpienia. Dawał większą moc im bardziej człowiek pogrążał się w ciemności. Im bardziej pozwalał na złamanie i zagarnięcie własnej duszy.
Sharingan zawsze przynosi śmierć. Przyniesie ją i tobie Sakura.
Słyszała głos we własnej głowie, choć z pewnością nie należał do niej. Zniekształcony. Bez życia. Pusty.
Skurcze mięśni, jakich doświadczyła w jednej chwili, zwaliły ją z nóg. Czuła, jakby ktoś wypruwał jej żyły. Były czerwone jak krew. Czarowne jak sharingan. Gdzieś za mgłą, za cieniami, za czerwienią, za pustką dostrzegła piaskowy płaszcz oraz długie czarne włosy.
Głośne pukanie do drzwi wyrwało Sakurę ze snu. Zza zasłony docierały do niej pierwsze, nieśmiałe promienie wschodzącego słońca. Wciąż śpiąca, obolała, z huczeniem w głowie otworzyła drzwi na chwiejących się nogach. Walczyła, żeby nie zwymiotować niedawno pochłoniętej mieszanki wody i mleka.
Za drzwiami stał Aomine.
— Zawalił się budynek w trakcie budowy. Trzy kondygnacje. Upadło rusztowanie. Szacowana ilość poszkodowanych to trzydzieści osób. Budowlańcy i przechodnie. Nie wiemy ilu z nich nie żyje. Ludzie wciąż pomagają poszkodowanym wydostać się spod gruzów. Potrzebujemy lekarzy.
— Już idę – odparła cicho. Na jej twarz wstąpił diabelski uśmieszek. Widziała jak Aomine cofa się wystraszony.
— Wszystko dobrze? – zapytał lekko drżącym głosem.
— W jak najlepszym. Muszę tylko skoczyć do łazienki. Biegnij Aomine.
— Na pewno?
— Powiedziałam, żebyś poszedł – warknęła. – Czy ja naprawdę muszę powtarzać?
Uciekł, nie mówiąc nic więcej, a ona skierowała się do łazienki.
Ampułka z napisem "zażyć tylko w nagłych przypadkach" zdawała się śmiać prosto w jej twarz. Wzięła ją w drżące dłonie, wraz ze strzykawką i opaską. Na skutek gwałtownych ruchów, przewróciła fiolkę z pomarańczowymi tabletkami. Rozsypały się ze złowieszczym grzechotem w umywalce. Zaklęła siarczyście. Większość z nich zatkała jej odpływ.
Usiadła na wannie. Na chwilę jej świat pokrył się czerwienią. Odniosła wrażenie, że szczypią ją żyły. Pojawiła się mgła. Po kilku minutach za to znów zdawała się posiadać nadludzką moc. Uśmiechnęła się, biegnąc ile sił w nogach. Było dużo ludzi do odratowania. A ona musiała być przy nich, gdy jej potrzebowali. Nieważne jakim kosztem.
***
Zjazd nastąpił tym razem po szesnastu godzinach. Modliła się, żeby zastrzyk działał jak najdłużej. Na nogi został postawiony cały szpital. Pomagali wszyscy od specjalistów po zwykłych lekarzy i stażystów. Gdzieś nawet w trakcie akcji mignęła jej postać Hinaty, która opatrywała rękę zupełnie nieznanego jej mężczyzny. Sakura zobaczyła jednak, że posiadał Byakugana.
Biegła jak w amoku słysząc, że Akemi woła ją na salę operacyjną. Musieli działać szybko i się nie oszczędzać.
Wróciła do domu dosłownie chwilę przed upłynięciem działania preparatu wojskowego. Upadła na podłogę, trzęsąc się na całym ciele. Nie potrafiła zaczerpnąć większego oddechu. Poczuła wszechogarniający strach. Zalał ją zimny pot. Nie potrafiła podnieść się choćby do pozycji siedzącej. Próbowała kilka razy, ale skończyło się to tylko większym bólem w mięśniach i obitymi kolanami oraz łokciami. Płakała. Gorące łzy paliły Sakurze policzki. Zasnęła wreszcie z wyczerpania. Na zimnej podłodze w korytarzu. Nie zdążyła zamknąć drzwi. Czarny kocur usiadł naprzeciw, patrząc się nią z wyższością. Gdy dostrzegła go sekundę przed utrata przytomności wzrok Kiko boleśnie ścisnął jej serce.
Sakura śniła, że znajduje się w próżni. W zasięgu wzroku nie znajdowało się zupełnie nic. Szła przed siebie, aż natrafiła na niewidzialną barierę. Tłukła w nią pięściami z całej siły. Starała się nawet skoncentrować chakrę. Nic to jednak nie dawało. Znajdowała się w więzieniu, z którego nie było żadnej drogi ucieczki. Osunęła się wolno po przezroczystej ścianie. Obraz stał się niewyraźny. Za wszystkim znajdowała się już tylko czerń.
***
Poczuła gwałtowne szarpnięcie. Krzyknęła. Wrażenie, że jej mięśnie na skutek tego gestu odrywają się od kości, było zbyt silne. Chciała otworzyć oczy, ale wtem zalało ją jasne światło. Jęknęła przeciągle, chcąc jakkolwiek się poruszać. Struny głosowe Sakury naciągnęły się niebezpiecznie.
— Chcesz te pigułki z pomarańczowej fiolki jak ostatnio? – usłyszała jakby z oddali. – Zostały dwie ostatnie. Reszta leży rozrzucona.
— Tak – odparła, ledwo mając siłę na cokolwiek. – Dzień dobry Sasuke.
— Jest środek nocy. Spróbuj jeszcze raz otworzyć oczy – powiedział ze spokojem, wkładając w dłoń Sakury ostatnie sztuki.
Połknęła obie na raz, czując niemiłosierny ból gardła. Sasuke jakby czytał w jej myślach, bo od razu podał szklankę wody.
Spróbowała jeszcze raz otworzyć oczy. Tym razem się udało. Znajdowali się w półmroku. W całym mieszkaniu jarzyła się wyłącznie niewielka żarówka nad aneksem kuchennym. Sasuke siedział tak jak dawniej na stołku barowym. Bardzo blisko sofy, na którą została przeniesiona.
— Kto tym razem?
— Zawalił się budynek i rusztowanie. Osiem osób wymagało operacji. Trzy pozostają w śpiączce. Dziesięć jest mniej lub bardziej rannych. Siedem niestety nie żyje.
— Rozumiem – jego czarne oczy błyszczały w słabym świetle. – Wyjdziesz z tego?
— Nie wiem – zachrypiała ciężko. – Musiałam coś pomieszasz. Pomylić.
— Mówiłaś o tym komuś? Może dla odmiany ktoś mógłby wyleczyć ciebie – podsunął delikatnie, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
Jego wzrok jak zwykle powodował, że Sakurze robiło się niemiłosiernie gorąco, a z drugiej rodziło to masę niepewności i zagubienia. To trochę tak, jakby stanąć naprzeciwko umiłowanego bóstwa. Boleśnie uświadamiamy sobie wtedy własną małość wraz z wszelkimi słabości.
— Nie – odpowiedziała ze wstydem. – Nie miałam odwagi.
Skierowała wzrok na koc, którym była przykryta. Śmierdział kotem, a stopień zmechacenia zielonego materiału zdawał się potwierdzać, że Kiko ma używanie, gdy tylko Sakura wychodzi z mieszkania. Nie posiadała jednak zbyt wiele tego typu artykułów domowych.
Westchnęła ciężko, zaciskając dłonie w pięści. Czuła jak mocno palą ją policzki. Nie wiedziała o co mogłaby jeszcze Sasuke zapytać. Doszła do tego momentu, w którym zrozumiała, że znacznie łatwiej było go kochać na odległość i wyobrażać sobie różne scenariusze, niż faktycznie mieć z nim do czynienia. Z prawdziwym człowiekiem, do którego myśli i zamiarów nigdy nie otrzymała dostępu.
Tym bardziej zdziwiło ją, to co zrobił.
— W takim razie ja przy tobie zostanę – obiecał, kładąc swoją ocalałą dłoń na jej dłoni i głaszcząc delikatnie. W jego głosie dostrzegła całkowicie nową nutę. Pełną czułości.
— Ale dlaczego? – spytała nagle. We wszystkich jej scenariuszach, po tych słowach następował gorący pocałunek. A mimo to czuła gdzieś w głębi serca ogromny zgrzyt. Wszak leżała właśnie na sofie, walcząc z konsekwencjami zastrzyku, a gdyby Sasuke choćby spróbował objąć ją mocniej, z pewnością połamałby Sakurze wszystkie kości.
— A czy nie tego właśnie chciałaś? – odparował, wyraźnie zaskoczony jej reakcją.
— Ty jesteś prawdziwy? – zapytała zamiast tego.
— A co byś wolała?
Czuła jakby właśnie doświadczyła deja vu. Wzdrygnęła się przerażona. Jej puls znów przyspieszył, a powietrze jakby siłą zostało wyciśnięte z płuc.
— Odejdź – warknęła. – I nigdy już nie wracaj. Jesteś tylko majakiem. Ciebie tu tak naprawdę nie ma – po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
— Głupiutka Sakura. Jesteś strasznie irytująca. Ale może właśnie dlatego nie dajesz o sobie zapomnieć.
Usłyszała jak wstaje ze stołka i zamiast tego siada na skrawku sofy. Wciąż nie spuszczała wzroku z koca, gdy jego palce dotknęły jej brody.
Spojrzała na Sasuke. Musiała. Był teraz tak blisko, że czuła ciepło bijące od jego ciała. Wziął jej rękę w swoją, po czym położył na własnym policzku. Był miękki i ciepły, czuła go wyraźnie pod palcami.
Nie wiedziała, ile czasu się w siebie wpatrywali. Mara czy nie, było jej stanowczo zbyt dobrze, żeby to przerwać. Widziała, jak przysuwa się do niej. Rozchyliła lekko usta. Gdy złożył na nich delikatny pocałunek, zamknęła oczy. Chciała go pogłębić, chciała wtulić się mocno w Sasuke, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Bolało. Jedyne co udało się jej zrobić, to złożyć małego całusa w kąciku jego ust. Cała spąsowiała. Sasuke za to uśmiechnął się delikatnie.
— Chodź ze mną na Wzgórze Hokage, Sakura – powiedział nagle. – W nocy przy świetle lamp, zawsze jest tam pięknie.
— Nie dam rady choćby wstać z łóżka – oznajmiła słabo. – Przecież wiesz.
— Poniosę cię na rękach.
Nie miała siły mu odmówić. Był jej bóstwem, jej obsesją, jej nieskazitelnym marzeniem. Zgodziła się. Wierzyła, że naprawdę istnieje. Że naprawdę ją kocha.
***
Trzy miesiące później
Nie pamiętała praktycznie nic po dotarciu na Wzgórze Hokage. Ostatni obraz jaki miała w pamięci dotyczył skalnych podobizn. Były mocno rozmazane, jakby za mgłą. Eksplozja szkarłatnej czerwieni zaatakowała ją całkowicie z nienacka, zabierając jakiekolwiek kontakt z rzeczywistością.
Gdy się obudziła, pierwsze co do niej doszło to dźwięk respiratora. Po otwarciu oczu zorientowała się, że naprzeciw łóżka stoi Tsunade.
— Słyszysz mnie? – powiedziała rzeczowym tonem, wpatrując się w nią uważnie.
— Tak – odparła z trudem. Miała niesamowicie suche gardło.
— Widzisz mnie?
— Tak.
— Pamiętasz, kim jesteś?
— Haruno Sakura.
Tsunade podbiegła do niej szybko. Stukot obcasów mistrzyni, zdawał się odbijać Sakurze w głowie. Jęknęła cicho.
Piąta natomiast wzięła latarkę i zaczęła sprawdzać reakcję na bodźce. Światło małej latarki, mocno zakuło Sakurę w oczy. Mistrzyni zaczęła dotykać ją po całym ciele szybkimi ruchami, w celu sprawdzenia napięcia mięśniowego. Zaczęła od szyi, po czym zatrzymała się w połowie lewego uda. Znacząco zmarszczyła brwi. Następnie wysłała do ciała Sakury zieloną poświatę. Skrzywiła się jeszcze bardziej.
— Byłaś trzy miesiące w śpiączce farmakologicznej. Shikamaru znalazł cię u podnóża skały Hokage. Najprawdopodobniej spadłaś z samego szczytu. Od śmierci uratowała cię wyłącznie zdolność do samoregeneracji – powiedziała cicho, ale szybko Tsunade. Jej usta coraz bardziej przypominały wąską kreskę.
Sakurę zalewał coraz większy szok. Trzy miesiące? Jak? Chciała coś powiedzieć, ale w jej głowie kłębiło się tyle myśli, że nie potrafiła złożyć ich w logiczną całość.
— Mimo tego… twoje ciało nie zregenerowało się do końca. Jeśli nie zrobiło tego w trzy miejsce… – urwała nagle. Spojrzała na nią szkolącymi się oczyma. – Uruchom byakugo – poleciła ostro.
Sakura bez słowa wykonała polecenie mistrzyni. Mimo ogromnej koncentracji. Mimo wykonania pieczęci… nic się nie stało.
— Coś ty zrobiła, idiotko? – warknęła wściekle, ale po jej policzkach płynęły łzy. – Co brałeś i przez ile?
Sakura też się popłakała, czując jednocześnie, że nie potrafi złapać tchu. Patrzyła na Tsunade przez ścianę łez. Jej oczy nie były zdolne wówczas do złapania odpowiedniej ostrości. W przerwach między spazmami płaczu, podała cały skład chemiczny własnoręcznie robionych medykamentów. Z biegiem czasu, oczy Tsunade stawały się coraz większe.
— Biorąc zastrzyk wojskowy nie powinnaś była nigdy leczyć skutków ubocznych tymi pigułkami. Tym bardziej aż trzema rodzajami – zaczęła wyraźnie wściekła. – O ile rozumiem, czemu brałeś narkotyk, o tyle nie pojmuję, dlaczego ze skutkami ubocznymi nie przyszłaś do mnie.
— Ja… myślałam, że wiem co robię.
Tsunade fuknęła. Wyglądała, jakby chciała ją uderzyć.
— Nie powinnam nigdy uczynić z ciebie lekarza. Jesteś zbyt emocjonalna, zbyt impulsywna. Na skutki uboczne zastrzyku wojskowego najlepiej brać odtrutkę, a nie leczyć stricte pojedyncze skutki uboczne.
— W książkach nigdy nie było mowy o żadnej odtrutce – powiedziała zaskoczona Sakura, wciąż lekko otumaniona. – Przeczytałam praktycznie cały twój księgozbiór.
Piąta zaśmiała się, choć nie było w tym geście ani grama wesołości. Spojrzała na Sakurę wzrokiem drapieżnika gotowego do zadania ataku.
Haruno zadrżała.
— Ty głupia dziewucho. Oczywiście, że nie było. Wymyśliła ją Mito Uzumaki. Wyłącznie medyczki z jej linii znają recepturę. Gdybyś tylko przyszła do mnie…
Sakura załamywała się coraz bardziej. Ręce opuściła wzdłuż tułowia. Wlepiła wzrok w szpitalną pościel. Nie potrafiła dać wiary temu co słyszy.
— Wychodzi na to, że tymi lekami połączonymi z narkotykiem i środkiem wzmacniającym zniszczyłaś sobie cały system regeneracyjny. Wyzdrowiałaś tylko w połowie, spadając z ogromnej wysokości.
Oczy Sakury powiększyły się. Zaczęła drżeć na całym ciele, czując jak zalewa ją pot. Poczuła silne mdłości. Wnętrzności jakby związały się w bolesny supeł. Spojrzała na Hokage z niesrywanym lękiem.
— Co to znaczy w połowie? – spytała łamiącymi się głosem. Oczy po raz kolejny się zaszkliły.
— Czujesz własne nogi? – odpowiedziała na to Tsunade. W jej głosie znów pobrzmiewała agresja – Czeka cię wózek inwalidzki. Od dziś przestajesz być lekarzem. Przestajesz być ninja. To cud, że w ogóle żyjesz.
Sakura poczuła się jak raniona obuchem. Wszystko we wnętrzu kunoichi krzyczało i drgało z bezsilności.
Wszystko tylko nie nogi.
Za dużo informacji na raz przytłoczyło ją całkowicie. Ogrom bólu przyszpilił mentalnie do podłogi. Miała wrażenie, że wszystko się w niej łamie, a gorące łzy wypalają trwałe ścieżki na policzkach. Złapała się z całej siły za głowę, mając wrażenie, że zaraz wybuchnie z nadmiaru emocji.
Spojrzała na Tsunade. Mistrzyni miała nieodgadniony wyraz twarzy. Łzy z jej policzków dawno już zniknęły. Była wściekła, Sakura wiedziała o tym. Jednak gdzieś po cichu liczyła na to, że Piąta żywi względem niej chociaż namiastkę współczucia.
— Nie dasz rady mnie uleczyć? – zawodziła. – Ty wiesz wszystko.
Kobieta westchnęła ciężko. Słychać było w tym geście ból pomieszany z bezsilnością.
— Nadzieja umiera ostatnia, czyż nie? – odparła spokojnie. — Ale ty dobrze wiesz, że to niemożliwe. Medyk leczy, łącząc się z systemem regeneracyjnym pacjenta. Twój jest na tyle upośledzony, że nie będzie ze mną współpracował.
Wiedziała. Nią potrafiła jednak przyjąć, że jej świat właśnie się całkowicie zawalił.
Nagłe coś przykuło uwagę Sakury. Uniosła głowę. Za Tsunade znajdowało się okno. Zamarła na ułamek sekundy, gdy zobaczyła, kto w nim stoi. Piaskowy płaszcz zanadto odcinał się od typowego ubioru mieszkańców Konohy. Długie, poszarpane włosy podtrzymywane przez opaskę przywodziły na myśl tylko jedną osobę.
Sasuke wpatrywał się w nią bez emocji. Minęło jednak kilka chwil, a jego oczy wypełniły się łzami, zupełnie tak samo jak te Sakury. Jego twarz wykrzywił identyczny grymas bólu. Jedyna ocalała dłoń z namaszczeniem dotknęła szyby, pozostawiając na niej pokaźny ślad. Poruszył ustami, lecz nie usłyszała go.
W tej samej chwili w głowie Sakury huknęło. Zatoczyła się upadając na prawy bok. Krzyczała. Krzyczała jak wariatka. Krzyczała, jakby każda komórka w ciele ulegała właśnie nieodwracalnemu rozpadowi.
— Ty jesteś prawdziwy?
— A co byś wolała?
Słowa odbijały się echem, jakby chciały przebić się przez ściany jej umysłu. Ciągle trzymała się za głowę.
Tsunade podbiegła do niej coś wołając. Sakura jednak słyszała ją bardzo słabo, jakby znajdowała się pod taflą wody. Chwilę później sala wypełniła się lekarzami. Chyba starali się złapać z nią kontakt. Wydawało się to jednak zupełnie nieistotne według niej.
— Widzisz kogoś za oknem? – zapytała słabo, patrząc na Tsunade wzrokiem zranionego zwierzęcia. Wskazała na szybę, powoli unosząc palec. Widziała. Widziała jak Sasuke Uchiha wciąż tam stoi i płacze.
— Co? – spytała przerażona Senju, łapiąc podopieczną w ramiona.
— Zabijcie mnie! Błagam, zabijcie mnie! Nie chcę wózka inwalidzkiego! Nie chcę tak żyć! Nie chcę widzieć JEGO! – wyrywała się dziko, walcząc zaciekle z przytrzymującymi ją lekarzami.
Tsunade odwróciła się szybko w stronę okna, aby zrozumieć o co chodzi Sakurze. Zamarła, czując, jakby grunt uciekał jej spod nóg.
— To niemożliwe – powiedziała cicho, niemal szeptem. – To jest absolutnie niemożliwe.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
OdpowiedzUsuńO MADARO, O WSZYSTKIE ŚWIĘTOŚCI, O JEŻU Z KOLCAMI CO NOCĄ TUPTA W NIEZNANE
No zniszczyłaś mnie tym tekstem, naprawdę. Zwłaszcza końcówką. Dawno już nie miałam takiego rozpierdolu w myślach po przeczytaniu fanficzka. No i co Ty ze mną robisz? Shikamaru? No raczej meh, nigdy go nie lovciałam, był bo był, a Lokatorka jest cudem. Sasuke? Hehhehehhehe, no niech sobie gdzie egzystuje, byle poza moim wzrokiem. SasuSaku? Pfffsnndsinsm — trafne podsumowanie mojego podjścia. A ja absolutnie KOCHAM TEN TEKST. KOCHAM CIEBIE, KOCHAM KRROPE, ŻE TO ZAMÓWIŁA, MIŁOŚĆ DLA KAŻDEGO TYLKO NIE DLA SAKU, HUEHUE (śmiech przez łzy, umieram)
Naprawdę świetne to było Lacia. Ale ehkm, po kolei.
Lubię dodawanie wulgaryzmów. Kiedyś słyszałam, że narrator wszechwiedzący niby nie powinien się nimi posługiwać, ale chuj z tym xD Sama tak robię, bo moim zdaniem to nadaje charakteru. Chciałaś oddać konkretny klimat i to zrobiłaś. Gdzie miało być napięcie to było, gdzie chciałaś złość, to czułam złość. Nie było tego dużo, coś tam cholernie coś tam zjebała, ale to robi dobrą robotę.
Szczerze, to zawiodłam się Twoją Tsunade. Ale nie, bo jest źle napisana, zresztą ja też z niej zrobiłam w Ogniu nieczułą szajbuskę xD
Już przy pierwszej scenie po wojnie, kiedy nie podeszła do Sakury zaświeciła mi się lampka. Później pomyślałam, że to może przez bliskość Uchihy, który zaraz podszedł do Haruno, a Tsunade zwyczajnie go nie cierpiała, ale później pokazała więcej.
Ale tak serio to dobrze wie jak wygląda praca medyka, ponadto zna możliwości Sakury. Może próbuje ją zahartować jak podczas treningów, kiedy Różowa była geninem? No okay, ale ciśnij ją wtedy na dyżurach, wymagają dużo, ale rozmawiaj z nią kobieto. Przez chwilę chciała, żeby Sakura pokazała egoizm i rzuciła wszystko w cholere zostawiając szpital na ramionach Tsunade. Run Haruno, do swojego destrukcyjnego kochasia.
"Nie możesz mi fuczeć na pacjentów" no ty kurwa Tsunade jesteś normalna? A jak się wielki Hokage niby zachowywał od kurwa zawsze? Ale mi ciśnienie podniosła xD
O kurwa, o Madaro, jest gorzej, pogryzę monitor xD
No sorry mała, teraz ryczysz? Sama ją do tego popchnęłaś. Wiem, że nałóg to nasz wybór, ale środowisko, praca, nawet rodzinne sprawy popychają nas głębiej w te rejony. Gdyby miałą wsparcie i zrozumienie nigdy by tego nie zrobiła.
Podoba mi się porównanie Sasuke do królika, za którym Sakura goni i to, kiedy go dogania nie wie jak się zachować. Szczerze, to moim zdaniem Saku łatwo wpadłaby w jakieś używki. Sasuke był jej pierwszym narkotykiem. Pierwsza część tekstu, wydarzenia po wojnie, pokazały, że mimo iż walczy z tym uczucie, stara się opierać, być ponad to, silniejsza i niezależna, to i tak wpada w ramiona nałogu, którym była dla niej miłość. Ale później co z tego zrobiłaś… Daddy, wynagródź jej to w czym tylko chce. Polubiłam jej małe pyskowanie do Sasuke, ale absolutnie pokochałam to jak był częścią nałogu. Majakami lub prawdziwą postacią, cholera wie. Szczerze, to moim zdaniem Sasuke nie jest prawdziwy.
Dedetktyw Sayur!
1. Chciałabym powiedzieć, że naprawdę mógłby nad nią płakać, ale nie kupuję tego.
2. Naruto jako rywal zawsze był dla niego najważniejszy, myślę że to “coś” związanego z braterską rywalizacją, coś najbliższego definicji posiadania rodziny, na który było go wówczas stać. Skoro Sasuke się z nim nie kontaktował oznacza, że go nie było w pobliżu.
3. Zawsze widziała go pa chaju (no poza ostatnią sceną)
4. Po co miałby zrzucać ją z góry Kage? No bo on lub majaki były przy niej, więc na to pozwolił. Nie przejmował się nią na tyle imo. A może chciał uwolnić, bo sobie nie radziła? To wymagałoby jakiegoś rodzaju miłości (niekoniecznie romantycznej, nawet tej pseudo rodzinnej), na którą moim zdaniem nie było go stać.
5. Tsnade patrzyłą na okno z przerażeniem. Dlaczego Uchiha miałby ją przestraszyć? Nawet płaczący?
Naprawdę dziękuję Ci Laciu za to piękne, toksyczne i wbijające w fotel (krzesło) opowiadanie. Aco bym wolała? Zdecydowanie, żeby był jej wymysłem.
Jestem w miłości dla tej toksyczność, huehue <3
Dobra. Zbierałam się zbierałam i chyba pozbierałam.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - bardzo Ci dziękuję za podjęcie się tego tekstu i idącego za nim wyzwania. Obie uwielbiamy SasuSaku ale temat nie był prosty, a Ty z taką radością się do niego zabrałaś, że niezmiernie mi miło!
Po drugie - podziwiam Cię za dobitną realność tego tekstu. Ficzki mają to do siebie, że uwielbiamy w nich ugładzać relacje międzyludzkie. W naruto wszyscy są jedną wielką rodziną, która rzuci wszystko by pomóc drugiej osobie. A tutaj mamy coś innego... wszyscy są zapatrzeni we własne cele. Za to Sakura staje się więźniem ich ambicji i własnego poczucia obowiązku oraz dobrego serca. Presja społeczna jest tutaj tak realna, że aż mnie boli.
Tsunade najchętniej wyjebałabym z kapci za to jak zachowuje się w tym ficzku. Na starość stałą się zrzędą i chamidłem, od którego NAWET SASUKE jest bardziej wrażliwy. Jej ignorancja i zaniedbanie Sakury boli i smuci. A potem potrafi tylko z politowaniem powiedzieć "ale z ciebie idiotka". TWOJA UCZENNICA WŁAŚNIE STRACIŁA WSZYSTKO CO MIAŁA A TY TYLKO JĄ WGNIATASZ W ZIEMIE jak tak można? no jak?!
A Naruto?? Kretyn jak zwykle jest zapatrzony w siebie. Nawet nie zauważa, że Sakura ledwo żyje. "Tak sobie wybrałaś" Ne no super.
Wgl to zamawiając tą historię wyobrażałam sobie bardziej Sakurę, która na 100% wie, że Sasuke jej się przywiduje, i która tym chętniej sięga po narkotyki, które przy okazji dają jej siłe do życia. Tu mnie trochę zaskoczyłaś ale wyszło równie ciekawie!
Sam Sasuke jest tutaj nad wyraz uczuciowy. Jak dla mnie od początku był zmyślony. Bardziej pasował mi do wyobrażenia Sakury niż do samego Ciebie. I NAWET NIE PRÓBUJ MNIE Z TEGO PRZEKONANIA WYPROWADZAĆ XDDD
Chociaż dobra. Końcówki trochę nie rozumiem. Nie widzę Uchihy płaczącego. To mi tak bardzo nie pasuje! Dlatego pewnie był omamem i tyle. A reakcję Tsunade tłumaczę sobie (i to jest zupełnie skrajne szalenstwo ja wiem), że Sasuke nie żyje a Sakura medycznym eksperymentem osiągnęła kontakt z duchami. A CO TAK SOBIE WYMYŚLIŁAM XD
No i tak na sam koniec. Dobra robota mordeczko. Cieszę się, że zrealizowałaś moje zamówienie. Musze porządnie się zastanowić nad kolejnym zamówieniem ;)
pierwsze i jedyne co mi przychodzi do głowy to: ja pierdole.
OdpowiedzUsuńNie wiem nawet co napisać, o czym niby. To jest rzeczywiście lepsze od Lokatorki. To zostawiło mnie nie tyle co z pustką, ale z ogromnym znakiem zapytania we łbie. Że niby co? Wszystko urojone? A może w którymś przypadku było prawdziwe?
Jestem zachwycona tym tekstem,nawet jeśli jest to cholerne SasuSaku. I jak trafnie dzisiaj napisałaś, SasuSaku nigdy nie może być do końca zdrowe. Ta relacja taka nie będzie. Tutaj mam wrażenie, że Sakura nie oszalała tylko przez narkotyki. Jasne, zaczęła brać nie z jego powodu, ale jeśli jej omamy rzeczywiście nimi były, to ona oszalała też z miłości do tego człowieka. Dosłownie tak to też odbieram.
Oczywiście mogłabym się czepiać. Mogłabym, jak to ja - bo przecież skutki brania, zażywania czegoś przez długi okres czasu są widoczne. Gdzie byli jej przyjaciele? Czy jak zwykle zajęli się sobą? Ta główna bohaterka w niekończącym się dramacie - to jest tak bardzo widoczne, od samego początku, aż do końca. Kto był przy niej jak się obudziła? Tsunade. Tsunade, która dosłownie ją zjebała (ofc, rozumiem, zawiodła się), ale gdzie reszta? Gdzież ta niesamowita przyjaźń, tak bardzo akcentowana przez Naruto na każdym kroku? Ino? Ktokolwiek? Trochę to smutne, że Sakura nie miała nikogo, na kim mogła się trochę podeprzeć. Tak jak przed chwilą czytałam NejiSaku od Sayu - po prostu czyjeś ramię, żeby na chwilę położyć na nim głowę i odpocząć.
Mogłabym napisać jeszcze tak wiele o tym, ale kurde, wydaje mi się, że nie oddam tego, jak bardzo mnie to ujęło.
BUZIAKI POZDRAWIAM
Niesamowite! Jeden z lepszych one-shotow sasusaku jakie czytałam. Miałam łzy w oczach w momentach, gdy Sakura nie wiedziała w co wierzyć. Bardzo realnie zostały przedstawione jej uczucia i dzięki temu mogłam sama cos poczuć. Bardzo żałuję, ze nie jest to dłuższe i nie ma dalszego rozwoju wydarzeń oraz wyjaśnień. Jednak dzięki temu opowiadanie jest jedyne w swoim rodzaju i zostawia czytelnika w szoku i z mętlikiem w głowie. Mimo wszystko chętnie przeczytałabym druga cześć! Co do zakończenia, to biorę dwie opcje pod uwagę. Pierwsza opcja: to nie były wyobrażenia i Sasuske cały czas przy niej był w tych momentach. Druga opcja wszystko jej się wydawało do momentu ostatniej sceny przy szpitalu, gdzie tsunande jest w szoku co widzi za oknem. To mogł byc moment, w którym faktycznie Sasuke wrocił do wioski, jednak wszystkie wcześniejsze wydarzenia były omamami. Nie biorę pod uwagi opcji, ze wszystko to było wyobrażeniem, ponieważ moje serce pęka. Także odpowiadając na pytanie " A co byś wolała?": wolałabym, żeby był prawdziwy.
OdpowiedzUsuń