18.01.2021

Chciwe Tengu [MadaIta] dla Black

Pozorne szczęście przytłoczyło go na tyle, że nie potrafił dostrzec, że wchodzi coraz głębiej w pułapkę wyrachowanego Tengu. Dopóki złota brama jego nowej klatki nie zatrzasnęła się za nim z głuchym hukiem. W swojej dziecięcej głupocie uznał, że woli niewolę, którą sam wybrał.


Au w świecie rzeczywistym, chociaż występuje motyw japońskich demonów.

Tengu — mityczne istoty, występujące w japońskim folklorze. Przybierają postać drapieżnych ptaków, przedstawiane są jako istoty łączące ludzkie i ptasie cechy. W buddyzmie tengu uważane były za złośliwe demony zwiastujące wojnę. Wizerunek ten z czasem uległ przekształceniu w opiekuńcze, chociaż nadal niebezpieczne, duchy gór i lasów.



Zawsze był inny. Zbyt cichy i wycofany. Pochodził z rodziny z dziwnymi zasadami, sztywnej i chłodnej, jakby tylko nazwisko trzymało ich razem. Mimo upływu lat, musiał kłaniać się ojcu na powitanie i nigdy nie zabierać głosu niepytany. Był zbyt dziwny, żeby ktoś mógł zbliżyć się do niego bez obaw, niepokojącego uczucia z tyłu głowy, że przy Itachim powinien zachować czujność. Chciałby powiedzieć, że męczyło go to tylko na początku, jednak nie lubił się okłamywać.

Wszystko zaczęło się, kiedy w dziecięcej niewinności wybłagał matkę, żeby pozwoliła mu bawić się z innymi dziećmi. Jego duże, ciemne oczy patrzyły na nią pełne nadziei. Nienawidził klatki, w której był zamknięty. Mimo że miał tylko osiem lat, czuł że życie go dusi. Mikoto spojrzała na niego jak na dziecko, żądne więzi i przynależności do kogoś spoza ich klanu. Niemal nikt inny nie potrafił tego dojrzeć. Uśmiechnęła się ciepło, szepcząc cichą zgodę. Nie mówi nic ojcu, przestrzegła, głaszcząc jasne policzki chłopca.

Zawsze był inny. Pierworodny prezesa największego banku w Japonii, żyjący wedle zasad z poprzednich epok, ułożony i posłuszny. Ale wtedy, na boisku pół kilometra od domu, stał się po prostu jednym z dzieci. Tutaj nikt nie pytał o nazwisko ani status. Oczywiście wcześniej spotykał chłopców w swoim wieku, ale zawsze były to osoby wybrane przez ojca, znajomość z którymi mogła przydać się w przyszłości. Miał dość, że w każdym aspekcie swojego życia musiał planować i myśleć o konsekwencjach. W tej jednej chwili był nikimi i te małe, nieistotne wspomnienie pielęgnował w swojej głowie latami.

Coś przykuło jego uwagę. Wiosenny wiatr przyjemnie łaskotał go po karku i spoconym czole, liście na drzewach wyginały się w wygranym przez niego rytmie. Słońce chowało się za białymi, czystymi chmurami, które przesuwały się po jasnym, błękitnym niebie. W progu świątyni, kilka metrów dalej, dostrzegł skuloną postać. Szary, wypłowiały płaszcz nie pasował do ciepłej wiosny. Nawet z takiej odległości wydawał mu się gruby, może wełniany. Itachi przystanął. Rozsądek podpowiada, że ma przed sobą starszą kobietę, która zmęczona postanowiła skryć się w niewielkim cieniu pod zielonymi dębami. Liście co chwilę odsłaniały kawałek nieba i sprawiały, że promienie spadały na czubek jej pochylonej głowy. 

— Czy nie trzeba jej pomóc? — zapytał.

Niewielka dziewczyna, która usiłował uciec przed berkiem, zatrzymała się obok. 

— Komu? — Jej bystre, błękitne oczy próbowały rozgryźć zagadkę, przed którą postawił ją Itachi.

— Starszej pani. — Wskazał na postać siedzącą w zgarbionej poziomie.

Brunetka spojrzała w tym kierunku, a później prosto w jego oczy, wydymając groźnie usta. Nie rozumiał jej złości.

— Nikogo tam nie ma! Myślisz, że możesz mnie straszyć, bo jestem dziewczyną?

Nie zaszczycając go kolejnym słowem, pobiegła w przeciwny fragment boiska.

Itachi spojrzał raz jeszcze w stronę staruszki. Jej twarz uniosła się ku górze, ale promienie słońca nie rozświetliły trupiej, ziemistej cery. Uśmiech pozbawiony zębów nawiedził go w koszmarach przez następne pół roku. Ale najgorsze były oczy, a właściwie ich brak. Wydawało mu się, że sama śmierć spogląda na niego przez czarna przepaść pustych oczodołów.

Z krzykiem na ustach uciekł do domu. Do znanych, bezpiecznych reguł i ustalonej hierarchii. Do ciepłych uśmiechów matki, które posyła mu, kiedy ojca nie było w pobliżu.

Pozostałe dzieci patrzyły na niego w zdumieniu lub z drwiącym uśmiechem. To nieważne. Strach za bardzo przejął nad nim kontrolę, żeby się tym przejmował.



Był sam. Zdążył przywyknąć. Ludzie są w stanie zaadaptować się do każdej sytuacji, myślał.

Samotność, którą sprowadziło na niego nazwisko, wydawało się czymś błahym i głupim. Problemem tak przyziemnym i śmiesznym, że przejmowanie się nim teraz wprawiało w zakłopotanie.

Upływ lat nie pomagał przystosować się do nowej sytuacji, ciągle to w nim tkwiło — inność, której nienawidził. Jedynym rozwiązaniem, które znalazł było zaprzeczyć istnieniu jego dziwnych zdolności. Udawał, że niczego nie widzi. Nie zauważał trupich twarzy spoglądających przez okna domów, wisielców na drzewach lub zawodzących bytów bez ludzkich twarzy i określonego kształtu.

Kiedy nie dawał po sobie poznać, że ich widzi, duchy zdawały się również go nie zauważyć. Jednak czasami nie umiał powstrzymać dreszczu grozy, kiedy trupie ręce sięgały, całkowicie przypadkowo, w jego kierunku. Wtedy śmierć spoglądała na niego. Jedynym rozwiązaniem była ucieczka. Nie chciał sprawdzić, co ich dotyk może mu zrobić. Za bardzo się bał.

Nigdy nie trafił na żadne przydatne informacje. Książki opowiadały jedynie o starych legendach i makabrycznych demonach. Nigdy nie spotkał kitsune lub kappy — wydawały się być tylko bajkami.

Raz jeden próbował powiedzieć coś matce, ale Mikoto patrzyła na niego zmieszana. Nie mógł dalej brnąć w swoje badania, kiedy ojciec jakimś cudem zdobył wykaz pozycji, które wypożyczał z licealnej biblioteki. Itachi nienawidził tego, że w żadnym aspekcie swojego życia nie miał prawa do prywatności. Fugaku oznajmił, że nie pozwoli, aby jego syn zbłaźnił się takimi zainteresowaniami. Mógłby poprosić, żeby ktoś zdobył dla niego potrzebne książki, ale nie miał do kogo zwrócić się z przysługą. Każdy omijał go szerokim łukiem, jak zarazę, od kiedy na pierwszym roku uciekł z krzykiem z sali gimnastycznej. Gdyby wiedzieli, że bezgłowy człowiek niemal dotknął jego ramienia, nie byliby tak pochopni w ocenie. Jednak zrozumienie było tylko pobożnym życzeniem.

Itachi nie chciał być dziwadłem. Siły, które stworzyły ten świat odgrodziły niewidzialnym płótnem życie od śmierć. Nie miał pojęcia dlaczego znalazł w nim wyrwę i potrafił widzieć coś, co było zakazane dla zwykłego śmiertelnika.




Starał się być ostrożny, naprawdę. Ale po raz kolejny uświadomił sobie, że tamten świat nie gra uczciwie. 

Za godzinę był umówiony na korepetycje z rozszerzonej matematyki, na które zapisała go matka. Mimo że nie miał problemów z żadnym przedmiotem, to wymagano od niego więcej niż doskonałości. Siedząc na ławce, balansował na granicy snu.

Najpierw usłyszał ciężki oddech tuż nad lewym uchem. Później skomlenie przez zaciśnięte zęby. Dreszcz grozy przebiegł po jego kręgosłupie. Kątem oka ujrzał niewyraźny, rozmyty kształt czegoś, co w poprzednim życiu mogło być dłonią. Nie miał nawet sekundy na reakcję, dzieliły ich milimetry.

Postać wydała z siebie agonalny ryk i nagle… zniknęła. Rozmyła się pod naporem wiatru. Itachi oniemiały przyglądał się temu zdarzeniu, nigdy wcześniej nie widział niczego podobnego. Dopiero po paru sekundach uzmysłowił sobie, że ktoś przed nim stoi.

Czy to możliwe, że on pozbył się zjawy?

Mężczyzna początkowo wyglądał jak zwykły człowiek. Jego cera nie była trupia, a porcelanowa. Oczy miał czarne, długa kurtyna kruczych włosów w dziwny sposób dodawała mu autorytetu. Itachi patrzył na niego, wręcz bezceremonialnie gapił, bo obcy miał aparycję podobną do członków jego rodziny. Pomyslał, czy w jakims mały stopniu nie łączy ich krew… Wtedy mężczyzna odnalazła jego nachalne spojrzenie i rozpostarł duże, smoliście czarne skrzydła.

— Och, będą z tobą kłopoty, prawda?




Od pierwszego ratunku minęło parę miesięcy. Zaraz po tamtym incydencie Itachi uciekł czym prędzej pod klasę, gdzie miały odbyć się jego korepetycje. Co chwilę sprawdzając przez okno czy czarna postać go nie obserwuje.

Wrócił parę tygodni później. Był ciemnym kształtem kryjącym się w półmroku. Początkowo nawet się nie odzywał, jedynie pilnował go w milczeniu. 

Itachi podchodził do stworzenia z ostrożną rezerwą. Nie wiedział czego mógł od niego oczekiwać. 

Madara, jak któregoś dnia mu się przedstawił, uratował go jeszcze parę razy. Liczba makabrycznych kreatur, które go śledziły, wzrosła. Czasami wydawało mu się, że wręcz szukali konkretnie go. Wcześniej to nigdy nie miało miejsca.

Jeśli miał być ze sobą szczery, to zaufał mu kierowany zmęczeniem — ludzkim, prostym uczuciem. Był tak bardzo przytłoczony samotnością, że przyjąłby wyciągniętą dłoń nawet od samego diabła. Chciał tylko odrobiny zrozumienia.

— Dlaczego mi pomagasz? — zapytał któregoś razu.

— Spędziłem dekady na zajmowaniu się swoimi sprawami. Chyba mogę poświęcić odrobinę swojego cennego czasu wyjątkowemu chłopcu, prawda? 

Jego zawadiacki uśmieszek uświadomił Itachiemu jedno – już nie był sam na tym strasznym świecie.

Madara był jedynym z tych dziwnych stworzeń, który potrafił wypowiedzieć spójne słowa. Mówił jak zwykły człowiek. Nigdy nie miał odwagi zapytać czym właściwie jest. Świadomy gniewu ojca, postanowił sprawdzić to w japońskiej mitologii. Trafił na kopię starej ryciny z karykaturalnym obrazem człowieka ze skrzydłami. Tengu, zwiastun wojny.



 Od tamtej chwili zawsze w momencie zagrożenia pojawia się on, opiekuńcze Tengu, które go chroniło.

Chociaż czasami czuł ulgę, to częściej pojawiało się zmęczenie. Miał wrażenie, że z każdym rokiem jest coraz gorzej, a ilość ataków narasta.

— Największym strachem napawa mnie myśl, że kiedyś nie zdążę.

I rzeczywiście, parę tygodni później obawy niemal stały się prawdą. Przyparty do muru przez dwie dusze starców, żegnał się ze swoim życiem. Odmówił szybką modlitwę na wypadek istnienia Boga i pożegnał się z matką, przepraszając ją, że urodził się takim. 

Madara przybył w ostatniej chwili.

Itachi wpadł w jego ramiona, szukając w kontakcie potwierdzenia, że nadal tu jest – wciąż rzeczywisty i żywy. Dopiero po paru sekundach zaczął wyrywać się z jego uścisku, przecież był jednym z nich.

— Spokojnie. — Madara kucnął przy nim i długimi palcami schował kosmyk czarnych włosów za ucho Itachiego. — Jestem inny.

To mu wystarczyło. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo powstrzymuje płacz, dopóki szloch nim nie zawładną. 

— Gdyby był sposób…— szeptał przez łzy.

— Jest wyjście — mówi cicho i ostrożnie. Niepewny Madara nie był widokiem, który można zaliczyć do codzienności. — Możesz nazwać to kontraktem.

Mężczyzna wcale nie wyglądał jakby nagle dowiedział się o takim wyjściu lub w przebłysku bystrości umysłu przypomniał sobie o pewnej tajemnicy. Co najdziwniejsze, to te wahanie pomogło Itachiemu w podjęciu decyzji. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że Madara się o niego martwi i ten prosty, naturalny odruch podpowiedział, że można mu zaufać.

W swoim życiu Itachi musiał dostać lekcję o kłamcach.

Pozorne szczęście przytłoczyło go na tyle, że nie potrafił dostrzec, że wchodzi coraz głębiej w pułapkę wyrachowanego Tengu. Dopóki złota brama jego nowej klatki nie zatrzasnęła się za nim z głuchym hukiem. W swojej dziecięcej głupocie uznał, że woli niewolę, którą sam wybrał.

— Będę bezpieczny?

— Będziesz mój. To chyba wszystko wyjaśnia.

Tak, Madara nie pozwoli, aby ktokolwiek skrzywdził jego własność. Itachi domyślał się istnienia jakiś konsekwencji, jednak widział, że to jedyna droga. Przez całe życie nie mógł zrobić tego, czego pragnął. Mógł wybierać tylko mniejsze zło, spokojniejsze koszmary.

Wpisał swoje imię w stary, pożółkły zwój. Na jego nadgarstku pojawił się obcy symbol, kształtem przypominający nierówny okrąg.

— Bardzo dobrze, Itachi.

Był od niego zależny.



Później zachorował. Itachi nie był głupi. Prosta dedukcja podpowiedziała mu, że była to wina ich połączenia. Coraz słabszy z każdym dniem. Jakby Madara żywił się czymś, co w nim było. Nie miał pojęcia, czy to jego moc, siły witalne, czy cokolwiek innego. Relacja jaką mieli między sobą zawsze była dziwna, destrukcyjna, pełna niedomówień i manipulacji.

Itachi wiedział że jest zabawką. Ale to był jedyny sposób. Sam już dawno przegrałby w tej nierównej walce.

— Źle na ciebie wpływa — powiedział czule. — Czy to dlatego przedwieczni odgrodzili nasze światy?  Mój biedny chłopiec.

Nawet jeśli uśmiech Madary był ciepły i czuły, to widział w jego oczach niebezpieczną nutę. Gdyby miał to określić, nazwałby to triumfem. Tengu dobrze wiedział, że jego ludzkie ciało będzie źle reagowało. Jednak Itachi miał tylko siedemnaście lat, nadal był dzieckiem, które nie mogło poradzić sobie ze swoim losem w pojedynkę. 



Madara był zazdrosny z natury. Itachi zdawał sobie z tego sprawę już od dawna. Sposób w jaki reagował na opowieści o ludziach i jego świecie uświadczył go w tym przekonaniu. Nigdy jednak nie myślał, że zazdrość popchnie go do wściekłości.

Starszy o rok chłopiec, Kosuke, przeprowadził się do ich miasta mniej niż tydzień temu. Z jakiegoś powodu przylgnął do niego. Nawet pomimo ostrzeżeń nie chciał odejść. Itachi nie mógł zrozumieć dlaczego ktoś dobrowolnie pragnie spędzać czas z klasowym dziwadłem i odludkiem.

— Każdy potrzebuje przyjaciół, człowieku. Przestań zgrywać ważniaka i ciesz się moim towarzystwem.

Początkowo nie wiedział jak się zachować. Dziwnie było znaleźć nić porozumienia z drugim człowiekiem. Już niemal zapomniał jak to jest.

Tygodnie kruchej więzi były dla niego całkiem nowym, nieznanym gruntem, jednak już zawsze zachował o nich wspomnienia. Pierwszy prawdziwy przyjaciel w jego życiu, który nie oczekiwał niczego w zamian. Wiedział, że szczęście zawsze było krótkotrwałe. Życie już powinno go do tego przyzwyczaić, jednak Itachi był niepoprawnym marzycielem. Dlatego tak często doświadczał zawodu.

Któregoś zwykłego, niepozornego popołudnia po zajęciach zerwał się porywisty wiatr. Podświadomie wiedział, że nagła zmiana pogody nie była zjawiskiem naturalnym. Czuł w sobie niepokój. Później go zobaczył — czarna postać z dużymi, kruczymi skrzydłami stała kilkanaście metrów dalej. Oczy Madary były wykrzywione złością. Itachi uznał to za irracjonalne zachowanie, przecież był bezpieczny. Gdyby Kosuke należał do świata Madary wiedziałby o tym. Nawet przy Tengu czuł specyficzny rodzaj mocy, którą emitowały wszystkie im podobne stworzenia. Dopiero po długich sekundach przypomniał sobie o obiecanym spotkaniu. To był błahy głupi powód, ale już wtedy wiedział, że Madara się nie zatrzyma. Nie obchodziły go konsekwencję.

— To głupota — powiedział w stronę drugiego chłopca.

Zielone oczy Kosuke spojrzały na niego zdezorientowana.

— O co chodzi, Itachi? — zapytał.

— To wszystko. — Rozpostarł ramiona, chcąc nadać swoim słowom mocy. Serce biło mu wściekle. Panika i strach siały zamęt w jego myślach. — Twoje żałosne próby. Myślisz, że nie wiem o co chodzi?

— Oświeć mnie, kolego.

Musiał działać szybko. Madara się zatrzymał, ale nigdy nie należał do cierpliwych.

— Próbujesz się ze mną zaprzyjaźnić tylko przez nazwisko, prawda? Myślisz, że jesteś pierwszym? Skończ to. W tej chwili.

Nic lepszego nie przychodziło mu do głowy. Powody, które na szybko powstały w jego głowie wydawały się niedorzeczne i śmieszne. Sięgnął więc do doświadczeń z przeszłości.

Kosuke zerwał się nagle na równe nogi.

— Kto nawtykał ci takich głupot do głowy? Naprawdę masz mnie za taką osobę? Myślisz, że po to tu jestem? W dupie mam ważność twojego nazwiska i rodziny.

— Nie pierwszy, nie ostatni — powtórzył Itachi przez zaciśnięte zęby.

Na twarzy starszego chłopca malował się szok.

— Naprawdę?!

Czekał w ciszy na jakąkolwiek reakcję Itachiego, ale kiedy nie otrzymał nic poza pustym wzrokiem, jego urażona duma wygrała.

— Dobra! Żyj w swoim małym świecie pełnym intryg, podstępów i oszustw. Zostaniesz sam jak palec i wcale nie będzie mi ciebie żal!

Kiedy Kosuke odszedł, cały widok zasłoniły mu czarne, ptasie pióra.

— Jak nierozważnie z twojej strony.

Poczuł, jak świadomość powoli go opuszcza. Zastanawiał się, czy to mają na myśli ludzie mówiąc o wampirach energetycznych. Cóż, żaden człowiek nie może być nawet odrobinę podobny do Madary.

Obudził się godzinę później. Czarne pióra Tengu łaskotały jego ramię.

— Bardzo dobrze zrobiłeś, nie lubię się dzielić. Bądź grzecznych chłopcem.

Nigdy nie byli sobie równi, więc Itachi nie mógł wyrazić swoich pretensji. Nie mógł nawet ich mieć. Nieważne jak głęboko ukrył swoje uczucia, chciwe Tengu znało każdą najskrytszą myśl. Nie wiedział czy to magia, czy był tak prostolinijny, że przejrzenie go nie stanowiło dla Madary najmniejszego wyzwania. Jego złość była zbyt destrukcyjna, żeby dobrowolnie chciał ją wzbudzić.

Pomyślał, że tak musi być, niepisane były mu przyjaźnie. Nieważne czy za sprawą alienacji czy zazdrości zachłannego Tengu.

Madara zniszczył go i, co w tym najgorsze, Itachi mu to pozwolił.



Nawet Madara nie był nieomylny. Chociaż długo pilnował, żeby prawda pozostała poza zasięgiem Itachiego, to w końcu się spóźnił.

To była ta sama kobieta, u boku której zaczął przygodę ze swoim darem. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że znajduje się w sąsiedztwie starej świątyni. Czy duchy były przywiązane do miejsc?

Zjawa bez oczu goniła go kilkadziesiąt metrów, dopóki nie potknął się o swoje nogi. Nienawidził pecha, który prześladował go przez całe życie. Zamknął oczy przerażony, w myślach nawołując Madarę… jednak nie stało się nic. Zupełnie nic. Uchylił ostrożnie powieki, żeby zauważyć, jak kobieta próbowała go dotknąć, ale jej ręce przechodziły przez niego, nie robiąc mu żadnej krzywdy. Chciała coś powiedzieć, ale z jej bezzębnych ust z trudem wchodził niezgrabny bełkot. Dopiero po chwili zrozumiał jękliwe “niebezpieczny”.

To nic dziwnego, że widząc takie kreatury się ich bał, że uważał je za personifikacje zła i koszmarów. Nigdy nie pomyślał, żeby wyzbyć się uprzedzeń. Jednak nie winił się za to, nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby podchodzić do nich dobrowolnie, tym bardziej spróbować rozmawiać.

Wszystko okazało się kłamstwem bezlitosnego Tengu. Trupia dłoń po raz kolejny przeszła na wylot przez jego ciało. Zimny dotyk przerażenia mieszał się z bezsilnością. Bo właśnie w tej chwili Itachi uświadomił sobie, że wszystkie oszustwa miały na celu zrobić z niego wiernego psa. Nie widział możliwości odwrotu.



— Już wszystko wiem, ale nie mam żalu. Nigdy nie składałeś mi przysięgi. Błagam, pozwól mi odejść.

— Co będę z tego miał? Tacy jak ty trafiają się raz na dekady. — Szelest skrzydeł Madary zaszumiał w uszach Itachiego. Tengu zbliżył się do niego. W oczach miał zawadiackie ogniki, wyższość i siłę. Pomyślał, że taki wzrok mogłoby mieć dziecko z lupą, które zabija mrówki. Tym właśnie był — zabawką w rękach demona.



Zmiany w jego życiu nigdy nie nadchodziły stopniowo. Dowiedział się o swoim darze mając osiem lat na boisku, bawiąc się z innymi dziećmi. Był zależny od Tengu już od pierwszego dnia, nawet jeśli nie uświadomił sobie tego od razu. Poddanie się nie było procesem, do którego dojrzał. Któregoś ranka obudził się z myślą, że już wystarczy. Całe jego życie było zgadzaniem się z decyzjami innych, batalią o każdy kolejny dzień. Pomyślał, że nawet on nie jest wstanie walczyć o siebie ani chwili dłużej.

W końcu zabrakło powietrza w jego celi. Marzenie o oddechu wolności pojawiło się nagle. Te same głupie myśli, kiedy jako dziecko chciał się uwolnić od ciążącego mu nazwiska. Tak jak wtedy, naiwnie wierzył, że mu się uda.

Oczywiście, że się bał. Przed oczami stanęły mu obrazy duchów nadal wiszących na drzewach z niewidzialną pętlą wokół szyi. Dziwne stworzenia, bez kształtu i formy. Zastanawiał się co musiały uczynić w poprzednim życiu, żeby tak skończyć. I… nie potrafił wyobrazić sobie czym się stanie. Echem dawnego siebie szanującym się po korytarzach rodzinnej rezydencji? Nie mógł na to pozwolić. Klan uprzykrzał mu życie, nie będzie z nim związany na wieczność.

Skoro świt udał się do lasu za domem. Pierwsze promienie słońca tworzyły refleksy na ostrzu scyzoryka. Stworzył linie wzdłuż żył na nadgarstuku — jedną, drugą i trzcią. Później po prostu czekał. Podobno szybko traci się świadomość, nawet jeśli życie wciąż krąży w twoim ciele.




Cienki strumień krwi płynął po jego nadgarstku. Spod przymrużonych powiek zobaczył wściekłego Tengu. Spojrzał na niego dziwnie — pełen złości i zawodu. Jakby miał przed sobą szczeniaka, który mimo strofowania, popełnia dalej te same błędy.

— Pozwól mi odejść.

— Ludzie potrafią być żałośni — wypluł z jadem. — Taki słaby. Nie jesteś więcej wart mojej uwagi. Nakarmiłeś mnie wystarczająco na następne dekady. Możesz zdechnąć.

Madara wzniósł się ku niebu. Itachi wyobraził sobie, jak przed wiekami tengu patrzyły z nieba, obserwując potyczki na śmierć i życie.

Przecież byli zwiastunami wojen.

Ta myśl go otrzeźwiła, sprawiła, że ciało spięło się w nagłym odruchu obronnym. Chociaż chwilowo Madara go uwolnił, nie oznaczało to, że oddał mu wolność całkowicie. Oczami wyobraźni widział siebie — wolnego, bezpiecznego, który nareszcie ułożył sobie życie i demoniczne Tengu, które dla kaprysu postanowi wszystko mu odebrać. Chociaż przed nim nie było ucieczki, to postanowił uciec tak daleko, jak tylko świat mu na to pozwoli. Może Madara uzna, że Itachi nie jest wart takiego zachodu.

Jego wielkie plany powstrzymała nagła ciemność.




Dziewięć lat temu ktoś z pracujących w posiadłości ludzi znalazł go niedaleko bramy rezydencji. Itachi wiedział, że nie przyszedł tam o własnych siłach. Czasami zastanawiał się, czy to był przejaw wspaniałomyślności Madary, czy element nieznanego planu. Mimo że znak własności nadal widniał na jego ciele, to Tengu nie powrócił.

Gniew ojca był straszny. Nawet po latach życia w destrukcyjnym środowisku, jego słowa wciąż raniły. Nie chciał się więcej na to godzić. Uwolnił się z gorszego więzienia. Oczywiście nie trafił do szpitala, to wywołałoby plotki, może nawet skandal. To matka go pielęgnowała. Kiedy jego rany się zagoiły, powiedział że dziękuje jej za to, że próbowała wprowadzić do jego dzieciństwa choć odrobinę światła i nie wini jej, że nie walczyła o niego bardziej. Tydzień później opuścił dom. Chociaż miał do tego prawo, był już pełnoletni, to ojciec próbowałby zatrzymać go siłą. Dlatego uciekł w tajemnicy, była jednak pewien, że Mikoto wiedziała o jego planach. 

Mała dłoń spoczywała w jego własnej. Mimowolnie, w prostym odruchu, kreślił niewielkie kółka na jej wierzchu. Pierwszy śnieg spadł mniej niż tydzień temu, a Aoishi cieszył się nim, jakby wygrał główną nagrodę w grze o wszystko. To było rozczulające, chciał żeby ta słodka, dziecięca niewinność została w chłopcu jak najdłużej.

Itachi był szczęśliwy. Udało mu się uciec od wszystkich demonów, także od dyktatury ojca. Znalazł kobietę, miał syna i małą kwiaciarnię, w której pracowali oboje. Nie żyli w przepychu, ale byli szczęśliwi. Umieli zadbać o siebie nawzajem.

— Czy mama zrobi gorącą czekoladę? — zapytał.

Itachi pochylił się do swojego syna i wziął go na ręce. Aoi miał już sześć lat. Nawet jeśli nie ważył dużo, to odpowiedni czas, żeby przestać go nosić. Jednak Itachi nie potrafił zrezygnować z tych drobnych gestów, nawet jeśli Sayuki kręciła na to nosem. Chciał, żeby syn czuł tak dużo miłości, jak to możliwe.

— W końcu obiecała, prawda?

— A jeśli będzie zmęczona? — zapytał cicho i Itachi mógłby przysiąc, że miał nadąsany wyraz twarzy.

— Wtedy ja ją zrobię.

— O nie — jęknął chłopiec. — Zawsze dodajesz jakieś dziwne rzeczy. Ten proszek, co ostatnio!

— Cynamon? Mama też go daje.

— To dlaczego twoje smakuje tak dziwnie?

Itachi zaśmiał się cicho. Poprawił siatkę z niewielkimi zakupami w lewej dłoni.

— Znowu widzę kogoś dziwnego — szepnął chłopiec.

— Pamiętaj Aoi, nie patrz na nich. Nic się nie stanie. Po prostu ich ignoruj.

Przekleństwo, które dostał Itachi przeszło na jego syna. To był najgorszy możliwy obrót spraw. Zamiast popaść w depresję i użalać się nad sobą, postanowił nauczyć chłopca sobie z tym radzić. Nigdy na nich nie patrz. Nie daj po sobie poznać, że ich widzisz, odejdą. Większość nie może cię nawet dotknąć. Zawsze mów o nich szeptem, nie zwracaj ich uwagi. 

Wiedział, że wszystko będzie dobrze, że jego syn nie był sam, tak jak Itachi przed latami. Pomoże mu przez to przejść.

Do jego uszu dotarł kolejny cichutki szept. Aoishi brzmiał niczym dziecko w forcie z kocy i poduszek, które próbuje zdradzić mu największe tajemnice świata — dlaczego niebo jest niebieskie, a gwiazdy świecą. Uwielbiał, że jego syn jest dzieckiem, którym Itachi zawsze chciał być. Wszystko było dobrze…

— Ten pan ma skrzydła, tato.



Okay, to była przeprawa xd
Szczerze mówiąc, to znalazłam ten art gdzieś na początku, kilka chwil po otrzymaniu zamówienia. Pomyślałam, że takie rozwiązanie będzie świetne! Ponieważ nie umiałam tego inaczej ugryźć postawiłam na motyw japońskich demonów i duchów. I tak oto, po wielu bataliach, niemal powstał tekst... Wtedy do mojej głowy wleciał całkiem inny pomysł, który musiałam zrealizować. Dlatego słodka Blacki powstał również drugi tekst, w którym chyba lepiej uchwyciłam przewodnią myśl Twojego zamówienia. Zapraszam Cię również na Tabu.
Przepraszam, że trwało to tak długo, ale wiesz jak to jest — czasami do niektórych tekstów trzeba podejść po pewnym czasie, z nowym spojrzeniem. Mam wielką nadzieję, że zaszczycisz mnie w marcu kolejnym cudeńkiem.

Dla Black

11 komentarzy:

  1. Oh ah uh

    Ty to dzisiaj mnie zabijesz. Pamiętam jak narzekałaś na to MadaIta. Że nie idzie, że jest złe. Ale KOBIETO zarówno to jak i Tabu są cudowne.
    Ten mistycyzm, który tu wplotłaś, samotność Itachiego bijąca z obu tekstów. Potęga Madary i jego kapryśność. Ja to kupuję i ty mnie tym kupiłaś jak paczkę fajek.

    No i ta końcówka. Te pozorne szczęście i nagłe pojawienie się Madary... A! I nie zapomnijmy o cudownym motywie przewodnim. Czytając, cały czas czułam się jakbym siedziała w środku mangi, wyrwanej na żywca z Japonii, i wszystko to było dobre i wszystko to miało sens...

    Wowowow...
    To gdzie ta moja szczęka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czułam się tak samo pisząc xd
      Jakbym była w mandze z motywami japońskich demonów. Nawet był licealny bohater! xD

      Końcówkę napisałam praktycznie na samym początku. Dobrze tak czasami zrobić, wiedzieć do jakiego rozwiązania się dąży. Cóż tak, wybrałam trudny temat i na chwile z nim utknęłam. Cieszę się, że wszystko dobrze wyszło.

      Usuń
  2. DAMN DOSTAŁAM DWA FANFICZKI WYGRYW ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O NIE CO TO ZA DRAMAT
      NIE BYŁAM GOTOWA EJ
      ;______;
      /potop łez/

      dobra ogarniam się. ale suoer pomysł o rany jak sobie pomyślałam o madarze z czarnymi skrzydłami MMMMMM IM HORNY ja bym mu dupy dała w gratisie itachi dont bi szaj wiem że chcesz XDDD
      biedny itach jak zwykle zostawiony sam sobie, nawet kolegi sobie nie może znaleźć :c
      madara ty jebany chuju kocham cieeee
      to w sumie straszne że tak to wycyckał ale z drugiej strony charakter madary + tengu damn no cóż to nie mogło się skończyć happy endem
      ITACHI NIE ZABIJAJ SIĘ HOLA HOLA :/
      uratował go, ale pewnie wróci jak itachi sobie ułoży życie żeby mu je znowu spierdolić
      NO WLASNIE THERE HE IS XDDD ALE W SUMIE OK BABĘ SOBIE ZNALAZL DZIECKO MA CO JEST KURWA
      AAAAAA UNF SERCE MNIE BOLI

      good shit oj tak w sumie się cieszę że dałam ci aż tak duża dowolność jestem zadowolona max

      no ba że przyjdę w marcu teraz mi się nie udało załapać to tym bardziej muszę przypełznać, ktoś wam musi wyrobić normę zamowieniowa na lgbt XDDD

      BUZIACZKI

      Usuń
    2. Daddy Madara z czarnymi skrzydłami to jest to czego nam brakuje w życiu. Zazdrosny, niebezpieczny demon, mrau~

      Przybywaj, przybywaj. Świetnie się bawię parami od Ciebie, których normalnie nie shipuję xD

      Usuń
  3. Lubię bardzo ten one-shot. Zapoznałam się z nim ponownie Podoba mi się, że potrafisz skompresować swój tekst, nie to co ja xD Mimo że akcja dzieje się na przestrzeni lat, bardzo ładnie i zgrabnie opisałaś najważniejsze wydarzenia. Emocji w tym zamówieniu również nie brakuje. Szczerze mówiąc niemal od początku towarzyszyły mi ciarki, czułam, że stanie się coś ważnego. Jednak nic nie przygotowało mnie na to, co się wydarzyło na końcu. Zniszczyłaś mi głowę xD To, że nie przepadam za Itachim, już wiesz, ale tutaj mi jakoś nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, opisałaś go tak, że nawet mu współczułam. Oddałaś wiernie klimat klanu Uchiha. Wiem, że męczyłaś się z tym zamówieniem bardzo długo, ale jak dla mnie - opłaciło się. Madara ze skrzydłami, to jest coś, co z pewnością będzie mi towarzyszyć nocami :D

    Czekam na kolejne prace!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal jestem w szoku, że ten tekst ma jakiś taki klimat xD
      Chwilami już chciałam go wyrzucić, bo wydawało mi się, że czegoś ważnego mu brak. Dziękuję, że jednak mnie powstrzymałyście xd

      Usuń
  4. Okej, musiałam to przeczytać dwa razy. Wiecie, ja wole te proste teksty, bo je szybciej załapię XD
    Rzeczywiście, motyw przewodni bardzo mi się spodobał, chociaż myślę, że dla niektórych może być dosyć ciężki. Ten klimat grozy i mroku to coś dla mnie, bo moja słabość do tego gatunku jest ogromna.
    Mega mi się podoba tutaj postać Madary, bo podobnie jak w Tabu, nie jest on hmm... jakimś kochankiem z łąki pełnej stokrotek i maczków, tylko manipulującym draniem, kimś, kto jeśli ma coś mieć - to tylko na wyłączność. A jeśli się postawisz? Cóż, zemsta nadejdzie, może wtedy, kiedy się tego nie spodziwasz. I tutaj to jest tak pięknie pokazane. Ta jego chciwość, manipulacja, mrok, groza, kurde, wszystko, za co go pokochałam.
    Sam Itachi - cóż, jest okej, bardzo fajnie opowiedziana została jego historia, chociaż on sam jako charakter, odwrotnie niż w Tabu, mnie nie porwał. Jest tutaj wyłacznie dodatkiem, bo zamiast niego jestem w stanie zobaczyć inne postacie na jego miejscu XD
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byłaby potwarz dla Daddiego D:
      Zrobić z niego zakochanego idiotę, a fe. Nie on, nope xd

      Usuń
  5. Mi się bardzo podobało, szczególnie, że od jakiegoś czasu siedzę w temacie japońskiej demonologii, a półka z książkami na ten temat zapełnia się coraz szybciej :D Madara idealnie pasuje mi do takiego demona ( ͡° ͜ʖ ͡°) Szkoda mi było Itachiego, ale jakoś sobie poradził :) dobrze, że jego synek nie jest sam, chociaż teraz można się tylko domyślać, czy Madara wróci namącić w głowie kolejnej osóbce :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madara nie poddaje się tak łatwo. Myślisz, ze jesteś wolny, bezpieczny? Twoje niedoczekanie ;>

      Usuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!