8.11.2024

Miłośniczka popaprańców [SasoSaku] dla Sayuri

— Haruno… Sakura — wymamrotał, wplatając długie palce w swoje niesforne, czerwone włosy. Zaczynała boleć go głowa. — Koniecznie muszę cię poznać.


Gabinet Kazekage był klaustrofobiczny. Tworzące kulistą kopułę ściany wykonane z ciemnego piaskowca, zdawały zamykać się wokół człowieka niczym trumna. Zawsze, gdy Sasori wchodził do środka, uderzał go wszechobecny upał, a drobinki piasku zdawały się chrzęścić pod zębami, przy próbie zaczerpnięcia większego oddechu. Zupełnie jakby posiadały własną świadomość i zapragnęły wszystkich interesantów pogrzebać żywcem. W zasadzie nie miało to choćby krzty sensu. Samo pomieszczenie było dość przestronne w metrażu, a przy tym niebywale szczelne. Szczerze, mężczyzna nie widział nigdy rozleglejszego miejsca w Sunie, a znał ją niczym  własną kieszeń.

Jednak mordercze, zimne i oceniające spojrzenie gospodarza znacząco wpływało na  percepcję odwiedzających. Akasuny nie dało się tak łatwo oszukać. Nie w ten sposób - wyćwiczonymi uśmieszkami, swobodnymi gestami dłoni, czy na pozór uroczymi zmrużeniami powiek od czasu do czasu, kiedy Gaara akurat sobie o tym przypomniał. Głos przywódcy spokojny, opanowany, tak naprawdę zawsze trzeszczał mężczyźnie w uszach niczym uszkodzone zębatki. Wyczuwał każde napięcie w mięśniach młodzika, choć ten tak desperacko próbował ukryć swoją prawdziwą naturę.

— Wzywałeś Kazekage? — ukłonił się nonszalancko z przesadną dokładnością. Niemal natychmiast przywdział na twarz szeroki uśmiech. Jakby faktycznie nie marzył o tym, aby znaleźć się w innym miejscu. — Czym mogę ci służyć?

Gaara z początku milczał. Złączył ze sobą obie dłonie i zamknął oczy, oddychając spokojnie. Między nimi nie było niczego poza duszącą ciszą. Panująca wówczas burza piaskowa, którą Sasori doskonale widział za licznymi, otaczającymi ich okienkami, milczała. W swoim ogromie i spustoszeniu była niczym niema królowa, gotowa wydać wyrok na każdego nieostrożnego bez choćby najmniejszego ostrzeżenia. Lubił ten widok, wzbudzał w nim silne, sprzeczne emocje. Od ukojenia, przez  dreszcze podniecenia, na przypływie wewnętrznej mocy skończywszy. Zawsze czuł, że jest częścią tej śmiercionośnej pustyni.

Podobnie jak człowiek siedzący przed nim. Choć tak bardzo młody, niedoświadczony zrodził się z piasku, krwi i cierpienia. W czasie największej burzy.

— Potrzebuję cię w Konosze. — oznajmił wreszcie sucho. Jego zmęczone oczy podkreślone przez ogromne zasinienia, kazały przypuszczać, że wciąż nie potrafił przespać choćby jednej nocy, mimo że demon realnie nie zagrażał mu już od lat.

Sasori poczuł się wysoce rozczarowany. Z trudem opanował ziewnięcie. Liść był niczym. Powoływał na świat naiwnych słabeuszy. Rzadko kiedy którakolwiek z tych miernot stawała twarzą w twarz ze śmiercią. Wątpił, czy mieszkańcy byliby w stanie dostarczyć mu choćby krztę rozrywki. Pochodzili z miejsca, gdzie zawsze świeciło delikatne słońce, niezdolne do spowodowania oparzeń. Wiał spokojny wietrzyk, prędzej dający ukojenie, niż uniemożliwiający swobodne oddychanie, jak zdarzało się to w bezlitosnych objęciach pustyni. Kiedy kroczyli ulicami, żadna przeszkoda nie stawała na ich drodze, podczas gdy w Sunie praktycznie nikt nie wychodził po zmroku z obawy przed zdradzieckimi hałdami piasku, które mogły wchłonąć człowieka w  ciągu kilku sekund. Szczególnie jeśli szło się w ciemności.

Miał ochotę zgnieść ich wszystkich niczym bezużyteczne robaki. Zgasić tlące się w nich życia jak knoty zużytych świeczek. Pokazać, że z byciem prawdziwymi ninja nie mają za wiele wspólnego, a swoją radosną, bezkonfliktową polityką wyłącznie szkodzą światu pełnemu wielkich wojowników.

— Nie sposób sprzeciwić się twojej woli, czcigodny Kazekage — odezwał się jednak wesoło, podchodząc jednocześnie bliżej biurka.

Gaara spojrzał mu w oczy, jakby chciał położyć go trupem za pomocą samego spojrzenia. Brzydził się wszystkiego związanego z nim i Sasori nie miał co do tego żadnych wątpliwości, mimo że wyraz twarzy przywódcy wrócił do normy zanim mrugnął.

— Radzę ci, żebyś przestał — odpowiedział no Sabaku spokojne, a całe napięcie z jego ciała zniknęło. — Przy mnie nie musisz się tak zachowywać — uśmiechnął się lekko, choć bez odrobiny wesołości.

— I wzajemnie — odparł lalkarz, czując przyjemnie mrowienie pod skórą. — Skoro już jesteśmy wobec siebie szczerzy, to pozwolę sobie powiedzieć, że nie mam najmniejszej ochoty się stąd ruszać.

— Nie pytałem o twoje zachcianki — odparował szybko, wstając zza biurka, po czym podszedł do jednego z niewielkich okien. — W Konosze odbędzie się zebranie i potrzebuję towarzysza.

Sasori uniósł lekko brwi w wyrazie zaskoczenia.

— Kazekage… jeśli o to chodzi, jestem pewien, że równie świetnie sprawdziłoby się twoje rodzeństwo.

— Uwierz, że już to przemyślałem, ale… oni zadają zbyt wiele pytań, ty będziesz lepszym wyborem.

Głupi blef. Bardzo głupi. Sprzeciwienie się woli Kazekage nie wchodziło jednak w grę. Dzieciak miał posłuch, uznanie całej wioski, a przy tym piaskowego demona w sobie. Co prawda z tego co wiedział, Gaara względnie dogadywał się z Shukaku, ale była to raczej relacja oparta na wzajemnych korzyściach. Niemniej wciąż pozostawał groźny i potrafił władać piaskiem. O jego idealnej obronie krążyły legendy, więc nawet gdyby chciał stanąć z nim do pojedynku, musiałby się nieźle spocić.

No Sabaku chciał mieć go nieprzerwanie na oku, po tym co robił w przeszłości? Piastowanie stanowiska „oficjalnego doradcy” okazało się dla niego sporym wrzodem na dupie. Swoistą karą, która przywiązała go do Kazekage, dopóki ten nie wykituje. Nie żeby mu się do tego spieszyło. Był stanowczo za młody, a przy tym zbyt pokojowy. Sama rola doradcy w przypadku Sasoriego również była czysto teoretyczna. Akasuna wiedział, że żyje tylko dlatego, iż Gaara nie mógł pozwolić sobie na utratę tak zdolnego lalkarza, medyka i twórcy mikstur. Niezależnie od tego ile sentymentu, bądź też nie, żywił do jego ofiar.

O ile dzieciak chcący nie tak dawno zamordować własne rodzeństwo, w ogóle wiedział co to sentyment.

Jako doradca miał dostęp do całej dokumentacji w wiosce. Chociaż nie wyjechał do Konohy na okres egzaminu na chunina, gdy chłopak miał dwanaście lat, szczegółowo zapoznał się z relacjami zawartymi w księgach. Okazało się to doprawdy pasjonującą lekturą. Pomyślał nawet, że gdyby dzieciak wciąż pozostawał taki jak dawniej, zamiast zakładać maski i wciąż uczestniczyć w tym kretyńskim teatrzyku między Suną a Konohą, to mogliby stworzyć coś na wzór pokracznej, inspirującej i psychopatycznej przyjaźni.

Znalazła się tam też wzmianka, o dwóch innych wówczas geninach - Sasuke Uchiha oraz Naruto Uzumaki, szczerze nie obchodzili go bardziej niż zeszłoroczna burza piaskowa. Uchiha mógł posiadać sobie swój sharingan, ale wszelkie genjutsu nie działało na jego własnoręcznie wykonaną broń, a on sam trzymał się zawsze na odległość. Naruto budził natomiast minimalnie więcej zainteresowania - pokonał w końcu Gaarę i przekonał do zmiany frontu, choć uchodził za leszcza i szaraka. Mógł posiadać doprawdy zajmującą osobowość, jednak… Sasori nie poczuł żadnego impulsu, minimalnej ekscytacji, choć uśmiechnął się delikatnie pod nosem w momencie czytania poszczególnych fragmentów.

— Ile to zajmie czasu? — zapytał rzeczowo, poddając się. — Będę musiał wiedzieć, żeby się spakować.

— Nie wiem dokładnie. Raczej dłużej, niż krócej. Nie wyjedziemy, dopóki nie odwołam całej misji — oznajmił bezkompromisowo Gaara, nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem.

Westchnął w myślach. Istna strata czasu. Będzie musiał wynaleźć sobie jakąś rozrywkę, żeby nie umrzeć tam do końca z nudów. Pewnie chodziło o współpracę ekonomiczną, czy coś w tym rodzaju. Mógłby wygłosić parę frazesów, ale tak naprawdę wiedział, że jego obecność tam nie będzie miała żadnego większego znaczenia. Realnie pełnił rolę więźnia Kazekage w niewidzialnych kajdanach.

— Jesteś doprawdy okrutny, Kazekage — westchnął i przewrócił teatralnie oczami.

— Okrutny byłbym, gdybym skazał cię na śmierć, gdy tylko zostałem przywódcą wioski i dobrze o tym wiesz.

Oczywiście, że wiedział. Jednak rozmowa z Gaarą zawsze była dla niego czymś na pograniczu perwersyjnej wręcz przyjemności. Miał świadomość, jaki chłopak był kiedyś, więc czerpał satysfakcję z ciągłego przesuwania granic między nimi. Prawdziwy diament Suny, doprawdy niesamowity, choć Sasoriemu wydawało się, iż nigdy do końca oszlifowany.

— Zabiłeś mego ojca, po czym przerobiłeś go na kukłę — przypomniał mu, aczkolwiek zrobił to zupełnie obojętnym, pozbawionym emocji tonem.

— W istocie — potaknął. — Niemniej odniosłem wrażenie, że wyświadczyłem ci przysługę, drogi Kazekage. Niezbyt się chyba lubiliście — wykrzywił wargi w parodii uśmiechu, a w jego oczach na moment pojawił się błysk oczekiwania. — Powiesz tylko słowo, a mogę ci ją sprezentować. Jest piękna i naszpikowana samym dobrodziejstwem.

Warknięcie z ust Gaary, choć ciche, przypominało odgłos dzikiego zwierzęcia, które gotowe jest do rzucenia się na swoją ofiarę i rozszarpanie jej. Rozpruć bez pamięci wszystkie flaki, aby na koniec wytarzać się w gorącej posoce. Sasori spostrzegł, jak maska jego towarzysza opada całkowicie, ukazując bestię.

— Jeśli zabijesz kogokolwiek w Konosze, to porachuję ci wszystkie kości. Tkniesz konkretnie Naruto, a zobaczysz, co to znaczy posmakować piekła za życia.

Atmosfera w gabinecie jeszcze bardziej zgęstniała. W jednej chwili usłyszał charakterystyczny odgłos ruszającego się piachu. Powietrze wypełniło się błyszczącymi drobinkami. Piasek przywódcy mienił się niczym ciemne złoto. Sasori poczuł na nogach uderzenie gorąca, choć w duchocie gabinetu wydawało się to niemożliwe. Syknął znacząco pod nosem. Oparzył się. W raptem kilka sekund zasypało mu nogi do kostek. Jego rozmówca był gotów w każdej chwili zabić go z zimną krwią, lub chociaż znacząco uszkodzić.

Sasori wyciągnął przed siebie ręce w geście całkowitej kapitulacji.

— Walka z tobą, na śmierć i życie byłaby prawdziwym zaszczytem, Kazekage. Niewątpliwie, przeszłaby do historii — odezwał się spokojnie. — Niemniej, nie martw się. Nie zbliżę się do Uzumakiego bardziej niż to konieczne — obiecał.

— Niż to konieczne? — Gaara zmarszczył brwi i spojrzał na niego z wyrzutem.

— Nie chcesz chyba, żeby Liść poznał prawdę o łączących nas stosunkach? Oficjalnie jestem twoim doradcą.

Kazekage odwołał swój piasek. Szybkim krokiem skierował się do biurka, po czym padł na krzesło, jakby opuściły go wszelkie siły.

— Ruszysz Naruto, a zabiję cię — przypomniał znowu. — Możesz odejść.

Akasuna ukłonił się nisko, po czym wyszedł z gabinetu. Wiedział, że nie dowie się od mężczyzny niczego więcej.

Zabicie Rasy lata temu traktował czysto praktycznie. Ten gość był wariatem, ale w taki sposób, który Sasoriemu zbytnio nie imponował. Wszak próbował pozbyć się własnego syna. Okropne marnotrawstwo potencjału militarnego. Stary Kage popadł też w szaleństwo po śmierci żony. Zgładzenie go faktycznie stanowiło zbawienie dla wioski. Niestety Piasek z roku na rok stawał się coraz bardziej miękki. Zamiast podziękowań od mieszkańców, otrzymał od nich pogardę, przykrytą strachem. Unikali go jak ognia.

Mimo że piastował stanowisko medyka i to najlepszego w Sunie, otrzymywał wezwania tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, gdy pozostały personel medyczny załamywał już ręce. Stanowił dla tych ludzi ostateczność. Jego relacje z kimkolwiek poza Gaarą wypełnione zostały sztucznością, drżeniem powiek oraz ciągłym wzdryganiem, gdy tylko musiał kogoś dotknąć.

Także gdy przyszło do mianowania nowego Kazekage, a Sasori zgłosił swoją kandydaturę, otrzymał na oficjalnej radzie wyborczej tylko trzy głosy - od Gaary, Kankurou oraz Temari.

Doprawdy musieli kochać swojego staruszka, skoro za to co uczynił, jednogłośnie go nagrodzili. Na samo wspomnienie tych wydarzeń uśmiechał się zawsze pod nosem.

Gaara zgarnął wówczas resztę puli.

 

***

Pakowanie się to coś, za czym nigdy nie przepadał. Miał więc awaryjnie przygotowany niewielki plecak, w którym umieścił najpotrzebniejsze rzeczy. Uważał, że prawdziwy ninja zawsze powinien być gotowy na nagłą podróż. Cyklicznie wymieniał w nim tylko przeterminowane leki oraz pożywienie.

Tak uczynił i tym razem, gdy dotarł do swojego mieszkania. Choć nazywanie w ten sposób pozostawionej niemal w surowym stanie klitki, mogło zostać uznane za przesadę. Gdy tylko zamknął drzwi, znalazł się w wąskim korytarzu, gdzie musiał uważać, aby nie porysować stojącej nieopodal kuchenki. Kilka niedużych kroków dalej, czaił się na niego ostry kant blatu, o który często obijał biodro w drodze do małej lodówki.Wyjął z niej butelkę wody i napił sowicie, po czym przeszedł do niewielkiego pomieszczenia. Wyćwiczonym manewrem ominął zawalone różnorodną dokumentacją biurko, i usiadł na twardym, pojedynczym łóżku, które mimo swojej surowości, uwielbiał. Zmęczony wzrok skierował na drzwi od łazienki - na zimny prysznic przyjdzie jeszcze czas. Gdy jednak spojrzał w prawo, uśmiechnął się mimowolnie. Wiedział, że marionetki umieszczone w składziku, cierpliwe na niego czekają.

Ludzie nie pałali do niego sympatią, w istocie miał szczęście, że nie skończył pod mostem. Po śmieci jego babci zamiast przekazać mu mieszkanie, zlicytowano je za niezłą sumkę. Oczywiście pieniądze trafiły do skarbców Suny. Ominęła go choćby symboliczna darowizna po śmieci babuni. Teraz nie potrafił bez jadu patrzeć na ludzi, którzy kupili jej rezydencję. Unikał więc tamtych rejonów, żeby w napadzie złości ich nie zamordować ze szczególnym okrucieństwem pod osłoną nocy. A każdy wiedział, że potrafiłby to uczynić.

Dając sobie chwilę na odpoczynek, w końcu wstał. Otworzył szafę, która mieściła się na wprost, żeby wyjąć z niej najpotrzebniejsze rzeczy. Skoro nie widział, na ile wyjeżdżają, postanowił przyszykować dodatkowy bagaż. Jednak, gdy buszował wśród ubrań, coś nagle spadło mu na podłogę.

— Co jest? — powiedział sam do siebie i schylił się.

Gruby zeszyt wypadł spomiędzy ręczników. Kolor okładki wyblakł, a wszystkie rogi wyginały się. Wybrzuszenie na samym środku pozwalało przypuszczać, że kiedyś coś na niego wylano.

— Babka Chiyo… — mruknął pod nosem. To bez wątpienia należało do niej. Wszystko mu zabrali. Wszystko. Nie mogli jednak pozbawić go wspomnień o niej. Ukradł to z mieszkania, zanim go wykopali. — Dawno tego nie widziałem.

Usiadł powoli na łóżku, a następnie otworzył zeszyt na losowej stronie. Notatki były prowadzone bez żadnych dat. Do tego sporządzono je trzęsącą się dłonią. Sasoriemu wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, iż jego babka miała już swoje lata, gdy je tworzyła.

 

Ta dziewczyna jest wprost niesamowita. Jej charakterna, silna aura, którą momentalnie wyczułam, wystarczyła, żebym ujrzała odbicie Ślimaczej Księżniczki. Nie będę ukrywać, że pękam z zazdrości, mi nigdy nie przypadł w udziale taki uczeń. Przeklęta Konoha, jak zwykle musieli okazać się lepsi od nas! Nie chciałam oczywiście prosić nikogo o pomoc, ale nie znalazłam innego wyjścia z sytuacji. Czasem trzeba schować honor do kieszeni. Szczególnie w temacie najbliższych.

Opanował mnie gniew, gdy zamiast Tsunade Senju, do Suny przybyła zwykła smarkula. Odebrałam to jako wielką zniewagę. Podkreślałam, aż nadto wyraźnie w swoim liście, że potrzebuję najlepszego na świecie medyka. Cała krew odpłynęła mi wtedy z twarzy. Czas jednak na jakiekolwiek bierność już się wyczerpał.

Niemniej, co dziwne… polubiłam tę dziewczynę. Okazała się harda i zdecydowana, a w jej oczach można odnaleźć jakieś niewypowiedziane cierpienie, jakby urodziła się na naszej pustyni. Wiedzę posiadała ogromną. Nie cofnęła się przed niczym. Nie zadawała zbędnych pytań. Powstrzymała się od moralnej oceny. Robiła co należy, żeby ocalić mojego wnuczka. Mojego Sasoriego.

 

— Co? — jego głos poniósł się głucho po pomieszczeniu. — Jak to mnie ocalić? Kiedy ona tu była?

Trzęsącymi się dłońmi, cofnął się o kilka kartek. Musiał znaleźć początek zapisków z tego okresu. Czuł, jak wstrzymuje oddech. Dowiadywał się kompletnie czegoś nowego. Babka nigdy mu o tym nie wspominała.

 

Niech cię szlag, Sasori. Czemu wystawiasz na próbę moje starcze, schorowane serce? Tyle razy cię prosiłam. Błagałam wręcz. Gdzie popełniłam błąd w wychowaniu?! Czy moja miłość do ciebie jest aż tak niewystarczająca?

Tak bardzo kręci cię nieśmiertelność, że musisz podejmować te makabryczne próby stania się kukiełką za mojego żywota?!  Gdy znalazłam cię leżącego w piwnicy, byłeś taki zimy. Zupełnie jakbyś już nie żył. Głupi chłopcze! Czemu nigdy nie liczysz się z nikim, ani niczym?! Zaczynam żałować, że nauczyłam cię lalkarstwa. Twoja obsesja przeraża mnie, choć wciąż cię kocham.

Czy sama dam radę wybudzić cię z tej śpiączki? Twoje serce dalej bije. Delikatnie, powoli, jakby nieśmiało. Ile jednak wytrzyma moje własne?

Mój biedny, zagubiony, niezrozumiany Sasori. Tak bardzo chciałabym, uleczyć tę ranę w twoim sercu. Jakże mam tego dokonać? Wiem, że nigdy nie było w moim zasięgu zastąpienie rodziców. To istne wzory wspaniałych shinobi, a ja od początku tylko błądzę po omacku, starając się, abyś wyszedł na ludzi.

 

Zacisnął ręce w pięści, to nie mogła być prawda. Babka od zawsze powtarzała, że nikt jej nie pomagał w wybudzeniu go po nieudanej próbie stania się lalką. Czyżby bała się przyznać i czuła wstyd?

Warknął przeciągle. Poczuł, jak napinają mu się wszystkie mięśnie na twarzy. Jakaś dziewczyna znała jego sekret. I do tego mieszkała w Liściu. Coś niepojętego. Był tak zszokowany i zły, że gdy przewracał kolejne strony, jedną z nich mocno naderwał, lecz nie przejął się tym zbytnio.

— Kim jesteś? — powiedział znów do siebie w istnym amoku. Jego oczy sunęły po kolejnych stronicach jak szalone. Przewracał je bez opamiętania. — Jak się nazywasz?

 

Nie sądziłam, że ktoś może być lepszy od mojego wnuczka. A tym bardziej dziewucha w tym wieku. To jeszcze nastolatka, ma prawie osiemnaście lat. Odwiedziła naszą wioskę z masą medykamentów i mikstur, które widziałam pierwszy raz na oczy. Cóż, pustynia nie rozpieszcza nas pod tym względem. W Konosze za to roślinności nigdy nie brakuje. Pogoda przez lwią część czasu pozostaje łagodna dla wszelkich upraw.

Jej inteligencja, mądrość i opanowanie są godne podziwu. Ta panienka ma w oczach prawdziwą stal. Czego doświadczyła, że stała się tak dojrzała, mając wciąż szmat życia przed sobą?

A te jej techniki medyczne! Nie wątpię, że większości z nich poznała od Tsunade. Kiedy złapała wolno bijące serce Sasoriego w swoją delikatną dłoń, a jednocześnie drugą wykonywała skomplikowaną pieczęć leczącą, myślałam, że sama zaraz zemdleję.

Przez bite dwa tygodnie czuwała przy nim i pielęgnowała. Ilości przyrządzonych mikstur, maści, wyciągów nie jestem w stanie zliczyć. Część z nich podawała mu dożylnie, inne wcierała starannie w klatkę piersiową, a jeszcze kolejne wlewała powoli do ust, trzymając go w pozycji siedzącej, żeby się nie udusił.

Haruno Sakura jestem twoją dozgonną dłużniczką. I Sasori również, choć nigdy się o tym nie dowie.

 

Zeszyt wypadł mu z dłoni, lądując z szelestem na podłodze. Niewiele myśląc, kopnął go z całej siły, aż ten odbił się z hukiem od ściany. 

Co on właśnie przeczytał i czemu postanowił to zrobić dopiero teraz? Zabrał ten przeklęty notes w dzień śmierci babci Chiyo. A to było jakieś cztery lata temu. Od jego nieudanego eksperymentu minęło z kolei już całe siedem.

Prawie osiemnaście lat? Chcecie powiedzieć, że gdy go ocaliła, miała jeszcze siedemnaście? Co za kpina. Co za upokorzenie. Co za niesmak czuł w ustach. Jaką nienawiść do samego siebie i do tego, w jakim stanie widziała go ta dziewucha. Sasori nie znosił być na łasce innych ludzi.

Obecnie liczyła sobie dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat, nie więcej. To absolutnie niesamowite.

— Haruno… Sakura — wymamrotał, wplatając długie palce w swoje niesforne, czerwone włosy. Zaczynała boleć go głowa. — Koniecznie muszę cię poznać.

Wstał szybko z łóżka, aby skierować swoje zniecierpliwione kroki do składzika. Ten był niewiele mniejszy od głównego pokoju, jednak tak ważne rzeczy jak marionetki, zasługiwały na specjalne miejsce. Nie wyobrażał sobie bez nich dalszego życia. Jakakolwiek inna technika walki, stała się wyjątkowo niewygodna.

Pierwszym co rzuciło mu się w oczy, w momencie otworzenia drzwiczek, była kukiełka przedstawiająca… jego samego. Młoda, raptem dwudziestoparoletnia twarzyczka, ozdobiona masą czerwonych pukli, które sam podcinał sobie z biegiem lat. Puste, aczkolwiek wiernie odwzorowane jasnoorzechowe oczy, które w chwili powodzenia eksperymentu, zapłonęły by życiem. Pomalowane na czarno paznokcie, żeby na kukiełce wyglądały one naturalniej i nie rzucało się w oczy ich drewniane wykończenie. Drobne, chłopięce usteczka, których nigdy nie stracił, mimo że realnie przekroczył już czterdziestkę.

— W końcu wygramy, ale nie ty się ze mną wybierasz w tę podróż — wyszeptał do ucha lalki słodko i cicho jakby kierował słowa wprost do świadomości najważniejszej, umiłowanej kochanki.

Odłożył swoją podobiznę na bok z szacunkiem i uważnością. Bardzo długo nad nią pracował. Przepełniała go pewność, że jeszcze nie skończył tej misji.

— Matko… Ojcze… wybierzecie się ze mną do Konohy? — przemówił w stronę swoich ukochanych dzieł, które stały trochę dalej. Uśmiechał się przy tym jak niewinny, słodki chłopiec. — Mamy do poznania pewną kobietę. Musicie jej podziękować za ocalenie waszego syna!

Ludzie potępiali go za zmienienie ciał własnych rodziców w lalki. Szczerze nie rozumiał, w czym widzieli problem. To aż takie dziwne, że nie chciał się z nimi rozstawać? Kochał ich przecież nad życie. Nie on uczynił im krzywdę, lecz Biały Kieł z Liścia. Z babcią Chiyo planował postąpić podobne, niestety ukryli przed nim ciało i nie wiedział nawet, gdzie została pochowana. Popaprańcy, zabrali mu ukochaną babunię.

 

***

Kazekage Gaara potrafił nie spać całymi nocami, nawet po zawarciu rozejmu z własnym demonem. Sasori uznał więc, że nie może być to wcale takie trudne. Potrzebował dowiedzieć się dużo, a czasu do wyjazdu miał coraz mniej. Przez kolejny tydzień namiętnie przeglądał wszystkie księgi, ale ku własnemu rozczarowaniu, ciągle natrafiał na wzmianki dotyczące Sasuke albo Naruto, co przyprawiało go już o ból głowy i zniecierpliwienie.

Przecież ta dziewczyna była geniuszem, z pewnością pochodziła ze znanego, zacnego klanu i obracała się w godnym jej osoby środowisku. Jednak o klanie Haruno nie przeczytał choćby słówka, mimo że od skanowania liter przez kilkanaście godzin dziennie, kręciło mu się już w głowie. W momencie napadu Suny na Konohę również nie została wspomniana choćby zdaniem w raportach. Głowił się i troił, żeby rozwikłać tę zagadkę, jednak wszystko na nic. Nigdzie jej nie było. Sam fakt istnienia kogoś takiego jak Haruno Sakura okazał się czymś na miarę wielkiej tajemnicy państwowej.

Zaczął poświęcać tematowi tej kobiety stanowczo zbyt wiele czasu. Cała operacja przeczyła jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi. Wszystko inne w jego życiu zeszło na dalszy plan. Wyobrażał sobie jej wygląd, głos, sposób poruszania, ubiór, ulubione gęsty. Skoro go ocaliła, musiała być kimś wyjątkowym, nietuzinkowym, pełnym pasji i zdecydowania. Za każdym razem, gdy wracał myślami do niejakiej Sakury Haruno, trafiał do innego wymiaru. Wszystko było w nim perfekcyjne, całkowicie namacalne. Niemal czuł wtedy, jakby stał obok niej i doskonale się znali.

W dzień wyjazdu do Konohy nie wytrzymał jednak i postanowił w końcu porozmawiać z Gaarą, co uznał za ostateczne przypieczętowanie własnej porażki odnośnie prywatnego śledztwa i grzebania w papierach.

— Kazekage, kim jest Haruno Sakura? — zagadnął w trakcie podróży. Zrobił to niby od niechcenia, ale spostrzegł, jak na twarzy przywódcy odbija się cała gama emocji.

Jinchuriki poprawił się nerwowo i zmarszczył nos.

—Nie zamierzasz jej chyba zabić? — spojrzał na niego spod byka. — Skąd w ogóle wiesz o tej kobiecie?

— Nie rób już ze mnie takiego wariata. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że zabijam tylko wyjątkowych ninja.

— To świetnie się składa, bo ona jest nikim najbardziej jak to możliwe — oznajmił, patrząc gdzieś w dal.

— Chyba nie rozumiem…

— Czego tu nie rozumieć? Niczego o niej nie znalazłeś, bo Sakura niczego nie osiągnęła. No może poza tym, że jest doradcą obecnego Hokage i została naczelnym medykiem Konohy, ale takie kwestie nie obchodzą Suny, nie na tyle, żeby pisać o tym w raportach.

Sasori zamyślił się na chwilę. Ciężko było ukryć, że poczuł się zaskoczony. Cały jego światopogląd odnośnie ninja i ich ważności od momentu urodzenia, począł się właśnie niebezpiecznie chwiać, grożąc zawaleniem.

— No ale jej klan… — zaczął.

— Ona nie ma klanu. Jej rodzice są cywilami — urwał mu pośpiesznie, wyraźnie zniechęcony obrabiam takiego akurat tematu. — Lepiej ją zostaw.

— Dlaczego? — zainteresował się Akasuna coraz bardziej zafascynowany. Ciepło, które rozchodziło się po całym ciele, gdy tylko myślał o tej dziewczynie, dawało niebywałą przyjemność.

— To najlepsza i najważniejsza przyjaciółka Uzumakiego. Byli razem w jednej drużynie. Dowiem się, jeśli ją skrzywdzisz.

Sasori uśmiechnął się kwaśno i przekrzywił lekko głowę.

— Ty serio chcesz, żebym umarł tam z nudów — westchnął zrezygnowany. — Może faktycznie lepiej by było, gdybyś mnie sprzątnął lata temu.

— Coś jeszcze? — przerwał mu Gaara, zupełnie ignorując kąśliwą uwagę. — Miejmy już za sobą wszelkie pytania.

— Czy Sakura odwiedziła kiedyś naszą wioskę?

Mężczyzna zamyślił się na moment, wyglądał, jakby poważnie myślał nad tym, czy udzielić prawdziwej odpowiedzi na to pytanie. Czyli w grę wchodziło kłamstwo. Całkiem ciekawe biorąc pod uwagę, jak bardzo była nikim.

— Kilkukrotnie. Pomagała raz Kankurou, akurat gdy ciebie wysłano na misję. Potem widziała się z czcigodną Chiyo. Podobno pracowały wspólnie nad jakimś lekarstwem, ale nie znam szczegółów. No i… przyjechała na jej pogrzeb.

— Ten sam, do którego mnie nie dopuszczono — skrzywił się, miał ochotę wrzeszczeć na Kazekage. Powstrzymywał się tylko ostatkiem silnej woli.

— Dobrze wiesz, dlaczego dostałeś zakaz udziału w pochówku. Nie mam zamiaru się z tobą teraz licytować.

— Zabraliście mi babkę — mruknął pod nosem. — Jesteście potworami.

— Nie większymi niż ty, Sasori — odparował, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. — Mojego ojca dumnie dołączyłeś do swojej kolekcji i pewnie trzymasz w jakimś kontenerze.

 

***

Gdy tylko dotarli do Konohy, zamieszkali w jednym z apartamentów, który mieścił się nieopodal biura Hokage. Z okna własnego pokoju miał widok na skałę z podobiznami przywódców, a samo jedno pomieszczenie było większe od całej jego klitki. Miękkie, podwójne łoże, które przytłaczało swoim luksusem, paradoksalnie drażniło go. Szczerze walczył z myślami, czy nie wybrać ostatecznie podłogi. Przespał ledwie pół nocy i to przy dobrych wiatrach.

Zanim wyszedł na pierwsze oficjalne spotkanie, spojrzał ostatni raz w lustro. Dziwnie mu było bez piasku we włosach. W Sunie, nieważne jak człowiek próbował, te małe, zdradzieckie drobinki, stawały się częścią każdego.

Po chwili namysłu, podwinął rękawy białej koszuli aż do łokci. Obejrzał pod każdym kątem czarne, eleganckie obuwie, aby upewnić się, czy na pewno jest dobrze wypastowane. Wygładził z rozmysłem materiał piaskowych spodni, a także wprawnym ruchem zawiązał ulubiony, czerwony krawat. Na koniec uśmiechnął się delikatnie do własnego odbicia.

— Lepiej się nie odzywaj, chyba że ci pozwolę — usłyszał surowy głos Gaary za plecami. Ich pokoje przylegały do siebie, choć każdy miał osobną sypialnię z dedykowaną łazienką.

Sasori jeszcze nie wyszedł, a już poczuł się zmęczony. To będzie długi dzień. Odwrócił się do swojego kompana. Znacząco różnili się wyglądem. Cokolwiek włożył Gaara zostało zasłonięte przez długą togę i kapelusz, które zawsze charakteryzowały ubiór Kazekage.

 

 

Przybyła na spotkanie jako ostatnia, gdy zaczął już tracić nadzieję, że wydarzy się cokolwiek godnego jego uwagi. Przysypiał mentalnie niemal od samego początku, a jej brak wywołał niekontrolowane ukłucie rozczarowania. Sprawy nie polepszał fakt, że wolno było odzywać mu się tylko za pozwoleniem, którego wciąż nie dostawał. Nie żeby chciał w ogóle rozmawiać z tymi ludźmi, choć musiał przyznać, że niejaka Tsunade posiadała spojrzenie, jakby potrafiła wyżreć mu duszę. Charakterna i piękna. Przyjął z niemałym zaskoczeniem, że jest sporo starsza od niego, o czym Gaara nie omieszkał go poinformować przed samym spotkaniem.

— Proszę wybaczyć moje spóźnienie — usłyszał w pewnym momencie, co wyrwało go z marazmu. — Ważne sprawy w szpitalu.

Stukot obcasów poniósł się echem po całej sali konferencyjnej. Niemal natychmiast Akasuna obrócił głowę w kierunku nowoprzybyłej. Miała na sobie biały kitel lekarski i choć Sasori osobiście uważał, że nie istnieje nic bardziej aseksualnego od szpitalnego dress code’u, to Sakura zadziwiająco dobrze w nim wyglądała. Sam w sobie nie charakteryzował się niczym zdrożnym, a jednak idealnie dobrany podkreślał jej drobną figurę.

Skórę miała jasną, niewiele ciemniejszą od porcelanowej laleczki. Dzięki czemu jeszcze wyraźniej mógł dostrzec malinowe, kształtne usta oraz zabójczo zielone oczy, które w promieniach słońca, mieniły się niczym szmaragdy. Drobny, zadarty nosek, tylko dodawał uroku.

Jasno-różowe włosy sięgające trochę poniżej ucha, idealnie dopełniały całości, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej niewinne i słodko. Czerwona opaska na czubku głowy  dzielnie spełniała swoje zadanie, ułatwiając zachowanie ich w ładzie, co w zawodzie lekarza było absolutną koniecznością.

Z miłym zaskoczeniem odnotował, że nie miała na sobie ani grama makijażu, a paznokcie maksymalnie skrócone i elegancko wypiłowane. W smukłej dłoni trzymała wielką, opasłą teczkę z dokumentami, którą położyła natychmiast przed swoim Kage.

— Kazekage Gaara, panie Akasuna — odezwała się znów, patrząc teraz w ich stronę i kłaniając się elegancko. — Cieszymy się, że możemy was  gościć w Konosze.

Spostrzegł to. Zlustrowała go bardzo uważnie, mimo że starała się wyjść na dyskretną. Na ułamek sekundy przez jej ciało przebiegł skurcz. Wiedział, że wraca w swojej głowie do tych wspomnień, których on z oczywistych względów nie był w stanie posiąść. Rozszerzenie źrenic, szybszy oddech, konsternacja na twarzy, rozchylenie warg a to wszystko tylko dla niego.

Jesteś taka piękna, Sakuro. Delikatna i nęcąca niczym kwiat w pełnym rozkwicie. Kobieca, a jednak w pełni naturalna.

Poczuł jak krew zaczyna burzyć mu się w żyłach. Była idealna. Perfekcyjna do zostania jego piękną zabaweczką. Z całych sił próbował opanować drżenie, gdy wstał z krzesła, aby ułatwić kobiecie rekonesans. Wyczuł, jak Gaara spina się po jego prawej, lecz postanowił, to olać. Musiał. Musiał nawiązać z nią kontakt.

— Również jesteśmy zaszczyceni — ukłonił się delikatnie, lustrując ją nie mniej dyskretnie. Chciał, żeby wiedziała. — Jako główny lekarz Suny, byłem bardzo ciekaw spotkania z panią.

Zaczerwieniła się delikatnie i posłała mu ostrożny uśmiech.

— Dobrze, panie Akasuna. Przejdźmy zatem do omówienia współpracy medycznej — zarządziła pogodnie, sadowiąc się po prawicy Tsunade. Ta wyglądała na w pełni zrelaksowaną, gotowa oddać pałeczkę swojej podopiecznej.

Wpadł w jakiś trans, skupiając się głównie na brzmieniu głosu, spokojnych ruchach ciała, mimice twarzy. Słyszał co mówi, jednak nie potrafił zakodować tego na dłużej Zadała mu kilka pytań odnośnie obecnego stanu szpitala w Sunie. Liczba personelu, stany magazynowe, uprawiana roślinność, ilość szklarni, zapasy leków. Całość dotyczyła poszerzenia zakresu dostaw między Liściem a Pieskiem. Nie przywiózł żadnych notatek, w przeciwieństwie do Sakury, ale fakt, że piastował stanowisko głównego medyka już od wielu lat, sprawił, że pamiętał poszczególne wytyczne. Niemniej Sakura imponowała mu swoją drobiazgowością i profesjonalizmem. Sam też zadawał wiele pytań, żeby jak najwięcej mówiła. Głos tej kobiety był niczym piękna melodia, która koiła duszę.

Z bólem serca przyjął, że od pewnego momentu, gdy już wszystko z nim omówiła, zaczęła przemawiać bezpośrednio do Gaary. Kwestie prawne, logistyczne, ekonomiczne z zakresu medycyny. Płynnie lawirowała między kolejnymi stronami dokumentacji.

Zaczynał się nudzić, a samo podziwianie kobiety przestało wystarczać. Nie zwracała na niego już zbytniej uwagi. Szkoda.

A gdyby tak…

Schował ręce pod stołem. Z dwóch palców lewej dłoni wypuścił linki chakry na tyle cienkie, że nie były widoczne gołym okiem. Ich końcówki przyczepił do kartek, które aktualnie czytała. Wystarczył drobny ruch, aby starannie wypełnione formularze przesunęły się po stole, wytrącając ją z rytmu.

— Przepraszam — powiedziała, dając jednocześnie włosy za ucho. Na jej twarzy malował się szok, który szybko zamarkowała.

Po kilku minutach zrobił to jeszcze raz, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmieszku.

Gdy kartki przesunęły się ponownie, Sakura przestała czytać, patrząc z niezrozumieniem na swoją szefową.

— Hokage, Sakura — odezwał się spokojnie no Sabaku. — Jest mi niezmiernie miło, jednak uważam, że lepiej będzie zakończyć na dzisiaj. Myślę po tym pierwszym spotkaniu, że nasza współpraca idzie w dobrym kierunku.

— Też tak twierdzę, Kazekage — blondynka odezwała się uprzejmie, jednak jej oczy zmrużyły się podejrzliwie. Wyglądała niczym kąśliwa, niebezpieczna żmija. I spojrzała wprost na lalkarza.

Sasori już spodziewał się ostrej reprymendy od przywódcy w drodze powrotnej, jednak zbawienie nadeszło nagle i to z całym dobrodziejstwem inwentarza.

— Ile mam jeszcze czekać, żeby spotkać się z Gaarą?! — męski głos pełen nieopisanej energii, dotarł do nich zza zamkniętych drzwi auli. — Przepuście mnie natychmiast, czemu nikt nie poinformował mnie o jego przybyciu?!

— Naruto, ale ty nie możesz tam wejść — zagrzmiał inny mężczyzna. — Musisz poczekać na zakończenie!

Sakura i Tsunade wyglądały na wysoce zażenowanie. Z kolei Kage Piasku co było dla lalkarza mocno zadziwiające, uśmiechał się, a w jego ciało wstąpiła niezrozumiała dla Sasoriego pozytywna aura, która miała niewiele wspólnego z jakąkolwiek sztucznością. Jakby stał się innym człowiekiem za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Gaara lekkim ruchem ściągnął nakrycie głowy, po czym odezwał się nad wyraz spokojnie.

— Daj mi kilka godzin spokoju, chcę się zobaczyć z przyjacielem.

— Jak sobie życzysz, Kazekage.

 

***

Jego laleczka wychodziła jako ostatnia z sali obrad. Nie chciał jej jednak zbytnio osaczyć, gwałtowne ruchy na początku znajomości praktycznie nigdy nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Należało postąpić metodycznie i ze spokojem. Puścił Sakurę przodem niczym prawdziwy dżentelmen, po czym szedł z tyłu, w bezpiecznej odległości, trzymając ręce w kieszeniach. Pogwizdywał cicho, rozglądając się przy okazji na boki, jakby konoszańska architektura była doprawdy zajmująca. Większość czasu spoglądał jednak na kobietę, a już szczególnie w chwilach, gdy dystans między nimi się zwiększał. Co jakiś czas przystawał na moment, żeby nie odnosiła wrażenia, iż jest śledzona.

Z dużym prawdopodobieństwem mógł założyć, że Haruno kieruje się w stronę szpitala.

Przed nią znajdowało się mnóstwo schodów, a opasłe segregatory, których kilka jeszcze wzięła z sali obrad, niemal całkowicie zasłaniały kobiecie widoczność.

Sasori natychmiast zauważył, gdy potknęła się i tylko sekundy  dzieliły ją od katastrofy. Miał dwa wyjścia, spróbować podbiec, ale i tak by pewnie nie zdążył albo…

Wiązania chakry wydostały się z jego palców praktycznie bez udziału świadomości. Dziesięć niewielkich nitek przyczepiło się do dziewczyny, rozkładając między plecy, ręce oraz nogi. Starał się jak mógł, aby pozostawić medyczce swobodę ruchu w dłoniach, ale ta, tak czy siak, upuściła wszystkie dokumenty, zapewne za sprawą szoku. Dostrzegał jak ciężko oddycha, nie rozumiejąc zbytnio co się dzieje. Sam czuł przemiłe ciało w opuszkach, które pojawiało się zawsze, gdy tylko łączył się z żywym organizmem. Potrafił też wyczuć szybkie dudnienie serca.

Westchnął cicho pod nosem. Połączenie chakry tyle ujawniło. Czuł Sakurę niemal całym sobą, choć było to bardziej duchowe doświadczenie. Wszystkie jego zmysły zwariowały, temperatura między nimi wzrosła, ciśnienie krwi podskoczyło gwałtownie. Nie wiedział u kogo bardziej. Zamknął oczy, wsłuchując się w serce kunoichi. Sam miał teraz wrażenie, jakby trzymał je bezpośrednio w dłoniach.

Ona kiedyś trzymała moje naprawdę…

Przygryzł wargi, zaraz potem oblizując je pospiesznie. Musiał nad sobą zapanować jak najszybciej.

— Stoisz już pewnie na nogach? — zapytał trochę głośniej, mając nadzieję, że usłyszy go, mimo dzielącego ich dystansu.

Gdy pokiwała twierdząco głową, natychmiast zerwał połączenie. Powolnym krokiem zaczął zbliżać się do miejsca, gdzie wciąż stała jak wbita w ziemię.

— Dziękuję, panie Akasuna — spojrzała na niego lekko roztrzęsiona, gdy zjawił się u jej boku.

— Sasori — powiedział, podając rękę. — Skończmy z tym nazwiskiem, sprawia, że czuję się staro. — uśmiechnął się rozbawiony, co kobieta natychmiast odwzajemniła.

— Sakura — odpowiedziała. Rękę podała mu już pewnie, a następnie zamknęła w stanowczym uścisku. Dłoń miała ciepłą i gładką. Nie mógł odmówić sobie trzymania jej trochę dłużej niż to konieczne.

— Pomogę ci — zaoferował, zbierając kartki, koszulki i broszury niemal na każdym stopniu. — Idziesz do szpitala? Chętnie poniosę te szpargały.

Wahała się tylko przez chwilę, jednak dostrzegł zwątpienie na jej twarzy.

— Nie daj się prosić — posłał swojej rozmówczyni kolejny uśmiech. — Gaara i tak przegonił mnie na cały dzień. Nie mam nic innego do roboty.

— Dobrze — odparła w końcu i zeszła do niego, aby także zebrać część rzeczy. Pracowali ramię w ramię, co jakiś czas dotykając się przypadkiem. — Sasori, to byłeś ty, prawda? Ja nie zwariowałam?

Zamarł na chwilę. O co w istocie pytała? Czy naprawdę tak szybko przejdą do tematu tamtej śpiączki kilka lat temu i babci Chiyo? Nie był raczej gotowy na tę konkretną konfrontację. Sam próbował oswoić się z przeszłością, a kolejne zapiski z zeszytu tylko potęgowały w nim uczucie dyskomfortu.

— Na zebraniu — dokończyła, patrząc na niego z rosnącym oczekiwaniem.

— Aaa to… przepraszam — przyznał niechętnie, drapiąc się z zakłopotaniem w tył głowy. — Nienawidzę przeciągniętych spotkań biznesowych. Właściwie żadnych.

Myślał, że go skarci, ta jednak zaczęła się śmiać, co przyjął z niemałą ulgą. Gdy jej oblicze zdobiła radość, była jeszcze piękniejsza. Dreszcz przebiegł mu przez całe ciało.

— Nie rób tak więcej — poprosiła. — Wychodzę na strasznie nieprofesjonalną.

— Chociaż się uśmiechnęłaś, a oficjalne spotkania są straszliwie nudne.

Nic na to nie odpowiedziała, choć po spojrzeniu na jej twarz, uznał, że w istocie przyznała mu rację. Gdy się podnosiła na równe nogi, dotknęła jego ramienia. Prąd, który wówczas poczuł, sprawił, że niemal sam padł na schody.

Szli przez jakiś czas w milczeniu, ale żadnemu to nie przeszkadzało. Cieszył się z tego spotkania i upajał kwiatowym zapachem perfum. Różowe kosmyki włosów powiewały delikatnie na wietrze. Idąc tak blisko Sakury, czuł emanujące od niej ciepło. Były momenty, że zerkała na niego, aby potem posłać mu delikatny uśmiech wdzięczności.

— Widzę, jak na mnie patrzysz — odezwała się nagle. — Wnioskuję z tego, że nie miałbyś nic przeciwko, gdybym zaprosiła cię na drinka?

Zamarł, choć zrobił to tylko wewnętrznie. Jego nogi dalej dziarsko kroczyły przed siebie. Zerknął na nią ukradkiem i zamyślił się.

— Jak patrzę? — zapytał w końcu z łobuzerskim uśmieszkiem.

— Nie udawaj. — Jej oczy mieniły się w świetle dnia na różne odcienie zieleni. Spojrzał w nie głęboko i dostrzegł niezachwianą pewność siebie, nieustępliwość oraz hart ducha, które sugerowały, że lubi grać w otwarte karty. Czego w sumie się nie spodziewał. Sprawiała wrażenie takiej delikatnej i niewinnej.

— Sakura… Sakura — mruknął pod nosem. — Chętnie pójdę z tobą na drinka.

Ta kobieta przyprawiała go o istny zawrót głowy. Nie wiedział czego się ostatecznie spodziewać. Chyba to było w tym wszystkim najbardziej podniecające. Dlaczego właściwie chciała się z nim spotkać? Liczył na to, że będzie jego ofiarą, kolejną laleczką w kolekcji, którą nagnie do swojej woli. Ale ona… tak bezpośrednia sama pchała się w sam środek sieci, co było dla niego dość szokujące. Nigdy nie przytrafiło mu się coś takiego.

— Spotkajmy się równo za tydzień. Podam ci jeszcze dokładną lokalizację i godzinę — zarządziła.

— Za tydzień? Może nas już tu nie być…

Nie pozwoliła mu dokończyć. Przestrzeń między nimi wypełniła się nagle głośnym, szczerym śmiechem.

— Założę się, że nie wyjedziesz przez co najmniej dwa tygodnie. Gaara nigdy nie potrafi opuścić szybko Naruto. Wybacz, nie mogę wcześniej. Mam dużo pracy, a muszę też odpoczywać.

 

***

Zaprosiła go do szpitala, do swojego królestwa, choć w sumie nie wypowiedziała ani słowa. Gdy znaleźli się przy głównym wejściu, po prostu spojrzała wyczekująco, z pewnym ponagleniem, jakby wiedziała, że inna opcja odkąd zaproponował jej swoją pomóc, nie wchodziła w grę. Kroczył więc delikatnie z tyłu, zaciekawiony tym, co miała mu do zaprezentowania. Stukot obcasów odbijał się echem od ścian szpitala. Co jakiś czas mijali pojedynczych pacjentów czy personel, ale generalnie wszystko wskazywało na to, że mieli dziś spokojny dzień.

Konoszański szpital okazał się mocno inny od tego w Sunie. Był dużo większy, bardziej przestronny. Sasori nie potrzebował wiele czasu, żeby odnotować pokaźną ilość różnorakich sal oraz nowszy sprzęt. Przeklęty Liść. Choć tak bardzo słaby i miałki, nie dało się ukryć, że był dużo bogatszy. Wszelkie wojny, dobre usytuowanie terenu, łagodny, stabilny klimat, duża liczba ludności, niska śmiertelność (zwłaszcza wśród dzieci, przez swoje żałośnie niegroźne egzaminy), pokaźna ilość znaczących klanów - to wszystko sprawiało, że Konoha była nie tyle silna duchem, co potęgą na płaszczyźnie politycznej i ekonomicznej.

— Muszę, to koniecznie z tobą skonsultować — powiedziała nagle, czym wyrwała go z zamyślenia.

— Skąd przeświadczenie, że jestem najlepszym wyborem? — uniósł jedną brew i celowo obniżył trochę ton swojego głosu. — Nie powiedziałaś nawet o co chodzi.

— Zaraz się przekonasz — mówiąc to otworzyła zamaszyście drzwi gabinetu. Była tak rozemocjonowana, że Sasori miał niemal pewność, że gdyby jej kitel był luźniejszy, trzepotałby teraz za nią niczym peleryna.

Jego oczom ukazał się średniej wielkości, sterylnie biały pokój z masą książek. Niemal przy każdej ścianie piętrzyły się pod sam sufit. Pobieżnie przeleciał wzrokiem po tytułach. Okazało się, że była właścicielką kilku egzemplarzy, które chętnie by sobie pożyczył. Najlepiej na wieczne nieoddanie. Wiele białych kruków w tym rzadkie publikacje na temat neutralizacji trucizn.

Zdobyła u niego następne punkty, sprawiając, że uważał ją za osobę coraz mocniej wartą uwagi i zaangażowania. Tematyka trucizn zdecydowanie była mu najbliższa. Najbardziej przydatna. W końcu kukiełki wymagały wymyślnego arsenału, aby efektywnie wykorzystywać je do walki. Nieskromnie musiał przyznać, że w temacie lalkarstwa nikt go jeszcze nie przewyższył. Wojna, w której Suna brała udział przeszło dwadzieścia pięć lat wcześniej została wygrana głównie dzięki jego zasługom.

— Połóż segregatory na biurku, proszę. Potem je uporządkuję.

Zrobił jak poleciła. Wielkie, najpewniej dębowe biurko stało tuż pod oknem. Sasori zauważył na nim fotografię z dawnych czasów.

— To twoja drużyna? — zagadnął, biorąc pamiątkę do ręki.

— Tak. Nie potrafię się z nim rozstać — przyznała łagodnie z rozmarzonym uśmiechem. — To były doprawdy dobre czasy.

Sasuke i Naruto rozpoznał bez najmniejszego problemu. Widział ich podobizny w wielu księgach, które przeglądał namiętnie przez ostatnie kilka dni. Rzygał już tym widokiem, nawet jeśli na zdjęciu okazali się dużo młodsi niż obecnie. Sakura za to wypadła doprawdy przeuroczo. Uśmiechała się promiennie, radośnie, niczym niewinna dziewczynka. Nijak pasowała do reszty swoich kompanów. Stawiała wrażenie nieskalanej żadnym złem ani okrucieństwem. Zdał sobie sprawę, że w czasach, gdy to zdjęcie było robione, sam miał na koncie już setki, jeśli nie tysiące ludzkich istnień.

— Syn Białego Kła — rzucił sucho w przestań. Jego dłoń zacisnęła się niebezpiecznie mocno na ramce.

— Słucham? — spytała zaskoczona jego nagłą zmianą nastroju. — O kim mówisz? — podeszła do niego wyraźnie zaniepokojona.

Zaraz poczuł jej delikatną dłoń na ramieniu.

Nie wiedział, czy chce wprowadzać kobietę w szczegóły swojej niechęci. Sam dowiedział się o śmieci rodziców z ręki starszego Hatake dużo później i musiał się nieźle namęczyć, aby zdobyć drogocenne informacje. Babka przez całe dzieciństwo wmawiała mu, że jego rodzice w końcu wrócą do Suny. Nigdy się tak jednak nie stało, więc jako dziecko zrobił ich podobizny-marionetki wpierw ze sztucznego tworzywa, a potem, gdy odnalazł ich prawdziwie ciała, podmienił je i uczynił z nich swoje ulubione bronie. Z pewnością woleli znajdować się blisko ukochanego syna, a nie na terytorium wroga. Osobiście nie miał sobie nic do zarzucenia.

— Ojciec twojego sensei zabił moich rodziców w czasie wojny — oznajmił beznamiętnym tonem. — Stare dzieje…

Czuł jak kobieta zamiera, aby po chwili wzmocnić uścisk dłoni na jego ramieniu.

— Przykro mi — usłyszał. Jej głos wydawał się naprawdę przybity i szczery.

— Uroki wojny. Nie przejmuj się tym — oznajmił. — Co takiego chciałaś mi pokazać?

Oddaliła się od niego na kilka kroków. Dopiero wtedy zauważył, że po prawej stronie od biurka znajdowały się kolejne drzwi. Niewielkie, bez żadnych ozdób oraz w kolorze ścian naprawdę nie rzucały się w oczy. Gdy otworzyła je na oścież, poczuł chłód.

Czyżby miała tutaj też chłodnię?

— Nie wiem, czy dobrze robię mówiąc ci o tym — przygryzła wargę w zakłopotaniu. — Jakiś rok temu jeden z pacjentów, który trafił do mojego szpitala, został otruty. Przeprowadziłam oczywiście dokładną analizę składu i wychodzi na to, że wszystkie substancje użyte do jej stworzenia, pochodzą z Wioski Piasku. Chciałabym, żebyś to ocenił, może będziesz wiedział, kto jest jej autorem?

Uniósł wysoko brwi. Naprawdę o to chodziło? Ruszył za nią. Pomieszanie okazało się co prawa chłodnią, jednak tylko w niewielkiej części. Resztę przestrzeni zajmowało dość starannie urządzone laboratorium. Sakura krzątała się chwilę, w czasie gdy on dokonywał oględzin. Gdy jednak przyniosła mu fiolki z trucizną, zmarł na ułamek sekundy. Wyglądała zupełnie jak…

— Pokaż mi to szybko pod mikroskopem — polecił, natychmiast uzyskując pełną skupienie.

— Skonstruował to prawdziwy geniusz — dodała pospiesznie. — W życiu nie miałam do czynienia z tak czystą, bezbłędną, skoncentrowaną substancją. Lepiej załóż rękawiczki.

Bez słowa wyrwał parę z uścisku Sakury. Niecierpliwość mieszała się z wściekłością. Już teraz podejrzewał, co go czeka. Nie chciał jednak, aby jego przypuszczenia były prawdziwe.

Czas zdawał się tracić na znaczeniu, kiedy pracował, bardzo często wpadał wówczas w trans. Musiał jednak uzyskać stuprocentową pewność, zanim cokolwiek powie. Dokonał więc paru testów, obejrzał całość pod mikroskopem, a także poprosił o dostęp do ustalonego przez Haruno składu. Z każdym takim krokiem zdziwienie tylko się potęgowało. Nawet nie zarejestrował, kiedy podała mu fartuch, żaby mógł zachować choć minimum bezpieczeństwa.

— To nie może być prawda… — mruknął pod nosem. — Potrzebujesz pomocy przy tworzeniu antidotum?

— Nie. Potrzebuję jej w ustaleniu czy to naprawdę pochodzi z Piasku. Antidotum zrobiłam od razu — zapewniła, krzyżując ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco. — Masz jakieś pomysły?

— Co zrobiłaś?

— Ale z czym?

— Stworzyłaś od zera antidotum? — mówił coraz mocniej zaskoczony.

— No tak, a co w tym dziwnego? Pacjent przeżył i do dziś ma się wyśmienicie. Nie odnotowałam najmniejszych skutków ubocznych. Poza tym, że musiał przez dwa tygodnie przychodzić na inhalacje. Tak dla profilaktyki.

Westchnął przeciągle, czując jak uchodzi z niego całe powietrze. Zaraz potem przeczesał w roztargnieniu swoje czerwone włosy. Uśmiech, który po chwili wykwitł na jego twarzy, był tak szeroki i szczery, że aż rozbolała go szczęka. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, a zachwycone spojrzenie wbił na kilka sekund w sufit.

Ona jest doprawdy wspaniała. Cudowna. Fascynująca coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. Piekielnie bystra, a jednocześnie ociekająca niewinnością. Idealna.

— Sasori? Wyglądasz dość przerażająco — usłyszał obok siebie niepewny, kobiecy głos. — Wszystko w porządku?

— W jak najlepszym — zapewnił, jeszcze bardziej ucieszony. — To ja jestem autorem tej trucizny.

Wyraz szoku, jaki odnotował na twarzy Haruno, był czymś absolutnie nie do opisania. W jednej chwili zdradziła mu swoją tajemnicę, aby w następnej przerazić się. Sasori wiedział, że gdyby miała kunaia pod ręką, skoczyłaby mu do gardła.

— Nikogo nie otrułem — zapewnił. — Jeśli chcesz się czuć bezpiecznie, możemy zaraz znowu spotkać się z Hokage i Kazekage.

— Skąd to się wzięło w Konosze?! — krzyknęła, oddając się o kolejnych kilka kroków.

— Nie wiem — zamarł w jednym miejscu. Nie chciał jej bardziej nastraszyć. — Większość trucizn trzymam w centrum medycznym. Moje mieszkanie nie jest zbyt przestronne, wiesz?

— Po co wykonujesz takie substancje? — wciąż pozostawała czujna i uważana. Spojrzenie medyczki z determinacją wbijało się w poszczególne fragmenty jego ciała.

— Patrzysz na mnie tak, że zaraz spłonę na miejscu — uniósł delikatnie kącik ust. — To niegrzeczne.

— Nie żartuj sobie ze mnie — sprawiała wrażenie, jakby chciała bardzo mocno mu przywalić. Intuicja podpowiada mu, że miała parę w rękach, choć nie wiedział, skąd to wie.

— Sakura, proszę. Jestem lalkarzem. Lalki muszą mieć w sobie bronie i trucizny. Inaczej nie byłyby sprzętem ninja, a mógłbym co najwyżej organizować teatrzyk dla dzieci.

— Głowa departamentu medycznego Piasku, a nie umie dopilnować swojej własności? — krzywiła się z naganą. — I co ja mam teraz z tobą zrobić? — zamyśliła się.

— Co tylko zechcesz — wbił w nią wyczekujące spojrzenie. — Możesz dalej palić moje ciało — wzrok, którym ją uraczył, sprawił, że policzki kobiety oblał rumieniec.

— Bezczelny — prychnęła wściekle.

— Albo mnie otruć — zasugerował, podnosząc ręce do góry w geście poddania. — Tylko nie zapomnij podać lekarstwa zanim umrę. Chciałbym jednak trochę pożyć. Niemniej katusze związane z rozchodzeniem się trutki po krwioobiegu brzmią sprawiedliwie.

Poddała się. Widział to w jej zmęczonej, zniechęconej postawie. Przejechała dłonią po twarzy, po czym podeszła do części z chłodnią, żeby schować pozostałą truciznę. Stukot obcasów po raz kolejny odbił się echem od ścian jego czaszki. Zamknął na chwilę oczy.

— Rok temu powiadasz. Masz tę truciznę rok, a jednak twoja Hokage nie wie o tym. Inaczej dowiedziały się też Gaara, a co za tym idzie, ja… ktoś tu ma małe, brudne sekreciki.

— To nie sekret — warknęła niecierpliwie.

— Ambicja — zawyrokował. — Nie chciałaś, żeby Tsunade ukradła ci najlepszą robotę.

— Zamknij się.

— A może fascynacja? Przyznaj, że poczułaś się zaintrygowana czymś nowym, co okazało się dla ciebie wyzwaniem.

Rzuciła w niego pustą fiolką bez najmniejszego ostrzeżenia. Nie zdążył się uchylić. Cel trafił prosto w jego lewą dłoń, a drobinki szkła przebiły skórę. Od razu poczuł mocne pieczenie i gorącą krew spływającą szybko w stronę nadgarstka.

— Opowiesz mi chociaż, jak zrobiłaś antidotum? — spytał zupełnie niewzruszony, a następnie zaczął leczyć swoją rękę. Całość zasklepiła się wyjątkowo szybko. Mała, powierzchowna rana. — Proszę? — dodał uroczo.

— Wkurzasz mnie — wypaliła, ale zaraz przysunęła sobie niewielki taborecik.

— Niezły rzut — pochwalił.

— Umiem dużo lepiej — uśmiechnęła się, a jej oczy błysnęły tajemniczo.

O dziwo nie wyrzuciła go z laboratorium. Naprawdę zaczęli rozmawiać. Okazała się ciekawą towarzyszką w dyskusji. W momencie opowiedzenia jak poradziła sobie z jego trucizną, serce kołatało mu dużo szybciej niż to konieczne, a żołądek niebezpiecznie zacisnął. Dawno nie doświadczał przy kimś takiego wachlarza różnych emocji. Ona była zdecydowanie kimś wartym uwagi. Wartym jego.

Nie zauważył kiedy niebo zasnuło się mrokiem. Zjedli nawet razem późny posiłek w szpitalnej stołówce.

 

***

Piasek pod stopami był już tak mokry i czerwony od krwi, że nie przyjmował w siebie więcej juchy. Wszystko pływało, a ninja ślizgali się na podłożu niczym w parodii makabrycznego tańca. Sprawy nie ułatwiał fakt, że żar lejący się wówczas z nieba, działał na niego naprawdę mocno. Czuł na sobie pot, płynący po skórze tak obficie, że co chwilę musiał mrugać oczami, próbując utrzymać ostrość widzenia. Mimo swojego dumnego pochodzenia, koniecznym było przyznanie, że pustynia nie oszczędzała nikogo, a jej kaprysy mogły na zawsze pogrzebać marzenia tysięcy ludzi bez najmniejszego wzruszenia. Powietrze aż falowało od temperatury, co jeszcze bardziej utrudniało walkę. Wszechobecny, metaliczny zapach posoki drażnił mu nozdrza. W tych warunkach mogła się zepsuć niesamowicie szybko.

Parł jednak przed siebie bez ustanku. Zostawił nawet z tyłu babkę Chiyo, choć to ona w czasie Trzeciej Wielkiej Wojny została mianowana przywódcą Brygady Marionetek. W Drugiej zresztą piastowała to stanowisko z jeszcze większym powodzeniem i sprawnością. Wiele słyszał o swojej babce, zyskała szacunek całej wioski i wszystko wskazywało na to, że jeśli przeżyje tę wojnę, wywalczy sobie prawo do zasiadania w Starszyźnie. Nie chciała, żeby się tutaj znalazł, wierzyła, że wciąż był zbyt młody i próbowała za wszelką cenę chronić go, trzymając pod kloszem. To wszystko nie miało najmniejszego znaczenia w obliczu prawdziwej konieczności. Osoby w wieku piętnastu lat w oczach wielu sprawdzały się jako idealnie sprawne narzędzia bitewne.

Marionetki już wtedy traktował niczym przedłużenie własnych dłoni. Ze śmiertelną precyzją sterował nimi, obiecując, że nie cofnie się przed niczym. Opanował nawet poruszanie więcej niż dwoma kukłami jednoczenie, czym zyskał sobie ogromny szacunek dużo starszych kolegów z oddziału. Mówiono mu, że wygląda w czasie potyczek jak przerażający, zabójczy dyrygent, a gdy jego palce poruszają się szybko i zamaszyście, w tym samym momencie twarz nie wyraża żadnych emocji.

Sam stworzył lalki, których używał w tej wojnie. Podzielił się nawet nimi z resztą Brygady. Perfekcyjnie wyważone, wykonane z dbałością o najlepsze materiały, naszpikowane różnorodną bronią i mocnymi truciznami przeistoczyły się w idealne narzędzie dla ludzi kochających prawdziwą sztukę. A ona właśnie tym się charakteryzowała - była piękna, wieczna, pełna gracji i potrafiła przynosić śmierć. Z tego powodu lalkarskie rzemiosło wywodziło się z najodleglejszych terenów pustyni. Tak przynajmniej uważał Sasori.

On sam nie czuł się jak dyrygent. Dużo bardziej traktował swoje małe dzieła niczym partnerki do pełnego zgrania, energii oraz emocji tańca. Wystarczyło jedynie poruszyć właściwie palcami, aby choreografia dopełniła się tak, jak tego zapragnął.

Wrzaski umierających ginęły w kakofonii stworzonej przez setki ludzi, a także ogrom broni. Sasori ranił jedną osobę, aby zaraz przejść do następnej. Ten koszmarny taniec mógł zapewnić mu drogę do wolności oraz bezpieczeństwo jego umiłowanej Suny, którą darzył prawdziwą miłością. Była surowa, ciężka do życia, lecz stała się nieodzownym elementem tożsamości. Wiedział, że traktowali go wyłącznie jako narzędzie, ale na tamten moment nie miał o to żalu. Bardziej martwił się o uczucia babci.

Osoba za osobą, ninja za ninją. Nie znał ich imion, profesji, rodzin oraz marzeń. Od pewnego momentu nie odnotowywał nawet ich płci. Czuł tylko, iż podłoże pod jego podeszwami jest coraz bardziej mokre. Cały krajobraz tonął w czerwieni. Brał ucięte głowy swoich anonimowych ofiar w dłonie pięknych kukieł i obserwował, jak z szyi i gardeł wrogów wycieka krew. Widział pomiędzy rozerwanymi ścięgnami fragmenty białych kości.

— Sasori, przestań, przestań! — wrzask babki wydobył go z amoku. Ogromnej otchłani, w którą dobrowolnie wskoczył, aby dobrze wykonać powierzone zadanie.

Głowa nieszczęśnika upadła i stoczyła się z piaskowej wydmy.

— Babciu? — odwrócił się powoli. Wszyscy patrzyli na niego jak na wariata. Zamarli w bezruchu. — Czemu tak krzyczysz?

Wtem jego nos zaatakował smród wnętrzności. Był tak przemęczony bitwą i przegrzany palącym słońcem, że upadł na kolana. Plusk, który usłyszał, gdy znalazł się przy ziemi, całkowicie go otrzeźwił. Znajdował się w samym centrum basenu krwi. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, jego ciałem wstrząsnęły silne torsje.

— Oni wszyscy nie żyją… — usłyszał za plecami. — Ten dzieciak zarżnął wszystkich jak zwykłe świnie.

Od tamtej pory nazywali go Sasori Czerwonego Piasku. Kazekage Rasa, który wówczas dopiero zadomowił się w biurze przywódcy, uczynił sobie z niego osobistego pupila. Nie podejrzewał, że to właśnie ten chłopiec za kilka lat zostanie jego zabójcą, a ciało przerobi na jedną z najbardziej innowacyjnych i przełomowych kukieł w historii lalkarstwa.

Akasuna był wyczerpany, ale w chwili gdy ujrzał pobojowisko, pomyślał jedynie, że chciałby kiedyś dojść do takiej perfekcji, aby sterować setką marionetek jednocześnie. Wizja ta zakorzeniła się w nim już do samego końca i wywoływała dreszcze ekscytacji przy każdym najmniejszym wspomnieniu.

 

 

Umierało ich stanowczo za dużo. Na szczęście obszar najcięższych walk znajdował się daleko poza granicami Suny. Wciąż poruszali się jednak w obrębie gorącej pustyni, co dawało im znaczną przewagę nad wyjątkowo upartymi wrogami z Kamienia. Przynajmniej pod względem wojskowym. Odległość od cywilizacji wymagała rozstawienia kilku szpitali polowych, między którymi Sasori często się przechadzał. Oczekiwanie w okopach nie dostarczało zresztą zbyt wielu innych rozrywek, a od wioski dzieliło ich kilkaset kilometrów.

Smród krwi, odchodów, potu, zgnilizny zainfekowanych ciał stał się częścią jego nastoletniej codzienności. Tłumaczył sobie, że to normalne. Wszak wszyscy urodzili się, aby został sprawnymi, bezwzględnymi narzędziami w rękach swych możnowładców. Ich życie zmierzało w kierunku przedwczesnej śmieci. Z tego samego powodu zginęli jego rodzice. Być może on też tak skończy. Nie lubił przejmować się rzeczami, na które miał zbytnio wpływu.

Spacerował właśnie w okolicach tymczasowego centrum medycznego. Rozglądał się na boki obojętnym wzrokiem. Dłonie trzymał w kieszeniach i pogwizdywał cicho. W jego głowie zrodziła się wesoła, wyjątkowo skoczna melodia, co w obliczu tamtych okoliczności tworzyło raczej niepokojącą mieszankę.

— Cholera, gdzie są wszyscy medycy, pomocy! — zrozpaczony krzyk dochodził z pobliskiego namiotu. Jednego  z mniejszych w całym obozie.

Sasori skierował się tam niespiesznym krokiem, lekko zaciekawiony, co też przerwało mu ten dzień pełen nudy i mozolnego oczekiwania.

Gdy odsunął poły namiotu, jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Kilka par noszy, ustawionych ciasno jeden przy drugim, a na nich dwa typy ludzi - jedni nieprzytomni, na granicy przeżycia, drudzy głośni, poranieni i wijący się w agonii. Wśród tego rozgardiaszu uwijało się dwóch medyków. Jeden wyraźnie już starszy, z gęstym, siwym wąsem, wytrwale wycierał rękawem kitla krople potu, spływające po całej twarzy. Kolejna była kobieta w średnim wieku, włosy koloru słomkowego blondu co chwilę leciały jej na oczy, a ona odgarniała je niedbale, wyraźnie zajęta innymi sprawami.

Duchota, krew, gorzkie mieszanki leków wszystko to zmieszało się, uderzając go gwałtownie w twarz. Temperatura oscylująca na co dzień w okolicach czterdziestu stopni tylko potęgowała psucie się wszelkich produktów i utrudniała zachowanie świeżości.

— Chodź tutaj, dzieciaku — polecił stary, gdy tylko go zauważył.

— No ty chyba żartujesz! — obruszyła się kobieta. Jej głos donośnie poniósł się po całej przestrzeni. — Sasori nie posiada żadnych umiejętności z zakresu medycyny!

Mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę w niedoli, jakby ta była niespełna rozumu. Milczenie, na tyle wymowne, że aż Akasuna poczuł się niezręcznie, zakończyło wszelkie obiekcie ze strony blondynki.

Sam również nie protestował. Nudziło mu się, a widok trupów czy ciężko rannych nie robił na nim wielkiego wrażenia. Wiedział też co nieco o ludzkiej anatomii - babcia w domu trzymała mnóstwo książek na ten temat. Dodatkowo znajomość ciała pomagała w konstrukcji realistycznych, najbardziej mobilnych i wygodnych w obsłudze kukiełek, choć na tamtym etapie składał je wyłączcie z kilku rodzajów drewna i metalu.

Tak oto Sasori zaczął stawiać swoje pierwsze kroki na drodze medyka. Wyjątkowego ekstremalne warunki, stres, wysoka śmiertelność, konieczność walki znacząco przyspieszyły ten lekarski kurs. Z zaskoczeniem odkrył, że presja czasu i ogólna makabra pozytywnie wpływały na jego zapamiętywanie, łączenie faktów i ogólne obycie w nowym zawodzie. Potrafił zachować zimną krew niezależnie od sytuacji.

W momentach, gdy przypominał sobie pierwszy raz, potrafiły przebiec po całym jego ciele przyjemne dreszcze. Ostry skalpel przerywający ciągłość miękkiej, ludzkiej tkanki. Całkiem nowe doświadczenie, ale jakże ekscytujące. Kiedy z początku obserwował tę czynność, a potem sam otrzymał potrzebne narzędzia do wykonywania zabiegów, czuł, jakby trafił do raju.

Oczywiście, gdy babka dowiedziała się później o tym co zaszło, prawie zemdlała ze wściekłości. Powtarzała wszystkim, krzyczała wręcz, że to niebezpieczne, że on jest mocno niestabilny. Do dziś niezbyt rozumiał, co miała na myśli. Zasmuciła go.

 

 

Walki trwały dłużej niż ktokolwiek przypuszczał. Ginęło coraz więcej ludzi. Do tego niepokojąco malały zapasy jedzenia i leków. Z medykamentami sytuacja była najbardziej dramatyczna. Niestety nie każdy kryzys dało się zażegnać z pomocą chakry uwalnianej w dłoniach czy innych medycznych justu. Cała masa obrażeń wymuszała stosowanie bardziej staromodnych metod leczenia. Sasori jako najmłodszy medyk w oddziale, całkiem już zresztą niezły, dzień i noc kombinował, jak zwiększyć efektywność dostępnych środków. Wymyślił nawet autorskie jutsu leczące, jednak wciąż wymagało ono dopracowana.

Nie lubił swojej obecnej relacji z babcią. Ciągle się o niego martwiła, prawiła kazana, żeby na siebie uważał, a przecież miał masę roboty do wykonania na rzecz wioski - bycia lalkarzem w Brygadzie Marionetek nigdy nie porzucił.

— Przerażasz mnie, Sasori — wyznała kiedyś, gdy rozmawiali ze sobą w prowizorycznym pokoju polowym.

Siedział wówczas na wybitnie niewygodnym, składanym krzesełku i popijał wodę z dostarczonego przez posłańca baniaka. Jako że wraz z babcią pełnili istotne funkcje na wojnie, zyskali pierwszeństwo dostępu do racji żywnościowych.

— O co ci znów chodzi? — spytał wyraźnie zmęczony.

Nie odpowiedziała od razu, zatroskanie na jej twarzy pogłębiło się, gdy lustrowała całą jego postać. Wbijała swoje spojrzenie niczym szpile, którymi usilnie starała się przejąć nad nim kontrolę. Fakt, że dzielili wspólną kwaterę, również nie był dziełem przypadku.

— Twoje oczy są puste — wypaliła wreszcie. Głos miała drżący, a od czasu rozpoczęcia masakry twarz naznaczyły nowe zmarszczki i blizny. — W ogóle nie przejmujesz się tą wojną. Nie smucisz się, nie płaczesz, nie masz problemów ze snem, wzruszasz ramionami.

— Wypełniam tylko obowiązki wobec Suny. Tym lepiej, że potrafię kontrolować swoje emocje — bronił się. Jednak mimo chęci, odłożył baniak na pobliski stoliczek gwałtowniej niż zamierzał. Cała konstrukcja zahybotała się niebezpiecznie.

Nie wyglądała na przekonaną. Poruszyła się niespokojnie na drugim krześle, jakby coś ją uwierało. I miał przeczucie, że nie jest temu winien wysłużony mebel.

— To nie to — zaprzeczyła. — Ty tracisz swoje człowieczeństwo.

Między nimi zapadła niezręczna, ciężka cisza, prawie tak niekomfortowa jak wszechobecna duchota. Sasoriemu mocniej niż kiedykolwiek wcześniej zaczął przeszkadzać piesek we włosach i za kołnierzem.

Westchnął cicho, a potem złączył ze sobą palce obu dłoni, żeby lepiej się skupić.

— Emocje, to nie jest coś, co mi pomaga, babciu — wyznał wreszcie. — Niemniej uważam, że trochę przesadzasz.

— Wszystko zaczęło się od śmierci twoich rodziców, a teraz wyłącznie narasta. Kiedy zamordowałeś z zimną krwią tych wszystkich ludzi, byłam przerażona.

Wiedział o tym. Sam dłużej dochodził do siebie, gdy wreszcie go stamtąd wynieśli. Obciążenie fizyczne było ogromne, ciało na granicy wycieńczenia, a ponadto prawie dostał udaru słonecznego.

Co do rodziców, nie lubił o nich rozmawiać. Babcia za każdym razem rozdrapywała ranę, która chyba nigdy do końca nie zagoi. Domyślał się po co to robiła, jednak czuł, że już nic nie jest w stanie zmienić jego osobowości. Nie lubił czekać, nienawidził być oszukiwany, a już nade wszystko unikał zdarzeń, które wykluczały brak kontroli. Niestety przy babci żadne panowanie nad sytuacją nie wchodziło w grę.

— Czy dla ciebie ludzkie życie cokolwiek znaczy? — powiedziała cicho i spojrzała na niego ze słabnącą nadzieją.

— Kocham Sunę, więc będę bronił jej mieszkańców — odpowiedział wymijająco. — A dużo znaczysz dla mnie ty.

Wstał powoli z zajmowanego miejsca. Delikatnie złapał babcię za rękę i pociągnął, żeby także wstała. Mimo że miał niecałe szesnaście lat i był dość niski, już teraz przewyższał ją o ponad głowę.

Zamknął staruszkę w najmilszym i najczulszym uścisku, na jaki mógł sobie pozwolić. Teraz zdawała się jeszcze bardziej krucha i słaba.

— Nie stań się złym człowiekiem. Nie zatrać się — dotarł do niego przytłumiony głos.

Gdy wracał czasami do tych wspomnień, za każdym razem dochodziło do niego, że niczego jej nigdy tak naprawdę nie obiecywał.

 

 

Często śniła mu się wojna. Nie odbierał tego jako przerażające koszmary. Bardziej stanowiły one powrót do wspomnień - o jego młodości, okresie, który najmocniej go zahartował, a także o babce. Mocno ją kochał, choć zawsze uważał, że za bardzo się wszystkim przejmuje. Ogromna chęć rozłożenia nad nim ochronnego parasola denerwowała i krępowała ruchy. Złościł się, jednak zawsze tylko wewnętrznie. Nie potrafiłby nie okazać jej szacunku, podnieść ręki nigdy nawet nie śmiał.

Wojna odtworzyła się w jego podświadomości także tej nocy. Obudził się zmęczony około trzeciej. Łóżko znowu bardziej mu szkodziło niż pomagało, a światło księżyca dostawało się do środka i świeciło mu prosto w twarz, bo zapomniał zasłonić żaluzji.

Nie wiedział czemu, od kiedy trafił do Konohy, ten sam sen nawiedzał go każdej nocy. Czy to przez to, iż zobaczył syna Białego Kła, choć tylko na fotografii? Przez Sakurę, która obudziła w nim całą gamę silnych emocji? W końcu obserwował ją każdego dnia. Ciekawość co robiła, zawsze wygrywała w nim wewnętrzną wojnę. Raz nawet przyłapała go na tym, wiedział, że ona wie, choć sama zainteresowana nie rozkręciła z tego powodu afery. Raczej wyglądała na zaintrygowaną i podeszła do wszystkiego z uśmiechem, żartując.

 Spotkania dyplomatyczne organizowano co drugi dzień. Okazały się tak samo nudne i poważne jak za pierwszym razem. Wszystkie wątki mieszały się już w jego głowie. Zresztą, gdy przychodziła, skupiał się wyłącznie na niej. Pod płaszczykiem obojętności spijał każde słowo z  ust Haruno. Przyglądał się całej auli, ale to każdy gesty Sakury pamiętał najlepiej.

Oficjalne zebrania stwarzały okazję do rozmowy, choć tylko o kwestiach, które go nie obchodziły. Mimo tego Sasori czuł, że dynamika między nimi uległa zmianie. Dało się wyczuć jakieś napięcie. I to były właściwie jedyne momenty, na które czekał. Podobnie jak na jej delikatny uśmiech, który posyłała mu od czasu do czasu.

Usiadł na łóżko i niedbałym ruchem przeczesał włosy, po czym, zapalił lampkę, która stała przy łóżku. W takich chwilach jak ta najlepiej wracało mu się do lektury dziennika babci Chiyo. Dowiedział się z niego, że Sakura wielokrotnie odwiedziła Sunę i to już po tym, jak pomogła mu odzyskać przytomność. Jednakże nigdy do tej pory jej nie spotkał, dlaczego?

 

***

Sakura stała się dla niego nowym uzależnieniem. Nie dość, że ocaliła mu życie, co już samo w sobie uznał za znak od losu, to dodatkowo reagowała na niego zawsze ze spokojem, posyłała delikatne uśmiechy, czy też raczyła ciekawą rozmową. Miła odmiana względem tego, jak traktowano go w Sunie. Co prawda nikt nie podważał jego umiejętności, przydatności czy po prostu zwykłego talentu, lecz całość podszyta była niejednokrotnie szacunkiem wynikającym ze strachu, sztywnością oraz fałszem. Miał wiele na sumieniu, ale przecież nigdy nie mordował bez powodu. Robił wszystko co wymagane, żeby chronić ziemię, po której stąpał. Wszak po śmierci najbliższych stała się ona wszystkim, co tak naprawdę ważne.

Obserwował Sakurę także teraz. Siedział jak gdyby nigdy nic wśród gałęzi drzew, skąd roztaczał się najlepszy widok na okolice. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej i zadowolonej. Ciągle się śmiała, oczy błyszczały, a ciało nie zdradzało żadnych oznak napięcia.

Niewysoki blondyn z rozwichrzoną czupryną, szerokim, trochę głupkowatym uśmiechem, działał zaskakująco pozytywnie na jego laleczkę. Przywdział  czarno-pomarańczowy dres, trochę już zresztą wydłużony i rozciągnięty. Każdy gest tej dwójki zdradzał nadzwyczajną zażyłość i swobodę. Nie potrzebował wiele, żeby rozpoznać Naruto Uzumakiego. Gdzie w takim razie podział się tamten drugi, Sasuke?

Poczuł ukłucie zazdrości, serce nieprzyjemnie podskoczyło. Zasępił się dość potężnie, a ręce nieświadomie zacisnął w pięści. Czas ciągnął się niczym guma, nie wiedział ile tak rozmawiali, ale miał już dość tej całej intymności. Jakie było jego zaskoczenie, gdy chłopak odskoczył nagle, a Sakura samą siłą swojej pięści stworzyła ogromny krater w ziemi. Resztki nawierzchni poszybowały w powietrze, a dookoła uniósł się dym.

Dresiarz jednak nie wydawał się urażony. Wyciągnął przed siebie obie ręce w geście poddania, po czym znów zaśmiał donośnie. Złość medyczki zniknęła natychmiast. Po wyrazie jej twarzy domyślił się, że ciężko wzdycha.

Niebawem nastąpiło pożegnanie. Sasori odnotował także rozpoczynający się właśnie zachód słońca. Niewiele brakowało do zmroku. Uznał, że warto się chociaż przywitać.

Szedł jakiś czas za nią, a gdy niemal się zrównali i dotknął delikatnie jej ramienia, nawet nie podskoczyła.

— O, cześć! — zawołała, obdarzając go uśmiechem, który zawsze roztaczał ciepło w sercu lalkarza.

— Hej, przeszkadzam ci? — odwzajemnił serdeczność.

Zamilkła na chwilę i podrapała się w tył głowy. Posłała mu przepraszające spojrzenie.

— Niestety, muszę wracać do szpitala.

— Jesteś bardzo obowiązkowa — stwierdził. — Może pozwolisz się chociaż odprowadzić? — zaproponował.

Zgodziła się. Nie mógł wyjść z podziwu, jak wiele znaczył dla niego choćby zwykły spacer w jej towarzystwie. Od razu czuł się lepiej, jakby odnalazł właściwie miejsce. Czuł, że nie tylko dłonie Haruno potrafiły leczyć.

— Jak to się stało, że kobieta bez klanu zaszła tak daleko? — zagadnął w pewnym momencie wyraźnie ciekaw.

— A u was wszyscy są z klanów? — zdziwiła się.

Właściwie tak. Suna miała swoje niezbywalne zasady, które surowo zabraniały zwykłym cywilom na mieszanie się w sprawy ninja. Potworna ujma na honorze wioski. Uznawano to za celowe osłabianie sił militarnych. Ninja z Piasku byli od najmłodszych lat uczeni przez swoich rodziców i to grubo przed zapisami do Akademii. Na cywili nikt nie tracił czasu. Panowały zbyt ciężkie warunki.

— Dziwne podejście — skrzywiła się, gdy wszystko opowiedział. — W każdym tkwi jakiś potencjał.

Wzruszył ramionami.

— Wychowałem się w innych czasach. — przyznał. — Wachlarz twoich umiejętności wciąż mnie zaskakuje.

Uśmiechała się zawadiacko, po czym szturchnęła go zaczepnie w bark.

— Wystarczyłoby jedno moje uderzenie, aby w drobny mak roztrzaskać twoje marionetki — zapewniła dumnie.

— Taka pewna siebie jesteś? — uniósł jedną brew, otwarcie ją oceniając.

— Oczywiście — wbiła w niego harde spojrzenie. Na pewno nie zamierzała pierwsza spuścić wzroku.

— Musiałabyś najpierw nadążyć — prychnął, drocząc się z nią.

— Żaden problem, dobrze opanowałam tajniki taijutsu. Do tego nawet mnie nie zatrujesz. Mam antidotum, które sama zrobiłam i to w sporych dawkach.

— Jesteś bezczelna! — obruszył się, lekko ją popychając.

— Nie chciałbyś poznać mojej mamy — powiedziała nagle rozbawiona. — Niby cywil, a wykazuje taki temperament, że Tsunade by się nie powstydziła.

Zaśmiał się cicho.

— Może i racja — nie  miał najmniejszej ochoty na prawdziwą kłótnię. Był niemal pewien, że ogromna dziura w ziemi, którą dziś zobaczył na zawsze pozostanie w jego pamięci.

Jego poglądy na temat cywili oraz ninja z Konohy stawały się kruche niczym porcelana, którą ktoś nieopatrznie zrzucił na ziemię.

 

***

Kiedy nadszedł dzień ich randki, z zaskoczeniem odkrył, że trochę się stresuje. Mięśnie jego pleców pozostawały niepokojąco napięte. Dłonie, którymi zawsze tak się szczycił, drżały lekko, co całkowicie wykluczało jakąkolwiek precyzję w lalkarstwie. Skrzywił się, gdy tylko spostrzegł reakcję własnego organizmu. Coś absolutnie niedopuszczalnego.

Przed udaniem się na miejsce wziął prysznic, zjadł posiłek, ułożył staranniej swoje niesforne kosmyki. Wybrał też bardziej schludny ubiór, choć nie tak bardzo oficjalny jak ten, przeznaczony na spotkania dyplomatyczne. Zanim udał się we wskazane miejsce, wszedł jeszcze do kwiaciarni i kupił niewielki bukiecik pomarańczowo-żółtych aksamitek.

Droga do baru w którym byli umówieni, zajęła niewiele czasu. Gdy tam jednak dotarł, Sakura czekała już niecierpliwie. W błękitnej, zwiewnej, lekko rozkloszowanej sukience za kolano wyglądała pięknie, choć nie było to nic przesadnego. I dobrze, nie cierpiał sztuczności.

— Spóźniłem się? — zapytał od razu. — To nigdy mi się nie zdarza, wybacz, jeśli tak.

— Nie, skądże znowu. To ja wolałam poczekać. Chciałam porozmawiać.

— Proszę, to dla ciebie — uśmiechnął się, podając kobiecie bukiecik. Wcześniej jednak ucałował ją delikatnie w dłoń. — Pięknie wyglądasz.

Podziękowała, a potem zawołała właściciela lokalu, żeby ten przyniósł wazon z wodą. Postawiła go obok siebie, co jakiś czas zerkając z szerokim uśmiechem na kwiaty.

Sasori rozejrzał się po lokalu. Nie było w nim zbyt wielu ludzi, pewnie dlatego że właśnie mijała połowa tygodnia. Całość wykończono w jasnych, pastelowych kolorach, a z głośnika dochodziła spokojna, nastrojowa muzyka. Idealna do rozmowy bez konieczności podnoszenia głosu.

Gdy przyszedł kelner zamówili po pierwszym drinku i zestawie przekąsek.

Sakura spoglądała na niego badawczo, jakby ciągle o czym intensywnie myślała. Krótkie paznokcie mimo swojej długości zawzięcie stukały w drewniany stolik. Na czole pojawiła się niewielka zmarszczka. Napiła się pierwszego łyka swojego napoju, aż wreszcie wypaliła.

— Ciągle na mnie patrzysz — powtórzyła słowa, które słyszał już wcześniej. — A to może oznaczać tylko jedno. Chiyo ci o mnie powiedziała. Szczerze jestem w szoku, bo obiecała, że tego nie zrobi — wyglądała na wyjątkowo zmartwioną tym faktem. Jej kształtne wargi wygięły się w mocnym grymasie konsternacji, co postanowiła przykrych kolejnym łykiem drinka. — Nie martw się, twój sekret jest u mnie bezpieczny.

Wszelkie wyobrażenia Sasoriego rozbiły się w drobny mak. Z początku uznał, że zauważyła jego pożądanie i postanowiła je bardzo otwarcie odwzajemnić. Wyglądało jednak na to, że się pomylił. Przynajmniej do pewnego stopnia. Gdy patrzył na nią teraz nie biło od niej zwierzęce pragnienie, a raczej napięcie wynikające z… niepewności? Zamilkła w oczekiwaniu na jego ruch. Widział jak bardzo się spięła, zupełnie, jakby miał zadać mocny cios, którego się zresztą spodziewała.

— Niczego mi nie powiedziała, sam znalazłem te informacje i to całkiem niedawno — zdecydował się odpowiedzieć, czując, jak schodzi z niego całe powietrze.

— Zostawiła jakieś zapiski z tego procesu? — zdumiała się Sakura. — Bardzo nieodpowiedzialnie.

— Całkiem sporo. Wiem, że nie odwiedziłaś Suny tylko po to, aby mnie postawić na nogi.

— Nie, nie tylko dlatego — potwierdziła. — Prowadziłyśmy wiele badań. Ale Sasori, to nie tak jak myślisz…

Patrzył jej w oczy. Ciągle wydawały się przejęte i rozbiegane. Sakura analizowała każdy najmniejszy gest, który wykonywał. Szczególną uwagę poświęciła jego dłoniom. Dopóki miała je na widoku, zapewne czuła się bezpiecznie.

To spostrzeżenie dodatkowo rozsierdziło go. Była taka miła i dobra przez cały czas. Udawała? Dlaczego najpierw celowo rozbiła między nimi mur, aby teraz tak drastycznie się zdystansować?

— Nie tak jak myślę? — prychnął rozdrażniony. — Babka nie ufała mi, dlatego wolała pracować z tobą. Jakby tego było mało ukrywała cię przed wnuczkiem, bo obawiała się, że zginiesz.

Na twarzy Sakury pojawił się szok. Ruch warg sugerował, że chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie zrezygnowała. Między nimi zapadła pełna napięcia cisza. Jedyne co dochodziło do jego świadomości to spokojna melodia, która w tych okolicznościach tylko mu przeszkadzała.

— Tak to odbierasz? — wydusiła z siebie wreszcie. — To zupełnie nie tak.

— Nie muszę się domyślać. Przeczytałem dziennik. Wiem, co uważała — odparował, a potem przysunął kieliszek do ust. Alkohol smakował gorzko, prawie tak samo paskudnie jak jego porażka.

— Nie wiem, co myślała czcigodna Chiyo, ani jakie słowa zapisała w swoim dzienniku. Wiem jedynie, czego ja chciałam — rzekła niepewnie. Jej głos drżał, a usta pozostawały lekko rozchylone. Oddychała coraz szybciej.

Spojrzał na nią wymownie, milcząco dając znak, żeby kontynuowała. Jakkolwiek czuł się zdradzony przez własną babcię, ciekawiła go również perspektywa drugiej strony.

— Moje kolejne wizyty w Sunie były formą zapłaty za ocalenie ci życia. Twoja babka nie opływała w luksusy, zresztą nie obchodziły mnie pieniądze. Kochałam i dalej kocham wyłącznie wiedzę.

Minęła chwila, zanim w pełni zrozumiał co takiego powiedziała. Ciepło, jakie go wówczas zalało, nie było niczym przyjemnym. Poczuł, jakby ściany baru zaczęły zaciskać się wokół niego. Do samego końca wierzył, że to głupi żart.

— Sprzedała ci tajemnice medyczne Suny, w zamian za moje życie? — zapytał zdziwiony niemal szeptem.

O tym nie znalazł ani słowa w zeszycie. Zamiast tego kolejne wzmianki tylko uwypukliły wszystkie zalety i osiągnięcia Sakury. Po którymś wpisie z kolei poczuł się zwyczajnie gorszy od niej w oczach własnej babki, co dotknęło go bardziej niż byłby gotów się do tego przyznać, choćby sam przed sobą.

— Kochała cię dużo mocniej niż cokolwiek innego, łącznie z własną wioską — zapewniła, zwisając głowę nad stołem. Widział wyraźnie, że było jej wstyd.

— Ale nigdy nie powiedziała mi o tobie, dlaczego? — drążył, chcąc poznać odpowiedź na wszystkie pytania.

— Może obawiała się, że mnie zabijesz i zmienisz w lalkę. Nie wiem. Ale to ja poprosiłam, żeby nikomu nie mówiła o prawdziwym celu naszych spotkań. Chyba… podskórnie czułam, że robię coś niewłaściwego.

Miał mętlik w głowie. Najgorsze, że nie myliła się ani trochę. Jeśli zaraz po przebudzeniu dostałby taką informację, to zabiłby Sakurę szybciej, niż zdążyłaby czegokolwiek się dowiedzieć. Sprzedawanie informacji o Piasku było surowo karane, zwłaszcza wśród ludzi z jego pokolenia. Nie mógł uwierzyć, że babka zgodziła się na coś takiego, tym bardziej że od lat przed tym incydentem zasiadała w Starszyźnie.

— Polubiłam bardzo Chiyo, to była wspaniała kobieta. I stanę ponownie w jej obronie. Kochała cię. To co uczyniła, jest chyba najlepszym dowodem - w hardym spojrzeniu Sakury dostrzegł stal. Wyprostowała się, zyskując momentalnie aurę wojowniczki. — Na koniec moich wizyt, żałowałam, że wymagałam takiej zapłaty. Widziałam, jak bardzo jej to ciąży.

— To dlatego ten cały stres. Uznałaś, że przybyłem cię zabić — podrapał się po brodzie w zamyśleniu.

Pokiwała głową. Jej różowe kosmyki kołysały się przy każdym ruchu. Musiał przyznać, że w jego oczach cokolwiek nie robiła, kojarzyło mu się ze słodyczą i kobiecością.

— Ciężko mi o niej rozmawiać — przyznała. — Wiem, że choć ocaliłam ciebie, to zachowałam się niesprawiedliwe wobec niej. Wiele ryzykowała, aby spełnić moje warunki. Do tego jesteś wnukiem staruszki. Czuję się zakłopotana całą sytuacją.

— Jednak mimo strachu, byłaś bardzo miła dla mnie, dlaczego?

Znowu nie odzywała się dłuższą chwilę. Zamiast tego wbiła spojrzenie w okno. Nie chciał jej pospieszać. Mimo tego co dziś usłyszał, dalej uważał, że jest piękna. Nie straciła nic ze swojego uroku. Wręcz przeciwnie pragnął Haruno coraz mocniej, zupełnie jakby była najsłodszym, zakazanym owocem, jakiego mógłby kiedykolwiek posmakować.

— Wiesz… tak naprawdę nigdy cię nie poznałam — zaczęła wreszcie. — Czytałam dużo o twoich osiągnięciach. Widziałam nagie ciało i pielęgnowałam je. Kiedy przyszło co do czego, chciałam się przekonać kim jest — oblizała delikatnie wargi, wpatrując się w niego dużymi, skrzącymi się oczyma.

— Nagie? — uniósł jedną brew. — I jak wyglądałem?

— Jak… trup. Wychudzony i szary — opisała. Na twarzy kobiety malowało się takie skupienie, jakby faktycznie próbowała przypomnieć sobie wszystkie detale.

— Niesamowicie zachęcająco — ironizował. Zapił swoją gorycz równie gorzkim świństwem.

— Nie sądzisz, że ludzie decydujący się na zostanie medykami, w ten czy inny sposób, czują fascynację względem zwłok? — wypaliła nagle.

Mało brakowało, aby się zakrztusił. Zaraz potem dotarł do niego nerwowy śmiech Sakury. Sam mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Choć brzmiało to durnie, po głębszym zastanowieniu nie mógł nie przyznać racji. Z pewnością obrzydzenie odpadało, a rodząca się gdzieś podskórnie ciekawość, pozwala medykom na ciągły rozwój zawodowy.

— Boże, co ja plotę. Przepraszam cię, Sasori — zaczerwieniła się w zakłopotaniu.

— Dalej jesteś zdenerwowana? — spytał, patrząc głęboko w jej oczy. — Gdybym chciał, już bym zrobił co trzeba — zapewnił.

— A trzeba? — głos kobiety był pełen napięcia, niosła wyczekująco jedną brew. Czuł, jakby między nimi przeskakiwały iskry. W głosie Haruno nie dopatrzył się już nawet cienia strachu.

— Raczej nie — uśmiechnął się czarująco. — Oboje znamy swoje tajemnice, prawda? To powinno wystarczyć.

— Zniszcz lepiej ten dziennik — zbliżyła się niebezpiecznie. Poczuł  delikatne perfumy oraz ciepły oddech w okolicy policzka. Ta nagła zmiana zamroczyła go na chwilę.

— Dziękuję za ratunek — powiedział niemal szeptem, nie odrywając oczu od twarzy medyczki. W zamyśleniu  spoglądał na wargi, teraz lekko rozchylone. Pokusa, aby je pocałować stawała się coraz silniejsza i jak bumerang wracała do jego myśli.

— Nie jesteś wściekły — przyznała z ulgą. — Myślałam, że ta rozmowa potoczy się inaczej. — odważyła się posłać mu delikatny uśmiech.

— Jestem wściekły — wyznał. — Jednak nie na ciebie. Bardziej chodzi o moją nieudolność — nigdy nie miał w ustach papierosa, a mimo to, po wypowiedzeniu tego zdania, pomyślał, że chętnie by zapalił. Potrzebował zająć czymś myśli, ręce, wargi i nie musieć ciągle walczyć ze sobą.

— Nie dziękuj mi — powiedziała łagodnie. — Dług dawno został spłacony.

Gdy to powiedziała, położyła swoją dłoń na jego własnej. Nagłe uczucie ciepła zdziwiło go. Była taka delikatna, jakby obawiała się, że wciąż może ją odrzucić. W jego głowie zrodziło się jednak coś zupełnie przeciwnego. Zastanawiał się, czy zauważyła, że zaczął szybciej oddychać. Chciał ujrzeć w oczach Sakury to samo pożądanie, które czuł względem niej praktycznie od samego początku i które nasilało się z każdym dniem.

— Wyglądasz tak młodo, Sasori. Kiedy zobaczyłam cię pierwszego dnia, przez moment byłam pewna, że znów spróbowałeś tego dokonać i tym razem się udało.

Kąciki ust powędrowały ku górze, gdy zrozumiał w pełni, co właśnie powiedziała. Zdawała się go podziwiać.

— Próbowałem — przyznał się z pewnym wahaniem. — Ale jak widzisz, nie umarłem. Do tego oddycham, jem i piję.

— Wiesz, osobiście uważam, nie ma nic złego w chęci bycia nieśmiertelnym. Kiedy przybyłam do Suny i pokazano mi ciebie, w jakimś stopniu… rozumiałam.

— Naprawdę? A nie pomyślałaś, że to szalone? — przyjrzał się jej wyczekująco.

— Nie znam nikogo, kto nie byłby szalony, Sasori — odparła. Zbliżyła się do niego tak mocno, że jej usta znalazły się parę milimetrów od jego. Znów poczuł ciepły oddech na twarzy. — Naruto i Sasuke są absolutnymi szaleńcami.

— A ty? — zapytał cicho, czując jak powoli traci panowanie nad sobą. Jej oczy kryły w sobie jakieś niewypowiedziane wyzwanie.

— Szaleństwo w odpowiednim towarzystwie tylko się mnoży — oznajmiła zagadkowo i posłała mu kuszący uśmieszek, a może tylko on  pragnął to tak interpretować.

— Opowiedz mi o sobie Sakuro — poprosił, ostatkiem sił walcząc, żeby się na nią nie rzucić.

Odsunęła się, przekrzywiając lekko głowę. Miał wreszcie przestrzeń na wzięcie pełnego, orzeźwiającego oddechu. Choć teraz nie pamiętał, jak go wykonać. Zamiast tego zamówił kolejny koktajl.

Mówiła więc o wszystkim. Jak znalazła się w Akademii. Przyznała do swojej fascynacji najmłodszych Uchihą. Streściła pierwsze misje, opowiedziała egzamin na chunina ze swojej perspektywy. Gdy doszła do pewnego fragmentu, zyskała jeszcze więcej jego szacunku.O ile było to w ogóle możliwe.

— Stanęłaś naprzeciwko Gaary, jako bezbronna dziewczynka, mając tylko kunai w ręku? — uniósł brwi.

— Nie czułam się wtedy bezbronna. Miłość dziwne rzeczy robi z człowiekiem — zaprzeczyła stanowczo. Wzrok miała nieobecny, jakby nieprzerwanie grzebała we własnych wspomnieniach. — Do dziś nie rozumiem, czemu mnie nie zabił. Nosił się z takim zamiarem, a jednak… wciąż żyję.

— Gaara to specyficzna osobistość — przyznał. — Nawet ja nie jestem w stanie do końca go rozszyfrować.

Potknęła, po czym kontynuowała opowieść. Gdy doszła do lekarskiej praktyki, zaciekawił się najmocniej. Niewiele trzeba było, aby rozpoczęli konwersacje na tematy im najbardziej bliskie, czyli o nowinkach w świecie medyków, książkach specjalistycznych, różnych eksperymentach, czy opowieściach o tym, jakie ciężkie przypadki spotkali na swojej drodze zawodowej.

Była taka młoda, a jednak niesamowicie doświadczona. Jako czterdziestolatek wiedział niewiele więcej od niej, co przyjął z lekkim wstydem. Na szczęście udało mu podzielić informacjami, o których nie widziała.

— Jak to możliwe, że Gaara wciąż nie śpi? Badałeś go kiedyś pod tym kątem? — spytała podekscytowana.

— Oczywiście. Według mnie każdy jinchuriki mógłby nigdy nie spać.

— Naprawdę? — emocje buzowały w niej na tyle, że momentalnie wstała, aby zaraz usiąść z powrotem.

Zaśmiał się cicho pod nosem. Sakura magazynowała w sobie mnóstwo energii. Jej żywiołowość, gdy coś ją zaciekawiło, bawiła go i rozczulała.

— Sen służy regeneracji, a ogoniaste są w stanie uleczać swoje naczynia w całości. Gdy użytkownik zbliża się do granic wyczerpania, wtedy następuje mimowolne przekazanie energii potrzebnej do przetrwania.

— Naruto śpi jak zabity i mógłby być nieprzytomny przez pół doby — zabrzmiała dość sceptycznie, ale nie kłóciła się.

— Najpierw trzeba do tej granicy wyczerpania dojść, a to nigdy nie jest zbyt przyjemne dla użytkownika. Shukaku realnie zagrażał życiu Gaary, kiedy ten spał, więc po prostu mu snu zakazano. Bez wątpienia ogromnie się z tym męczył jako dziecko, ale teraz wszystko stało się kwestią przyzwyczajenia. Ma ciągle podłączone paliwo.

— Naruto by nigdy na to nie poszedł — wzruszyła ramionami. — Chyba że ktoś ofiarował by zapłatę w nielimitowanym ramenie.

Czas płynął szybko, a oni upijali się coraz bardziej. Bóg wie, czy większą rolę odegrał alkohol, czy też właściwe towarzystwo.

Sasori dostrzegał wyraźnie, jak Sakura dotyka go niby przypadkiem. Zdarzało się to coraz częściej. W ogóle przestał się opierać. Kiedy szła z kolei do łazienki, przejechała paznokciami po całej długości jego ręki. Od razu przeszły go dreszcze.

Była taka młoda. Błyskotliwa. Interesująca. I cholernie zdecydowana. Z trudem zacisnął zęby, gdy po którymś drinku odważne obrazy poczęły zalewać mu głowę. Kto tu stał się czyją ofiarą? Zastanawiał się, z całych sił próbując zapanować nad krwią w żyłach.

— Sasori-danna — wyszeptała mu wprost do ucha, kiedy stanęła nad nim. — Chodźmy na zewnątrz, zapłaciłam już rachunek.

Nawet nie pamiętał, kiedy zaczęła się tak do niego zwracać. Ale szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko.

 

***

Mroźne powietrze tylko w niewielkim stopniu pomogło mu otrzeźwieć. Z kimś takim jak Sakura u boku, ciężko było skupić się na czymkolwiek innym. Szła zdecydowanym krokiem i przez cały ten czas trzymała go za rękę, wyraźnie prowadząc ich oboje w tylko sobie znane miejsce.

Kiedy jego umysł zyskał już trochę na ostrości, zsunął z ramion skórzaną kurtkę. Bez zadawania zbędnych pytań, okrył nią szczelnie Sakurę, żeby nie zmarzła.

— Sasori-danna — znów usłyszał jej kojący głos w ciemności. Widział niewyraźnie, jak opatula się nowo nabytym okryciem i wyczuwa jego perfumy. Zmrużyła powieki i mruknęła rozkosznie.

Nie minęła chwila, a kobieta dalej kontynuowała swój spacer, prowadząc go za rękę. Nie pamiętał ile tak szli, ale cały świat zakrzywił się, a poczucie czasu gdzieś uleciało. Krew tak szybko przepływała przez żyły lalkarza, że zaczęło dzwonić mu w uszach.

Zorientował się, że zaprowadziła ich do lasu. Znaleźli się na niewielkiej polanie, która graniczyła z jeziorkiem. Księżyc tak mocno odbijał się od tafli, że Akasuna widział Sakurę teraz bardzo wyraźnie. W nocnym świetle wyglądała niczym anioł, symbol jego zguby, choć tak naprawdę wyrwała go z objęć śmierci.

— Podziwiam cię Sasori-danna — powiedziała, znajdując się kilka milimetrów od jego twarzy. — Pokaż mi kiedyś część swojego świata. Błagam.

Przejechał opuszkiem po jej ciepłych, miękkich wargach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie prosiła tylko o to. Gdy zaczęła delikatnie muskać jego palec, a na wargach wyczuł koniuszek języka, przez kilka sekund wpatrywał się w kunoichi niczym w dzieło sztuki.

— Dostaniesz wszystko czego zapragniesz, laleczko — wypowiedział wprost do ucha Haruno, czując jak cała drży. — Przysięgnij jedynie, że od teraz należysz wyłącznie do mnie — przygryzł delikatnie płatek jej ucha.

Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze, po czym złapała się mocno jego koszulki, najpewniej żeby nie upaść.

— Sasori-danna, przysięgam.

Wtedy to zobaczył. Oczy  ogromne i błyszczące. Widział w nich wszystko, czego potrzebował. Pragnienie, pożądanie, nieme błaganie, a także obietnicę całkowitej uległości. W ogóle się go nie bała, ani nie miała żadnych wątpliwości.

Wpił się w jej usta gwałtownie i mocno. Czuł, jakby czekał na tę chwilę całe życie. Do tej pory nic nie wzbudziło w nim tak ogromnej potrzeby. Sam zbytnio nie rozumiał, dlaczego to właśnie przy Sakurze zrodziła się cała gama gorących emocji.

Przylgnęła do niego całym ciałem, zupełnie jakby pragnęła, aby stali się jednością. Prawą ręką zaczęła tarmosić mu włosy. Szarpiąc z wyczuciem za kosmyki niesamowicie go pobudzała, a pocałunki oddawała z równą żarliwością. W chwilach, gdy odrywał się od niej, żeby zaczerpnąć powietrza, zaraz na powrót odnajdywała właściwą drogę.

Dość szybko zerwała z ramion kurtkę i rzuciła za siebie. Nie przerwała nawet namiętnych pocałunków. Zaczęła za to wsuwać swoje zgrabne dłonie pod jego koszulkę, wywołując dreszcze. Paznokciami wytrwale znaczyła śnieżkę swojej wędrówki. Czuł każdy ruch. Najmniejszy ślad, jaki pozostawia. Nie potrzebując większej zachęty, niemal zdarł z siebie materiał.

Odsunęła się od niego na chwilę, żeby ponapawać się tym widokiem. W oczach kunoichi dostrzegł niesamowity głód. Bez najmniejszego ostrzeżenia, rzuciła się do przodu i obsypała go mnóstwem pocałunków, zupełnie jakby nie mogła pozwolić sobie na pominięcie żadnego skrawka ciała. Gdyby nie zaparł się wystarczająco nogami, polecieliby na trawę.

Zamknął oczy, ciesząc się tą chwilą. Obiecał dać jej wszystko, czego tylko zapragnie. A chciała właśnie jego. Myśl ta całkowicie zawładnęła Sasorim, potęgując obsesję.

 Obiema dłońmi zaczął błądzić po placach i talii kochanki. Zdecydowanym ruchem podciągnął do góry sukienkę, a gdy poczuł wilgotny materiał majtek, natychmiast je zerwał. Sakura była tak cudownie podniecona. Jęknęła przeciągle, kiedy tylko wsunął trzy palce do jej wnętrza, poruszając nimi z wyczuciem. Robiła się coraz bardziej mokra, a dźwięki, które z siebie wydobywała, okazały się najwspanialszą melodią dla jego uszu.

— Pragnę cię, Sasori-danna — wyznała, ciężko przy tym dysząc.

— Wiem, laleczko — odparł z uśmiechem, podgryzając jej górną wargę. Nie potrafił ukryć tej radości i ekscytacji, która zaczęła przejmować kontrolę.

Oderwał się od niej. Sprawnym ruchem zdjął sukienkę i rzucił gdzieś za siebie. Podobnie postąpił ze stanikiem.

Stała przed nim teraz niemal zupełnie naga, oświetlona jedynie światłem księżyca.

— Jesteś piękna — rzekł, przyciągając Sakurę znów do siebie. Tym razem jednak jego usta zaczęły pieścić piersi. Ssał je, podgryzał, pobudzał ruchami języka. Małe, ale kształtne i jędrne idealnie wpasowywały się w jego gusta.

Wiła się niczym kotka, pojękując cichutko. Nie pamiętał nawet, w którym momencie rozprawiła się z zamkiem jego spodni i bokserkami. Kiedy jednak poczuł na przyrodzeniu kobiecą dłoń, zupełnie oszalał. Zdecydowanym ruchem ujął ją za pośladki i podrzucił do góry, jakby nic nie ważyła. Ta od razu oplotła go swoimi nogami wokół bioder.

Pierwsze kilka ruchów wykonał bardzo powoli, ale głęboko. Rozkosz malująca się na  twarzy Haruno była najlepszą nagrodą, jaką mógł otrzymać. Niedługo później słodki głos kochanki wypełnił całą polanę, a gdy przyspieszył  wgryzła się mu w szyję, żeby stłumić okrzyk. Był pewien że ślad pozostanie na długo. Uczyniła z niego swoje trofeum.

Czuł, jak wszystkie mięśnie Sakury napinają się, a plecy wyginają w łuk. Trzymał kunoichi z całej siły, jednak gdy zwiotczała w jego ramionach i dyszała ciężko, puścił ją. Nie krzyknęła, jakby potrafiła czytać w myślach i wiedziała doskonale, co zaraz nastąpi.

Nici chakry oplotły całe jej ciało. Najpierw całkowicie zamortyzowały upadek, żeby w następnej chwili przejąć kontrolę nad wszystkimi kończynami. Sakura ze spokojem obserwowała, jak jej nogi powoli rozszerzają się i zginają w kolanach. Dłonie samoistnie splatają ze sobą i wędrują nad głowę. Nie walczyła, wiedział, że nie chce tego przerywać. Była nim pochłonięta, tak samo jak on nią.

— Sasori-danna — powiedziała ochryple. — Cholernie seksowny z ciebie lalkarz.

— To dopiero początek — posłał kobiecie drapieżny uśmieszek.

Wbił się w nią szybko i bez uprzedzenia. Za pomocą chakry z jednej dłoni, całkowicie pozbawił Sakurę możliwości ruchu. Drugą z kolei zablokował jej usta, aby stłumić krzyk. Spojrzenie kunoichi wyrażało wszystkie emocje. Widział jak jej wzrok topnieje pod wpływem jego zdecydowanych pchnięć, a gdy patrzyli sobie w oczy, niemal bał się, że ta kobieta spali go na popiół.

Była niesamowicie mokra, ciasna i ciepła. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, za sprawą jego dotyku. Fakt, że teraz całkowicie od niego zależała, niesamowicie go podniecał. Słodka, mała, bezbronna Sakura, należała teraz wyłącznie do niego.

Zacisnął wolną rękę wokół szyi kunoichi, lekko ją podduszając. Nie chciał zrobić Sakurze krzywdy. Tętno jakie wyczuł pod palcami, było ogromne. Niemal odbierał to pulsowanie we własnym ciele. Połączenie nićmi chakry tylko potęgowało to wrażenie. Było mu tak dobrze, że pod żadnym pozorem nie chciał tego kończyć. Upajanie się nią, odbieranie każdym zmysłem było niesamowicie uzależniające.

— Jesteś boginią — wyszeptał w usta kochanki, aby w następnej chwili złożyć na nich namiętny pocałunek.

Zaraz potem wyszedł z niej niechętnie. Czuł, że musi odzyskać władzę nad własnym oddechem. Zaczynało kręcić mu się w głowie. Poprawił jednak kontrolę chakry, umocnił połączenie między nimi, a kolejnymi precyzyjnymi ruchami palców, sprawił, że Sakura poruszyła się zgodnie z jego wolą. Znów nie odnotował choćby najmniejszego oporu.

Po chwili klęczała przed nim, opierając się stabilnie na kolanach i przedramionach. Niczym wzorowa marionetka odpowiadała na każdy gest swojego pana. Drugi raz zablokował jej możliwość ruchu, jednocześnie wchodząc w nią zdecydowanie od tyłu.

Wolną dłonią chwycił różowe kosmyki i pociągnął za nie mocno. Jęk, który usłyszał w odpowiedzi, wywołał falę dreszczy. Uwielbiał władzę, którą mu oddała. Jej pośladki uderzające rytmicznie o jego podbrzusze niesamowicie mu się spodobały. Podarował jej kilka klapsów w ramach nagrody, po czym zwiększył tempo.

Nie musiał się nawet zatrzymać, aby wydać kolejne polecenie. Sterowanie od zawsze było dla niego dziecinnie proste. Teraz poruszał palcami niemal automatycznie. Nici chakry naprężyły się. Prawa dłoń Haruno oderwała się od ziemi, aby następnie trafić między nogi. Kiedy zyskał pewność, że znajduje się na łechtaczce, kolejnymi gestami wywołał odpowiednią reakcję.

Nie wiedział teraz twarzy swojej kochanki. Mógł się jednak założyć, że maluje się na niej wyraz zaskoczenia. Dźwięki, które słyszał stały się gwałtowne i urywane, jakby miała problem z nabraniem powietrza. Domyślał się, że dojdzie za parę chwil.

— Szybciej, kochanie — powiedział lekko zachrypniętym głosem. — Wiem, że ci się podoba.

Kolejne naprężenie nici, wywołało uśmiech satysfakcji na jego twarzy. Kontrolował ją w zupełności i dawał rozkosz, od której szalały zmysły. Sam też przyspieszył.

— O kurwa — usłyszał, czując jednocześnie, jak leżące pod nim ciało spina się, a soki kobiety zaczynają ciec po rozgrzanych udach.

Poruszał się teraz powoli, miarowo, jakby z czułością, chcąc przedłużyć wszystkie doznania, a Haruno drża łaprzy każdym ruchu. Nie wychodząc z niej, zaczął składać powolne, delikatne pocałunki wzdłuż kręgosłupa. Wolną dłonią odnalazł pierś i masował palcami nabrzmiały sutek. Z zadowoleniem odnotował, że jej organizm wciąż na niego entuzjastycznie reaguje.

Pragnął pochłonąć ją całą, a myśl o jakiejkolwiek rozłące bolała niemal fizycznie.

Zrobił to jednak. Rozdzielili się, a Sasori szybko postawił na nogi wciąż spętaną Sakurę. Niczym posłuszna kukiełka podążyła za nim, dopóki nie rozkazał zaprzeć się mocno rękami o najbliższe drzewo. Zaszedł ją od tyłu, a żeby ułatwić sobie dostęp, wymusił uniesienie jednej nogi.

Niewiele brakowało mu do osiągnięcia całkowitego szaleństwa. Kunoichi w każdej pozycji wygląda obłędnie, pobudzała jego zmysły i cudownie się na nim zaciskała.

Z początku wykonywał ruchy wyważone i płynnie, niemal się z nią scalając. Miała tak gorącą, rozpaloną do czerwoności skórę, że go parzyła, choć to pewnie jego zmysły nabrały nagle tak niespotykanej dotąd wrażliwości.

Korzystając z możliwości pieścił płatek jej ucha i każdą z piersi na zmianę, choć musiał przyznać, że robił to z coraz większym chaosem i pośpiechem. Logiczne myślenie ginęło w coraz gęstszej mgle wywołanej zwierzęcym pożądaniem.

Po raz kolejny przyspieszył, rezygnując już z całkowitej kontroli. Wszystkie nici zerwały się jednocześnie, a Sasori zwiększając tempo jeszcze bardziej, przyciągnął do siebie Sakurę. Czuł  jak ogarnia go desperacja. Odwrócił jej twarz w swoją stronę, a następnie pocałował namiętnie resztkami sił. Spełnienie przyszło kilka chwil później i było tak silne, że musiał stłumić krzyk, przygryzając wargi.

Czując, jak Sakura zaciska się na nim, żeby dodatkowo zwiększyć jego rozkosz, prawie upadł na ziemię.

— Sasori-danna — dotarł do niego błagalny, pełen podniecania ton. — Zrób to ze mną raz jeszcze.

Kobieta delikatnie odwróciła się w jego kierunku, po czym pogłaskała z czułością lewy policzek. Jej spojrzenie pozostało rozmyte, jakby rozmarzone.

Pocałowała go w usta, a następnie zeszła na brodę, aby zatrzymać się dłużej w zagłębieniu szyi. Jej język był przyjemnie ciepły, a wargi delikatne i miękkie. Nie przerywając pieszczoty przylgnęła do niego, mocno przyciskając swoje cudowne piersi do jego klatki piersiowej.

Znów poczuł szybciej bijące serce. Tym razem należało ono do niego. Gdy wsunęła swoją rękę między nich, a jej palce zacisnęły się z wyczuciem na penisie, machinalnie odrzucił głowę do tyłu. Każdy ruch Sakury był idealny, zupełnie jakby potrafiła czytać mu w myślach. Miał ochotę poddać się temu, rozkoszując każdym najmniejszym gestem. A ona wciąż nie przerywała, zmieniając co jakiś czas tempo i ślizgając  się na całej długości.

Z  gardła Sasoriego wydobyło się zniecierpliwione warknięcie. Gwałtownie oderwał ich od siebie. Z dłoni lalkarza na powrót wystrzeliły nici chakry. Obwiązał nimi kobietę, jakby była najcenniejszym skarbem Na tyle mocno, że Sakura na moment straciła oddech. Z pewnością pozostawi to na jej ciele ślady. Pamiątkę tej nocy.

Kilka szybkich ruchów sprawiło, że na nowo stała się jego laleczką, a każda kończyna wykonywała choćby najdrobniejsze polecenia. Usiadł na trawie w lekkim rozkroku, po czym skierował kunoichi prosto na siebie.

— Chodź do mnie — rozkazał, wykonując przy tym ruch palcami. Jednocześnie jego rozbiegane, pełne zniecierpliwienia spojrzenie próbowało zapamiętać każdy fragment jej ciała na tyle dokładnie, żeby móc odtwarzać ten obraz z pamięci.

Wiedział, że stała się jego własnością, choćby na tę konkretną noc. Zauważył rumieniec na policzkach, kiedy spuściła wzrok onieśmielona jego bezczelnością.

— Patrz mi w oczy, Sakuro — wyszeptał, gdy tylko na nim usiadła.

Tym razem ręce Haruno związał za plecami, a następnie delikatnym szarpnięciem nici odchylił jej ciało do tyłu. Była taka piękna. Jego cudowna kochanka przywodziła na myśl sztukę. Odpowiadała mu w każdym calu.

Znów poczuł, że są ze sobą złączeni. Nie mógł i nawet nie chciał powstrzymać westchnienia przyjemności. Znajdowała się tak blisko, gotowała spełnić wszystkie jego pragnienia. Gdy poruszała się wpierw powoli i rytmicznie, zrozumiał, że na powrót opanowuje go pożądanie i byłby gotów pieprzyć się z nią do białego rana.

Uniósł jej podbródek, gdy spuściła wzrok. Uwielbiał na nią patrzeć. Podniecało go wszystko, co robiła. Pospieszny oddech, błyszczące oczy, seksownie zwichrzone włosy, rozchylone usta, urywane jęki rozkoszy, jego imię sapane prosto do ucha.

Trafił do raju, z którego nie miał zamiaru uciekać.

Zwiększył tempo, gdy spostrzegł, że jej oddech stał się bardziej urywany, a jęki głośniejsze. Chakra, którą byli złączeni, aż falowała. Wziął w usta jeden z jej sutków i zaczął kreślić językiem kółeczka. Chciał, żeby czuła jego obecność jak najmocniej.

— Szybciej — wydyszała ciężko.

Uśmiechał się w duchu. Nie musiała mu dwa razy powtarzać. Dziękował sobie w duchu, że już lata temu opanował sztukę lalkarstwa. Sterowanie jedną tylko Sakurą było banalne, a dostarczało im obojgu niesamowitych emocji.

Kiedy po raz kolejny mocno zacisnęła się na nim i zaczęła drżeć, zatkał jej usta pocałunkiem. Sam potrzebował raptem kilku dodatkowych pchnięć, żeby dojść w niej ponownie. Przyjemne pulsowanie na kilka chwil odebrało mu zdolność myślenia.

— Tego chciałaś? — spytał zachrypniętym głosem, kończąc swoją technikę. Haruno opadła na niego niemal bezwładnie.

— Tak — usłyszał przytłumioną odpowiedź. Poczuł, jak daje mu całusa w sutek. Uśmiechnął się mimowolnie. — Bolą mnie wszystkie mięśnie. Chyba nie dam rady wstać.

— Mogę wziąć cię na ręce. Powiedz tylko gdzie mieszkasz — zaproponował, głaszcząc przy okazji jej włosy.

 

***

Wspomnienie tego spotkania wciąż pozostawało w nim żywe, mimo upływu kolejnych dni. Szczerze wątpił, że kiedyś miałoby się to zmienić. Satysfakcja wynikająca z osiągniętych rezultatów wypełniała go całego, niemal utrudniając robienie czegokolwiek innego. Nie poznawał sam siebie, obsesja zdawała się wyłącznie rosnąć. Podobną euforię czuł jedynie przy wielokrotnych próbach stania się marionetką, choć nawet one nie oddawały całej głębi jego obecnych odczuć. Gdy przeprowadzał eksperymenty zawsze był sam. Teraz jednak całe równanie dotyczyło również drugiej osoby - kobiety o niesłychanych zdolnościach, inteligencji oraz uporze. Poza tym Sakura również miała swoją ciemną, niebezpieczną stronę, którą obiecał sobie wydobyć. Głęboko wierzył, że fascynacja jego przypadkiem, brak oceniania, ukrywanie przed Tsunade trucizny czy też zainteresowanie marionetkami ma swoje źródło w mroku, który posiadała. Sasori nie wierzył zresztą w istnienie wyłącznie dobrych ludzi. Pociąg do rzeczy kontrowersyjnych od zawsze  towarzyszył człowiekowi, który nie potrafił, bądź nawet nie chciał, odrzucić własnych pragnień.

W jego interesie nie było jednak nadużywanie zaufania Sakury, więc po tym jak pomógł jej się ubrać, zaniósł do domu i położył do łóżka. Potem po prostu wyszedł.

Nie zaprosiła go na noc - na co zresztą nie liczył - a zmęczenie jakie widział w jej oczach, niemal go rozczuliło. Wiedział, że nie spowodował tego przede wszystkim alkohol, a raczej zmęczenie wywołane ciągłym życiem w biegu. 

Zaintrygowało go jednak jedno małe odkrycie. W świetle lampy sufitowej dostrzegł, że między piersiami Sakury widniała paskudnie wyglądająca blizna. Tak jak przypuszczał, jej kontynuacja znajdowała się na plecach. Całość wyglądała, jakby ktoś przebił Sakurę na wylot. Uniósł brwi, ale nie odezwał się. Szczerze wątpił, czy by mu powiedziała. Przynajmniej nie teraz, opanowana zmęczeniem na tyle, że niemal zasypiała mu w rękach.

Nie widzieli się przez kolejne dni. Spotkania dyplomatyczne również straciły na intensywności. Obserwował Haruno z ukrycia, przyjmując to za swoją uspokajającą rutynę. Zachowywała się w pełni normalnie. Nie wyglądało, jakby dręczyły ją wyrzuty sumienia. Wzięła się do pracy, od czasu do czasu zamieniając parę słów z przyjaciółmi, których jak się przekonał, miała całkiem sporo. Najczęściej rozmawiała z Naruto oraz dziewczyną imieniem Ino, co akurat dał radę podsłuchać.

— Zamierzasz się w końcu odezwać? — zaczepiła go któregoś razu, gdy mijali się na chodniku.

— Mógłbym spytać o to samo — uniósł delikatnie kąciki ust. — Uznałem, że nie będę się narzucać.

Prychnęła wyraźnie rozbawiona. Przyłożyła palec do ust. Musiał przyznać, że nawet w takich małych gestach wypadała cholernie seksownie.

— Wiem, że mnie obserwujesz, Sasori — powiedziała, w głosie jednak nie wyczuł najmniejszych oznak niepokoju. 

— Już nie danna? Szkoda — teatralnie westchnął, pozwalając sobie na aluzje do ich ostatniego wspólnego wieczoru.

Przez jej twarz przebieg drobny skurcz, a policzki się zaczerwieniły. Zaraz na powrót  zyskała opanowanie.

— Wyjątkowe okoliczności wymagają specjalnego traktowania — stwierdziła zadziornie. — Teraz się w takich nie znajdujemy.

— Skoro wiedziałaś, co robię, tym bardziej mogłaś dać znak. Mężczyzna nie powinien być nachalny — wzruszył obojętnie ramionami.

— Ale obserwowanie jest już w porządku? — mruknęła i przekrzywiła lekko głowę.

— Najwyraźniej, skoro nie jesteś na mnie zła — odparł. — Zresztą, byłem bardzo kulturalny i nie przeszkadzałem.

Zaśmiała się ponownie. Czuł, że już całkowicie się poddała i odpuści ten temat.

— Chcę się znowu z tobą spotkać — stwierdziła, a jej oczy w jednej chwili rozbłysły kilkoma odcieniami zieleni. Wyglądała na podekscytowaną. — Pora żebyś dotrzymał danego mi słowa.

Zdumiał się, nie wiedział z początku, co właściwie miała na myśli. Kiedy jednak wskazała zdecydowanym ruchem na jego plecy, zrozumiał. Prawie zawsze dzierżył na swoich barkach jedną z marionetek. Pozostałe pieczętował w zwojach.

Pokaż mi kiedyś część swojego świata. Błagam.

Wspomnienie słów Sakury, które wypowiedziała wówczas podnieconym, lekko dyszącym głosem, wywołało przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa.

— Kiedy? — spytał, celowo obniżając trochę ton.

— Najlepiej dziś — odparła natychmiast.

— Cudownie — uśmiechnął się. — I tak długo musiałem na ciebie czekać.

 

Tym razem zaprosiła go do siebie. Znów znalazł się w jej salonie, jednak dopiero teraz poświęcił mu więcej uwagi. Całość była utrzymana w dość minimalistycznym stylu, choć z pewnością Sakura nie mogła narzekać na brak środków do życia. Pokój wykończony odcieniami śnieżnej bieli oraz mocnej, krwistej czerwieni od razu przyciągał uwagę. Mimo drogich mebli nie zauważył zbyt wielu rzeczy osobistych ani tym bardziej bałaganu. Musiała mieć je albo skrzętnie pochowane, albo naprawdę spędzała w domu niezbyt wiele czasu.

Po zaproponowaniu mu czegoś do picia - odmówił - rozsiadła się wygodnie na skórzanej, czerwonej kanapie, a następnie założyła nogę na nogę. Skojarzyła mu się z dumną królową na włościach.

Nie tracąc więcej czasu, zdjął swoją ulubioną broń z pleców. Kilka zwojów wyjął z kieszeni płaszcza, po czym położył je na białym stoliku. Widział, jak Sakura zamiera w oczekiwaniu, na to co nastąpi dalej. Szybkim ruchem odwinął kukiełkę z bandaży, a wybrany zwój otworzył, wykonując pieczęć za pomocą dłoni. Po chwili, dzierżył już dwie najbliższe mu osoby.

Pokój rozbłysnął lekkim światłem, gdy złapał je nićmi chakry i zaczął spokojne poruszać.

Sakura patrzyła na to wszystko wyraźnie zafascynowana. Jej usta rozchyliły się lekko. Oczy rozbłysły radosnymi iskierkami.

— Wcześniej miałam do czynienia wyłącznie z marionetkami Kankurou, te są… inne — oznajmiła, przybliżając się ostrożnie.

— Wszystkie jego zabawki były tak naprawdę moje — poinformował, unosząc delikatnie kącik ust. — On nie potrafi tworzyć.

Haruno pokiwała ze zrozumieniem głową, nie wygłaszając żadnego komentarza. Dostrzegł, że jej zainteresowanie nie słabnie. Wciąż lustrowała jego dzieła uważnym, wręcz analitycznym spojrzeniem, jakby chciała zrozumieć sens i użyteczność każdego  łączenia.

— Mój ojciec i moja matka — kilkoma ruchami palców sprawił, że znaleźli się oni blisko dziewczyny, po czym ułożył ich palce na jej szczupłych ramionach.

Nie wystraszyła się.

— Ojciec i matka — powtórzyła cicho. — Chcesz powiedzieć…

— Tak — rzekł, zanim zdążyła dokończyć zdanie.

— Są piękni, Sasori — przyznała. Pogłaskała oboje bardzo delikatnie, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Jesteś wielkim artystą.

Jej entuzjazm i zrozumienie uciszyły go bardziej niż był gotów przyznać. Poruszył marionetkami na tyle, że teraz każda bardzo uważnie wpatrywała się w Sakurę.

— Musiałeś ich mocno kochać — stwierdziła z wyraźnym smutkiem w głosie. — Bardzo mi przykro.

— Kochałem — przyznał. — Ale lalkarstwa uczyłam się głównie dla nich. Nie wiem, kim mógłbym zostać, gdyby sprawy przybrały inny obrót.

Pokiwała głową, wciąż głaszcząc kukiełki. Było w tym coś tak urokliwego i ciepłego że zamarł na chwilę, wpatrując się w kunoichi niczym w obraz.

— Dokonałeś czegoś niesamowitego — odezwała się wreszcie. — Są idealnie zachowani, a przecież odnalazłeś ich ciała dopiero po latach.

— Musiałem włożyć w to trochę pracy, faktycznie — pochwalił się dumnie. — Ale nie wyobrażam sobie potraktowania własnych rodziców po macoszemu.

— Teraz zawsze są przy tobie i chronią cię. Jestem pewna, że gdyby mieli możliwość się tego dowiedzieć, byliby szczęśliwi.

Był oczarowany Ta kobieta zdawała się nie mieć wad, a może to on nie chciał ich w ogóle dostrzegać. Świadomość obcowania z takim człowiekiem wewnętrznie uspokajała.

— Przyniosłem dla ciebie prezent — wyznał. Zakończył technikę, a lalki oparł o najbliższą ścianę. Następnie sięgnął po kolejny zwój.

— Prezent? — wyglądała na szczerze zdumioną.

Gdy uwolnił zawartość, w pokoju pojawiała się malutka, drewniana kukiełka. Nie przypominała człowieka. Brakowało jej wyrazistych rysów twarzy. Mimo to cała niezbędna anatomia, ruchomość stawów zostały skrupulatnie odwzorowane.

— Na takich maleństwach uczyłem się jako dzieciak.

— Nie mogę tego przyjąć — przyznała gorzko, a jej twarz wykrzywił grymas smutku.

— Dlaczego? — spytał, wyraźnie zaskoczony jej nagłą reakcją.

Zamilkła na moment, walcząc ze łzami. Jej ciężki oddech zabrzmiał niesłychanie głośno w tej pełnej napięcia ciszy. Przetarła oczy dłonią. Wciąż wpatrywała się w drewniane cudeńko, jakby intensywnie nad czymś myśląc.

— To miłe… ale, nie dam rady mieć w domu niczego, co ma związek z czcigodną Chiyo. Nie po tym ile czasu z nią spędziłam.

— Uczyła mnie na podobnych modelach, ale z tym nie ma nic wspólnego. To co trzymasz, sam wyrzeźbiłem. Dla ciebie — powoli usiadł obok na kanapie, jakby nie chcąc jej wystraszyć.

— Stworzyłeś tę kukiełkę będąc tutaj? W kilka dni? — szok malujący się na jej twarzy, wydał się mu uroczy. — Nie wiem, Sasori. Ja chyba nie zasłużyłam na taki prezent.

Obracała go delikatnie w palcach, przyglądając się wszystkim szczegółom. Oczy miała rozbiegane. Wydawała się troszkę zestresowana.

Mimo że kukiełka nie przypominała ludzkiego ciała, chciał, żeby była starannie wykończona. Wiele czasu spędził na struganiu, wyważaniu i łączeniu poszczególnych elementów, polerowaniu drewna oraz końcowej impregnacji. Sam oczywiście sprawdził na koniec, czy jest wystarczająco wytrzymała i funkcjonalna. Nie stanowiła dla niego opus magnum, ale z pewnością włożył w projekt dużo serca.

— Skoro ją zrobiłem, to oczywiście, że zasłużyłaś — zapewnił. — Widzę, że jesteś zainteresowana tematem. Spróbuj.

Zamarła na chwilę, a jej źrenice powiększyły się. Zacisnęła niepewnie dłonie na torsie marionetki.

— Nie, ty chyba nie chcesz, żebym ja…

— Owszem, chcę i pokaże ci jak to zrobić — obiecał, patrząc na nią stanowczo. Miał nadzieję, że dostrzegła to rzucone przez niego wyzwanie i jest na tyle dumna, żeby go nie odrzucić.

— Będziesz się ze mnie śmiał — stwierdziła wyraźnie wycofana.

— Nie z ciebie tylko z tobą, a to już robi dużą różnicę.

Mocny kuksaniec w ramię momentalnie przywołał go do porządku. Mógł być pewien, że jeszcze dziś przed pójściem spać znajdzie na swoim ciele pokazanego siniaka. Bóg jeden wie, skąd Sakura miała w sobie tyle siły.

— Dobrze, nie będę, obiecuję — skapitulował. — Tylko proszę, nie stresuj się w miarę możliwości.

Nagły pocałunek zaparł mu dech w piersiach, а ciepło bijące od Haruno momentalnie pobudziło jego ciało. Przyciągnął ją do siebie mocno, czując, że niewiele potrzeba, aby utracił wszelkie panowanie nad sobą. Pachniała słodką mandarynką, a pukle włosów okazały się w dotyku gładkie niczym jedwab.

Sakura jednak oderwała się od niego po kilku sekundach, choć nie umknęło jego uwadze, że także uczyniła to z wysiłkiem.

— Dziękuję, Sasori. Ten podarunek jest cudowny — wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. — I jeszcze świadomość, że zrobiłeś go własnoręcznie. Specjalnie dla mnie…

— Cieszę się, że marionetka przypadła ci do gustu. Nie było łatwo zdobyć wszystkie materiały. Wasi sprzedawcy szybko o mnie nie zapomną. Chyba trochę ich zaniepokoiłem. U was naprawdę nikt ich nie wykonuje?

Zaśmiała się cicho, pochylając lekko głowę. Wygląda tak słodko, gdy udawało mu się ją rozbawić.

— Wybacz, ale nie znam żadnego lalkarza w wiosce.

Kiedy się tak w niego wtulała, czuł, jakby niczego w życiu już nigdy nie potrzebował. Najchętniej porwałby ją i zabrał ze sobą, żeby cieszyła jego oczy, uszy, umysł oraz ciało już na wieczność. Jedyna osoba, która właściwie nigdy nie okazała względem niego niechęci czy strachu. Wręcz przeciwnie to ogromne zrozumienie dla jego postępowania i pragnień paradoksalnie stanowiło pewną niewygodę. Wszak Sasoriemu po prostu dobroci nie okazywano. Potępiano za to wszystko, co kiedykolwiek zrobił.

 

Trenowała długo i wytrwale, musiał to przyznać. Nie miała najmniejszych problemów z kontrolowaniem chakry, a jednak do lalkarstwa potrzeba było czegoś więcej. Niezbyt długo zajęło jej zrozumienie, w jaki sposób tworzyć nici. Problem pojawiał się natomiast przy połączeniu z marionetką, a następne próbach wprawienia w pożądany przez siebie ruch. Tutaj albo połączenie urywało się nagle, albo laleczka poruszała się… niezbyt zgrabnie. Parę razy Sakura pokierowała kukiełką tak, że ta zaplątała się o własne nogi.  Oczywiście obiecał zachować powagę i słowa dotrzymał. Nie szczędził również słów otuchy czy kolejnych rad. Z każdą taką próbą, coraz łatwiej przychodziło mu tłumaczenie kunoichi różnych trudności.

— Bolą mnie palce — stwierdziła tydzień po tym, jak podarował jej prezent. — To trudniejsze niż myślałam. Ręce w życiu mi tak nie strzelały.

— Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo — odparował, uśmiechając się zadziornie. — Na przyszłość uważaj, o co mnie błagasz. Jestem z natury wyjątkowo pamiętliwy i dokładny.

Kunoichi zgromiła go wściekłym spojrzeniem, gdy siadała na trawie, aby trochę odpocząć. Spotkania z Hokage, praca, badania lekarskie, a teraz jeszcze postawy lalkarstwa, znacząco dawały się we znaki kobiecie. Nie sposób było tego zignorować. Podobnie jak faktu, że usiadła od niego dużo dalej niż miała w zwyczaju.

— Nie lubisz mnie, co? — droczył się. — Za bardzo cię męczę — spojrzał na nią kątem oka.

— Wkurzasz mnie czasami — wypaliła, a on odniósł wrażenie, że podobne stwierdzenie padło już kiedyś z jej ust.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Muszę przyznać jednak, że idzie ci coraz lepiej.

Sakura prychnęła tylko, wyraźnie już zmęczona. Kolana przyciągnęła do brzucha, a dłonie oparła na miękkiej trawie za sobą. Lekki, wiosenny wiatr spokojnie poruszał różowymi kosmykami. W takich chwilach, kiedy zapadło milczenie, spojrzenie kierowała gdzieś w dal, a jej twarz stawała się nieprzenikniona, wiedział już, że intensywnie nad czymś myślała.

— Niedługo wyjeżdżasz — powiedziała głucho, jakby nie do niego. Zresztą nie poruszyła się nawet o milimetr.

Wiedział o tym, jednak odpowiedzenie na to jedno stwierdzenie okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Co w istocie powinien powiedzieć? Nie był już nastolatkiem, który kierował się sercem zamiast rozumiem. Miał swoją wioskę, powinność, obowiązki i po prostu własne życie. Zresztą, nie wiedział nawet czy ją kocha, takie konkretne kategoryzowanie nie leżało w jego naturze. Uznawał je w dorosłym życiu za kompletnie zbędne. Było między nimi przyciąganie, pragnienie, pewien rodzaj zrozumienia, po co opisywać to na siłę jednym słowem? Dali sobie nawzajem to wszystko, czego w danym momencie potrzebowali.

— Wciąż tu jestem — powiedział wreszcie, uznając, że milczenie byłoby zbyt niezręczne. — Nie skupiaj się na rzeczach, które nie są teraz istotne.

— Masz rację — westchnęła ciężko, po czym otrzepała niedbale spodnie z trawy. — Jeszcze trochę potrenuję, jeśli pozwolisz.

Dał Haruno niewerbalny znak na zgodę. Śledził każdy ruch jej dłoni jak zahipnotyzowany, mimo że całość szła wciąż dość opornie. Nie miała do tego talentu, stracił wszelkie złudzenia. Czuł podskórnie, że nie o to w tym tak naprawdę chodziło. Dlatego pozostawał spokojny i opanowany. Doceniał, że chciała choć spróbować zaprzyjaźnić się z marionetkami, czy też wysłuchać jego historii. 

— Za mocno zginasz palce w stawach. Tym sposobem znacząco ograniczasz ruchomość — zawołał do niej, mrużąc oczy. Tak łatwiej było mu się skupić.

Posłuchała go niemal natychmiast. Gdy rozluźniła lekko mięśnie, ruchy kukiełki nabrały zauważalnie większej płynności.

 

***

Gaara nigdy nie lubił mówić dużo. Od kiedy szał śmierci w jego umyśle został zażegnany, a Shukaku zgodził się na zawarcie porozumienia, mówił właściwie jeszcze mniej niż dotychczas. Sasori nie dziwił się temu jakoś szczególnie. Wszak kiedy przez całe swoje istnienie grozisz komuś, a nagle ta opcja przestaje być dostępna, zapewne ciężko znaleźć zastępczy temat do rozmowy.

Kazekage opanował za to bezbłędne wbijanie we wszystkich oponentów swojego oskarżycielskiego, surowego spojrzenia. Tak było i tym razem, gdy po małej randce z Sakurą, a następnie doglądaniu jej treningu lalkarskiego, wrócił do pokoju hotelowego, który poniekąd dzielili.

Duchota, niepokój i to klaustrofobiczne uczucie, które czuł zawsze w Sunie,  zakleszczyły jego ciało w swoich mackach. Mimo to nie pozwolił sobie na wpadnięcie w panikę. Przeżył całą Trzecią Wielką Wojnę Shinobi, czego Gaara i podobne jemu młokosy nigdy nie doświadczą. Doceniał siłę, a także mordercze zapędy obecnego przywódcy, jednak jego młody wiek, zdecydowanie zbyt młody jak na to stanowisko, przez długi czas drażnił go. Może właśnie dlatego kochał  prowokować no Sabaku do wściekłości.

— Rozumiem, że masz jakieś zastrzeżenia, Kazekage? Zasmucasz mnie, wiesz? Przecież na organizowanych zebraniach z naszymi przyjaciółmi daję z siebie wszystko — jego głos aż ociekał sarkazmem. A na twarzy wykwitł kpiarski uśmieszek.

Przerażający, karykaturalny grymas wykrzywił twarz Gaary. Powietrze wewnątrz pomieszczenia wypełniło się piaszczystymi drobinkami. Akasuna po raz pierwszy od prawie trzech tygodni, poczuł, jakby znów wrócił na sam środek pustyni. Piasek dostał się za kołnierz kamizelki oraz zaczął sypać niewielkimi ilościami spomiędzy włosów.

— Powiedziałem ci, żebyś zostawił ją w spokoju — odezwał się wreszcie sucho. — Czemu ty nigdy nie słuchasz? — spojrzał na niego oskarżycielsko.

— Nie zabiłem Sakury, ani nie skrzywdziłem — bronił się. Ton miał wręcz lodowaty. Spojrzał na chłopaka wyzywająco. Zmęczenie względem ciągłych pretensji i oskarżeń zaczęło brać górę.

— Znam cię aż nadto — stwierdził, sycząc i łapiąc się za głowę. Wyraźnie go bolała. — Nie poprzestaniesz na zwykłym zerżnięciu jej. To byłoby dla ciebie za mało.

— Tylko wydaje ci się, że mnie znasz, Kazekage — stwierdził Sasori i usiadł jak gdyby nigdy nic na brzegu swojego łóżka.

— Myślisz, że grożę ci na żarty? — spytał sucho, świdrując go spojrzeniem niemal na wylot. — Jeśli coś jej zrobisz, nie będę miał oporów, żeby cię zabić.

Sasori westchnął ciężko i przewrócił oczami. Drobinki piasku zaczęły dostawać się mu do oczu oraz między zęby. Zdolności Kazekage były niesłychanie uciążliwe w wielu momentach.

— Nic nie zrobię — obiecał. — Ale ty moje słowo masz za nic. Jak zwykle zostałem zepchnięty do roli twojego osobistego niewolnika. Ciągasz mnie na łańcuchu gdzie chcesz i na ile chcesz, a ja dodatkowo wykonuje sztuczki i zabawiam towarzystwo.

— Uratowałem ci życie — przypomniał jinchuuriki, krzyżując ręce na piersiach. Otaczający ich pył zaczął powoli opadać.— Nie zapominaj o tym nigdy.

— Jakże mógłbym? — prychnął wyraźnie rozczarowany tą rozmową. — A ty, jak tam? — oburzył się. — Zabiłem twojego ojca, który planował zamordowanie ciebie. Tego już nie pamiętasz? Jak na moje jesteśmy kwita.

Gaara westchnął ciężko i przymknął zasinione oczy. Wciąż mocno bolała go głowa. Co chwila dokładnie masował skronie. Sasori zaobserwował również wysoką wrażliwość na światło. Mężczyzna stopniowo oddalał się od odsłoniętego okna hotelowego.

— Mogę stworzyć dla ciebie lek przeciwbólowy — zaproponował obojętnie. Musiał szybko zapanować nad własną złością.

Kazekage ciężko opadł na łóżko obok niego i jęknął z bólu.

— Obejdzie się — odmówił chrapliwym głosem. — Błagam cię Sasori, tylko o to jedno. Zostaw ją.

Nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał bez wyrazu na towarzysz. Widział, jak jego oczy nabiegają krwią, a oddech zaczyna być urywany. Palce zaciskał tak mocno na swoich kolanach, że aż zbielały mu kostki.

— Chcesz spać, Shukaku się zdenerwował — stwierdził fakt takim tonem, jakby wcale nie miał do czynienia z czymś okrutnie niebezpiecznym. — Przygotuje ci mikstury łagodzące — dodał, po czym wstał niespiesznie.

— Głosowałem wtedy na ciebie — powiedział cicho Kazekage. — Pamiętasz?

— Tak — Sasori poczuł jak mimowolnie spinają mu się plecy. Czemu teraz zaczynał ten temat?

— W Sunie osoba będąca Kazekage tak naprawdę trafia pod nadzór Starszyzny. Wybiera się kogoś, kogo warto mieć na oku i bacznie obserwować.

— Dlatego na mnie głosowałeś? — prychnął rozbawiony. — Szlachetnie, tak w obronie uciśnionych.

— Oni wszyscy są głupi… — kontynuował, jakby w amoku, zdawał się kompletnie go nie słyszeć. — Jak mogli pomyśleć, że jestem mniej stabilny od ciebie?

— Nie wiem, choć posiadam swoje przypuszczenia — odpowiedział, patrząc na niego krytycznie. — Zawsze mocniej rzucałeś się w oczy z tą swoją demonicznością — wzruszył ramionami.

Piasek całkowicie opadł na podłogę z charakterystycznym, sypkim pogłosem. Całość wyglądała, jakby w pokoju zakończyły się właśnie nietypowe opady. Znaczyło to tyle, że no Sabaku właśnie opadł z sił.

— Niewiele ci do mnie brakuje — mruknął znudzony. — Twoje udawanie mnie obrzydza — wyznał. — Ale niech stanie się wola Piątego Kazekage — ironizował, jednocześnie kłaniając się przed nim. Wątpił czy Gaara dostrzegł to, leżąc na łóżku i zwijając się z bólu.

— Jestem mimo wszystko wdzięczny za zabicie ojca. Kankurou i Temari tak samo. Straszna była z niego gnida — Akasuna odniósł wrażenie, że Gaara wykrzywia twarz w parodii uśmiechu, choć z trudem.

— Zdążyłem się już tego domyślić — oznajmił i spróbował stłumić ziewnięcie.

— Ale Sakury mi żal — jęknął, boleśnie przeciągając każdy wyraz. — Ona nie obroni się przed tobą, nawet jeśli dostrzega, jaki naprawdę jesteś. To miłośniczka popaprańcow.

Zamarł wyraźnie zainteresowany. Nagle jakoś odechciało mu się opuszczać apartament. Spojrzał na przywódcę zmartwionym wzrokiem. Nogi zaczynały mu drgać, a głos świszczeć.

— Kurwa, nie zasypiaj! — warknął, podbiegając do niego. Plaskacz, który mu podarował, okazał się na tyle mocny, że krwistoczerwona czupryna odskoczyła mocno w prawo.

— Sasuke… przebił ją kiedyś mieczem. Na wylot. A ona i tak za niego wyszła po tym zdarzeniu, uwierzyłbyś? — dokończył już nieco bardziej przytomnie.

Na uderzenie w ogólnie nie zwrócił uwagi. Komentarz nie pojawił się. Żadnej nagany ani skargi. Niedobrze.

— Kto ci przekazał te rewelacje, Naruto? — Sasori potrząsnął mocno Kazekage, trzymając go za ramiona. — Rozmawiaj ze mną, cholera!

Zaskoczył szybko z łóżka, a następnie podbiegł do plecaka, gdzie trzymał puste strzykawki oraz kilka ampułek z adrenaliną. Najszybciej jak potrafił, napełnił zbiorniczek. Zachował jednak chłodny profesjonalizm. Wiedział, że liczyła się absolutnie każda następna sekunda. Kątem oka spoglądał ciągle na Gaarę, bojąc się najgorszego.

— Naruto był przy tym — mówił dalej no Sabaku, choć słychać było, że wiąże się to z mocnym wysiłkiem. — Mało brakowało, aby ją zabił. Uzumaki odradzał ten ślub.

— Gdzie Sasuke jest teraz? — pytał, nie chcąc przede wszystkim, aby jinchuriki przestał mówić. — Nie trafiłem na niego ani razu.

— Uciekł. Sakura się z nim rozwiodła po trzech latach. Od tego czasu nikt go nie widział.

— Ale z ciebie plotkara, Kazekage — zaśmiał się i uprzednio podchodząc do Gaary, podał mu dożylnie adrenalinę.

Oczy pacjenta rozszerzyły się po kilku chwilach, jakby ktoś mocno uderzył go w głowę albo pozbawił całego powietrza w płucach. Usiadł z ciężkim oddechem i niewątpliwie mocno bijącym sercem.

— Co to kurwa było? — zdenerwował się lalkarz. — Myślałem, że jesteście dogadani między sobą.

— Shukaku dalej miewa swoje zmienne, burzliwe humory. Dlatego wciąż wolę nie spać. Tak na wszelki wypadek — odparł, dysząc przy tym ciężko.

— I ty się dziwisz, że wybrano ciebie na Kage zamiast mnie? — zapytał ironicznie. — Jak często? — dodał chłodno. — Tylko bez kłamstw przed swoim medykiem.

Zamarł na chwilę. Wyglądało, jakby nie potrafił zebrać klarownych myśli. Sasori zauważył, że całe jego ręce pokryły się gęsią skórką, a na twarz wystąpił niezdrowy, mocny rumieniec.

— Rzadko, bardzo rzadko — poinformował wreszcie. — Zazwyczaj gdy jestem zdenerwowany. Podasz mi szklankę wody? — zapytał, a w jego tonie Akasuna dosłyszał coś na kształt wyrzutów sumienia.

Mimo że dzisiejsza rozmowa nie była przyjemna, musiał przyznać, że został posiadaczem niezwykle cennych, ciekawych z jego perspektywy informacji. Uśmiechał się w duchu i niespiesznie oblizał wargi. Miłośniczka popaprańcow? Niesamowite, ale na tyle na ile ją poznał, mógł przytaknąć. Dodatkowo pokaźna blizna, którą widział w świetle domowej lampy, stanowiła żywy dowód na niezbyt wesołą przeszłość.

Dobrze dla niej, że się rozwiodła. Chociaż dla niego nawet mąż nie byłby żadną przeszkodą. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Stan cywilny nie wpływał na jego ogólną wizję. Chciał Sakurę, więc ją dostał.

— Odpoczywaj, Kazekage — polecił. — Będę przy tobie czuwał. Chcesz o czymś jeszcze porozmawiać?

Ciężko było mu  obwiniać Gaarę i czuć złość dłużej niż to konieczne. Dużo młodszy, bardziej porywczy, mniej doświadczony, a jednak przeszedł przez niezłe bagno i lalkarz miał tego pełną świadomość. Pustynia zresztą nie wypuszcza ze swoich morderczych macek słabeuszy. Jeśli już to robi, jednostki te umierają młodo i w bólach.

Noc okazała się dla nich wyjątkowo długa. Senność całkowicie opuściła nawet Sasoriego. Zrozumiał w pełni, że powrót do domu nastąpi niebawem. Nie wiedział, co w związku z tym powinien czuć.

— Spałeś z nią? — zapytał nagle, skupiając spojrzenie na twarzy no Sabaku.

Nie odpowiedział od razu. Zaopatrzył się gdzieś przed siebie. Słabe światło nocnej lampki rzucało na jego twarz długie, niepokojące cienie. Zasinienia wyglądały jeszcze gorzej niż zazwyczaj, z oczu zionęła pustka. Rozchylił lekko usta, a między brwiami wykwitła duża zmarszczka. Po raz kolejny myślał intensywnie, ile najlepiej mu wyjawić.

— Ani razu — rzekł wreszcie. — Ale Sakura nigdy się mnie nie bała. I to jest absolutnie przerażające. Ta kobieta straciła choćby szczątki instynktu samozachowawczego. Nawet Naruto bywa ostrożniejszy, z tego co dałem radę zaobserwować.

Po usłyszeniu tego wyznania, podrapał się po brodzie w zamyśleniu.

— Kochasz, kiedy twoje ofiary się boją. — kontynuował Gaara. — Od niej nigdy tego nie poczujesz. Nie naprawdę. Nie na długo.

— Ciekawe jest to co mówisz — ocenił. — Ale dlaczego, skoro mi nie ufasz?

— I tak zrobisz, co będziesz chciał. Zawsze kończy się podobnie. — odparł z wyraźnym zmęczeniem w głosie. — Pilnowanie ciebie przypomina walkę z dobermanem. I to takim mocno wyrośniętym.

Sasori zaśmiał się szczerze i głośno.

— Dawno nie wykonałem żadnej marionetki, Kazekage — przyznał. — Takiej prawdziwej.

— Nie wiem, czy powinienem się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie — w głosie jinchuriki na próżno było szukać jakikolwiek oznak wesołości. — Jeśli już przy temacie jesteśmy, to dotarła wczoraj wiadomość od Kankurou. Prosił, żebyś po przyjeździe naprawił mu kukiełkę. Zepsuła się w czasie treningu.

Akasuna od razu stracił dobry nastrój. Zasępił się, a wargi zacisnął w wąską kreskę. Jeszcze mu tego brakowało. Naprawiania błędów bezmyślnego idioty, który w dodatku nie potrafił nawet tworzyć lalek.

— Pieprzony nieudacznik. Skaranie boskie — warknął. — On w ogóle jest zbyt tępy na pojęcie istoty prawdziwej sztuki.

— Napisałem  w wiadomości zwrotnej, że z miłą chęcią udzielisz mu swojej pomocy — odparł i wziął spokojny łyk wody.

 

***

Gdy myślał o Sakurze, widział nieposkromiony ogień. Gotowy do wybuchu wulkan, który nie potrzebował wielkich powodów, aby zaspokoić swój głód zniszczenia. Nie umiał i chyba nawet nie chciał określić, co tak naprawdę ich łączyło. Tylko seks? Stanowcze niedopowiedzenie. Wielka miłość? Byli na to zbyt dorośli, doświadczeni i okrutnie złamani przez żywot shinobi. Każde kolejne zbliżenie między nimi bardziej przypominało walkę niż klasyczny stosunek. Rzucali się na siebie w dzikim pragnieniu, aby za kilka chwil odepchnąć gwałtownie drugą osobę. Rozpoczynali walkę o dominację.

Jeśli całkowicie związał kunoichi nićmi chakry, sprawiając tym sposobem, że stawała się żywą laleczką, wygrywał. Mógł upajać się swoim zwycięstwem, do utraty wszystkich sił. Tylko on decydował wówczas, kiedy ją uwolni. Nie było to jednak najprostsze zadanie. Czuł, że zawsze chciała seksu równie mocno jak on, a jednak wymagała, aby walczył, zdobył, uwięził i posiadł. Prowokowała bez ustanku, dawkując rozkosz do tego stopnia, że dryfował na granicy zupełnego szaleństwa. Łapał więc kobietę w swoje sidła, aby następnie rozkazać jej, dokończyć to, co zaczęła.

Całowała gorąco niczym spragniona, pełna tęsknoty kochanka. Jęczała prosto w jego usta. Łapała stanowczo za penisa, wykonując wprawne, zdecydowane ruchy. Ocierała o niego piersiami. Podnosiła do góry nogę, aby się z nim splątać. Wszystko to miało na celu podniecenie go i wywołanie zniecierpliwienia. W następnej chwili odskakiwała, jakby bliskość z nim parzyła skórę. Przyszykowana do ataku pięść, zawsze sprawiała, że był zmuszony się uchylić. Czasem nawet trochę odskoczyć. Tynk często leciał ze ścian. Uderzała wściekle, aby następnie przywrzeć do niego ponownie i ugryźć kusząco w górną wargę. Smak krwi wypełniał im usta.

Pchnął ją na łóżko, gwałtownie, aż sprężyny niebezpiecznie zatrzeszczały. Następnie zablokował nadgarstki z pomocą nici chakry, co uznał za swoje małe, słodkie zwycięstwo. Sakura aż krzyknęła, wierzgając ciałem niczym uwięzione zwierzę. Upojony sukcesem, zaczął całować i lizać wnętrze kobiecych ud. Kiedy językiem dotarł do łechtaczki, a ustami pieścił jej wargi, wyrywała się jeszcze zacieklej. Słyszał jednak w tym samym momencie spragniony, urywany oddech kochanki. Uwielbiała, gdy to robił. Doskonale o tym wiedział. Spijał z niej soki, ciesząc się z każdej najmniejszej wygranej. A smakowała zawsze wybornie. Stanowiła najcudowniejszą nagrodą jaką kiedykolwiek otrzymał. Niedoścignione trofeum warte każdego grzechu. Gdy całował, kochał patrzeć Sakurze prosto w oczy. Zawsze widział w nich ogień, który dodatkowo  pobudzał.

Gdy tylko łapał ją w swoim stanowczym uścisku, była jego boginią i osobistą muzą. A mógł tak robić godzinami. Nigdy nie nasycił się tą kobietą do końca. Choć, gdy soki zalały mu usta, a otaczające go ciało drżało gwałtownie, sam czuł się niczym bóg. W przypływie rozkoszy zacisnęła nogi na nim tak mocno, że stracił całkowicie dostęp do tlenu.

Dopiero wtedy zrozumiał, gdzie popełnił karygodny błąd. Nie zablokował Sakurze nóg. Nie związał ich nićmi. Zapomniał. W następnej chwili odskoczył, ale refleksja przyszła zbyt późno. Siła kopnięcia rzuciła go na ścianę. Jego plecy boleśnie się o tym przekonały. Ponownie stracił powietrze w płucach.

Doskoczyła szybko i sprawnie niczym lwica, ale nie chciał, żeby od razu czerpała z tego satysfakcję. Uchylił się więc przed atakiem, po czym uciekł w przeciwnym kierunku. Wściekły syk zabrzmiał mu w uszach zaskakująco wyraźnie jak na tego rodzaju okoliczności.

Dopadła go i to prędzej niż przypuszczał. Gdy wyczuł obecność kobiety na plecach, chwilowo zamarł. Sakura lizała mu kark, składała na nim namiętne pocałunki, a prawą ręką głaskała z zaskakującą precyzją bok, który był u niego szczególnie wrażliwy. W ten absolutnie rozkoszny, ulubiony sposób. Gdy z krtani Sasoriego wydobyły się pierwsze pomruki przyjemności, lewą dłoń zacisnęła na przodzie szyi, podduszając go lekko.

— Złaź kruszynko — poprosił łagodnie, odchylając głowę do tyłu. — Moja cudowna.

Sakura zaśmiała się krótko i radośnie, jakby słowa kochanka naprawdę ją cieszyły. Już myślał, że posłucha, ale ona zamiast tego, wgryzła się w bok jego szyi.

— Drażnisz się ze mną — warknął z uśmiechem. Ciało nieprzerwanie pulsowało przyjemnym bólem. — Jesteś taka dzika.

Poczuł, jak schodzi na ziemię. Jej kształtne, jędrne piersi z rozmysłem sunęły po całej długości jego pleców. Robiła to celowo, przytulając się najmocniej jak to tylko możliwe.

Wyczuł, że chciała zaatakować ponownie, zanim jeszcze dotknęła stopami podłogi w sypialni.

Odwrócił się nagle i nie myśląc wiele, chwycił Sakurę pod kolanami, po czym mocno podrzucił do góry. W ciągu kilkunastu sekund wisiała, przewieszona przez jego ramię. Ostre pazury poczęły niemal orać plecy Sasoriego. Nie przeszkadzało mu to jednak. Trochę bólu lubił zawsze, kobieta domyśliła się tego.

— Ale z ciebie niegrzeczna, niepokorna dziewczynka — mruknął rozkosznie, mrużąc na moment oczy z przyjemności.

Dał jej mocnego klapsa w jeden i drugi pośladek, a gdy krzyknęła rozjuszona, uczynił to ponownie.

— Już nie uciekniesz, laleczko — obiecał z łobuzerskim uśmiechem.

Chwycił za pomocą nici jej nogi. Dzięki wprawnym ruchom jego palców, klęknęła przy brzegu łóżka, całkowicie pozbawiona wolnej woli. Klatkę piersiową kochanki siłą przycinął do pościeli, a ręce unieruchomił za plecami. Była teraz taka bezbronna. I cholernie napalona. Wyczuł to od razu, gdy bez najmniejszego oporu wszedł w nią jednym pchnięciem bioder.

Dźwięki, które wydawała z siebie stanowiły cudowną muzykę dla jego uszu. Zamykał co jakich czas oczy, żeby w pełni upajać się tym oraz jej bliskością. Stanowiła lekarstwo na wszelkie problemy i niesprawiedliwość, przynajmniej w tej konkretnej chwili, kiedy pozostawali złączeni, a pożądanie brało górę nad racjonalnością. Sasori mógłby dla niej podpalić cały świat i wiedział, że w tej deklaracji nie było ani grama przesady.

Obsypywał jej nagie ciało pocałunkami, zupełnie poddając się własnej obsesji. Nie chciał jednak, aby chwila ta trwała zbyt krótko. Wystarczyło puścić Sakurę tylko na chwilę, aby znowu zaczęła szaleć. Był na to jednak przygotowany. Nie wycofał nici chakry całkowicie. Zostawił dwie, czego najwidoczniej nie zauważyła. Położył się na środku łóżka, a potem pociągnął Sakurę prosto na siebie. Zaskoczenie malujące się na twarzy Haruno, sprawiło mu ogromną satysfakcję.

Pocałował ją namiętnie, a gdy była skupiona wyłącznie na nim, odnowił przerwaną wcześniej technikę. Rozkazał kunoichi usiąść przodem na sobie, aby następnie kontrolować tempo, którym się poruszała. Uwielbiał obserwować jej twarz. Podniecenie sprawiało, że nabierała kolorów, a oczy błyszczały najpiękniejszym odcieniem zieleni, jakie spotkał w swoim w życiu.

Doszli niemal równocześnie, będąc boleśnie świadomi, że najprawdopodobniej to był ich ostatni raz.

Kochał te chwile, gdy kładła się zmęczona na jego tors, a on mógł w spokoju i ciszy głaskać różowe kosmyki.

Tak było dobrze.

 

W pierwszej chwili nie rozumiał na co właściwie patrzy. Zupełnie, jakby działo się to kompletnie poza nim, a podjęcie jakiegokolwiek działania graniczyło z cudem. Coś jak sen, na który nie można wywrzeć żadnego wpływu.

Płakała bezgłośnie. Patrzyła prosto w sufit i nawet nie mrugała. Łzy leciały powolnymi strumieniami po bladych policzkach. Niektóre wsiąkały w różowe kosmyki, inne ginęły gdzieś na poduszce. A ona wciąż nie poruszała się, choćby po to, aby je zetrzeć.

— Dziękuję, Sasori — powiedziała, choć jej głos brzmiał na tyle słabo, że Akasuna musiał skupić się, aby usłyszeć słowa.

Nie odpowiedział, zamiast tego przyciągnął ją mocno do siebie i po prostu  przytulił. Był tragiczny w pocieszaniu, szczególnie tym słownym, postanowił więc dać Sakurze chociaż ciepło własnego ciała. Nie wiedział ile tak leżeli, pamiętał jedynie, że czas im się skończył.

— Mam do ciebie prośbę — niemal wyszeptał. — Nie mówiłem wcześniej, ale teraz już muszę. Powiedz mi… gdzie pochowali moją babkę? Błagam, muszę to wiedzieć.

Spodziewała się tego pytania. Skierowała zapłakane oczy wprost na niego. W następnej minucie stała już przy szefie z jakimiś papierami i żywiołowo w niej szperała. Chwilę trwało zanim wydobyła niewielką karteczkę. Rzuciła ją na szafkę nocną.

— To są współrzędne? — spytał dla pewności, dostrzegając ciąg cyfr i liter.

— Tak. Powinieneś już wyjść. Zaraz się spóźnisz — poinformowała, patrząc w okno przed sobą.

Wiedział, że miała rację.

 

***

Trzy lata później

 Podążała za nim od kilku dni i nocy. Nie za wiele czasu zajęło mu wyczucie jej osobistej aury. Chakra kobiety pulsowała rozkosznie znajomo. Gdy zorientował się jakie ma towarzystwo z początku opanowało go zaskoczenie. Po kilku chwilach jednak nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu. Mógł oczywiście od razu zwrócić się w kierunku Sakury, ale trochę droczenia nigdy im nie zaszkodziło. Skoro tak bardzo pragnęła znów go spotkać, niech się trochę namęczy.

Znajdowali się teraz w niewielkiej wioseczce, mniejszej nawet od Dźwięku. Dotarli niemal na koniec świata, z dala od Konohy czy Suny. Brakowało tutaj rodzimych shinobi. Od wielu dni padał deszcz i wiał zimny wiatr, choć Sasoriemu w ocenie aktualnej pogody pomagał wyłącznie wzrok i słuch. On już nie czuł zimna.

Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Trafili w miejsce, do którego lepiej nie zapuszczać się samotnie.

— Mam cię — usłyszał ponad szumem wiatru. Kobieta skoczyła z dachu budynku, lądując nieopodal. — Wystającego długo się bawiliśmy, prawda?

Miała na sobie gruby, długi płaszcz z kapturem, spod którego wystawały długie pukle różowych włosów. Na nogi włożyła ciężkie, wojskowe buty, a ręce osłaniały skórzane rękawiczki. Gdy spojrzeli sobie w oczy, dostrzegł na jej twarzy całą gamę emocji. Od ulgi przez tęsknotę, radość aż po pragnienie.

— Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz — wyznał, zsuwając niespiesznie swój kaptur.

— Aż taki byłeś pewien, że w ogóle to zrobię? — brzmiała na szczerze zaskoczoną i uniosła zadziornie jedną brew.

— Jesteś tutaj, więc reszta nie ma znaczenia — stwierdził, po czym podszedł do niej bliżej. — Wciąż piękna.

Znajdowali się pod niewielkim zadaszeniem. Krople deszczu spływały ciągle z dachu, tworząc pokaźne kałuże.

— Sasori, ty… — urwała nagle, lustrując go uważnie od stóp do głów. Mimo tego w co był ubrany, starczyła chwila uwagi, aby dostrzec różnicę. — Udało się… więc to była prawda — dokończyła szczerze ucieszona.

Pokonała ostatnie centymetry między nimi prawie biegnąc. Mało brakowało, a przewróciłaby ich oboje. Skojarzyła mu się z małą, radosną dziewczynką, która właśnie zauważyła ulubioną zabawkę.

Nie pytając o nic, zaczęła dotykać go po rękach, twarzy, torsie. Było to na swój sposób miłe i przyjemne, choć zdawał sobie sprawę, że dzieje się to bardziej za sprawą psychiki niż ciała, które teraz stanowiło po prostu żywą broń. Śmiercionośną skorupę, która nie potrzebowała jedzenia, picia, snu ani nie czuła realnego bólu.

— Mam wrażenie, jakbym dotykała realnego ciała, prawdziwej skóry z tą różnicą, że jesteś chłodniejszy — wyznała, wciąż patrząc na niego, jak na coś absolutnie wspaniałego i doskonałego. — Jestem z ciebie dumna — dodała.

Spojrzenie, jakim go obdarzyła, wywołało lawinę bardzo dziwnych, nietypowych uczuć. Jego nowa powłoka nie posiadała już ludzkich słabości, jednak jego serce, wciąż jak najbardziej żywe doskonale pamiętało wszystko, co z Sakurą związane. Każdy dotyk, pocałunek, rozmowę czy uśmiech. I ten napływ wspomnień naprawdę go uszczęśliwił. Chociaż był tak bardzo ludzki.

Zarzuciła mu ręce na szyję. On pewnym ruchem objął jej plecy. Wyglądało wszystko tak, jakby rozstali się ledwie wczoraj, na zaledwie jeden dzień. 

— Czemu mnie szukałaś? — zapytał, nie odrywając spojrzenia od jej zielonych tęczówek i rumianej twarzy.

Jedyne co wyglądało inaczej niż te kilka lat temu, to włosy, sporo już dłuższe. Sięgały niemal piersi i lekko skleiły się za sprawą długiej ulewy. 

— Doskonale wiedziałeś, że przyjdę. Po co więc pytasz? To oczywiste. — odpowiedziała, jakby uczyniła najnormalniejszą rzecz na świecie.

Wiedział. Ich pożegnanie za mocno zapadło mu w pamięć, żeby nie odtwarzał całego pobytu w Liściu dziesiątki razy. Spełnił swoje marzenie, wygnano go z Suny, radził sobie na co dzień z pościgami, miał wiele problemów. Mimo wszystko zawsze pamiętał o Sakurze. Aniele, który ocalił go od śmierci.

—  Udaje mi się sterować moją marionetką — pochwaliła się, dumnie wypinając pierś. — Wzięłam ją ze sobą. — A Ty?

— Znalazłem babcię, jeśli o to pytasz — oznajmił z lekkim uśmiechem. — Jest teraz ze mną. Cudownie się nad nią pracowało.

Pokiwała głową w zrozumieniu, po czym przytuliła go ponownie. Widział, jak zamyka oczy. Oddech miała spokojny i zrelaksowany.

— Serce dalej słychać — mruknęła uroczo. — To wciąż ty Sasori. Jak dobrze, bałam się, że… może już nie będziesz mnie pamiętał — jej ton wyrażał smutek i ulgę w jednym. Lekko drżała, nie wiedział czy z zimna, czy z ulgi.

Delikatnym gestem ujął podbródek Haruno, zmuszając w ten sposób, aby na niego spojrzała. Dostrzegł, że lekko speszył ją ten dotyk, ale nie odwróciła spojrzenia.

— Nigdy bym nie potrafił, choćbym nawet próbował — wyszeptał, upajając się jej widokiem.

— Nie będziesz się już starzał — stwierdziła. — Nigdy nie umrzesz jak człowiek. Jeśli chcę naprawdę kroczyć obok ciebie… muszę przejść to samo.

Nie od razu zrozumiał co powiedziała. Jego myśli odtwarzały ostatnie zdanie kilka razy, zanim w pełni pojął sens każdego słowa. Wpatrywał się w kobietę jak urzeczony.

Nic więcej nie wyszło z jej ust. Spięła za to plecy, wyprostowała się i posłała mu harde, nieustępliwe spojrzenie. Usta zacisnęła w wąską linię. Czuł, jak zaciska palce na jego ubraniu.

— Jesteś pewna? A co z twoim dawnym życiem? — zapytał zdziwiony.

— Już go nie ma — odparła gorzko. Wyczuł w głosie kobiety ogromne pokłady żalu. Coś, o czym nie miał na ten moment pojęcia, zniszczyło jej życie bezpowrotnie.

Nie od razu dał odpowiedź. Myśli w jego wnętrzu przeskakiwały z jednej do drugiej w zastraszającym tempie. Napięcie między nimi rosło.

— Chcesz mnie czy nie? — niemal warknęła, wyraźnie już zniecierpliwiona.

Prawdziwa sztuka była piękna, pełna gracji, potrafiła przynosić śmierć. Sakura posiadała wszystkie te cechy. Do perfekcji brakowało kunoichi tylko wieczności. A on mógł jej to ofiarować. Wiedział, że  potrafiłby stworzyć niedościgniony ideał. Był przecież od zawsze i na zawsze Mistrzem Marionetek.

 


No i jest. Moje najdłuższe jednoczęściowe opowiadanie na tym blogu, a może i całym życiu.

Wszystkiego najlepszego Sayu z okazji Twoich niedawnych urodzin (spóźniłam się, przepraszam), ale też wszystkiego co najlepsze z okazji SasoSaku month no i URODZIN SASORIEGO, TAK TO DZISIAJ!

Mam szczerą nadzieję Szefowo, że moje małe dzieło przypadło Ci do gustu. Choć niewątpliwie pisanie tego teksu kosztowało mnie dużo energii i czasu, to nie żałuję niczego. Pozostaje mi tylko trzymać kciuki, że się uśmiechniesz i ucieszysz, bo tylko na tym mi w sumie zależało, kiedy je wymyślałam. Ja pokochałam swoją wizję Akasuny, mam nadzieję że Ty również. Czekam z niecierpliwością i lekkim stresem na Twoją reakcje, bo umówmy się, nikt nie pisze Sasoriego tak pociągająco jak Ty. Specjalnie dla klimatu czytałam przez te tygodnie Twoje dzieła SasoSaku. 

Specjalne podziękowania dla Krropci bez której ten tekst byłby dużo gorszy do czytania pod względem literackim, a i ja najprawdopodobniej bym padła gdzieś w połowie. 

Kocham Cię Szefowo, bądź szczęśliwa ❤


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!