— Haruno… Sakura — wymamrotał, wplatając długie palce w swoje niesforne, czerwone włosy. Zaczynała boleć go głowa. — Koniecznie muszę cię poznać.
Gabinet Kazekage był
klaustrofobiczny. Tworzące kulistą kopułę ściany wykonane z ciemnego piaskowca,
zdawały zamykać się wokół człowieka niczym trumna. Zawsze, gdy Sasori wchodził
do środka, uderzał go wszechobecny upał, a drobinki piasku zdawały się chrzęścić
pod zębami, przy próbie zaczerpnięcia większego oddechu. Zupełnie jakby
posiadały własną świadomość i zapragnęły wszystkich interesantów pogrzebać
żywcem. W zasadzie nie miało to choćby krzty sensu. Samo pomieszczenie było
dość przestronne w metrażu, a przy tym niebywale szczelne. Szczerze, mężczyzna
nie widział nigdy rozleglejszego miejsca w Sunie, a znał ją niczym własną kieszeń.
Jednak mordercze, zimne i oceniające
spojrzenie gospodarza znacząco wpływało na
percepcję odwiedzających. Akasuny nie dało się tak łatwo oszukać. Nie w
ten sposób - wyćwiczonymi uśmieszkami, swobodnymi gestami dłoni, czy na pozór
uroczymi zmrużeniami powiek od czasu do czasu, kiedy Gaara akurat sobie o tym
przypomniał. Głos przywódcy spokojny, opanowany, tak naprawdę zawsze trzeszczał
mężczyźnie w uszach niczym uszkodzone zębatki. Wyczuwał każde napięcie w
mięśniach młodzika, choć ten tak desperacko próbował ukryć swoją prawdziwą
naturę.
— Wzywałeś Kazekage? — ukłonił się
nonszalancko z przesadną dokładnością. Niemal natychmiast przywdział na twarz
szeroki uśmiech. Jakby faktycznie nie marzył o tym, aby znaleźć się w innym
miejscu. — Czym mogę ci służyć?
Gaara z początku milczał. Złączył ze
sobą obie dłonie i zamknął oczy, oddychając spokojnie. Między nimi nie było
niczego poza duszącą ciszą. Panująca wówczas burza piaskowa, którą Sasori
doskonale widział za licznymi, otaczającymi ich okienkami, milczała. W swoim
ogromie i spustoszeniu była niczym niema królowa, gotowa wydać wyrok na każdego
nieostrożnego bez choćby najmniejszego ostrzeżenia. Lubił ten widok, wzbudzał w
nim silne, sprzeczne emocje. Od ukojenia, przez
dreszcze podniecenia, na przypływie wewnętrznej mocy skończywszy. Zawsze
czuł, że jest częścią tej śmiercionośnej pustyni.
Podobnie jak człowiek siedzący przed
nim. Choć tak bardzo młody, niedoświadczony zrodził się z piasku, krwi i
cierpienia. W czasie największej burzy.
— Potrzebuję cię w Konosze. —
oznajmił wreszcie sucho. Jego zmęczone oczy podkreślone przez ogromne
zasinienia, kazały przypuszczać, że wciąż nie potrafił przespać choćby jednej
nocy, mimo że demon realnie nie zagrażał mu już od lat.
Sasori poczuł się wysoce
rozczarowany. Z trudem opanował ziewnięcie. Liść był niczym. Powoływał na świat
naiwnych słabeuszy. Rzadko kiedy którakolwiek z tych miernot stawała twarzą w
twarz ze śmiercią. Wątpił, czy mieszkańcy byliby w stanie dostarczyć mu choćby
krztę rozrywki. Pochodzili z miejsca, gdzie zawsze świeciło delikatne słońce,
niezdolne do spowodowania oparzeń. Wiał spokojny wietrzyk, prędzej dający
ukojenie, niż uniemożliwiający swobodne oddychanie, jak zdarzało się to w
bezlitosnych objęciach pustyni. Kiedy kroczyli ulicami, żadna przeszkoda nie
stawała na ich drodze, podczas gdy w Sunie praktycznie nikt nie wychodził po
zmroku z obawy przed zdradzieckimi hałdami piasku, które mogły wchłonąć
człowieka w ciągu kilku sekund.
Szczególnie jeśli szło się w ciemności.
Miał ochotę zgnieść ich wszystkich
niczym bezużyteczne robaki. Zgasić tlące się w nich życia jak knoty zużytych
świeczek. Pokazać, że z byciem prawdziwymi ninja nie mają za wiele wspólnego, a
swoją radosną, bezkonfliktową polityką wyłącznie szkodzą światu pełnemu
wielkich wojowników.
— Nie sposób sprzeciwić się twojej
woli, czcigodny Kazekage — odezwał się jednak wesoło, podchodząc jednocześnie
bliżej biurka.
Gaara spojrzał mu w oczy, jakby
chciał położyć go trupem za pomocą samego spojrzenia. Brzydził się wszystkiego
związanego z nim i Sasori nie miał co do tego żadnych wątpliwości, mimo że
wyraz twarzy przywódcy wrócił do normy zanim mrugnął.
— Radzę ci, żebyś przestał —
odpowiedział no Sabaku spokojne, a całe napięcie z jego ciała zniknęło. — Przy
mnie nie musisz się tak zachowywać — uśmiechnął się lekko, choć bez odrobiny
wesołości.
— I wzajemnie — odparł lalkarz,
czując przyjemnie mrowienie pod skórą. — Skoro już jesteśmy wobec siebie
szczerzy, to pozwolę sobie powiedzieć, że nie mam najmniejszej ochoty się stąd
ruszać.
— Nie pytałem o twoje zachcianki —
odparował szybko, wstając zza biurka, po czym podszedł do jednego z niewielkich
okien. — W Konosze odbędzie się zebranie i potrzebuję towarzysza.
Sasori uniósł lekko brwi w wyrazie
zaskoczenia.
— Kazekage… jeśli o to chodzi,
jestem pewien, że równie świetnie sprawdziłoby się twoje rodzeństwo.
— Uwierz, że już to przemyślałem,
ale… oni zadają zbyt wiele pytań, ty będziesz lepszym wyborem.
Głupi blef. Bardzo głupi.
Sprzeciwienie się woli Kazekage nie wchodziło jednak w grę. Dzieciak miał
posłuch, uznanie całej wioski, a przy tym piaskowego demona w sobie. Co prawda
z tego co wiedział, Gaara względnie dogadywał się z Shukaku, ale była to raczej
relacja oparta na wzajemnych korzyściach. Niemniej wciąż pozostawał groźny i
potrafił władać piaskiem. O jego idealnej obronie krążyły legendy, więc nawet
gdyby chciał stanąć z nim do pojedynku, musiałby się nieźle spocić.
No Sabaku chciał mieć go
nieprzerwanie na oku, po tym co robił w przeszłości? Piastowanie stanowiska
„oficjalnego doradcy” okazało się dla niego sporym wrzodem na dupie. Swoistą
karą, która przywiązała go do Kazekage, dopóki ten nie wykituje. Nie żeby mu
się do tego spieszyło. Był stanowczo za młody, a przy tym zbyt pokojowy. Sama
rola doradcy w przypadku Sasoriego również była czysto teoretyczna. Akasuna
wiedział, że żyje tylko dlatego, iż Gaara nie mógł pozwolić sobie na utratę tak
zdolnego lalkarza, medyka i twórcy mikstur. Niezależnie od tego ile sentymentu,
bądź też nie, żywił do jego ofiar.
O ile dzieciak chcący nie tak dawno
zamordować własne rodzeństwo, w ogóle wiedział co to sentyment.
Jako doradca miał dostęp do całej
dokumentacji w wiosce. Chociaż nie wyjechał do Konohy na okres egzaminu na
chunina, gdy chłopak miał dwanaście lat, szczegółowo zapoznał się z relacjami
zawartymi w księgach. Okazało się to doprawdy pasjonującą lekturą. Pomyślał
nawet, że gdyby dzieciak wciąż pozostawał taki jak dawniej, zamiast zakładać
maski i wciąż uczestniczyć w tym kretyńskim teatrzyku między Suną a Konohą, to
mogliby stworzyć coś na wzór pokracznej, inspirującej i psychopatycznej
przyjaźni.
Znalazła się tam też wzmianka, o
dwóch innych wówczas geninach - Sasuke Uchiha oraz Naruto Uzumaki, szczerze nie
obchodzili go bardziej niż zeszłoroczna burza piaskowa. Uchiha mógł posiadać
sobie swój sharingan, ale wszelkie genjutsu nie działało na jego własnoręcznie
wykonaną broń, a on sam trzymał się zawsze na odległość. Naruto budził
natomiast minimalnie więcej zainteresowania - pokonał w końcu Gaarę i przekonał
do zmiany frontu, choć uchodził za leszcza i szaraka. Mógł posiadać doprawdy
zajmującą osobowość, jednak… Sasori nie poczuł żadnego impulsu, minimalnej
ekscytacji, choć uśmiechnął się delikatnie pod nosem w momencie czytania
poszczególnych fragmentów.
— Ile to zajmie czasu? — zapytał
rzeczowo, poddając się. — Będę musiał wiedzieć, żeby się spakować.
— Nie wiem dokładnie. Raczej dłużej,
niż krócej. Nie wyjedziemy, dopóki nie odwołam całej misji — oznajmił
bezkompromisowo Gaara, nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem.
Westchnął w myślach. Istna strata
czasu. Będzie musiał wynaleźć sobie jakąś rozrywkę, żeby nie umrzeć tam do
końca z nudów. Pewnie chodziło o współpracę ekonomiczną, czy coś w tym rodzaju.
Mógłby wygłosić parę frazesów, ale tak naprawdę wiedział, że jego obecność tam
nie będzie miała żadnego większego znaczenia. Realnie pełnił rolę więźnia
Kazekage w niewidzialnych kajdanach.
— Jesteś doprawdy okrutny, Kazekage
— westchnął i przewrócił teatralnie oczami.
— Okrutny byłbym, gdybym skazał cię
na śmierć, gdy tylko zostałem przywódcą wioski i dobrze o tym wiesz.
Oczywiście, że wiedział. Jednak
rozmowa z Gaarą zawsze była dla niego czymś na pograniczu perwersyjnej wręcz
przyjemności. Miał świadomość, jaki chłopak był kiedyś, więc czerpał
satysfakcję z ciągłego przesuwania granic między nimi. Prawdziwy diament Suny,
doprawdy niesamowity, choć Sasoriemu wydawało się, iż nigdy do końca
oszlifowany.
— Zabiłeś mego ojca, po czym
przerobiłeś go na kukłę — przypomniał mu, aczkolwiek zrobił to zupełnie
obojętnym, pozbawionym emocji tonem.
— W istocie — potaknął. — Niemniej
odniosłem wrażenie, że wyświadczyłem ci przysługę, drogi Kazekage. Niezbyt się
chyba lubiliście — wykrzywił wargi w parodii uśmiechu, a w jego oczach na
moment pojawił się błysk oczekiwania. — Powiesz tylko słowo, a mogę ci ją
sprezentować. Jest piękna i naszpikowana samym dobrodziejstwem.
Warknięcie z ust Gaary, choć ciche,
przypominało odgłos dzikiego zwierzęcia, które gotowe jest do rzucenia się na
swoją ofiarę i rozszarpanie jej. Rozpruć bez pamięci wszystkie flaki, aby na
koniec wytarzać się w gorącej posoce. Sasori spostrzegł, jak maska jego
towarzysza opada całkowicie, ukazując bestię.
— Jeśli zabijesz kogokolwiek w
Konosze, to porachuję ci wszystkie kości. Tkniesz konkretnie Naruto, a
zobaczysz, co to znaczy posmakować piekła za życia.
Atmosfera w gabinecie jeszcze
bardziej zgęstniała. W jednej chwili usłyszał charakterystyczny odgłos
ruszającego się piachu. Powietrze wypełniło się błyszczącymi drobinkami. Piasek
przywódcy mienił się niczym ciemne złoto. Sasori poczuł na nogach uderzenie
gorąca, choć w duchocie gabinetu wydawało się to niemożliwe. Syknął znacząco
pod nosem. Oparzył się. W raptem kilka sekund zasypało mu nogi do kostek. Jego
rozmówca był gotów w każdej chwili zabić go z zimną krwią, lub chociaż znacząco
uszkodzić.
Sasori wyciągnął przed siebie ręce w
geście całkowitej kapitulacji.
— Walka z tobą, na śmierć i życie
byłaby prawdziwym zaszczytem, Kazekage. Niewątpliwie, przeszłaby do historii —
odezwał się spokojnie. — Niemniej, nie martw się. Nie zbliżę się do Uzumakiego
bardziej niż to konieczne — obiecał.
— Niż to konieczne? — Gaara
zmarszczył brwi i spojrzał na niego z wyrzutem.
— Nie chcesz chyba, żeby Liść poznał
prawdę o łączących nas stosunkach? Oficjalnie jestem twoim doradcą.
Kazekage odwołał swój piasek.
Szybkim krokiem skierował się do biurka, po czym padł na krzesło, jakby
opuściły go wszelkie siły.
— Ruszysz Naruto, a zabiję cię —
przypomniał znowu. — Możesz odejść.
Akasuna ukłonił się nisko, po czym
wyszedł z gabinetu. Wiedział, że nie dowie się od mężczyzny niczego więcej.
Zabicie Rasy lata temu traktował
czysto praktycznie. Ten gość był wariatem, ale w taki sposób, który Sasoriemu
zbytnio nie imponował. Wszak próbował pozbyć się własnego syna. Okropne
marnotrawstwo potencjału militarnego. Stary Kage popadł też w szaleństwo po
śmierci żony. Zgładzenie go faktycznie stanowiło zbawienie dla wioski. Niestety
Piasek z roku na rok stawał się coraz bardziej miękki. Zamiast podziękowań od
mieszkańców, otrzymał od nich pogardę, przykrytą strachem. Unikali go jak
ognia.
Mimo że piastował stanowisko medyka
i to najlepszego w Sunie, otrzymywał wezwania tylko w sytuacji bezpośredniego
zagrożenia życia, gdy pozostały personel medyczny załamywał już ręce. Stanowił
dla tych ludzi ostateczność. Jego relacje z kimkolwiek poza Gaarą wypełnione
zostały sztucznością, drżeniem powiek oraz ciągłym wzdryganiem, gdy tylko
musiał kogoś dotknąć.
Także gdy przyszło do mianowania
nowego Kazekage, a Sasori zgłosił swoją kandydaturę, otrzymał na oficjalnej
radzie wyborczej tylko trzy głosy - od Gaary, Kankurou oraz Temari.
Doprawdy musieli kochać swojego
staruszka, skoro za to co uczynił, jednogłośnie go nagrodzili. Na samo
wspomnienie tych wydarzeń uśmiechał się zawsze pod nosem.
Gaara zgarnął wówczas resztę puli.
***
Pakowanie się to coś, za czym nigdy
nie przepadał. Miał więc awaryjnie przygotowany niewielki plecak, w którym
umieścił najpotrzebniejsze rzeczy. Uważał, że prawdziwy ninja zawsze powinien
być gotowy na nagłą podróż. Cyklicznie wymieniał w nim tylko przeterminowane
leki oraz pożywienie.
Tak uczynił i tym razem, gdy dotarł
do swojego mieszkania. Choć nazywanie w ten sposób pozostawionej niemal w
surowym stanie klitki, mogło zostać uznane za przesadę. Gdy tylko zamknął
drzwi, znalazł się w wąskim korytarzu, gdzie musiał uważać, aby nie porysować
stojącej nieopodal kuchenki. Kilka niedużych kroków dalej, czaił się na niego
ostry kant blatu, o który często obijał biodro w drodze do małej lodówki.Wyjął
z niej butelkę wody i napił sowicie, po czym przeszedł do niewielkiego
pomieszczenia. Wyćwiczonym manewrem ominął zawalone różnorodną dokumentacją
biurko, i usiadł na twardym, pojedynczym łóżku, które mimo swojej surowości,
uwielbiał. Zmęczony wzrok skierował na drzwi od łazienki - na zimny prysznic
przyjdzie jeszcze czas. Gdy jednak spojrzał w prawo, uśmiechnął się mimowolnie.
Wiedział, że marionetki umieszczone w składziku, cierpliwe na niego czekają.
Ludzie nie pałali do niego sympatią,
w istocie miał szczęście, że nie skończył pod mostem. Po śmieci jego babci
zamiast przekazać mu mieszkanie, zlicytowano je za niezłą sumkę. Oczywiście
pieniądze trafiły do skarbców Suny. Ominęła go choćby symboliczna darowizna po
śmieci babuni. Teraz nie potrafił bez jadu patrzeć na ludzi, którzy kupili jej
rezydencję. Unikał więc tamtych rejonów, żeby w napadzie złości ich nie
zamordować ze szczególnym okrucieństwem pod osłoną nocy. A każdy wiedział, że
potrafiłby to uczynić.
Dając sobie chwilę na odpoczynek, w
końcu wstał. Otworzył szafę, która mieściła się na wprost, żeby wyjąć z niej
najpotrzebniejsze rzeczy. Skoro nie widział, na ile wyjeżdżają, postanowił
przyszykować dodatkowy bagaż. Jednak, gdy buszował wśród ubrań, coś nagle
spadło mu na podłogę.
— Co jest? — powiedział sam do
siebie i schylił się.
Gruby zeszyt wypadł spomiędzy
ręczników. Kolor okładki wyblakł, a wszystkie rogi wyginały się. Wybrzuszenie
na samym środku pozwalało przypuszczać, że kiedyś coś na niego wylano.
— Babka Chiyo… — mruknął pod nosem.
To bez wątpienia należało do niej. Wszystko mu zabrali. Wszystko. Nie mogli
jednak pozbawić go wspomnień o niej. Ukradł to z mieszkania, zanim go wykopali.
— Dawno tego nie widziałem.
Usiadł powoli na łóżku, a następnie
otworzył zeszyt na losowej stronie. Notatki były prowadzone bez żadnych dat. Do
tego sporządzono je trzęsącą się dłonią. Sasoriemu wystarczyło jedno
spojrzenie, żeby wiedzieć, iż jego babka miała już swoje lata, gdy je tworzyła.
Ta dziewczyna jest wprost niesamowita. Jej charakterna,
silna aura, którą momentalnie wyczułam, wystarczyła, żebym ujrzała odbicie
Ślimaczej Księżniczki. Nie będę ukrywać, że pękam z zazdrości, mi nigdy nie
przypadł w udziale taki uczeń. Przeklęta Konoha, jak zwykle musieli okazać się
lepsi od nas! Nie chciałam oczywiście prosić nikogo o pomoc, ale nie znalazłam
innego wyjścia z sytuacji. Czasem trzeba schować honor do kieszeni. Szczególnie
w temacie najbliższych.
Opanował mnie gniew, gdy zamiast Tsunade Senju, do Suny
przybyła zwykła smarkula. Odebrałam to jako wielką zniewagę. Podkreślałam, aż
nadto wyraźnie w swoim liście, że potrzebuję najlepszego na świecie medyka.
Cała krew odpłynęła mi wtedy z twarzy. Czas jednak na jakiekolwiek bierność już
się wyczerpał.
Niemniej, co dziwne… polubiłam tę dziewczynę. Okazała się
harda i zdecydowana, a w jej oczach można odnaleźć jakieś niewypowiedziane
cierpienie, jakby urodziła się na naszej pustyni. Wiedzę posiadała ogromną. Nie
cofnęła się przed niczym. Nie zadawała zbędnych pytań. Powstrzymała się od
moralnej oceny. Robiła co należy, żeby ocalić mojego wnuczka. Mojego Sasoriego.
— Co? — jego głos poniósł się głucho
po pomieszczeniu. — Jak to mnie ocalić? Kiedy ona tu była?
Trzęsącymi się dłońmi, cofnął się o
kilka kartek. Musiał znaleźć początek zapisków z tego okresu. Czuł, jak
wstrzymuje oddech. Dowiadywał się kompletnie czegoś nowego. Babka nigdy mu o
tym nie wspominała.
Niech cię szlag, Sasori. Czemu wystawiasz na próbę moje
starcze, schorowane serce? Tyle razy cię prosiłam. Błagałam wręcz. Gdzie
popełniłam błąd w wychowaniu?! Czy moja miłość do ciebie jest aż tak
niewystarczająca?
Tak bardzo kręci cię nieśmiertelność, że musisz podejmować
te makabryczne próby stania się kukiełką za mojego żywota?! Gdy znalazłam cię leżącego w piwnicy, byłeś
taki zimy. Zupełnie jakbyś już nie żył. Głupi chłopcze! Czemu nigdy nie liczysz
się z nikim, ani niczym?! Zaczynam żałować, że nauczyłam cię lalkarstwa. Twoja
obsesja przeraża mnie, choć wciąż cię kocham.
Czy sama dam radę wybudzić cię z tej śpiączki? Twoje serce
dalej bije. Delikatnie, powoli, jakby nieśmiało. Ile jednak wytrzyma moje
własne?
Mój biedny, zagubiony, niezrozumiany Sasori. Tak bardzo
chciałabym, uleczyć tę ranę w twoim sercu. Jakże mam tego dokonać? Wiem, że
nigdy nie było w moim zasięgu zastąpienie rodziców. To istne wzory wspaniałych
shinobi, a ja od początku tylko błądzę po omacku, starając się, abyś wyszedł na
ludzi.
Zacisnął ręce w pięści, to nie mogła
być prawda. Babka od zawsze powtarzała, że nikt jej nie pomagał w wybudzeniu go
po nieudanej próbie stania się lalką. Czyżby bała się przyznać i czuła wstyd?
Warknął przeciągle. Poczuł, jak
napinają mu się wszystkie mięśnie na twarzy. Jakaś dziewczyna znała jego
sekret. I do tego mieszkała w Liściu. Coś niepojętego. Był tak zszokowany i
zły, że gdy przewracał kolejne strony, jedną z nich mocno naderwał, lecz nie
przejął się tym zbytnio.
— Kim jesteś? — powiedział znów do
siebie w istnym amoku. Jego oczy sunęły po kolejnych stronicach jak szalone.
Przewracał je bez opamiętania. — Jak się nazywasz?
Nie sądziłam, że ktoś może być lepszy od mojego wnuczka. A
tym bardziej dziewucha w tym wieku. To jeszcze nastolatka, ma prawie
osiemnaście lat. Odwiedziła naszą wioskę z masą medykamentów i mikstur, które
widziałam pierwszy raz na oczy. Cóż, pustynia nie rozpieszcza nas pod tym
względem. W Konosze za to roślinności nigdy nie brakuje. Pogoda przez lwią
część czasu pozostaje łagodna dla wszelkich upraw.
Jej inteligencja, mądrość i opanowanie są godne podziwu. Ta
panienka ma w oczach prawdziwą stal. Czego doświadczyła, że stała się tak
dojrzała, mając wciąż szmat życia przed sobą?
A te jej techniki medyczne! Nie wątpię, że większości z nich
poznała od Tsunade. Kiedy złapała wolno bijące serce Sasoriego w swoją
delikatną dłoń, a jednocześnie drugą wykonywała skomplikowaną pieczęć leczącą,
myślałam, że sama zaraz zemdleję.
Przez bite dwa tygodnie czuwała przy nim i pielęgnowała.
Ilości przyrządzonych mikstur, maści, wyciągów nie jestem w stanie zliczyć.
Część z nich podawała mu dożylnie, inne wcierała starannie w klatkę piersiową,
a jeszcze kolejne wlewała powoli do ust, trzymając go w pozycji siedzącej, żeby
się nie udusił.
Haruno Sakura jestem twoją dozgonną dłużniczką. I Sasori
również, choć nigdy się o tym nie dowie.
Zeszyt wypadł mu z dłoni, lądując z
szelestem na podłodze. Niewiele myśląc, kopnął go z całej siły, aż ten odbił
się z hukiem od ściany.
Co on właśnie przeczytał i czemu
postanowił to zrobić dopiero teraz? Zabrał ten przeklęty notes w dzień śmierci
babci Chiyo. A to było jakieś cztery lata temu. Od jego nieudanego eksperymentu
minęło z kolei już całe siedem.
Prawie osiemnaście lat? Chcecie
powiedzieć, że gdy go ocaliła, miała jeszcze siedemnaście? Co za kpina. Co za
upokorzenie. Co za niesmak czuł w ustach. Jaką nienawiść do samego siebie i do
tego, w jakim stanie widziała go ta dziewucha. Sasori nie znosił być na łasce
innych ludzi.
Obecnie liczyła sobie dwadzieścia
cztery, dwadzieścia pięć lat, nie więcej. To absolutnie niesamowite.
— Haruno… Sakura — wymamrotał,
wplatając długie palce w swoje niesforne, czerwone włosy. Zaczynała boleć go
głowa. — Koniecznie muszę cię poznać.
Wstał szybko z łóżka, aby skierować
swoje zniecierpliwione kroki do składzika. Ten był niewiele mniejszy od
głównego pokoju, jednak tak ważne rzeczy jak marionetki, zasługiwały na
specjalne miejsce. Nie wyobrażał sobie bez nich dalszego życia. Jakakolwiek
inna technika walki, stała się wyjątkowo niewygodna.
Pierwszym co rzuciło mu się w oczy,
w momencie otworzenia drzwiczek, była kukiełka przedstawiająca… jego samego.
Młoda, raptem dwudziestoparoletnia twarzyczka, ozdobiona masą czerwonych pukli,
które sam podcinał sobie z biegiem lat. Puste, aczkolwiek wiernie odwzorowane
jasnoorzechowe oczy, które w chwili powodzenia eksperymentu, zapłonęły by
życiem. Pomalowane na czarno paznokcie, żeby na kukiełce wyglądały one
naturalniej i nie rzucało się w oczy ich drewniane wykończenie. Drobne,
chłopięce usteczka, których nigdy nie stracił, mimo że realnie przekroczył już
czterdziestkę.
— W końcu wygramy, ale nie ty się ze
mną wybierasz w tę podróż — wyszeptał do ucha lalki słodko i cicho jakby
kierował słowa wprost do świadomości najważniejszej, umiłowanej kochanki.
Odłożył swoją podobiznę na bok z
szacunkiem i uważnością. Bardzo długo nad nią pracował. Przepełniała go
pewność, że jeszcze nie skończył tej misji.
— Matko… Ojcze… wybierzecie się ze
mną do Konohy? — przemówił w stronę swoich ukochanych dzieł, które stały trochę
dalej. Uśmiechał się przy tym jak niewinny, słodki chłopiec. — Mamy do poznania
pewną kobietę. Musicie jej podziękować za ocalenie waszego syna!
Ludzie potępiali go za zmienienie
ciał własnych rodziców w lalki. Szczerze nie rozumiał, w czym widzieli problem.
To aż takie dziwne, że nie chciał się z nimi rozstawać? Kochał ich przecież nad
życie. Nie on uczynił im krzywdę, lecz Biały Kieł z Liścia. Z babcią Chiyo
planował postąpić podobne, niestety ukryli przed nim ciało i nie wiedział
nawet, gdzie została pochowana. Popaprańcy, zabrali mu ukochaną babunię.
***
Kazekage Gaara potrafił nie spać
całymi nocami, nawet po zawarciu rozejmu z własnym demonem. Sasori uznał więc,
że nie może być to wcale takie trudne. Potrzebował dowiedzieć się dużo, a czasu
do wyjazdu miał coraz mniej. Przez kolejny tydzień namiętnie przeglądał
wszystkie księgi, ale ku własnemu rozczarowaniu, ciągle natrafiał na wzmianki
dotyczące Sasuke albo Naruto, co przyprawiało go już o ból głowy i
zniecierpliwienie.
Przecież ta dziewczyna była
geniuszem, z pewnością pochodziła ze znanego, zacnego klanu i obracała się w
godnym jej osoby środowisku. Jednak o klanie Haruno nie przeczytał choćby
słówka, mimo że od skanowania liter przez kilkanaście godzin dziennie, kręciło
mu się już w głowie. W momencie napadu Suny na Konohę również nie została
wspomniana choćby zdaniem w raportach. Głowił się i troił, żeby rozwikłać tę
zagadkę, jednak wszystko na nic. Nigdzie jej nie było. Sam fakt istnienia kogoś
takiego jak Haruno Sakura okazał się czymś na miarę wielkiej tajemnicy
państwowej.
Zaczął poświęcać tematowi tej
kobiety stanowczo zbyt wiele czasu. Cała operacja przeczyła jakiemukolwiek
zdrowemu rozsądkowi. Wszystko inne w jego życiu zeszło na dalszy plan.
Wyobrażał sobie jej wygląd, głos, sposób poruszania, ubiór, ulubione gęsty. Skoro
go ocaliła, musiała być kimś wyjątkowym, nietuzinkowym, pełnym pasji i
zdecydowania. Za każdym razem, gdy wracał myślami do niejakiej Sakury Haruno,
trafiał do innego wymiaru. Wszystko było w nim perfekcyjne, całkowicie
namacalne. Niemal czuł wtedy, jakby stał obok niej i doskonale się znali.
W dzień wyjazdu do Konohy nie
wytrzymał jednak i postanowił w końcu porozmawiać z Gaarą, co uznał za
ostateczne przypieczętowanie własnej porażki odnośnie prywatnego śledztwa i
grzebania w papierach.
— Kazekage, kim jest Haruno Sakura?
— zagadnął w trakcie podróży. Zrobił to niby od niechcenia, ale spostrzegł, jak
na twarzy przywódcy odbija się cała gama emocji.
Jinchuriki poprawił się nerwowo i
zmarszczył nos.
—Nie zamierzasz jej chyba zabić? —
spojrzał na niego spod byka. — Skąd w ogóle wiesz o tej kobiecie?
— Nie rób już ze mnie takiego
wariata. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że zabijam tylko wyjątkowych ninja.
— To świetnie się składa, bo ona
jest nikim najbardziej jak to możliwe — oznajmił, patrząc gdzieś w dal.
— Chyba nie rozumiem…
— Czego tu nie rozumieć? Niczego o
niej nie znalazłeś, bo Sakura niczego nie osiągnęła. No może poza tym, że jest
doradcą obecnego Hokage i została naczelnym medykiem Konohy, ale takie kwestie
nie obchodzą Suny, nie na tyle, żeby pisać o tym w raportach.
Sasori zamyślił się na chwilę.
Ciężko było ukryć, że poczuł się zaskoczony. Cały jego światopogląd odnośnie
ninja i ich ważności od momentu urodzenia, począł się właśnie niebezpiecznie
chwiać, grożąc zawaleniem.
— No ale jej klan… — zaczął.
— Ona nie ma klanu. Jej rodzice są
cywilami — urwał mu pośpiesznie, wyraźnie zniechęcony obrabiam takiego akurat
tematu. — Lepiej ją zostaw.
— Dlaczego? — zainteresował się
Akasuna coraz bardziej zafascynowany. Ciepło, które rozchodziło się po całym
ciele, gdy tylko myślał o tej dziewczynie, dawało niebywałą przyjemność.
— To najlepsza i najważniejsza
przyjaciółka Uzumakiego. Byli razem w jednej drużynie. Dowiem się, jeśli ją
skrzywdzisz.
Sasori uśmiechnął się kwaśno i
przekrzywił lekko głowę.
— Ty serio chcesz, żebym umarł tam z
nudów — westchnął zrezygnowany. — Może faktycznie lepiej by było, gdybyś mnie
sprzątnął lata temu.
— Coś jeszcze? — przerwał mu Gaara,
zupełnie ignorując kąśliwą uwagę. — Miejmy już za sobą wszelkie pytania.
— Czy Sakura odwiedziła kiedyś naszą
wioskę?
Mężczyzna zamyślił się na moment,
wyglądał, jakby poważnie myślał nad tym, czy udzielić prawdziwej odpowiedzi na
to pytanie. Czyli w grę wchodziło kłamstwo. Całkiem ciekawe biorąc pod uwagę,
jak bardzo była nikim.
— Kilkukrotnie. Pomagała raz
Kankurou, akurat gdy ciebie wysłano na misję. Potem widziała się z czcigodną
Chiyo. Podobno pracowały wspólnie nad jakimś lekarstwem, ale nie znam
szczegółów. No i… przyjechała na jej pogrzeb.
— Ten sam, do którego mnie nie
dopuszczono — skrzywił się, miał ochotę wrzeszczeć na Kazekage. Powstrzymywał
się tylko ostatkiem silnej woli.
— Dobrze wiesz, dlaczego dostałeś
zakaz udziału w pochówku. Nie mam zamiaru się z tobą teraz licytować.
— Zabraliście mi babkę — mruknął pod
nosem. — Jesteście potworami.
— Nie większymi niż ty, Sasori —
odparował, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. — Mojego ojca dumnie
dołączyłeś do swojej kolekcji i pewnie trzymasz w jakimś kontenerze.
***
Gdy tylko dotarli do Konohy,
zamieszkali w jednym z apartamentów, który mieścił się nieopodal biura Hokage.
Z okna własnego pokoju miał widok na skałę z podobiznami przywódców, a samo
jedno pomieszczenie było większe od całej jego klitki. Miękkie, podwójne łoże,
które przytłaczało swoim luksusem, paradoksalnie drażniło go. Szczerze walczył
z myślami, czy nie wybrać ostatecznie podłogi. Przespał ledwie pół nocy i to
przy dobrych wiatrach.
Zanim wyszedł na pierwsze oficjalne
spotkanie, spojrzał ostatni raz w lustro. Dziwnie mu było bez piasku we
włosach. W Sunie, nieważne jak człowiek próbował, te małe, zdradzieckie
drobinki, stawały się częścią każdego.
Po chwili namysłu, podwinął rękawy
białej koszuli aż do łokci. Obejrzał pod każdym kątem czarne, eleganckie
obuwie, aby upewnić się, czy na pewno jest dobrze wypastowane. Wygładził z
rozmysłem materiał piaskowych spodni, a także wprawnym ruchem zawiązał ulubiony,
czerwony krawat. Na koniec uśmiechnął się delikatnie do własnego odbicia.
— Lepiej się nie odzywaj, chyba że
ci pozwolę — usłyszał surowy głos Gaary za plecami. Ich pokoje przylegały do
siebie, choć każdy miał osobną sypialnię z dedykowaną łazienką.
Sasori jeszcze nie wyszedł, a już
poczuł się zmęczony. To będzie długi dzień. Odwrócił się do swojego kompana.
Znacząco różnili się wyglądem. Cokolwiek włożył Gaara zostało zasłonięte przez
długą togę i kapelusz, które zawsze charakteryzowały ubiór Kazekage.
Przybyła na spotkanie jako ostatnia,
gdy zaczął już tracić nadzieję, że wydarzy się cokolwiek godnego jego uwagi.
Przysypiał mentalnie niemal od samego początku, a jej brak wywołał
niekontrolowane ukłucie rozczarowania. Sprawy nie polepszał fakt, że wolno było
odzywać mu się tylko za pozwoleniem, którego wciąż nie dostawał. Nie żeby
chciał w ogóle rozmawiać z tymi ludźmi, choć musiał przyznać, że niejaka
Tsunade posiadała spojrzenie, jakby potrafiła wyżreć mu duszę. Charakterna i
piękna. Przyjął z niemałym zaskoczeniem, że jest sporo starsza od niego, o czym
Gaara nie omieszkał go poinformować przed samym spotkaniem.
— Proszę wybaczyć moje spóźnienie —
usłyszał w pewnym momencie, co wyrwało go z marazmu. — Ważne sprawy w szpitalu.
Stukot obcasów poniósł się echem po
całej sali konferencyjnej. Niemal natychmiast Akasuna obrócił głowę w kierunku
nowoprzybyłej. Miała na sobie biały kitel lekarski i choć Sasori osobiście
uważał, że nie istnieje nic bardziej aseksualnego od szpitalnego dress code’u,
to Sakura zadziwiająco dobrze w nim wyglądała. Sam w sobie nie charakteryzował
się niczym zdrożnym, a jednak idealnie dobrany podkreślał jej drobną figurę.
Skórę miała jasną, niewiele
ciemniejszą od porcelanowej laleczki. Dzięki czemu jeszcze wyraźniej mógł
dostrzec malinowe, kształtne usta oraz zabójczo zielone oczy, które w
promieniach słońca, mieniły się niczym szmaragdy. Drobny, zadarty nosek, tylko
dodawał uroku.
Jasno-różowe włosy sięgające trochę
poniżej ucha, idealnie dopełniały całości, sprawiając, że wyglądała jeszcze
bardziej niewinne i słodko. Czerwona opaska na czubku głowy dzielnie spełniała swoje zadanie, ułatwiając
zachowanie ich w ładzie, co w zawodzie lekarza było absolutną koniecznością.
Z miłym zaskoczeniem odnotował, że
nie miała na sobie ani grama makijażu, a paznokcie maksymalnie skrócone i
elegancko wypiłowane. W smukłej dłoni trzymała wielką, opasłą teczkę z
dokumentami, którą położyła natychmiast przed swoim Kage.
— Kazekage Gaara, panie Akasuna —
odezwała się znów, patrząc teraz w ich stronę i kłaniając się elegancko. —
Cieszymy się, że możemy was gościć w
Konosze.
Spostrzegł to. Zlustrowała go bardzo
uważnie, mimo że starała się wyjść na dyskretną. Na ułamek sekundy przez jej
ciało przebiegł skurcz. Wiedział, że wraca w swojej głowie do tych wspomnień,
których on z oczywistych względów nie był w stanie posiąść. Rozszerzenie
źrenic, szybszy oddech, konsternacja na twarzy, rozchylenie warg a to wszystko
tylko dla niego.
Jesteś taka piękna, Sakuro. Delikatna i nęcąca niczym kwiat
w pełnym rozkwicie. Kobieca, a jednak w pełni naturalna.
Poczuł jak krew zaczyna burzyć mu
się w żyłach. Była idealna. Perfekcyjna do zostania jego piękną zabaweczką. Z
całych sił próbował opanować drżenie, gdy wstał z krzesła, aby ułatwić kobiecie
rekonesans. Wyczuł, jak Gaara spina się po jego prawej, lecz postanowił, to
olać. Musiał. Musiał nawiązać z nią kontakt.
— Również jesteśmy zaszczyceni —
ukłonił się delikatnie, lustrując ją nie mniej dyskretnie. Chciał, żeby
wiedziała. — Jako główny lekarz Suny, byłem bardzo ciekaw spotkania z panią.
Zaczerwieniła się delikatnie i
posłała mu ostrożny uśmiech.
— Dobrze, panie Akasuna. Przejdźmy
zatem do omówienia współpracy medycznej — zarządziła pogodnie, sadowiąc się po
prawicy Tsunade. Ta wyglądała na w pełni zrelaksowaną, gotowa oddać pałeczkę
swojej podopiecznej.
Wpadł w jakiś trans, skupiając się
głównie na brzmieniu głosu, spokojnych ruchach ciała, mimice twarzy. Słyszał co
mówi, jednak nie potrafił zakodować tego na dłużej Zadała mu kilka pytań
odnośnie obecnego stanu szpitala w Sunie. Liczba personelu, stany magazynowe,
uprawiana roślinność, ilość szklarni, zapasy leków. Całość dotyczyła
poszerzenia zakresu dostaw między Liściem a Pieskiem. Nie przywiózł żadnych
notatek, w przeciwieństwie do Sakury, ale fakt, że piastował stanowisko
głównego medyka już od wielu lat, sprawił, że pamiętał poszczególne wytyczne.
Niemniej Sakura imponowała mu swoją drobiazgowością i profesjonalizmem. Sam też
zadawał wiele pytań, żeby jak najwięcej mówiła. Głos tej kobiety był niczym
piękna melodia, która koiła duszę.
Z bólem serca przyjął, że od pewnego
momentu, gdy już wszystko z nim omówiła, zaczęła przemawiać bezpośrednio do
Gaary. Kwestie prawne, logistyczne, ekonomiczne z zakresu medycyny. Płynnie
lawirowała między kolejnymi stronami dokumentacji.
Zaczynał się nudzić, a samo
podziwianie kobiety przestało wystarczać. Nie zwracała na niego już zbytniej
uwagi. Szkoda.
A gdyby tak…
Schował ręce pod stołem. Z dwóch
palców lewej dłoni wypuścił linki chakry na tyle cienkie, że nie były widoczne
gołym okiem. Ich końcówki przyczepił do kartek, które aktualnie czytała.
Wystarczył drobny ruch, aby starannie wypełnione formularze przesunęły się po
stole, wytrącając ją z rytmu.
— Przepraszam — powiedziała, dając
jednocześnie włosy za ucho. Na jej twarzy malował się szok, który szybko
zamarkowała.
Po kilku minutach zrobił to jeszcze
raz, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmieszku.
Gdy kartki przesunęły się ponownie,
Sakura przestała czytać, patrząc z niezrozumieniem na swoją szefową.
— Hokage, Sakura — odezwał się
spokojnie no Sabaku. — Jest mi niezmiernie miło, jednak uważam, że lepiej
będzie zakończyć na dzisiaj. Myślę po tym pierwszym spotkaniu, że nasza
współpraca idzie w dobrym kierunku.
— Też tak twierdzę, Kazekage —
blondynka odezwała się uprzejmie, jednak jej oczy zmrużyły się podejrzliwie.
Wyglądała niczym kąśliwa, niebezpieczna żmija. I spojrzała wprost na lalkarza.
Sasori już spodziewał się ostrej
reprymendy od przywódcy w drodze powrotnej, jednak zbawienie nadeszło nagle i
to z całym dobrodziejstwem inwentarza.
— Ile mam jeszcze czekać, żeby
spotkać się z Gaarą?! — męski głos pełen nieopisanej energii, dotarł do nich
zza zamkniętych drzwi auli. — Przepuście mnie natychmiast, czemu nikt nie
poinformował mnie o jego przybyciu?!
— Naruto, ale ty nie możesz tam
wejść — zagrzmiał inny mężczyzna. — Musisz poczekać na zakończenie!
Sakura i Tsunade wyglądały na wysoce
zażenowanie. Z kolei Kage Piasku co było dla lalkarza mocno zadziwiające,
uśmiechał się, a w jego ciało wstąpiła niezrozumiała dla Sasoriego pozytywna
aura, która miała niewiele wspólnego z jakąkolwiek sztucznością. Jakby stał się
innym człowiekiem za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Gaara lekkim ruchem ściągnął
nakrycie głowy, po czym odezwał się nad wyraz spokojnie.
— Daj mi kilka godzin spokoju, chcę
się zobaczyć z przyjacielem.
— Jak sobie życzysz, Kazekage.
***
Jego laleczka wychodziła jako
ostatnia z sali obrad. Nie chciał jej jednak zbytnio osaczyć, gwałtowne ruchy
na początku znajomości praktycznie nigdy nie przynosiły oczekiwanych
rezultatów. Należało postąpić metodycznie i ze spokojem. Puścił Sakurę przodem
niczym prawdziwy dżentelmen, po czym szedł z tyłu, w bezpiecznej odległości,
trzymając ręce w kieszeniach. Pogwizdywał cicho, rozglądając się przy okazji na
boki, jakby konoszańska architektura była doprawdy zajmująca. Większość czasu
spoglądał jednak na kobietę, a już szczególnie w chwilach, gdy dystans między
nimi się zwiększał. Co jakiś czas przystawał na moment, żeby nie odnosiła
wrażenia, iż jest śledzona.
Z dużym prawdopodobieństwem mógł
założyć, że Haruno kieruje się w stronę szpitala.
Przed nią znajdowało się mnóstwo
schodów, a opasłe segregatory, których kilka jeszcze wzięła z sali obrad,
niemal całkowicie zasłaniały kobiecie widoczność.
Sasori natychmiast zauważył, gdy
potknęła się i tylko sekundy dzieliły ją
od katastrofy. Miał dwa wyjścia, spróbować podbiec, ale i tak by pewnie nie
zdążył albo…
Wiązania chakry wydostały się z jego
palców praktycznie bez udziału świadomości. Dziesięć niewielkich nitek
przyczepiło się do dziewczyny, rozkładając między plecy, ręce oraz nogi. Starał
się jak mógł, aby pozostawić medyczce swobodę ruchu w dłoniach, ale ta, tak czy
siak, upuściła wszystkie dokumenty, zapewne za sprawą szoku. Dostrzegał jak
ciężko oddycha, nie rozumiejąc zbytnio co się dzieje. Sam czuł przemiłe ciało w
opuszkach, które pojawiało się zawsze, gdy tylko łączył się z żywym organizmem.
Potrafił też wyczuć szybkie dudnienie serca.
Westchnął cicho pod nosem.
Połączenie chakry tyle ujawniło. Czuł Sakurę niemal całym sobą, choć było to
bardziej duchowe doświadczenie. Wszystkie jego zmysły zwariowały, temperatura
między nimi wzrosła, ciśnienie krwi podskoczyło gwałtownie. Nie wiedział u kogo
bardziej. Zamknął oczy, wsłuchując się w serce kunoichi. Sam miał teraz
wrażenie, jakby trzymał je bezpośrednio w dłoniach.
Ona kiedyś trzymała moje naprawdę…
Przygryzł wargi, zaraz potem
oblizując je pospiesznie. Musiał nad sobą zapanować jak najszybciej.
— Stoisz już pewnie na nogach? —
zapytał trochę głośniej, mając nadzieję, że usłyszy go, mimo dzielącego ich
dystansu.
Gdy pokiwała twierdząco głową,
natychmiast zerwał połączenie. Powolnym krokiem zaczął zbliżać się do miejsca,
gdzie wciąż stała jak wbita w ziemię.
— Dziękuję, panie Akasuna —
spojrzała na niego lekko roztrzęsiona, gdy zjawił się u jej boku.
— Sasori — powiedział, podając rękę.
— Skończmy z tym nazwiskiem, sprawia, że czuję się staro. — uśmiechnął się
rozbawiony, co kobieta natychmiast odwzajemniła.
— Sakura — odpowiedziała. Rękę
podała mu już pewnie, a następnie zamknęła w stanowczym uścisku. Dłoń miała
ciepłą i gładką. Nie mógł odmówić sobie trzymania jej trochę dłużej niż to
konieczne.
— Pomogę ci — zaoferował, zbierając
kartki, koszulki i broszury niemal na każdym stopniu. — Idziesz do szpitala?
Chętnie poniosę te szpargały.
Wahała się tylko przez chwilę,
jednak dostrzegł zwątpienie na jej twarzy.
— Nie daj się prosić — posłał swojej
rozmówczyni kolejny uśmiech. — Gaara i tak przegonił mnie na cały dzień. Nie
mam nic innego do roboty.
— Dobrze — odparła w końcu i zeszła
do niego, aby także zebrać część rzeczy. Pracowali ramię w ramię, co jakiś czas
dotykając się przypadkiem. — Sasori, to byłeś ty, prawda? Ja nie zwariowałam?
Zamarł na chwilę. O co w istocie
pytała? Czy naprawdę tak szybko przejdą do tematu tamtej śpiączki kilka lat
temu i babci Chiyo? Nie był raczej gotowy na tę konkretną konfrontację. Sam
próbował oswoić się z przeszłością, a kolejne zapiski z zeszytu tylko
potęgowały w nim uczucie dyskomfortu.
— Na zebraniu — dokończyła, patrząc
na niego z rosnącym oczekiwaniem.
— Aaa to… przepraszam — przyznał
niechętnie, drapiąc się z zakłopotaniem w tył głowy. — Nienawidzę
przeciągniętych spotkań biznesowych. Właściwie żadnych.
Myślał, że go skarci, ta jednak
zaczęła się śmiać, co przyjął z niemałą ulgą. Gdy jej oblicze zdobiła radość,
była jeszcze piękniejsza. Dreszcz przebiegł mu przez całe ciało.
— Nie rób tak więcej — poprosiła. —
Wychodzę na strasznie nieprofesjonalną.
— Chociaż się uśmiechnęłaś, a
oficjalne spotkania są straszliwie nudne.
Nic na to nie odpowiedziała, choć po
spojrzeniu na jej twarz, uznał, że w istocie przyznała mu rację. Gdy się
podnosiła na równe nogi, dotknęła jego ramienia. Prąd, który wówczas poczuł,
sprawił, że niemal sam padł na schody.
Szli przez jakiś czas w milczeniu,
ale żadnemu to nie przeszkadzało. Cieszył się z tego spotkania i upajał
kwiatowym zapachem perfum. Różowe kosmyki włosów powiewały delikatnie na
wietrze. Idąc tak blisko Sakury, czuł emanujące od niej ciepło. Były momenty,
że zerkała na niego, aby potem posłać mu delikatny uśmiech wdzięczności.
— Widzę, jak na mnie patrzysz —
odezwała się nagle. — Wnioskuję z tego, że nie miałbyś nic przeciwko, gdybym
zaprosiła cię na drinka?
Zamarł, choć zrobił to tylko
wewnętrznie. Jego nogi dalej dziarsko kroczyły przed siebie. Zerknął na nią
ukradkiem i zamyślił się.
— Jak patrzę? — zapytał w końcu z
łobuzerskim uśmieszkiem.
— Nie udawaj. — Jej oczy mieniły się
w świetle dnia na różne odcienie zieleni. Spojrzał w nie głęboko i dostrzegł
niezachwianą pewność siebie, nieustępliwość oraz hart ducha, które sugerowały,
że lubi grać w otwarte karty. Czego w sumie się nie spodziewał. Sprawiała
wrażenie takiej delikatnej i niewinnej.
— Sakura… Sakura — mruknął pod
nosem. — Chętnie pójdę z tobą na drinka.
Ta kobieta przyprawiała go o istny
zawrót głowy. Nie wiedział czego się ostatecznie spodziewać. Chyba to było w
tym wszystkim najbardziej podniecające. Dlaczego właściwie chciała się z nim
spotkać? Liczył na to, że będzie jego ofiarą, kolejną laleczką w kolekcji,
którą nagnie do swojej woli. Ale ona… tak bezpośrednia sama pchała się w sam
środek sieci, co było dla niego dość szokujące. Nigdy nie przytrafiło mu się
coś takiego.
— Spotkajmy się równo za tydzień.
Podam ci jeszcze dokładną lokalizację i godzinę — zarządziła.
— Za tydzień? Może nas już tu nie
być…
Nie pozwoliła mu dokończyć.
Przestrzeń między nimi wypełniła się nagle głośnym, szczerym śmiechem.
— Założę się, że nie wyjedziesz
przez co najmniej dwa tygodnie. Gaara nigdy nie potrafi opuścić szybko Naruto.
Wybacz, nie mogę wcześniej. Mam dużo pracy, a muszę też odpoczywać.
***
Zaprosiła go do szpitala, do swojego
królestwa, choć w sumie nie wypowiedziała ani słowa. Gdy znaleźli się przy
głównym wejściu, po prostu spojrzała wyczekująco, z pewnym ponagleniem, jakby
wiedziała, że inna opcja odkąd zaproponował jej swoją pomóc, nie wchodziła w
grę. Kroczył więc delikatnie z tyłu, zaciekawiony tym, co miała mu do
zaprezentowania. Stukot obcasów odbijał się echem od ścian szpitala. Co jakiś
czas mijali pojedynczych pacjentów czy personel, ale generalnie wszystko
wskazywało na to, że mieli dziś spokojny dzień.
Konoszański szpital okazał się mocno
inny od tego w Sunie. Był dużo większy, bardziej przestronny. Sasori nie
potrzebował wiele czasu, żeby odnotować pokaźną ilość różnorakich sal oraz
nowszy sprzęt. Przeklęty Liść. Choć tak bardzo słaby i miałki, nie dało się
ukryć, że był dużo bogatszy. Wszelkie wojny, dobre usytuowanie terenu, łagodny,
stabilny klimat, duża liczba ludności, niska śmiertelność (zwłaszcza wśród
dzieci, przez swoje żałośnie niegroźne egzaminy), pokaźna ilość znaczących
klanów - to wszystko sprawiało, że Konoha była nie tyle silna duchem, co potęgą
na płaszczyźnie politycznej i ekonomicznej.
— Muszę, to koniecznie z tobą
skonsultować — powiedziała nagle, czym wyrwała go z zamyślenia.
— Skąd przeświadczenie, że jestem
najlepszym wyborem? — uniósł jedną brew i celowo obniżył trochę ton swojego
głosu. — Nie powiedziałaś nawet o co chodzi.
— Zaraz się przekonasz — mówiąc to
otworzyła zamaszyście drzwi gabinetu. Była tak rozemocjonowana, że Sasori miał
niemal pewność, że gdyby jej kitel był luźniejszy, trzepotałby teraz za nią
niczym peleryna.
Jego oczom ukazał się średniej
wielkości, sterylnie biały pokój z masą książek. Niemal przy każdej ścianie
piętrzyły się pod sam sufit. Pobieżnie przeleciał wzrokiem po tytułach. Okazało
się, że była właścicielką kilku egzemplarzy, które chętnie by sobie pożyczył.
Najlepiej na wieczne nieoddanie. Wiele białych kruków w tym rzadkie publikacje
na temat neutralizacji trucizn.
Zdobyła u niego następne punkty,
sprawiając, że uważał ją za osobę coraz mocniej wartą uwagi i zaangażowania.
Tematyka trucizn zdecydowanie była mu najbliższa. Najbardziej przydatna. W
końcu kukiełki wymagały wymyślnego arsenału, aby efektywnie wykorzystywać je do
walki. Nieskromnie musiał przyznać, że w temacie lalkarstwa nikt go jeszcze nie
przewyższył. Wojna, w której Suna brała udział przeszło dwadzieścia pięć lat
wcześniej została wygrana głównie dzięki jego zasługom.
— Połóż segregatory na biurku,
proszę. Potem je uporządkuję.
Zrobił jak poleciła. Wielkie,
najpewniej dębowe biurko stało tuż pod oknem. Sasori zauważył na nim fotografię
z dawnych czasów.
— To twoja drużyna? — zagadnął,
biorąc pamiątkę do ręki.
— Tak. Nie potrafię się z nim
rozstać — przyznała łagodnie z rozmarzonym uśmiechem. — To były doprawdy dobre
czasy.
Sasuke i Naruto rozpoznał bez
najmniejszego problemu. Widział ich podobizny w wielu księgach, które
przeglądał namiętnie przez ostatnie kilka dni. Rzygał już tym widokiem, nawet
jeśli na zdjęciu okazali się dużo młodsi niż obecnie. Sakura za to wypadła doprawdy
przeuroczo. Uśmiechała się promiennie, radośnie, niczym niewinna dziewczynka.
Nijak pasowała do reszty swoich kompanów. Stawiała wrażenie nieskalanej żadnym
złem ani okrucieństwem. Zdał sobie sprawę, że w czasach, gdy to zdjęcie było
robione, sam miał na koncie już setki, jeśli nie tysiące ludzkich istnień.
— Syn Białego Kła — rzucił sucho w
przestań. Jego dłoń zacisnęła się niebezpiecznie mocno na ramce.
— Słucham? — spytała zaskoczona jego
nagłą zmianą nastroju. — O kim mówisz? — podeszła do niego wyraźnie
zaniepokojona.
Zaraz poczuł jej delikatną dłoń na
ramieniu.
Nie wiedział, czy chce wprowadzać
kobietę w szczegóły swojej niechęci. Sam dowiedział się o śmieci rodziców z
ręki starszego Hatake dużo później i musiał się nieźle namęczyć, aby zdobyć
drogocenne informacje. Babka przez całe dzieciństwo wmawiała mu, że jego
rodzice w końcu wrócą do Suny. Nigdy się tak jednak nie stało, więc jako
dziecko zrobił ich podobizny-marionetki wpierw ze sztucznego tworzywa, a potem,
gdy odnalazł ich prawdziwie ciała, podmienił je i uczynił z nich swoje ulubione
bronie. Z pewnością woleli znajdować się blisko ukochanego syna, a nie na
terytorium wroga. Osobiście nie miał sobie nic do zarzucenia.
— Ojciec twojego sensei zabił moich
rodziców w czasie wojny — oznajmił beznamiętnym tonem. — Stare dzieje…
Czuł jak kobieta zamiera, aby po
chwili wzmocnić uścisk dłoni na jego ramieniu.
— Przykro mi — usłyszał. Jej głos
wydawał się naprawdę przybity i szczery.
— Uroki wojny. Nie przejmuj się tym
— oznajmił. — Co takiego chciałaś mi pokazać?
Oddaliła się od niego na kilka
kroków. Dopiero wtedy zauważył, że po prawej stronie od biurka znajdowały się
kolejne drzwi. Niewielkie, bez żadnych ozdób oraz w kolorze ścian naprawdę nie
rzucały się w oczy. Gdy otworzyła je na oścież, poczuł chłód.
Czyżby miała tutaj też chłodnię?
— Nie wiem, czy dobrze robię mówiąc
ci o tym — przygryzła wargę w zakłopotaniu. — Jakiś rok temu jeden z pacjentów,
który trafił do mojego szpitala, został otruty. Przeprowadziłam oczywiście
dokładną analizę składu i wychodzi na to, że wszystkie substancje użyte do jej
stworzenia, pochodzą z Wioski Piasku. Chciałabym, żebyś to ocenił, może
będziesz wiedział, kto jest jej autorem?
Uniósł wysoko brwi. Naprawdę o to
chodziło? Ruszył za nią. Pomieszanie okazało się co prawa chłodnią, jednak
tylko w niewielkiej części. Resztę przestrzeni zajmowało dość starannie
urządzone laboratorium. Sakura krzątała się chwilę, w czasie gdy on dokonywał
oględzin. Gdy jednak przyniosła mu fiolki z trucizną, zmarł na ułamek sekundy.
Wyglądała zupełnie jak…
— Pokaż mi to szybko pod mikroskopem
— polecił, natychmiast uzyskując pełną skupienie.
— Skonstruował to prawdziwy geniusz
— dodała pospiesznie. — W życiu nie miałam do czynienia z tak czystą,
bezbłędną, skoncentrowaną substancją. Lepiej załóż rękawiczki.
Bez słowa wyrwał parę z uścisku
Sakury. Niecierpliwość mieszała się z wściekłością. Już teraz podejrzewał, co
go czeka. Nie chciał jednak, aby jego przypuszczenia były prawdziwe.
Czas zdawał się tracić na znaczeniu,
kiedy pracował, bardzo często wpadał wówczas w trans. Musiał jednak uzyskać
stuprocentową pewność, zanim cokolwiek powie. Dokonał więc paru testów,
obejrzał całość pod mikroskopem, a także poprosił o dostęp do ustalonego przez
Haruno składu. Z każdym takim krokiem zdziwienie tylko się potęgowało. Nawet
nie zarejestrował, kiedy podała mu fartuch, żaby mógł zachować choć minimum
bezpieczeństwa.
— To nie może być prawda… — mruknął
pod nosem. — Potrzebujesz pomocy przy tworzeniu antidotum?
— Nie. Potrzebuję jej w ustaleniu
czy to naprawdę pochodzi z Piasku. Antidotum zrobiłam od razu — zapewniła,
krzyżując ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco. — Masz jakieś
pomysły?
— Co zrobiłaś?
— Ale z czym?
— Stworzyłaś od zera antidotum? —
mówił coraz mocniej zaskoczony.
— No tak, a co w tym dziwnego?
Pacjent przeżył i do dziś ma się wyśmienicie. Nie odnotowałam najmniejszych
skutków ubocznych. Poza tym, że musiał przez dwa tygodnie przychodzić na
inhalacje. Tak dla profilaktyki.
Westchnął przeciągle, czując jak
uchodzi z niego całe powietrze. Zaraz potem przeczesał w roztargnieniu swoje
czerwone włosy. Uśmiech, który po chwili wykwitł na jego twarzy, był tak
szeroki i szczery, że aż rozbolała go szczęka. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, a
zachwycone spojrzenie wbił na kilka sekund w sufit.
Ona jest doprawdy wspaniała. Cudowna. Fascynująca coraz
bardziej z każdym kolejnym słowem. Piekielnie bystra, a jednocześnie ociekająca
niewinnością. Idealna.
— Sasori? Wyglądasz dość
przerażająco — usłyszał obok siebie niepewny, kobiecy głos. — Wszystko w
porządku?
— W jak najlepszym — zapewnił,
jeszcze bardziej ucieszony. — To ja jestem autorem tej trucizny.
Wyraz szoku, jaki odnotował na
twarzy Haruno, był czymś absolutnie nie do opisania. W jednej chwili zdradziła
mu swoją tajemnicę, aby w następnej przerazić się. Sasori wiedział, że gdyby
miała kunaia pod ręką, skoczyłaby mu do gardła.
— Nikogo nie otrułem — zapewnił. —
Jeśli chcesz się czuć bezpiecznie, możemy zaraz znowu spotkać się z Hokage i
Kazekage.
— Skąd to się wzięło w Konosze?! —
krzyknęła, oddając się o kolejnych kilka kroków.
— Nie wiem — zamarł w jednym
miejscu. Nie chciał jej bardziej nastraszyć. — Większość trucizn trzymam w
centrum medycznym. Moje mieszkanie nie jest zbyt przestronne, wiesz?
— Po co wykonujesz takie substancje?
— wciąż pozostawała czujna i uważana. Spojrzenie medyczki z determinacją
wbijało się w poszczególne fragmenty jego ciała.
— Patrzysz na mnie tak, że zaraz
spłonę na miejscu — uniósł delikatnie kącik ust. — To niegrzeczne.
— Nie żartuj sobie ze mnie —
sprawiała wrażenie, jakby chciała bardzo mocno mu przywalić. Intuicja
podpowiada mu, że miała parę w rękach, choć nie wiedział, skąd to wie.
— Sakura, proszę. Jestem lalkarzem.
Lalki muszą mieć w sobie bronie i trucizny. Inaczej nie byłyby sprzętem ninja,
a mógłbym co najwyżej organizować teatrzyk dla dzieci.
— Głowa departamentu medycznego
Piasku, a nie umie dopilnować swojej własności? — krzywiła się z naganą. — I co
ja mam teraz z tobą zrobić? — zamyśliła się.
— Co tylko zechcesz — wbił w nią
wyczekujące spojrzenie. — Możesz dalej palić moje ciało — wzrok, którym ją
uraczył, sprawił, że policzki kobiety oblał rumieniec.
— Bezczelny — prychnęła wściekle.
— Albo mnie otruć — zasugerował,
podnosząc ręce do góry w geście poddania. — Tylko nie zapomnij podać lekarstwa
zanim umrę. Chciałbym jednak trochę pożyć. Niemniej katusze związane z
rozchodzeniem się trutki po krwioobiegu brzmią sprawiedliwie.
Poddała się. Widział to w jej
zmęczonej, zniechęconej postawie. Przejechała dłonią po twarzy, po czym
podeszła do części z chłodnią, żeby schować pozostałą truciznę. Stukot obcasów
po raz kolejny odbił się echem od ścian jego czaszki. Zamknął na chwilę oczy.
— Rok temu powiadasz. Masz tę
truciznę rok, a jednak twoja Hokage nie wie o tym. Inaczej dowiedziały się też
Gaara, a co za tym idzie, ja… ktoś tu ma małe, brudne sekreciki.
— To nie sekret — warknęła
niecierpliwie.
— Ambicja — zawyrokował. — Nie
chciałaś, żeby Tsunade ukradła ci najlepszą robotę.
— Zamknij się.
— A może fascynacja? Przyznaj, że
poczułaś się zaintrygowana czymś nowym, co okazało się dla ciebie wyzwaniem.
Rzuciła w niego pustą fiolką bez
najmniejszego ostrzeżenia. Nie zdążył się uchylić. Cel trafił prosto w jego
lewą dłoń, a drobinki szkła przebiły skórę. Od razu poczuł mocne pieczenie i
gorącą krew spływającą szybko w stronę nadgarstka.
— Opowiesz mi chociaż, jak zrobiłaś
antidotum? — spytał zupełnie niewzruszony, a następnie zaczął leczyć swoją
rękę. Całość zasklepiła się wyjątkowo szybko. Mała, powierzchowna rana. —
Proszę? — dodał uroczo.
— Wkurzasz mnie — wypaliła, ale
zaraz przysunęła sobie niewielki taborecik.
— Niezły rzut — pochwalił.
— Umiem dużo lepiej — uśmiechnęła
się, a jej oczy błysnęły tajemniczo.
O dziwo nie wyrzuciła go z
laboratorium. Naprawdę zaczęli rozmawiać. Okazała się ciekawą towarzyszką w
dyskusji. W momencie opowiedzenia jak poradziła sobie z jego trucizną, serce
kołatało mu dużo szybciej niż to konieczne, a żołądek niebezpiecznie zacisnął.
Dawno nie doświadczał przy kimś takiego wachlarza różnych emocji. Ona była
zdecydowanie kimś wartym uwagi. Wartym jego.
Nie zauważył kiedy niebo zasnuło się
mrokiem. Zjedli nawet razem późny posiłek w szpitalnej stołówce.
***
Piasek pod stopami był już tak mokry
i czerwony od krwi, że nie przyjmował w siebie więcej juchy. Wszystko pływało,
a ninja ślizgali się na podłożu niczym w parodii makabrycznego tańca. Sprawy
nie ułatwiał fakt, że żar lejący się wówczas z nieba, działał na niego naprawdę
mocno. Czuł na sobie pot, płynący po skórze tak obficie, że co chwilę musiał
mrugać oczami, próbując utrzymać ostrość widzenia. Mimo swojego dumnego
pochodzenia, koniecznym było przyznanie, że pustynia nie oszczędzała nikogo, a
jej kaprysy mogły na zawsze pogrzebać marzenia tysięcy ludzi bez najmniejszego
wzruszenia. Powietrze aż falowało od temperatury, co jeszcze bardziej
utrudniało walkę. Wszechobecny, metaliczny zapach posoki drażnił mu nozdrza. W
tych warunkach mogła się zepsuć niesamowicie szybko.
Parł jednak przed siebie bez
ustanku. Zostawił nawet z tyłu babkę Chiyo, choć to ona w czasie Trzeciej
Wielkiej Wojny została mianowana przywódcą Brygady Marionetek. W Drugiej
zresztą piastowała to stanowisko z jeszcze większym powodzeniem i sprawnością.
Wiele słyszał o swojej babce, zyskała szacunek całej wioski i wszystko
wskazywało na to, że jeśli przeżyje tę wojnę, wywalczy sobie prawo do
zasiadania w Starszyźnie. Nie chciała, żeby się tutaj znalazł, wierzyła, że
wciąż był zbyt młody i próbowała za wszelką cenę chronić go, trzymając pod
kloszem. To wszystko nie miało najmniejszego znaczenia w obliczu prawdziwej
konieczności. Osoby w wieku piętnastu lat w oczach wielu sprawdzały się jako
idealnie sprawne narzędzia bitewne.
Marionetki już wtedy traktował
niczym przedłużenie własnych dłoni. Ze śmiertelną precyzją sterował nimi,
obiecując, że nie cofnie się przed niczym. Opanował nawet poruszanie więcej niż
dwoma kukłami jednoczenie, czym zyskał sobie ogromny szacunek dużo starszych
kolegów z oddziału. Mówiono mu, że wygląda w czasie potyczek jak przerażający,
zabójczy dyrygent, a gdy jego palce poruszają się szybko i zamaszyście, w tym
samym momencie twarz nie wyraża żadnych emocji.
Sam stworzył lalki, których używał w
tej wojnie. Podzielił się nawet nimi z resztą Brygady. Perfekcyjnie wyważone,
wykonane z dbałością o najlepsze materiały, naszpikowane różnorodną bronią i
mocnymi truciznami przeistoczyły się w idealne narzędzie dla ludzi kochających
prawdziwą sztukę. A ona właśnie tym się charakteryzowała - była piękna,
wieczna, pełna gracji i potrafiła przynosić śmierć. Z tego powodu lalkarskie
rzemiosło wywodziło się z najodleglejszych terenów pustyni. Tak przynajmniej
uważał Sasori.
On sam nie czuł się jak dyrygent.
Dużo bardziej traktował swoje małe dzieła niczym partnerki do pełnego zgrania,
energii oraz emocji tańca. Wystarczyło jedynie poruszyć właściwie palcami, aby
choreografia dopełniła się tak, jak tego zapragnął.
Wrzaski umierających ginęły w
kakofonii stworzonej przez setki ludzi, a także ogrom broni. Sasori ranił jedną
osobę, aby zaraz przejść do następnej. Ten koszmarny taniec mógł zapewnić mu
drogę do wolności oraz bezpieczeństwo jego umiłowanej Suny, którą darzył
prawdziwą miłością. Była surowa, ciężka do życia, lecz stała się nieodzownym
elementem tożsamości. Wiedział, że traktowali go wyłącznie jako narzędzie, ale
na tamten moment nie miał o to żalu. Bardziej martwił się o uczucia babci.
Osoba za osobą, ninja za ninją. Nie
znał ich imion, profesji, rodzin oraz marzeń. Od pewnego momentu nie
odnotowywał nawet ich płci. Czuł tylko, iż podłoże pod jego podeszwami jest
coraz bardziej mokre. Cały krajobraz tonął w czerwieni. Brał ucięte głowy
swoich anonimowych ofiar w dłonie pięknych kukieł i obserwował, jak z szyi i
gardeł wrogów wycieka krew. Widział pomiędzy rozerwanymi ścięgnami fragmenty
białych kości.
— Sasori, przestań, przestań! —
wrzask babki wydobył go z amoku. Ogromnej otchłani, w którą dobrowolnie
wskoczył, aby dobrze wykonać powierzone zadanie.
Głowa nieszczęśnika upadła i
stoczyła się z piaskowej wydmy.
— Babciu? — odwrócił się powoli.
Wszyscy patrzyli na niego jak na wariata. Zamarli w bezruchu. — Czemu tak
krzyczysz?
Wtem jego nos zaatakował smród
wnętrzności. Był tak przemęczony bitwą i przegrzany palącym słońcem, że upadł
na kolana. Plusk, który usłyszał, gdy znalazł się przy ziemi, całkowicie go
otrzeźwił. Znajdował się w samym centrum basenu krwi. Zanim zdążył powiedzieć
cokolwiek więcej, jego ciałem wstrząsnęły silne torsje.
— Oni wszyscy nie żyją… — usłyszał
za plecami. — Ten dzieciak zarżnął wszystkich jak zwykłe świnie.
Od tamtej pory nazywali go Sasori
Czerwonego Piasku. Kazekage Rasa, który wówczas dopiero zadomowił się w biurze
przywódcy, uczynił sobie z niego osobistego pupila. Nie podejrzewał, że to
właśnie ten chłopiec za kilka lat zostanie jego zabójcą, a ciało przerobi na
jedną z najbardziej innowacyjnych i przełomowych kukieł w historii lalkarstwa.
Akasuna był wyczerpany, ale w chwili
gdy ujrzał pobojowisko, pomyślał jedynie, że chciałby kiedyś dojść do takiej
perfekcji, aby sterować setką marionetek jednocześnie. Wizja ta zakorzeniła się
w nim już do samego końca i wywoływała dreszcze ekscytacji przy każdym
najmniejszym wspomnieniu.
Umierało ich stanowczo za dużo. Na
szczęście obszar najcięższych walk znajdował się daleko poza granicami Suny.
Wciąż poruszali się jednak w obrębie gorącej pustyni, co dawało im znaczną
przewagę nad wyjątkowo upartymi wrogami z Kamienia. Przynajmniej pod względem
wojskowym. Odległość od cywilizacji wymagała rozstawienia kilku szpitali
polowych, między którymi Sasori często się przechadzał. Oczekiwanie w okopach
nie dostarczało zresztą zbyt wielu innych rozrywek, a od wioski dzieliło ich
kilkaset kilometrów.
Smród krwi, odchodów, potu,
zgnilizny zainfekowanych ciał stał się częścią jego nastoletniej codzienności.
Tłumaczył sobie, że to normalne. Wszak wszyscy urodzili się, aby został
sprawnymi, bezwzględnymi narzędziami w rękach swych możnowładców. Ich życie
zmierzało w kierunku przedwczesnej śmieci. Z tego samego powodu zginęli jego
rodzice. Być może on też tak skończy. Nie lubił przejmować się rzeczami, na
które miał zbytnio wpływu.
Spacerował właśnie w okolicach
tymczasowego centrum medycznego. Rozglądał się na boki obojętnym wzrokiem.
Dłonie trzymał w kieszeniach i pogwizdywał cicho. W jego głowie zrodziła się
wesoła, wyjątkowo skoczna melodia, co w obliczu tamtych okoliczności tworzyło
raczej niepokojącą mieszankę.
— Cholera, gdzie są wszyscy medycy,
pomocy! — zrozpaczony krzyk dochodził z pobliskiego namiotu. Jednego z mniejszych w całym obozie.
Sasori skierował się tam
niespiesznym krokiem, lekko zaciekawiony, co też przerwało mu ten dzień pełen
nudy i mozolnego oczekiwania.
Gdy odsunął poły namiotu, jego oczom
ukazał się niecodzienny widok. Kilka par noszy, ustawionych ciasno jeden przy
drugim, a na nich dwa typy ludzi - jedni nieprzytomni, na granicy przeżycia,
drudzy głośni, poranieni i wijący się w agonii. Wśród tego rozgardiaszu uwijało
się dwóch medyków. Jeden wyraźnie już starszy, z gęstym, siwym wąsem, wytrwale
wycierał rękawem kitla krople potu, spływające po całej twarzy. Kolejna była
kobieta w średnim wieku, włosy koloru słomkowego blondu co chwilę leciały jej
na oczy, a ona odgarniała je niedbale, wyraźnie zajęta innymi sprawami.
Duchota, krew, gorzkie mieszanki
leków wszystko to zmieszało się, uderzając go gwałtownie w twarz. Temperatura
oscylująca na co dzień w okolicach czterdziestu stopni tylko potęgowała psucie
się wszelkich produktów i utrudniała zachowanie świeżości.
— Chodź tutaj, dzieciaku — polecił
stary, gdy tylko go zauważył.
— No ty chyba żartujesz! — obruszyła
się kobieta. Jej głos donośnie poniósł się po całej przestrzeni. — Sasori nie
posiada żadnych umiejętności z zakresu medycyny!
Mężczyzna spojrzał na swoją
towarzyszkę w niedoli, jakby ta była niespełna rozumu. Milczenie, na tyle
wymowne, że aż Akasuna poczuł się niezręcznie, zakończyło wszelkie obiekcie ze
strony blondynki.
Sam również nie protestował. Nudziło
mu się, a widok trupów czy ciężko rannych nie robił na nim wielkiego wrażenia.
Wiedział też co nieco o ludzkiej anatomii - babcia w domu trzymała mnóstwo
książek na ten temat. Dodatkowo znajomość ciała pomagała w konstrukcji
realistycznych, najbardziej mobilnych i wygodnych w obsłudze kukiełek, choć na
tamtym etapie składał je wyłączcie z kilku rodzajów drewna i metalu.
Tak oto Sasori zaczął stawiać swoje
pierwsze kroki na drodze medyka. Wyjątkowego ekstremalne warunki, stres, wysoka
śmiertelność, konieczność walki znacząco przyspieszyły ten lekarski kurs. Z
zaskoczeniem odkrył, że presja czasu i ogólna makabra pozytywnie wpływały na
jego zapamiętywanie, łączenie faktów i ogólne obycie w nowym zawodzie. Potrafił
zachować zimną krew niezależnie od sytuacji.
W momentach, gdy przypominał sobie
pierwszy raz, potrafiły przebiec po całym jego ciele przyjemne dreszcze. Ostry
skalpel przerywający ciągłość miękkiej, ludzkiej tkanki. Całkiem nowe
doświadczenie, ale jakże ekscytujące. Kiedy z początku obserwował tę czynność,
a potem sam otrzymał potrzebne narzędzia do wykonywania zabiegów, czuł, jakby
trafił do raju.
Oczywiście, gdy babka dowiedziała
się później o tym co zaszło, prawie zemdlała ze wściekłości. Powtarzała
wszystkim, krzyczała wręcz, że to niebezpieczne, że on jest mocno niestabilny.
Do dziś niezbyt rozumiał, co miała na myśli. Zasmuciła go.
Walki trwały dłużej niż ktokolwiek
przypuszczał. Ginęło coraz więcej ludzi. Do tego niepokojąco malały zapasy
jedzenia i leków. Z medykamentami sytuacja była najbardziej dramatyczna.
Niestety nie każdy kryzys dało się zażegnać z pomocą chakry uwalnianej w
dłoniach czy innych medycznych justu. Cała masa obrażeń wymuszała stosowanie
bardziej staromodnych metod leczenia. Sasori jako najmłodszy medyk w oddziale,
całkiem już zresztą niezły, dzień i noc kombinował, jak zwiększyć efektywność
dostępnych środków. Wymyślił nawet autorskie jutsu leczące, jednak wciąż
wymagało ono dopracowana.
Nie lubił swojej obecnej relacji z
babcią. Ciągle się o niego martwiła, prawiła kazana, żeby na siebie uważał, a
przecież miał masę roboty do wykonania na rzecz wioski - bycia lalkarzem w
Brygadzie Marionetek nigdy nie porzucił.
— Przerażasz mnie, Sasori — wyznała
kiedyś, gdy rozmawiali ze sobą w prowizorycznym pokoju polowym.
Siedział wówczas na wybitnie
niewygodnym, składanym krzesełku i popijał wodę z dostarczonego przez posłańca
baniaka. Jako że wraz z babcią pełnili istotne funkcje na wojnie, zyskali
pierwszeństwo dostępu do racji żywnościowych.
— O co ci znów chodzi? — spytał
wyraźnie zmęczony.
Nie odpowiedziała od razu,
zatroskanie na jej twarzy pogłębiło się, gdy lustrowała całą jego postać.
Wbijała swoje spojrzenie niczym szpile, którymi usilnie starała się przejąć nad
nim kontrolę. Fakt, że dzielili wspólną kwaterę, również nie był dziełem przypadku.
— Twoje oczy są puste — wypaliła
wreszcie. Głos miała drżący, a od czasu rozpoczęcia masakry twarz naznaczyły
nowe zmarszczki i blizny. — W ogóle nie przejmujesz się tą wojną. Nie smucisz
się, nie płaczesz, nie masz problemów ze snem, wzruszasz ramionami.
— Wypełniam tylko obowiązki wobec
Suny. Tym lepiej, że potrafię kontrolować swoje emocje — bronił się. Jednak
mimo chęci, odłożył baniak na pobliski stoliczek gwałtowniej niż zamierzał.
Cała konstrukcja zahybotała się niebezpiecznie.
Nie wyglądała na przekonaną.
Poruszyła się niespokojnie na drugim krześle, jakby coś ją uwierało. I miał
przeczucie, że nie jest temu winien wysłużony mebel.
— To nie to — zaprzeczyła. — Ty
tracisz swoje człowieczeństwo.
Między nimi zapadła niezręczna,
ciężka cisza, prawie tak niekomfortowa jak wszechobecna duchota. Sasoriemu
mocniej niż kiedykolwiek wcześniej zaczął przeszkadzać piesek we włosach i za
kołnierzem.
Westchnął cicho, a potem złączył ze
sobą palce obu dłoni, żeby lepiej się skupić.
— Emocje, to nie jest coś, co mi
pomaga, babciu — wyznał wreszcie. — Niemniej uważam, że trochę przesadzasz.
— Wszystko zaczęło się od śmierci
twoich rodziców, a teraz wyłącznie narasta. Kiedy zamordowałeś z zimną krwią
tych wszystkich ludzi, byłam przerażona.
Wiedział o tym. Sam dłużej dochodził
do siebie, gdy wreszcie go stamtąd wynieśli. Obciążenie fizyczne było ogromne,
ciało na granicy wycieńczenia, a ponadto prawie dostał udaru słonecznego.
Co do rodziców, nie lubił o nich
rozmawiać. Babcia za każdym razem rozdrapywała ranę, która chyba nigdy do końca
nie zagoi. Domyślał się po co to robiła, jednak czuł, że już nic nie jest w
stanie zmienić jego osobowości. Nie lubił czekać, nienawidził być oszukiwany, a
już nade wszystko unikał zdarzeń, które wykluczały brak kontroli. Niestety przy
babci żadne panowanie nad sytuacją nie wchodziło w grę.
— Czy dla ciebie ludzkie życie
cokolwiek znaczy? — powiedziała cicho i spojrzała na niego ze słabnącą
nadzieją.
— Kocham Sunę, więc będę bronił jej
mieszkańców — odpowiedział wymijająco. — A dużo znaczysz dla mnie ty.
Wstał powoli z zajmowanego miejsca.
Delikatnie złapał babcię za rękę i pociągnął, żeby także wstała. Mimo że miał
niecałe szesnaście lat i był dość niski, już teraz przewyższał ją o ponad
głowę.
Zamknął staruszkę w najmilszym i
najczulszym uścisku, na jaki mógł sobie pozwolić. Teraz zdawała się jeszcze
bardziej krucha i słaba.
— Nie stań się złym człowiekiem. Nie
zatrać się — dotarł do niego przytłumiony głos.
Gdy wracał czasami do tych
wspomnień, za każdym razem dochodziło do niego, że niczego jej nigdy tak
naprawdę nie obiecywał.
Często śniła mu się wojna. Nie
odbierał tego jako przerażające koszmary. Bardziej stanowiły one powrót do
wspomnień - o jego młodości, okresie, który najmocniej go zahartował, a także o
babce. Mocno ją kochał, choć zawsze uważał, że za bardzo się wszystkim
przejmuje. Ogromna chęć rozłożenia nad nim ochronnego parasola denerwowała i
krępowała ruchy. Złościł się, jednak zawsze tylko wewnętrznie. Nie potrafiłby
nie okazać jej szacunku, podnieść ręki nigdy nawet nie śmiał.
Wojna odtworzyła się w jego
podświadomości także tej nocy. Obudził się zmęczony około trzeciej. Łóżko znowu
bardziej mu szkodziło niż pomagało, a światło księżyca dostawało się do środka
i świeciło mu prosto w twarz, bo zapomniał zasłonić żaluzji.
Nie wiedział czemu, od kiedy trafił
do Konohy, ten sam sen nawiedzał go każdej nocy. Czy to przez to, iż zobaczył
syna Białego Kła, choć tylko na fotografii? Przez Sakurę, która obudziła w nim
całą gamę silnych emocji? W końcu obserwował ją każdego dnia. Ciekawość co
robiła, zawsze wygrywała w nim wewnętrzną wojnę. Raz nawet przyłapała go na
tym, wiedział, że ona wie, choć sama zainteresowana nie rozkręciła z tego
powodu afery. Raczej wyglądała na zaintrygowaną i podeszła do wszystkiego z
uśmiechem, żartując.
Spotkania dyplomatyczne organizowano co drugi
dzień. Okazały się tak samo nudne i poważne jak za pierwszym razem. Wszystkie
wątki mieszały się już w jego głowie. Zresztą, gdy przychodziła, skupiał się
wyłącznie na niej. Pod płaszczykiem obojętności spijał każde słowo z ust Haruno. Przyglądał się całej auli, ale to
każdy gesty Sakury pamiętał najlepiej.
Oficjalne zebrania stwarzały okazję
do rozmowy, choć tylko o kwestiach, które go nie obchodziły. Mimo tego Sasori
czuł, że dynamika między nimi uległa zmianie. Dało się wyczuć jakieś napięcie.
I to były właściwie jedyne momenty, na które czekał. Podobnie jak na jej
delikatny uśmiech, który posyłała mu od czasu do czasu.
Usiadł na łóżko i niedbałym ruchem
przeczesał włosy, po czym, zapalił lampkę, która stała przy łóżku. W takich
chwilach jak ta najlepiej wracało mu się do lektury dziennika babci Chiyo.
Dowiedział się z niego, że Sakura wielokrotnie odwiedziła Sunę i to już po tym,
jak pomogła mu odzyskać przytomność. Jednakże nigdy do tej pory jej nie
spotkał, dlaczego?
***
Sakura stała się dla niego nowym
uzależnieniem. Nie dość, że ocaliła mu życie, co już samo w sobie uznał za znak
od losu, to dodatkowo reagowała na niego zawsze ze spokojem, posyłała delikatne
uśmiechy, czy też raczyła ciekawą rozmową. Miła odmiana względem tego, jak
traktowano go w Sunie. Co prawda nikt nie podważał jego umiejętności,
przydatności czy po prostu zwykłego talentu, lecz całość podszyta była
niejednokrotnie szacunkiem wynikającym ze strachu, sztywnością oraz fałszem.
Miał wiele na sumieniu, ale przecież nigdy nie mordował bez powodu. Robił
wszystko co wymagane, żeby chronić ziemię, po której stąpał. Wszak po śmierci
najbliższych stała się ona wszystkim, co tak naprawdę ważne.
Obserwował Sakurę także teraz.
Siedział jak gdyby nigdy nic wśród gałęzi drzew, skąd roztaczał się najlepszy
widok na okolice. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej i zadowolonej. Ciągle
się śmiała, oczy błyszczały, a ciało nie zdradzało żadnych oznak napięcia.
Niewysoki blondyn z rozwichrzoną
czupryną, szerokim, trochę głupkowatym uśmiechem, działał zaskakująco
pozytywnie na jego laleczkę. Przywdział
czarno-pomarańczowy dres, trochę już zresztą wydłużony i rozciągnięty. Każdy
gest tej dwójki zdradzał nadzwyczajną zażyłość i swobodę. Nie potrzebował
wiele, żeby rozpoznać Naruto Uzumakiego. Gdzie w takim razie podział się tamten
drugi, Sasuke?
Poczuł ukłucie zazdrości, serce
nieprzyjemnie podskoczyło. Zasępił się dość potężnie, a ręce nieświadomie
zacisnął w pięści. Czas ciągnął się niczym guma, nie wiedział ile tak
rozmawiali, ale miał już dość tej całej intymności. Jakie było jego zaskoczenie,
gdy chłopak odskoczył nagle, a Sakura samą siłą swojej pięści stworzyła ogromny
krater w ziemi. Resztki nawierzchni poszybowały w powietrze, a dookoła uniósł
się dym.
Dresiarz jednak nie wydawał się
urażony. Wyciągnął przed siebie obie ręce w geście poddania, po czym znów
zaśmiał donośnie. Złość medyczki zniknęła natychmiast. Po wyrazie jej twarzy
domyślił się, że ciężko wzdycha.
Niebawem nastąpiło pożegnanie.
Sasori odnotował także rozpoczynający się właśnie zachód słońca. Niewiele
brakowało do zmroku. Uznał, że warto się chociaż przywitać.
Szedł jakiś czas za nią, a gdy
niemal się zrównali i dotknął delikatnie jej ramienia, nawet nie podskoczyła.
— O, cześć! — zawołała, obdarzając
go uśmiechem, który zawsze roztaczał ciepło w sercu lalkarza.
— Hej, przeszkadzam ci? —
odwzajemnił serdeczność.
Zamilkła na chwilę i podrapała się w
tył głowy. Posłała mu przepraszające spojrzenie.
— Niestety, muszę wracać do
szpitala.
— Jesteś bardzo obowiązkowa —
stwierdził. — Może pozwolisz się chociaż odprowadzić? — zaproponował.
Zgodziła się. Nie mógł wyjść z
podziwu, jak wiele znaczył dla niego choćby zwykły spacer w jej towarzystwie.
Od razu czuł się lepiej, jakby odnalazł właściwie miejsce. Czuł, że nie tylko
dłonie Haruno potrafiły leczyć.
— Jak to się stało, że kobieta bez
klanu zaszła tak daleko? — zagadnął w pewnym momencie wyraźnie ciekaw.
— A u was wszyscy są z klanów? —
zdziwiła się.
Właściwie tak. Suna miała swoje
niezbywalne zasady, które surowo zabraniały zwykłym cywilom na mieszanie się w
sprawy ninja. Potworna ujma na honorze wioski. Uznawano to za celowe osłabianie
sił militarnych. Ninja z Piasku byli od najmłodszych lat uczeni przez swoich
rodziców i to grubo przed zapisami do Akademii. Na cywili nikt nie tracił
czasu. Panowały zbyt ciężkie warunki.
— Dziwne podejście — skrzywiła się,
gdy wszystko opowiedział. — W każdym tkwi jakiś potencjał.
Wzruszył ramionami.
— Wychowałem się w innych czasach. —
przyznał. — Wachlarz twoich umiejętności wciąż mnie zaskakuje.
Uśmiechała się zawadiacko, po czym
szturchnęła go zaczepnie w bark.
— Wystarczyłoby jedno moje
uderzenie, aby w drobny mak roztrzaskać twoje marionetki — zapewniła dumnie.
— Taka pewna siebie jesteś? — uniósł
jedną brew, otwarcie ją oceniając.
— Oczywiście — wbiła w niego harde
spojrzenie. Na pewno nie zamierzała pierwsza spuścić wzroku.
— Musiałabyś najpierw nadążyć —
prychnął, drocząc się z nią.
— Żaden problem, dobrze opanowałam
tajniki taijutsu. Do tego nawet mnie nie zatrujesz. Mam antidotum, które sama
zrobiłam i to w sporych dawkach.
— Jesteś bezczelna! — obruszył się,
lekko ją popychając.
— Nie chciałbyś poznać mojej mamy —
powiedziała nagle rozbawiona. — Niby cywil, a wykazuje taki temperament, że
Tsunade by się nie powstydziła.
Zaśmiał się cicho.
— Może i racja — nie miał najmniejszej ochoty na prawdziwą
kłótnię. Był niemal pewien, że ogromna dziura w ziemi, którą dziś zobaczył na
zawsze pozostanie w jego pamięci.
Jego poglądy na temat cywili oraz
ninja z Konohy stawały się kruche niczym porcelana, którą ktoś nieopatrznie
zrzucił na ziemię.
***
Kiedy nadszedł dzień ich randki, z
zaskoczeniem odkrył, że trochę się stresuje. Mięśnie jego pleców pozostawały
niepokojąco napięte. Dłonie, którymi zawsze tak się szczycił, drżały lekko, co
całkowicie wykluczało jakąkolwiek precyzję w lalkarstwie. Skrzywił się, gdy
tylko spostrzegł reakcję własnego organizmu. Coś absolutnie niedopuszczalnego.
Przed udaniem się na miejsce wziął
prysznic, zjadł posiłek, ułożył staranniej swoje niesforne kosmyki. Wybrał też
bardziej schludny ubiór, choć nie tak bardzo oficjalny jak ten, przeznaczony na
spotkania dyplomatyczne. Zanim udał się we wskazane miejsce, wszedł jeszcze do
kwiaciarni i kupił niewielki bukiecik pomarańczowo-żółtych aksamitek.
Droga do baru w którym byli
umówieni, zajęła niewiele czasu. Gdy tam jednak dotarł, Sakura czekała już
niecierpliwie. W błękitnej, zwiewnej, lekko rozkloszowanej sukience za kolano
wyglądała pięknie, choć nie było to nic przesadnego. I dobrze, nie cierpiał
sztuczności.
— Spóźniłem się? — zapytał od razu.
— To nigdy mi się nie zdarza, wybacz, jeśli tak.
— Nie, skądże znowu. To ja wolałam
poczekać. Chciałam porozmawiać.
— Proszę, to dla ciebie — uśmiechnął
się, podając kobiecie bukiecik. Wcześniej jednak ucałował ją delikatnie w dłoń.
— Pięknie wyglądasz.
Podziękowała, a potem zawołała
właściciela lokalu, żeby ten przyniósł wazon z wodą. Postawiła go obok siebie,
co jakiś czas zerkając z szerokim uśmiechem na kwiaty.
Sasori rozejrzał się po lokalu. Nie
było w nim zbyt wielu ludzi, pewnie dlatego że właśnie mijała połowa tygodnia.
Całość wykończono w jasnych, pastelowych kolorach, a z głośnika dochodziła
spokojna, nastrojowa muzyka. Idealna do rozmowy bez konieczności podnoszenia
głosu.
Gdy przyszedł kelner zamówili po
pierwszym drinku i zestawie przekąsek.
Sakura spoglądała na niego badawczo,
jakby ciągle o czym intensywnie myślała. Krótkie paznokcie mimo swojej długości
zawzięcie stukały w drewniany stolik. Na czole pojawiła się niewielka
zmarszczka. Napiła się pierwszego łyka swojego napoju, aż wreszcie wypaliła.
— Ciągle na mnie patrzysz —
powtórzyła słowa, które słyszał już wcześniej. — A to może oznaczać tylko
jedno. Chiyo ci o mnie powiedziała. Szczerze jestem w szoku, bo obiecała, że
tego nie zrobi — wyglądała na wyjątkowo zmartwioną tym faktem. Jej kształtne
wargi wygięły się w mocnym grymasie konsternacji, co postanowiła przykrych
kolejnym łykiem drinka. — Nie martw się, twój sekret jest u mnie bezpieczny.
Wszelkie wyobrażenia Sasoriego
rozbiły się w drobny mak. Z początku uznał, że zauważyła jego pożądanie i
postanowiła je bardzo otwarcie odwzajemnić. Wyglądało jednak na to, że się
pomylił. Przynajmniej do pewnego stopnia. Gdy patrzył na nią teraz nie biło od
niej zwierzęce pragnienie, a raczej napięcie wynikające z… niepewności?
Zamilkła w oczekiwaniu na jego ruch. Widział jak bardzo się spięła, zupełnie,
jakby miał zadać mocny cios, którego się zresztą spodziewała.
— Niczego mi nie powiedziała, sam
znalazłem te informacje i to całkiem niedawno — zdecydował się odpowiedzieć,
czując, jak schodzi z niego całe powietrze.
— Zostawiła jakieś zapiski z tego
procesu? — zdumiała się Sakura. — Bardzo nieodpowiedzialnie.
— Całkiem sporo. Wiem, że nie
odwiedziłaś Suny tylko po to, aby mnie postawić na nogi.
— Nie, nie tylko dlatego —
potwierdziła. — Prowadziłyśmy wiele badań. Ale Sasori, to nie tak jak myślisz…
Patrzył jej w oczy. Ciągle wydawały
się przejęte i rozbiegane. Sakura analizowała każdy najmniejszy gest, który
wykonywał. Szczególną uwagę poświęciła jego dłoniom. Dopóki miała je na widoku,
zapewne czuła się bezpiecznie.
To spostrzeżenie dodatkowo
rozsierdziło go. Była taka miła i dobra przez cały czas. Udawała? Dlaczego
najpierw celowo rozbiła między nimi mur, aby teraz tak drastycznie się
zdystansować?
— Nie tak jak myślę? — prychnął
rozdrażniony. — Babka nie ufała mi, dlatego wolała pracować z tobą. Jakby tego
było mało ukrywała cię przed wnuczkiem, bo obawiała się, że zginiesz.
Na twarzy Sakury pojawił się szok.
Ruch warg sugerował, że chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie
zrezygnowała. Między nimi zapadła pełna napięcia cisza. Jedyne co dochodziło do
jego świadomości to spokojna melodia, która w tych okolicznościach tylko mu
przeszkadzała.
— Tak to odbierasz? — wydusiła z
siebie wreszcie. — To zupełnie nie tak.
— Nie muszę się domyślać.
Przeczytałem dziennik. Wiem, co uważała — odparował, a potem przysunął
kieliszek do ust. Alkohol smakował gorzko, prawie tak samo paskudnie jak jego
porażka.
— Nie wiem, co myślała czcigodna
Chiyo, ani jakie słowa zapisała w swoim dzienniku. Wiem jedynie, czego ja
chciałam — rzekła niepewnie. Jej głos drżał, a usta pozostawały lekko
rozchylone. Oddychała coraz szybciej.
Spojrzał na nią wymownie, milcząco
dając znak, żeby kontynuowała. Jakkolwiek czuł się zdradzony przez własną
babcię, ciekawiła go również perspektywa drugiej strony.
— Moje kolejne wizyty w Sunie były
formą zapłaty za ocalenie ci życia. Twoja babka nie opływała w luksusy, zresztą
nie obchodziły mnie pieniądze. Kochałam i dalej kocham wyłącznie wiedzę.
Minęła chwila, zanim w pełni
zrozumiał co takiego powiedziała. Ciepło, jakie go wówczas zalało, nie było
niczym przyjemnym. Poczuł, jakby ściany baru zaczęły zaciskać się wokół niego.
Do samego końca wierzył, że to głupi żart.
— Sprzedała ci tajemnice medyczne
Suny, w zamian za moje życie? — zapytał zdziwiony niemal szeptem.
O tym nie znalazł ani słowa w
zeszycie. Zamiast tego kolejne wzmianki tylko uwypukliły wszystkie zalety i
osiągnięcia Sakury. Po którymś wpisie z kolei poczuł się zwyczajnie gorszy od
niej w oczach własnej babki, co dotknęło go bardziej niż byłby gotów się do
tego przyznać, choćby sam przed sobą.
— Kochała cię dużo mocniej niż
cokolwiek innego, łącznie z własną wioską — zapewniła, zwisając głowę nad
stołem. Widział wyraźnie, że było jej wstyd.
— Ale nigdy nie powiedziała mi o
tobie, dlaczego? — drążył, chcąc poznać odpowiedź na wszystkie pytania.
— Może obawiała się, że mnie
zabijesz i zmienisz w lalkę. Nie wiem. Ale to ja poprosiłam, żeby nikomu nie
mówiła o prawdziwym celu naszych spotkań. Chyba… podskórnie czułam, że robię
coś niewłaściwego.
Miał mętlik w głowie. Najgorsze, że
nie myliła się ani trochę. Jeśli zaraz po przebudzeniu dostałby taką
informację, to zabiłby Sakurę szybciej, niż zdążyłaby czegokolwiek się
dowiedzieć. Sprzedawanie informacji o Piasku było surowo karane, zwłaszcza wśród
ludzi z jego pokolenia. Nie mógł uwierzyć, że babka zgodziła się na coś
takiego, tym bardziej że od lat przed tym incydentem zasiadała w Starszyźnie.
— Polubiłam bardzo Chiyo, to była
wspaniała kobieta. I stanę ponownie w jej obronie. Kochała cię. To co uczyniła,
jest chyba najlepszym dowodem - w hardym spojrzeniu Sakury dostrzegł stal.
Wyprostowała się, zyskując momentalnie aurę wojowniczki. — Na koniec moich
wizyt, żałowałam, że wymagałam takiej zapłaty. Widziałam, jak bardzo jej to
ciąży.
— To dlatego ten cały stres.
Uznałaś, że przybyłem cię zabić — podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
Pokiwała głową. Jej różowe kosmyki
kołysały się przy każdym ruchu. Musiał przyznać, że w jego oczach cokolwiek nie
robiła, kojarzyło mu się ze słodyczą i kobiecością.
— Ciężko mi o niej rozmawiać —
przyznała. — Wiem, że choć ocaliłam ciebie, to zachowałam się niesprawiedliwe
wobec niej. Wiele ryzykowała, aby spełnić moje warunki. Do tego jesteś wnukiem
staruszki. Czuję się zakłopotana całą sytuacją.
— Jednak mimo strachu, byłaś bardzo
miła dla mnie, dlaczego?
Znowu nie odzywała się dłuższą
chwilę. Zamiast tego wbiła spojrzenie w okno. Nie chciał jej pospieszać. Mimo
tego co dziś usłyszał, dalej uważał, że jest piękna. Nie straciła nic ze
swojego uroku. Wręcz przeciwnie pragnął Haruno coraz mocniej, zupełnie jakby
była najsłodszym, zakazanym owocem, jakiego mógłby kiedykolwiek posmakować.
— Wiesz… tak naprawdę nigdy cię nie
poznałam — zaczęła wreszcie. — Czytałam dużo o twoich osiągnięciach. Widziałam
nagie ciało i pielęgnowałam je. Kiedy przyszło co do czego, chciałam się
przekonać kim jest — oblizała delikatnie wargi, wpatrując się w niego dużymi,
skrzącymi się oczyma.
— Nagie? — uniósł jedną brew. — I
jak wyglądałem?
— Jak… trup. Wychudzony i szary —
opisała. Na twarzy kobiety malowało się takie skupienie, jakby faktycznie
próbowała przypomnieć sobie wszystkie detale.
— Niesamowicie zachęcająco —
ironizował. Zapił swoją gorycz równie gorzkim świństwem.
— Nie sądzisz, że ludzie decydujący
się na zostanie medykami, w ten czy inny sposób, czują fascynację względem
zwłok? — wypaliła nagle.
Mało brakowało, aby się zakrztusił.
Zaraz potem dotarł do niego nerwowy śmiech Sakury. Sam mimowolnie uśmiechnął
się pod nosem. Choć brzmiało to durnie, po głębszym zastanowieniu nie mógł nie
przyznać racji. Z pewnością obrzydzenie odpadało, a rodząca się gdzieś
podskórnie ciekawość, pozwala medykom na ciągły rozwój zawodowy.
— Boże, co ja plotę. Przepraszam
cię, Sasori — zaczerwieniła się w zakłopotaniu.
— Dalej jesteś zdenerwowana? —
spytał, patrząc głęboko w jej oczy. — Gdybym chciał, już bym zrobił co trzeba —
zapewnił.
— A trzeba? — głos kobiety był pełen
napięcia, niosła wyczekująco jedną brew. Czuł, jakby między nimi przeskakiwały
iskry. W głosie Haruno nie dopatrzył się już nawet cienia strachu.
— Raczej nie — uśmiechnął się
czarująco. — Oboje znamy swoje tajemnice, prawda? To powinno wystarczyć.
— Zniszcz lepiej ten dziennik —
zbliżyła się niebezpiecznie. Poczuł
delikatne perfumy oraz ciepły oddech w okolicy policzka. Ta nagła zmiana
zamroczyła go na chwilę.
— Dziękuję za ratunek — powiedział
niemal szeptem, nie odrywając oczu od twarzy medyczki. W zamyśleniu spoglądał na wargi, teraz lekko rozchylone.
Pokusa, aby je pocałować stawała się coraz silniejsza i jak bumerang wracała do
jego myśli.
— Nie jesteś wściekły — przyznała z
ulgą. — Myślałam, że ta rozmowa potoczy się inaczej. — odważyła się posłać mu
delikatny uśmiech.
— Jestem wściekły — wyznał. — Jednak
nie na ciebie. Bardziej chodzi o moją nieudolność — nigdy nie miał w ustach
papierosa, a mimo to, po wypowiedzeniu tego zdania, pomyślał, że chętnie by
zapalił. Potrzebował zająć czymś myśli, ręce, wargi i nie musieć ciągle walczyć
ze sobą.
— Nie dziękuj mi — powiedziała
łagodnie. — Dług dawno został spłacony.
Gdy to powiedziała, położyła swoją
dłoń na jego własnej. Nagłe uczucie ciepła zdziwiło go. Była taka delikatna,
jakby obawiała się, że wciąż może ją odrzucić. W jego głowie zrodziło się
jednak coś zupełnie przeciwnego. Zastanawiał się, czy zauważyła, że zaczął
szybciej oddychać. Chciał ujrzeć w oczach Sakury to samo pożądanie, które czuł
względem niej praktycznie od samego początku i które nasilało się z każdym
dniem.
— Wyglądasz tak młodo, Sasori. Kiedy
zobaczyłam cię pierwszego dnia, przez moment byłam pewna, że znów spróbowałeś
tego dokonać i tym razem się udało.
Kąciki ust powędrowały ku górze, gdy
zrozumiał w pełni, co właśnie powiedziała. Zdawała się go podziwiać.
— Próbowałem — przyznał się z pewnym
wahaniem. — Ale jak widzisz, nie umarłem. Do tego oddycham, jem i piję.
— Wiesz, osobiście uważam, nie ma
nic złego w chęci bycia nieśmiertelnym. Kiedy przybyłam do Suny i pokazano mi
ciebie, w jakimś stopniu… rozumiałam.
— Naprawdę? A nie pomyślałaś, że to
szalone? — przyjrzał się jej wyczekująco.
— Nie znam nikogo, kto nie byłby
szalony, Sasori — odparła. Zbliżyła się do niego tak mocno, że jej usta
znalazły się parę milimetrów od jego. Znów poczuł ciepły oddech na twarzy. —
Naruto i Sasuke są absolutnymi szaleńcami.
— A ty? — zapytał cicho, czując jak
powoli traci panowanie nad sobą. Jej oczy kryły w sobie jakieś niewypowiedziane
wyzwanie.
— Szaleństwo w odpowiednim
towarzystwie tylko się mnoży — oznajmiła zagadkowo i posłała mu kuszący
uśmieszek, a może tylko on pragnął to
tak interpretować.
— Opowiedz mi o sobie Sakuro —
poprosił, ostatkiem sił walcząc, żeby się na nią nie rzucić.
Odsunęła się, przekrzywiając lekko
głowę. Miał wreszcie przestrzeń na wzięcie pełnego, orzeźwiającego oddechu.
Choć teraz nie pamiętał, jak go wykonać. Zamiast tego zamówił kolejny koktajl.
Mówiła więc o wszystkim. Jak
znalazła się w Akademii. Przyznała do swojej fascynacji najmłodszych Uchihą.
Streściła pierwsze misje, opowiedziała egzamin na chunina ze swojej
perspektywy. Gdy doszła do pewnego fragmentu, zyskała jeszcze więcej jego
szacunku.O ile było to w ogóle możliwe.
— Stanęłaś naprzeciwko Gaary, jako
bezbronna dziewczynka, mając tylko kunai w ręku? — uniósł brwi.
— Nie czułam się wtedy bezbronna.
Miłość dziwne rzeczy robi z człowiekiem — zaprzeczyła stanowczo. Wzrok miała
nieobecny, jakby nieprzerwanie grzebała we własnych wspomnieniach. — Do dziś
nie rozumiem, czemu mnie nie zabił. Nosił się z takim zamiarem, a jednak… wciąż
żyję.
— Gaara to specyficzna osobistość —
przyznał. — Nawet ja nie jestem w stanie do końca go rozszyfrować.
Potknęła, po czym kontynuowała
opowieść. Gdy doszła do lekarskiej praktyki, zaciekawił się najmocniej.
Niewiele trzeba było, aby rozpoczęli konwersacje na tematy im najbardziej
bliskie, czyli o nowinkach w świecie medyków, książkach specjalistycznych, różnych
eksperymentach, czy opowieściach o tym, jakie ciężkie przypadki spotkali na
swojej drodze zawodowej.
Była taka młoda, a jednak
niesamowicie doświadczona. Jako czterdziestolatek wiedział niewiele więcej od
niej, co przyjął z lekkim wstydem. Na szczęście udało mu podzielić
informacjami, o których nie widziała.
— Jak to możliwe, że Gaara wciąż nie
śpi? Badałeś go kiedyś pod tym kątem? — spytała podekscytowana.
— Oczywiście. Według mnie każdy
jinchuriki mógłby nigdy nie spać.
— Naprawdę? — emocje buzowały w niej
na tyle, że momentalnie wstała, aby zaraz usiąść z powrotem.
Zaśmiał się cicho pod nosem. Sakura
magazynowała w sobie mnóstwo energii. Jej żywiołowość, gdy coś ją zaciekawiło,
bawiła go i rozczulała.
— Sen służy regeneracji, a ogoniaste
są w stanie uleczać swoje naczynia w całości. Gdy użytkownik zbliża się do
granic wyczerpania, wtedy następuje mimowolne przekazanie energii potrzebnej do
przetrwania.
— Naruto śpi jak zabity i mógłby być
nieprzytomny przez pół doby — zabrzmiała dość sceptycznie, ale nie kłóciła się.
— Najpierw trzeba do tej granicy
wyczerpania dojść, a to nigdy nie jest zbyt przyjemne dla użytkownika. Shukaku
realnie zagrażał życiu Gaary, kiedy ten spał, więc po prostu mu snu zakazano.
Bez wątpienia ogromnie się z tym męczył jako dziecko, ale teraz wszystko stało
się kwestią przyzwyczajenia. Ma ciągle podłączone paliwo.
— Naruto by nigdy na to nie poszedł
— wzruszyła ramionami. — Chyba że ktoś ofiarował by zapłatę w nielimitowanym
ramenie.
Czas płynął szybko, a oni upijali
się coraz bardziej. Bóg wie, czy większą rolę odegrał alkohol, czy też właściwe
towarzystwo.
Sasori dostrzegał wyraźnie, jak
Sakura dotyka go niby przypadkiem. Zdarzało się to coraz częściej. W ogóle
przestał się opierać. Kiedy szła z kolei do łazienki, przejechała paznokciami
po całej długości jego ręki. Od razu przeszły go dreszcze.
Była taka młoda. Błyskotliwa.
Interesująca. I cholernie zdecydowana. Z trudem zacisnął zęby, gdy po którymś
drinku odważne obrazy poczęły zalewać mu głowę. Kto tu stał się czyją ofiarą?
Zastanawiał się, z całych sił próbując zapanować nad krwią w żyłach.
— Sasori-danna — wyszeptała mu
wprost do ucha, kiedy stanęła nad nim. — Chodźmy na zewnątrz, zapłaciłam już
rachunek.
Nawet nie pamiętał, kiedy zaczęła
się tak do niego zwracać. Ale szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko.
***
Mroźne powietrze tylko w niewielkim
stopniu pomogło mu otrzeźwieć. Z kimś takim jak Sakura u boku, ciężko było
skupić się na czymkolwiek innym. Szła zdecydowanym krokiem i przez cały ten
czas trzymała go za rękę, wyraźnie prowadząc ich oboje w tylko sobie znane
miejsce.
Kiedy jego umysł zyskał już trochę
na ostrości, zsunął z ramion skórzaną kurtkę. Bez zadawania zbędnych pytań,
okrył nią szczelnie Sakurę, żeby nie zmarzła.
— Sasori-danna — znów usłyszał jej
kojący głos w ciemności. Widział niewyraźnie, jak opatula się nowo nabytym
okryciem i wyczuwa jego perfumy. Zmrużyła powieki i mruknęła rozkosznie.
Nie minęła chwila, a kobieta dalej
kontynuowała swój spacer, prowadząc go za rękę. Nie pamiętał ile tak szli, ale
cały świat zakrzywił się, a poczucie czasu gdzieś uleciało. Krew tak szybko
przepływała przez żyły lalkarza, że zaczęło dzwonić mu w uszach.
Zorientował się, że zaprowadziła ich
do lasu. Znaleźli się na niewielkiej polanie, która graniczyła z jeziorkiem.
Księżyc tak mocno odbijał się od tafli, że Akasuna widział Sakurę teraz bardzo
wyraźnie. W nocnym świetle wyglądała niczym anioł, symbol jego zguby, choć tak
naprawdę wyrwała go z objęć śmierci.
— Podziwiam cię Sasori-danna —
powiedziała, znajdując się kilka milimetrów od jego twarzy. — Pokaż mi kiedyś
część swojego świata. Błagam.
Przejechał opuszkiem po jej
ciepłych, miękkich wargach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie prosiła tylko
o to. Gdy zaczęła delikatnie muskać jego palec, a na wargach wyczuł koniuszek
języka, przez kilka sekund wpatrywał się w kunoichi niczym w dzieło sztuki.
— Dostaniesz wszystko czego
zapragniesz, laleczko — wypowiedział wprost do ucha Haruno, czując jak cała
drży. — Przysięgnij jedynie, że od teraz należysz wyłącznie do mnie — przygryzł
delikatnie płatek jej ucha.
Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła
powietrze, po czym złapała się mocno jego koszulki, najpewniej żeby nie upaść.
— Sasori-danna, przysięgam.
Wtedy to zobaczył. Oczy ogromne i błyszczące. Widział w nich
wszystko, czego potrzebował. Pragnienie, pożądanie, nieme błaganie, a także
obietnicę całkowitej uległości. W ogóle się go nie bała, ani nie miała żadnych
wątpliwości.
Wpił się w jej usta gwałtownie i
mocno. Czuł, jakby czekał na tę chwilę całe życie. Do tej pory nic nie
wzbudziło w nim tak ogromnej potrzeby. Sam zbytnio nie rozumiał, dlaczego to
właśnie przy Sakurze zrodziła się cała gama gorących emocji.
Przylgnęła do niego całym ciałem,
zupełnie jakby pragnęła, aby stali się jednością. Prawą ręką zaczęła tarmosić
mu włosy. Szarpiąc z wyczuciem za kosmyki niesamowicie go pobudzała, a
pocałunki oddawała z równą żarliwością. W chwilach, gdy odrywał się od niej,
żeby zaczerpnąć powietrza, zaraz na powrót odnajdywała właściwą drogę.
Dość szybko zerwała z ramion kurtkę
i rzuciła za siebie. Nie przerwała nawet namiętnych pocałunków. Zaczęła za to
wsuwać swoje zgrabne dłonie pod jego koszulkę, wywołując dreszcze. Paznokciami
wytrwale znaczyła śnieżkę swojej wędrówki. Czuł każdy ruch. Najmniejszy ślad,
jaki pozostawia. Nie potrzebując większej zachęty, niemal zdarł z siebie
materiał.
Odsunęła się od niego na chwilę,
żeby ponapawać się tym widokiem. W oczach kunoichi dostrzegł niesamowity głód.
Bez najmniejszego ostrzeżenia, rzuciła się do przodu i obsypała go mnóstwem
pocałunków, zupełnie jakby nie mogła pozwolić sobie na pominięcie żadnego
skrawka ciała. Gdyby nie zaparł się wystarczająco nogami, polecieliby na trawę.
Zamknął oczy, ciesząc się tą chwilą.
Obiecał dać jej wszystko, czego tylko zapragnie. A chciała właśnie jego. Myśl
ta całkowicie zawładnęła Sasorim, potęgując obsesję.
Obiema dłońmi zaczął błądzić po placach i
talii kochanki. Zdecydowanym ruchem podciągnął do góry sukienkę, a gdy poczuł
wilgotny materiał majtek, natychmiast je zerwał. Sakura była tak cudownie
podniecona. Jęknęła przeciągle, kiedy tylko wsunął trzy palce do jej wnętrza,
poruszając nimi z wyczuciem. Robiła się coraz bardziej mokra, a dźwięki, które
z siebie wydobywała, okazały się najwspanialszą melodią dla jego uszu.
— Pragnę cię, Sasori-danna —
wyznała, ciężko przy tym dysząc.
— Wiem, laleczko — odparł z
uśmiechem, podgryzając jej górną wargę. Nie potrafił ukryć tej radości i
ekscytacji, która zaczęła przejmować kontrolę.
Oderwał się od niej. Sprawnym ruchem
zdjął sukienkę i rzucił gdzieś za siebie. Podobnie postąpił ze stanikiem.
Stała przed nim teraz niemal
zupełnie naga, oświetlona jedynie światłem księżyca.
— Jesteś piękna — rzekł,
przyciągając Sakurę znów do siebie. Tym razem jednak jego usta zaczęły pieścić
piersi. Ssał je, podgryzał, pobudzał ruchami języka. Małe, ale kształtne i
jędrne idealnie wpasowywały się w jego gusta.
Wiła się niczym kotka, pojękując
cichutko. Nie pamiętał nawet, w którym momencie rozprawiła się z zamkiem jego
spodni i bokserkami. Kiedy jednak poczuł na przyrodzeniu kobiecą dłoń, zupełnie
oszalał. Zdecydowanym ruchem ujął ją za pośladki i podrzucił do góry, jakby nic
nie ważyła. Ta od razu oplotła go swoimi nogami wokół bioder.
Pierwsze kilka ruchów wykonał bardzo
powoli, ale głęboko. Rozkosz malująca się na
twarzy Haruno była najlepszą nagrodą, jaką mógł otrzymać. Niedługo
później słodki głos kochanki wypełnił całą polanę, a gdy przyspieszył wgryzła się mu w szyję, żeby stłumić okrzyk.
Był pewien że ślad pozostanie na długo. Uczyniła z niego swoje trofeum.
Czuł, jak wszystkie mięśnie Sakury
napinają się, a plecy wyginają w łuk. Trzymał kunoichi z całej siły, jednak gdy
zwiotczała w jego ramionach i dyszała ciężko, puścił ją. Nie krzyknęła, jakby
potrafiła czytać w myślach i wiedziała doskonale, co zaraz nastąpi.
Nici chakry oplotły całe jej ciało.
Najpierw całkowicie zamortyzowały upadek, żeby w następnej chwili przejąć
kontrolę nad wszystkimi kończynami. Sakura ze spokojem obserwowała, jak jej
nogi powoli rozszerzają się i zginają w kolanach. Dłonie samoistnie splatają ze
sobą i wędrują nad głowę. Nie walczyła, wiedział, że nie chce tego przerywać.
Była nim pochłonięta, tak samo jak on nią.
— Sasori-danna — powiedziała
ochryple. — Cholernie seksowny z ciebie lalkarz.
— To dopiero początek — posłał
kobiecie drapieżny uśmieszek.
Wbił się w nią szybko i bez
uprzedzenia. Za pomocą chakry z jednej dłoni, całkowicie pozbawił Sakurę
możliwości ruchu. Drugą z kolei zablokował jej usta, aby stłumić krzyk.
Spojrzenie kunoichi wyrażało wszystkie emocje. Widział jak jej wzrok topnieje
pod wpływem jego zdecydowanych pchnięć, a gdy patrzyli sobie w oczy, niemal bał
się, że ta kobieta spali go na popiół.
Była niesamowicie mokra, ciasna i
ciepła. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, za sprawą jego dotyku. Fakt, że
teraz całkowicie od niego zależała, niesamowicie go podniecał. Słodka, mała,
bezbronna Sakura, należała teraz wyłącznie do niego.
Zacisnął wolną rękę wokół szyi
kunoichi, lekko ją podduszając. Nie chciał zrobić Sakurze krzywdy. Tętno jakie
wyczuł pod palcami, było ogromne. Niemal odbierał to pulsowanie we własnym
ciele. Połączenie nićmi chakry tylko potęgowało to wrażenie. Było mu tak
dobrze, że pod żadnym pozorem nie chciał tego kończyć. Upajanie się nią,
odbieranie każdym zmysłem było niesamowicie uzależniające.
— Jesteś boginią — wyszeptał w usta
kochanki, aby w następnej chwili złożyć na nich namiętny pocałunek.
Zaraz potem wyszedł z niej
niechętnie. Czuł, że musi odzyskać władzę nad własnym oddechem. Zaczynało
kręcić mu się w głowie. Poprawił jednak kontrolę chakry, umocnił połączenie
między nimi, a kolejnymi precyzyjnymi ruchami palców, sprawił, że Sakura poruszyła
się zgodnie z jego wolą. Znów nie odnotował choćby najmniejszego oporu.
Po chwili klęczała przed nim,
opierając się stabilnie na kolanach i przedramionach. Niczym wzorowa marionetka
odpowiadała na każdy gest swojego pana. Drugi raz zablokował jej możliwość
ruchu, jednocześnie wchodząc w nią zdecydowanie od tyłu.
Wolną dłonią chwycił różowe kosmyki
i pociągnął za nie mocno. Jęk, który usłyszał w odpowiedzi, wywołał falę
dreszczy. Uwielbiał władzę, którą mu oddała. Jej pośladki uderzające rytmicznie
o jego podbrzusze niesamowicie mu się spodobały. Podarował jej kilka klapsów w
ramach nagrody, po czym zwiększył tempo.
Nie musiał się nawet zatrzymać, aby
wydać kolejne polecenie. Sterowanie od zawsze było dla niego dziecinnie proste.
Teraz poruszał palcami niemal automatycznie. Nici chakry naprężyły się. Prawa
dłoń Haruno oderwała się od ziemi, aby następnie trafić między nogi. Kiedy
zyskał pewność, że znajduje się na łechtaczce, kolejnymi gestami wywołał
odpowiednią reakcję.
Nie wiedział teraz twarzy swojej
kochanki. Mógł się jednak założyć, że maluje się na niej wyraz zaskoczenia.
Dźwięki, które słyszał stały się gwałtowne i urywane, jakby miała problem z
nabraniem powietrza. Domyślał się, że dojdzie za parę chwil.
— Szybciej, kochanie — powiedział
lekko zachrypniętym głosem. — Wiem, że ci się podoba.
Kolejne naprężenie nici, wywołało
uśmiech satysfakcji na jego twarzy. Kontrolował ją w zupełności i dawał
rozkosz, od której szalały zmysły. Sam też przyspieszył.
— O kurwa — usłyszał, czując
jednocześnie, jak leżące pod nim ciało spina się, a soki kobiety zaczynają ciec
po rozgrzanych udach.
Poruszał się teraz powoli, miarowo,
jakby z czułością, chcąc przedłużyć wszystkie doznania, a Haruno drża łaprzy
każdym ruchu. Nie wychodząc z niej, zaczął składać powolne, delikatne pocałunki
wzdłuż kręgosłupa. Wolną dłonią odnalazł pierś i masował palcami nabrzmiały
sutek. Z zadowoleniem odnotował, że jej organizm wciąż na niego entuzjastycznie
reaguje.
Pragnął pochłonąć ją całą, a myśl o
jakiejkolwiek rozłące bolała niemal fizycznie.
Zrobił to jednak. Rozdzielili się, a
Sasori szybko postawił na nogi wciąż spętaną Sakurę. Niczym posłuszna kukiełka
podążyła za nim, dopóki nie rozkazał zaprzeć się mocno rękami o najbliższe
drzewo. Zaszedł ją od tyłu, a żeby ułatwić sobie dostęp, wymusił uniesienie
jednej nogi.
Niewiele brakowało mu do osiągnięcia
całkowitego szaleństwa. Kunoichi w każdej pozycji wygląda obłędnie, pobudzała
jego zmysły i cudownie się na nim zaciskała.
Z początku wykonywał ruchy wyważone
i płynnie, niemal się z nią scalając. Miała tak gorącą, rozpaloną do
czerwoności skórę, że go parzyła, choć to pewnie jego zmysły nabrały nagle tak
niespotykanej dotąd wrażliwości.
Korzystając z możliwości pieścił
płatek jej ucha i każdą z piersi na zmianę, choć musiał przyznać, że robił to z
coraz większym chaosem i pośpiechem. Logiczne myślenie ginęło w coraz gęstszej
mgle wywołanej zwierzęcym pożądaniem.
Po raz kolejny przyspieszył,
rezygnując już z całkowitej kontroli. Wszystkie nici zerwały się jednocześnie,
a Sasori zwiększając tempo jeszcze bardziej, przyciągnął do siebie Sakurę.
Czuł jak ogarnia go desperacja. Odwrócił
jej twarz w swoją stronę, a następnie pocałował namiętnie resztkami sił.
Spełnienie przyszło kilka chwil później i było tak silne, że musiał stłumić
krzyk, przygryzając wargi.
Czując, jak Sakura zaciska się na
nim, żeby dodatkowo zwiększyć jego rozkosz, prawie upadł na ziemię.
— Sasori-danna — dotarł do niego
błagalny, pełen podniecania ton. — Zrób to ze mną raz jeszcze.
Kobieta delikatnie odwróciła się w
jego kierunku, po czym pogłaskała z czułością lewy policzek. Jej spojrzenie
pozostało rozmyte, jakby rozmarzone.
Pocałowała go w usta, a następnie
zeszła na brodę, aby zatrzymać się dłużej w zagłębieniu szyi. Jej język był
przyjemnie ciepły, a wargi delikatne i miękkie. Nie przerywając pieszczoty
przylgnęła do niego, mocno przyciskając swoje cudowne piersi do jego klatki
piersiowej.
Znów poczuł szybciej bijące serce.
Tym razem należało ono do niego. Gdy wsunęła swoją rękę między nich, a jej
palce zacisnęły się z wyczuciem na penisie, machinalnie odrzucił głowę do tyłu.
Każdy ruch Sakury był idealny, zupełnie jakby potrafiła czytać mu w myślach.
Miał ochotę poddać się temu, rozkoszując każdym najmniejszym gestem. A ona
wciąż nie przerywała, zmieniając co jakiś czas tempo i ślizgając się na całej długości.
Z
gardła Sasoriego wydobyło się zniecierpliwione warknięcie. Gwałtownie
oderwał ich od siebie. Z dłoni lalkarza na powrót wystrzeliły nici chakry.
Obwiązał nimi kobietę, jakby była najcenniejszym skarbem Na tyle mocno, że
Sakura na moment straciła oddech. Z pewnością pozostawi to na jej ciele ślady.
Pamiątkę tej nocy.
Kilka szybkich ruchów sprawiło, że
na nowo stała się jego laleczką, a każda kończyna wykonywała choćby
najdrobniejsze polecenia. Usiadł na trawie w lekkim rozkroku, po czym skierował
kunoichi prosto na siebie.
— Chodź do mnie — rozkazał,
wykonując przy tym ruch palcami. Jednocześnie jego rozbiegane, pełne
zniecierpliwienia spojrzenie próbowało zapamiętać każdy fragment jej ciała na
tyle dokładnie, żeby móc odtwarzać ten obraz z pamięci.
Wiedział, że stała się jego
własnością, choćby na tę konkretną noc. Zauważył rumieniec na policzkach, kiedy
spuściła wzrok onieśmielona jego bezczelnością.
— Patrz mi w oczy, Sakuro —
wyszeptał, gdy tylko na nim usiadła.
Tym razem ręce Haruno związał za
plecami, a następnie delikatnym szarpnięciem nici odchylił jej ciało do tyłu.
Była taka piękna. Jego cudowna kochanka przywodziła na myśl sztukę. Odpowiadała
mu w każdym calu.
Znów poczuł, że są ze sobą złączeni.
Nie mógł i nawet nie chciał powstrzymać westchnienia przyjemności. Znajdowała
się tak blisko, gotowała spełnić wszystkie jego pragnienia. Gdy poruszała się
wpierw powoli i rytmicznie, zrozumiał, że na powrót opanowuje go pożądanie i
byłby gotów pieprzyć się z nią do białego rana.
Uniósł jej podbródek, gdy spuściła
wzrok. Uwielbiał na nią patrzeć. Podniecało go wszystko, co robiła. Pospieszny
oddech, błyszczące oczy, seksownie zwichrzone włosy, rozchylone usta, urywane
jęki rozkoszy, jego imię sapane prosto do ucha.
Trafił do raju, z którego nie miał
zamiaru uciekać.
Zwiększył tempo, gdy spostrzegł, że
jej oddech stał się bardziej urywany, a jęki głośniejsze. Chakra, którą byli
złączeni, aż falowała. Wziął w usta jeden z jej sutków i zaczął kreślić
językiem kółeczka. Chciał, żeby czuła jego obecność jak najmocniej.
— Szybciej — wydyszała ciężko.
Uśmiechał się w duchu. Nie musiała
mu dwa razy powtarzać. Dziękował sobie w duchu, że już lata temu opanował
sztukę lalkarstwa. Sterowanie jedną tylko Sakurą było banalne, a dostarczało im
obojgu niesamowitych emocji.
Kiedy po raz kolejny mocno zacisnęła
się na nim i zaczęła drżeć, zatkał jej usta pocałunkiem. Sam potrzebował raptem
kilku dodatkowych pchnięć, żeby dojść w niej ponownie. Przyjemne pulsowanie na
kilka chwil odebrało mu zdolność myślenia.
— Tego chciałaś? — spytał
zachrypniętym głosem, kończąc swoją technikę. Haruno opadła na niego niemal
bezwładnie.
— Tak — usłyszał przytłumioną
odpowiedź. Poczuł, jak daje mu całusa w sutek. Uśmiechnął się mimowolnie. —
Bolą mnie wszystkie mięśnie. Chyba nie dam rady wstać.
— Mogę wziąć cię na ręce. Powiedz
tylko gdzie mieszkasz — zaproponował, głaszcząc przy okazji jej włosy.
***
Wspomnienie tego spotkania wciąż
pozostawało w nim żywe, mimo upływu kolejnych dni. Szczerze wątpił, że kiedyś
miałoby się to zmienić. Satysfakcja wynikająca z osiągniętych rezultatów
wypełniała go całego, niemal utrudniając robienie czegokolwiek innego. Nie
poznawał sam siebie, obsesja zdawała się wyłącznie rosnąć. Podobną euforię czuł
jedynie przy wielokrotnych próbach stania się marionetką, choć nawet one nie
oddawały całej głębi jego obecnych odczuć. Gdy przeprowadzał eksperymenty
zawsze był sam. Teraz jednak całe równanie dotyczyło również drugiej osoby -
kobiety o niesłychanych zdolnościach, inteligencji oraz uporze. Poza tym Sakura
również miała swoją ciemną, niebezpieczną stronę, którą obiecał sobie wydobyć.
Głęboko wierzył, że fascynacja jego przypadkiem, brak oceniania, ukrywanie
przed Tsunade trucizny czy też zainteresowanie marionetkami ma swoje źródło w
mroku, który posiadała. Sasori nie wierzył zresztą w istnienie wyłącznie
dobrych ludzi. Pociąg do rzeczy kontrowersyjnych od zawsze towarzyszył człowiekowi, który nie potrafił,
bądź nawet nie chciał, odrzucić własnych pragnień.
W jego interesie nie było jednak
nadużywanie zaufania Sakury, więc po tym jak pomógł jej się ubrać, zaniósł do
domu i położył do łóżka. Potem po prostu wyszedł.
Nie zaprosiła go na noc - na co
zresztą nie liczył - a zmęczenie jakie widział w jej oczach, niemal go
rozczuliło. Wiedział, że nie spowodował tego przede wszystkim alkohol, a raczej
zmęczenie wywołane ciągłym życiem w biegu.
Zaintrygowało go jednak jedno małe
odkrycie. W świetle lampy sufitowej dostrzegł, że między piersiami Sakury
widniała paskudnie wyglądająca blizna. Tak jak przypuszczał, jej kontynuacja
znajdowała się na plecach. Całość wyglądała, jakby ktoś przebił Sakurę na
wylot. Uniósł brwi, ale nie odezwał się. Szczerze wątpił, czy by mu
powiedziała. Przynajmniej nie teraz, opanowana zmęczeniem na tyle, że niemal
zasypiała mu w rękach.
Nie widzieli się przez kolejne dni.
Spotkania dyplomatyczne również straciły na intensywności. Obserwował Haruno z
ukrycia, przyjmując to za swoją uspokajającą rutynę. Zachowywała się w pełni
normalnie. Nie wyglądało, jakby dręczyły ją wyrzuty sumienia. Wzięła się do
pracy, od czasu do czasu zamieniając parę słów z przyjaciółmi, których jak się
przekonał, miała całkiem sporo. Najczęściej rozmawiała z Naruto oraz dziewczyną
imieniem Ino, co akurat dał radę podsłuchać.
— Zamierzasz się w końcu odezwać? —
zaczepiła go któregoś razu, gdy mijali się na chodniku.
— Mógłbym spytać o to samo — uniósł
delikatnie kąciki ust. — Uznałem, że nie będę się narzucać.
Prychnęła wyraźnie rozbawiona.
Przyłożyła palec do ust. Musiał przyznać, że nawet w takich małych gestach
wypadała cholernie seksownie.
— Wiem, że mnie obserwujesz, Sasori
— powiedziała, w głosie jednak nie wyczuł najmniejszych oznak niepokoju.
— Już nie danna? Szkoda — teatralnie
westchnął, pozwalając sobie na aluzje do ich ostatniego wspólnego wieczoru.
Przez jej twarz przebieg drobny
skurcz, a policzki się zaczerwieniły. Zaraz na powrót zyskała opanowanie.
— Wyjątkowe okoliczności wymagają
specjalnego traktowania — stwierdziła zadziornie. — Teraz się w takich nie
znajdujemy.
— Skoro wiedziałaś, co robię, tym
bardziej mogłaś dać znak. Mężczyzna nie powinien być nachalny — wzruszył
obojętnie ramionami.
— Ale obserwowanie jest już w
porządku? — mruknęła i przekrzywiła lekko głowę.
— Najwyraźniej, skoro nie jesteś na
mnie zła — odparł. — Zresztą, byłem bardzo kulturalny i nie przeszkadzałem.
Zaśmiała się ponownie. Czuł, że już
całkowicie się poddała i odpuści ten temat.
— Chcę się znowu z tobą spotkać —
stwierdziła, a jej oczy w jednej chwili rozbłysły kilkoma odcieniami zieleni.
Wyglądała na podekscytowaną. — Pora żebyś dotrzymał danego mi słowa.
Zdumiał się, nie wiedział z
początku, co właściwie miała na myśli. Kiedy jednak wskazała zdecydowanym
ruchem na jego plecy, zrozumiał. Prawie zawsze dzierżył na swoich barkach jedną
z marionetek. Pozostałe pieczętował w zwojach.
Pokaż mi kiedyś część swojego świata. Błagam.
Wspomnienie słów Sakury, które
wypowiedziała wówczas podnieconym, lekko dyszącym głosem, wywołało przyjemne
mrowienie wzdłuż kręgosłupa.
— Kiedy? — spytał, celowo obniżając
trochę ton.
— Najlepiej dziś — odparła
natychmiast.
— Cudownie — uśmiechnął się. — I tak
długo musiałem na ciebie czekać.
Tym razem zaprosiła go do siebie.
Znów znalazł się w jej salonie, jednak dopiero teraz poświęcił mu więcej uwagi.
Całość była utrzymana w dość minimalistycznym stylu, choć z pewnością Sakura
nie mogła narzekać na brak środków do życia. Pokój wykończony odcieniami
śnieżnej bieli oraz mocnej, krwistej czerwieni od razu przyciągał uwagę. Mimo
drogich mebli nie zauważył zbyt wielu rzeczy osobistych ani tym bardziej
bałaganu. Musiała mieć je albo skrzętnie pochowane, albo naprawdę spędzała w
domu niezbyt wiele czasu.
Po zaproponowaniu mu czegoś do picia
- odmówił - rozsiadła się wygodnie na skórzanej, czerwonej kanapie, a następnie
założyła nogę na nogę. Skojarzyła mu się z dumną królową na włościach.
Nie tracąc więcej czasu, zdjął swoją
ulubioną broń z pleców. Kilka zwojów wyjął z kieszeni płaszcza, po czym położył
je na białym stoliku. Widział, jak Sakura zamiera w oczekiwaniu, na to co
nastąpi dalej. Szybkim ruchem odwinął kukiełkę z bandaży, a wybrany zwój
otworzył, wykonując pieczęć za pomocą dłoni. Po chwili, dzierżył już dwie
najbliższe mu osoby.
Pokój rozbłysnął lekkim światłem,
gdy złapał je nićmi chakry i zaczął spokojne poruszać.
Sakura patrzyła na to wszystko
wyraźnie zafascynowana. Jej usta rozchyliły się lekko. Oczy rozbłysły radosnymi
iskierkami.
— Wcześniej miałam do czynienia
wyłącznie z marionetkami Kankurou, te są… inne — oznajmiła, przybliżając się
ostrożnie.
— Wszystkie jego zabawki były tak
naprawdę moje — poinformował, unosząc delikatnie kącik ust. — On nie potrafi
tworzyć.
Haruno pokiwała ze zrozumieniem
głową, nie wygłaszając żadnego komentarza. Dostrzegł, że jej zainteresowanie
nie słabnie. Wciąż lustrowała jego dzieła uważnym, wręcz analitycznym
spojrzeniem, jakby chciała zrozumieć sens i użyteczność każdego łączenia.
— Mój ojciec i moja matka — kilkoma
ruchami palców sprawił, że znaleźli się oni blisko dziewczyny, po czym ułożył
ich palce na jej szczupłych ramionach.
Nie wystraszyła się.
— Ojciec i matka — powtórzyła cicho.
— Chcesz powiedzieć…
— Tak — rzekł, zanim zdążyła
dokończyć zdanie.
— Są piękni, Sasori — przyznała.
Pogłaskała oboje bardzo delikatnie, a na jej twarzy pojawił się szeroki
uśmiech. — Jesteś wielkim artystą.
Jej entuzjazm i zrozumienie uciszyły
go bardziej niż był gotów przyznać. Poruszył marionetkami na tyle, że teraz
każda bardzo uważnie wpatrywała się w Sakurę.
— Musiałeś ich mocno kochać —
stwierdziła z wyraźnym smutkiem w głosie. — Bardzo mi przykro.
— Kochałem — przyznał. — Ale
lalkarstwa uczyłam się głównie dla nich. Nie wiem, kim mógłbym zostać, gdyby
sprawy przybrały inny obrót.
Pokiwała głową, wciąż głaszcząc
kukiełki. Było w tym coś tak urokliwego i ciepłego że zamarł na chwilę,
wpatrując się w kunoichi niczym w obraz.
— Dokonałeś czegoś niesamowitego —
odezwała się wreszcie. — Są idealnie zachowani, a przecież odnalazłeś ich ciała
dopiero po latach.
— Musiałem włożyć w to trochę pracy,
faktycznie — pochwalił się dumnie. — Ale nie wyobrażam sobie potraktowania
własnych rodziców po macoszemu.
— Teraz zawsze są przy tobie i
chronią cię. Jestem pewna, że gdyby mieli możliwość się tego dowiedzieć, byliby
szczęśliwi.
Był oczarowany Ta kobieta zdawała
się nie mieć wad, a może to on nie chciał ich w ogóle dostrzegać. Świadomość
obcowania z takim człowiekiem wewnętrznie uspokajała.
— Przyniosłem dla ciebie prezent —
wyznał. Zakończył technikę, a lalki oparł o najbliższą ścianę. Następnie
sięgnął po kolejny zwój.
— Prezent? — wyglądała na szczerze
zdumioną.
Gdy uwolnił zawartość, w pokoju
pojawiała się malutka, drewniana kukiełka. Nie przypominała człowieka.
Brakowało jej wyrazistych rysów twarzy. Mimo to cała niezbędna anatomia,
ruchomość stawów zostały skrupulatnie odwzorowane.
— Na takich maleństwach uczyłem się
jako dzieciak.
— Nie mogę tego przyjąć — przyznała
gorzko, a jej twarz wykrzywił grymas smutku.
— Dlaczego? — spytał, wyraźnie
zaskoczony jej nagłą reakcją.
Zamilkła na moment, walcząc ze
łzami. Jej ciężki oddech zabrzmiał niesłychanie głośno w tej pełnej napięcia
ciszy. Przetarła oczy dłonią. Wciąż wpatrywała się w drewniane cudeńko, jakby
intensywnie nad czymś myśląc.
— To miłe… ale, nie dam rady mieć w
domu niczego, co ma związek z czcigodną Chiyo. Nie po tym ile czasu z nią
spędziłam.
— Uczyła mnie na podobnych modelach,
ale z tym nie ma nic wspólnego. To co trzymasz, sam wyrzeźbiłem. Dla ciebie —
powoli usiadł obok na kanapie, jakby nie chcąc jej wystraszyć.
— Stworzyłeś tę kukiełkę będąc
tutaj? W kilka dni? — szok malujący się na jej twarzy, wydał się mu uroczy. —
Nie wiem, Sasori. Ja chyba nie zasłużyłam na taki prezent.
Obracała go delikatnie w palcach,
przyglądając się wszystkim szczegółom. Oczy miała rozbiegane. Wydawała się
troszkę zestresowana.
Mimo że kukiełka nie przypominała
ludzkiego ciała, chciał, żeby była starannie wykończona. Wiele czasu spędził na
struganiu, wyważaniu i łączeniu poszczególnych elementów, polerowaniu drewna
oraz końcowej impregnacji. Sam oczywiście sprawdził na koniec, czy jest
wystarczająco wytrzymała i funkcjonalna. Nie stanowiła dla niego opus magnum,
ale z pewnością włożył w projekt dużo serca.
— Skoro ją zrobiłem, to oczywiście,
że zasłużyłaś — zapewnił. — Widzę, że jesteś zainteresowana tematem. Spróbuj.
Zamarła na chwilę, a jej źrenice
powiększyły się. Zacisnęła niepewnie dłonie na torsie marionetki.
— Nie, ty chyba nie chcesz, żebym
ja…
— Owszem, chcę i pokaże ci jak to
zrobić — obiecał, patrząc na nią stanowczo. Miał nadzieję, że dostrzegła to
rzucone przez niego wyzwanie i jest na tyle dumna, żeby go nie odrzucić.
— Będziesz się ze mnie śmiał —
stwierdziła wyraźnie wycofana.
— Nie z ciebie tylko z tobą, a to
już robi dużą różnicę.
Mocny kuksaniec w ramię momentalnie
przywołał go do porządku. Mógł być pewien, że jeszcze dziś przed pójściem spać
znajdzie na swoim ciele pokazanego siniaka. Bóg jeden wie, skąd Sakura miała w
sobie tyle siły.
— Dobrze, nie będę, obiecuję —
skapitulował. — Tylko proszę, nie stresuj się w miarę możliwości.
Nagły pocałunek zaparł mu dech w
piersiach, а ciepło bijące od Haruno momentalnie pobudziło jego ciało.
Przyciągnął ją do siebie mocno, czując, że niewiele potrzeba, aby utracił
wszelkie panowanie nad sobą. Pachniała słodką mandarynką, a pukle włosów okazały
się w dotyku gładkie niczym jedwab.
Sakura jednak oderwała się od niego
po kilku sekundach, choć nie umknęło jego uwadze, że także uczyniła to z
wysiłkiem.
— Dziękuję, Sasori. Ten podarunek
jest cudowny — wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. — I jeszcze świadomość, że
zrobiłeś go własnoręcznie. Specjalnie dla mnie…
— Cieszę się, że marionetka
przypadła ci do gustu. Nie było łatwo zdobyć wszystkie materiały. Wasi
sprzedawcy szybko o mnie nie zapomną. Chyba trochę ich zaniepokoiłem. U was
naprawdę nikt ich nie wykonuje?
Zaśmiała się cicho, pochylając lekko
głowę. Wygląda tak słodko, gdy udawało mu się ją rozbawić.
— Wybacz, ale nie znam żadnego
lalkarza w wiosce.
Kiedy się tak w niego wtulała, czuł,
jakby niczego w życiu już nigdy nie potrzebował. Najchętniej porwałby ją i
zabrał ze sobą, żeby cieszyła jego oczy, uszy, umysł oraz ciało już na
wieczność. Jedyna osoba, która właściwie nigdy nie okazała względem niego
niechęci czy strachu. Wręcz przeciwnie to ogromne zrozumienie dla jego
postępowania i pragnień paradoksalnie stanowiło pewną niewygodę. Wszak
Sasoriemu po prostu dobroci nie okazywano. Potępiano za to wszystko, co
kiedykolwiek zrobił.
Trenowała długo i wytrwale, musiał
to przyznać. Nie miała najmniejszych problemów z kontrolowaniem chakry, a
jednak do lalkarstwa potrzeba było czegoś więcej. Niezbyt długo zajęło jej
zrozumienie, w jaki sposób tworzyć nici. Problem pojawiał się natomiast przy
połączeniu z marionetką, a następne próbach wprawienia w pożądany przez siebie
ruch. Tutaj albo połączenie urywało się nagle, albo laleczka poruszała się…
niezbyt zgrabnie. Parę razy Sakura pokierowała kukiełką tak, że ta zaplątała
się o własne nogi. Oczywiście obiecał
zachować powagę i słowa dotrzymał. Nie szczędził również słów otuchy czy
kolejnych rad. Z każdą taką próbą, coraz łatwiej przychodziło mu tłumaczenie
kunoichi różnych trudności.
— Bolą mnie palce — stwierdziła
tydzień po tym, jak podarował jej prezent. — To trudniejsze niż myślałam. Ręce
w życiu mi tak nie strzelały.
— Nikt nie obiecywał, że będzie
łatwo — odparował, uśmiechając się zadziornie. — Na przyszłość uważaj, o co
mnie błagasz. Jestem z natury wyjątkowo pamiętliwy i dokładny.
Kunoichi zgromiła go wściekłym
spojrzeniem, gdy siadała na trawie, aby trochę odpocząć. Spotkania z Hokage,
praca, badania lekarskie, a teraz jeszcze postawy lalkarstwa, znacząco dawały
się we znaki kobiecie. Nie sposób było tego zignorować. Podobnie jak faktu, że
usiadła od niego dużo dalej niż miała w zwyczaju.
— Nie lubisz mnie, co? — droczył
się. — Za bardzo cię męczę — spojrzał na nią kątem oka.
— Wkurzasz mnie czasami — wypaliła,
a on odniósł wrażenie, że podobne stwierdzenie padło już kiedyś z jej ust.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Muszę przyznać jednak, że idzie ci coraz lepiej.
Sakura prychnęła tylko, wyraźnie już
zmęczona. Kolana przyciągnęła do brzucha, a dłonie oparła na miękkiej trawie za
sobą. Lekki, wiosenny wiatr spokojnie poruszał różowymi kosmykami. W takich
chwilach, kiedy zapadło milczenie, spojrzenie kierowała gdzieś w dal, a jej
twarz stawała się nieprzenikniona, wiedział już, że intensywnie nad czymś
myślała.
— Niedługo wyjeżdżasz — powiedziała
głucho, jakby nie do niego. Zresztą nie poruszyła się nawet o milimetr.
Wiedział o tym, jednak odpowiedzenie
na to jedno stwierdzenie okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Co w istocie
powinien powiedzieć? Nie był już nastolatkiem, który kierował się sercem
zamiast rozumiem. Miał swoją wioskę, powinność, obowiązki i po prostu własne
życie. Zresztą, nie wiedział nawet czy ją kocha, takie konkretne
kategoryzowanie nie leżało w jego naturze. Uznawał je w dorosłym życiu za
kompletnie zbędne. Było między nimi przyciąganie, pragnienie, pewien rodzaj
zrozumienia, po co opisywać to na siłę jednym słowem? Dali sobie nawzajem to
wszystko, czego w danym momencie potrzebowali.
— Wciąż tu jestem — powiedział
wreszcie, uznając, że milczenie byłoby zbyt niezręczne. — Nie skupiaj się na
rzeczach, które nie są teraz istotne.
— Masz rację — westchnęła ciężko, po
czym otrzepała niedbale spodnie z trawy. — Jeszcze trochę potrenuję, jeśli
pozwolisz.
Dał Haruno niewerbalny znak na
zgodę. Śledził każdy ruch jej dłoni jak zahipnotyzowany, mimo że całość szła
wciąż dość opornie. Nie miała do tego talentu, stracił wszelkie złudzenia. Czuł
podskórnie, że nie o to w tym tak naprawdę chodziło. Dlatego pozostawał
spokojny i opanowany. Doceniał, że chciała choć spróbować zaprzyjaźnić się z
marionetkami, czy też wysłuchać jego historii.
— Za mocno zginasz palce w stawach.
Tym sposobem znacząco ograniczasz ruchomość — zawołał do niej, mrużąc oczy. Tak
łatwiej było mu się skupić.
Posłuchała go niemal natychmiast.
Gdy rozluźniła lekko mięśnie, ruchy kukiełki nabrały zauważalnie większej
płynności.
***
Gaara nigdy nie lubił mówić dużo. Od
kiedy szał śmierci w jego umyśle został zażegnany, a Shukaku zgodził się na
zawarcie porozumienia, mówił właściwie jeszcze mniej niż dotychczas. Sasori nie
dziwił się temu jakoś szczególnie. Wszak kiedy przez całe swoje istnienie
grozisz komuś, a nagle ta opcja przestaje być dostępna, zapewne ciężko znaleźć
zastępczy temat do rozmowy.
Kazekage opanował za to bezbłędne
wbijanie we wszystkich oponentów swojego oskarżycielskiego, surowego
spojrzenia. Tak było i tym razem, gdy po małej randce z Sakurą, a następnie
doglądaniu jej treningu lalkarskiego, wrócił do pokoju hotelowego, który poniekąd
dzielili.
Duchota, niepokój i to
klaustrofobiczne uczucie, które czuł zawsze w Sunie, zakleszczyły jego ciało w swoich mackach.
Mimo to nie pozwolił sobie na wpadnięcie w panikę. Przeżył całą Trzecią Wielką
Wojnę Shinobi, czego Gaara i podobne jemu młokosy nigdy nie doświadczą.
Doceniał siłę, a także mordercze zapędy obecnego przywódcy, jednak jego młody
wiek, zdecydowanie zbyt młody jak na to stanowisko, przez długi czas drażnił
go. Może właśnie dlatego kochał
prowokować no Sabaku do wściekłości.
— Rozumiem, że masz jakieś
zastrzeżenia, Kazekage? Zasmucasz mnie, wiesz? Przecież na organizowanych
zebraniach z naszymi przyjaciółmi daję z siebie wszystko — jego głos aż ociekał
sarkazmem. A na twarzy wykwitł kpiarski uśmieszek.
Przerażający, karykaturalny grymas
wykrzywił twarz Gaary. Powietrze wewnątrz pomieszczenia wypełniło się
piaszczystymi drobinkami. Akasuna po raz pierwszy od prawie trzech tygodni,
poczuł, jakby znów wrócił na sam środek pustyni. Piasek dostał się za kołnierz
kamizelki oraz zaczął sypać niewielkimi ilościami spomiędzy włosów.
— Powiedziałem ci, żebyś zostawił ją
w spokoju — odezwał się wreszcie sucho. — Czemu ty nigdy nie słuchasz? —
spojrzał na niego oskarżycielsko.
— Nie zabiłem Sakury, ani nie
skrzywdziłem — bronił się. Ton miał wręcz lodowaty. Spojrzał na chłopaka
wyzywająco. Zmęczenie względem ciągłych pretensji i oskarżeń zaczęło brać górę.
— Znam cię aż nadto — stwierdził,
sycząc i łapiąc się za głowę. Wyraźnie go bolała. — Nie poprzestaniesz na
zwykłym zerżnięciu jej. To byłoby dla ciebie za mało.
— Tylko wydaje ci się, że mnie
znasz, Kazekage — stwierdził Sasori i usiadł jak gdyby nigdy nic na brzegu
swojego łóżka.
— Myślisz, że grożę ci na żarty? —
spytał sucho, świdrując go spojrzeniem niemal na wylot. — Jeśli coś jej
zrobisz, nie będę miał oporów, żeby cię zabić.
Sasori westchnął ciężko i przewrócił
oczami. Drobinki piasku zaczęły dostawać się mu do oczu oraz między zęby.
Zdolności Kazekage były niesłychanie uciążliwe w wielu momentach.
— Nic nie zrobię — obiecał. — Ale ty
moje słowo masz za nic. Jak zwykle zostałem zepchnięty do roli twojego
osobistego niewolnika. Ciągasz mnie na łańcuchu gdzie chcesz i na ile chcesz, a
ja dodatkowo wykonuje sztuczki i zabawiam towarzystwo.
— Uratowałem ci życie — przypomniał
jinchuuriki, krzyżując ręce na piersiach. Otaczający ich pył zaczął powoli
opadać.— Nie zapominaj o tym nigdy.
— Jakże mógłbym? — prychnął wyraźnie
rozczarowany tą rozmową. — A ty, jak tam? — oburzył się. — Zabiłem twojego
ojca, który planował zamordowanie ciebie. Tego już nie pamiętasz? Jak na moje
jesteśmy kwita.
Gaara westchnął ciężko i przymknął
zasinione oczy. Wciąż mocno bolała go głowa. Co chwila dokładnie masował
skronie. Sasori zaobserwował również wysoką wrażliwość na światło. Mężczyzna
stopniowo oddalał się od odsłoniętego okna hotelowego.
— Mogę stworzyć dla ciebie lek
przeciwbólowy — zaproponował obojętnie. Musiał szybko zapanować nad własną
złością.
Kazekage ciężko opadł na łóżko obok
niego i jęknął z bólu.
— Obejdzie się — odmówił chrapliwym
głosem. — Błagam cię Sasori, tylko o to jedno. Zostaw ją.
Nie odpowiedział. Zamiast tego
spojrzał bez wyrazu na towarzysz. Widział, jak jego oczy nabiegają krwią, a
oddech zaczyna być urywany. Palce zaciskał tak mocno na swoich kolanach, że aż
zbielały mu kostki.
— Chcesz spać, Shukaku się
zdenerwował — stwierdził fakt takim tonem, jakby wcale nie miał do czynienia z
czymś okrutnie niebezpiecznym. — Przygotuje ci mikstury łagodzące — dodał, po
czym wstał niespiesznie.
— Głosowałem wtedy na ciebie —
powiedział cicho Kazekage. — Pamiętasz?
— Tak — Sasori poczuł jak mimowolnie
spinają mu się plecy. Czemu teraz zaczynał ten temat?
— W Sunie osoba będąca Kazekage tak
naprawdę trafia pod nadzór Starszyzny. Wybiera się kogoś, kogo warto mieć na
oku i bacznie obserwować.
— Dlatego na mnie głosowałeś? —
prychnął rozbawiony. — Szlachetnie, tak w obronie uciśnionych.
— Oni wszyscy są głupi… —
kontynuował, jakby w amoku, zdawał się kompletnie go nie słyszeć. — Jak mogli
pomyśleć, że jestem mniej stabilny od ciebie?
— Nie wiem, choć posiadam swoje
przypuszczenia — odpowiedział, patrząc na niego krytycznie. — Zawsze mocniej
rzucałeś się w oczy z tą swoją demonicznością — wzruszył ramionami.
Piasek całkowicie opadł na podłogę z
charakterystycznym, sypkim pogłosem. Całość wyglądała, jakby w pokoju
zakończyły się właśnie nietypowe opady. Znaczyło to tyle, że no Sabaku właśnie
opadł z sił.
— Niewiele ci do mnie brakuje —
mruknął znudzony. — Twoje udawanie mnie obrzydza — wyznał. — Ale niech stanie
się wola Piątego Kazekage — ironizował, jednocześnie kłaniając się przed nim.
Wątpił czy Gaara dostrzegł to, leżąc na łóżku i zwijając się z bólu.
— Jestem mimo wszystko wdzięczny za
zabicie ojca. Kankurou i Temari tak samo. Straszna była z niego gnida — Akasuna
odniósł wrażenie, że Gaara wykrzywia twarz w parodii uśmiechu, choć z trudem.
— Zdążyłem się już tego domyślić —
oznajmił i spróbował stłumić ziewnięcie.
— Ale Sakury mi żal — jęknął,
boleśnie przeciągając każdy wyraz. — Ona nie obroni się przed tobą, nawet jeśli
dostrzega, jaki naprawdę jesteś. To miłośniczka popaprańcow.
Zamarł wyraźnie zainteresowany.
Nagle jakoś odechciało mu się opuszczać apartament. Spojrzał na przywódcę
zmartwionym wzrokiem. Nogi zaczynały mu drgać, a głos świszczeć.
— Kurwa, nie zasypiaj! — warknął,
podbiegając do niego. Plaskacz, który mu podarował, okazał się na tyle mocny,
że krwistoczerwona czupryna odskoczyła mocno w prawo.
— Sasuke… przebił ją kiedyś mieczem.
Na wylot. A ona i tak za niego wyszła po tym zdarzeniu, uwierzyłbyś? —
dokończył już nieco bardziej przytomnie.
Na uderzenie w ogólnie nie zwrócił
uwagi. Komentarz nie pojawił się. Żadnej nagany ani skargi. Niedobrze.
— Kto ci przekazał te rewelacje,
Naruto? — Sasori potrząsnął mocno Kazekage, trzymając go za ramiona. —
Rozmawiaj ze mną, cholera!
Zaskoczył szybko z łóżka, a
następnie podbiegł do plecaka, gdzie trzymał puste strzykawki oraz kilka
ampułek z adrenaliną. Najszybciej jak potrafił, napełnił zbiorniczek. Zachował
jednak chłodny profesjonalizm. Wiedział, że liczyła się absolutnie każda następna
sekunda. Kątem oka spoglądał ciągle na Gaarę, bojąc się najgorszego.
— Naruto był przy tym — mówił dalej
no Sabaku, choć słychać było, że wiąże się to z mocnym wysiłkiem. — Mało
brakowało, aby ją zabił. Uzumaki odradzał ten ślub.
— Gdzie Sasuke jest teraz? — pytał,
nie chcąc przede wszystkim, aby jinchuriki przestał mówić. — Nie trafiłem na
niego ani razu.
— Uciekł. Sakura się z nim rozwiodła
po trzech latach. Od tego czasu nikt go nie widział.
— Ale z ciebie plotkara, Kazekage —
zaśmiał się i uprzednio podchodząc do Gaary, podał mu dożylnie adrenalinę.
Oczy pacjenta rozszerzyły się po
kilku chwilach, jakby ktoś mocno uderzył go w głowę albo pozbawił całego
powietrza w płucach. Usiadł z ciężkim oddechem i niewątpliwie mocno bijącym
sercem.
— Co to kurwa było? — zdenerwował
się lalkarz. — Myślałem, że jesteście dogadani między sobą.
— Shukaku dalej miewa swoje zmienne,
burzliwe humory. Dlatego wciąż wolę nie spać. Tak na wszelki wypadek — odparł,
dysząc przy tym ciężko.
— I ty się dziwisz, że wybrano
ciebie na Kage zamiast mnie? — zapytał ironicznie. — Jak często? — dodał
chłodno. — Tylko bez kłamstw przed swoim medykiem.
Zamarł na chwilę. Wyglądało, jakby
nie potrafił zebrać klarownych myśli. Sasori zauważył, że całe jego ręce
pokryły się gęsią skórką, a na twarz wystąpił niezdrowy, mocny rumieniec.
— Rzadko, bardzo rzadko —
poinformował wreszcie. — Zazwyczaj gdy jestem zdenerwowany. Podasz mi szklankę
wody? — zapytał, a w jego tonie Akasuna dosłyszał coś na kształt wyrzutów
sumienia.
Mimo że dzisiejsza rozmowa nie była
przyjemna, musiał przyznać, że został posiadaczem niezwykle cennych, ciekawych
z jego perspektywy informacji. Uśmiechał się w duchu i niespiesznie oblizał
wargi. Miłośniczka popaprańcow? Niesamowite, ale na tyle na ile ją poznał, mógł
przytaknąć. Dodatkowo pokaźna blizna, którą widział w świetle domowej lampy,
stanowiła żywy dowód na niezbyt wesołą przeszłość.
Dobrze dla niej, że się rozwiodła.
Chociaż dla niego nawet mąż nie byłby żadną przeszkodą. Doskonale zdawał sobie
z tego sprawę. Stan cywilny nie wpływał na jego ogólną wizję. Chciał Sakurę,
więc ją dostał.
— Odpoczywaj, Kazekage — polecił. —
Będę przy tobie czuwał. Chcesz o czymś jeszcze porozmawiać?
Ciężko było mu obwiniać Gaarę i czuć złość dłużej niż to
konieczne. Dużo młodszy, bardziej porywczy, mniej doświadczony, a jednak
przeszedł przez niezłe bagno i lalkarz miał tego pełną świadomość. Pustynia
zresztą nie wypuszcza ze swoich morderczych macek słabeuszy. Jeśli już to robi,
jednostki te umierają młodo i w bólach.
Noc okazała się dla nich wyjątkowo
długa. Senność całkowicie opuściła nawet Sasoriego. Zrozumiał w pełni, że
powrót do domu nastąpi niebawem. Nie wiedział, co w związku z tym powinien
czuć.
— Spałeś z nią? — zapytał nagle,
skupiając spojrzenie na twarzy no Sabaku.
Nie odpowiedział od razu. Zaopatrzył
się gdzieś przed siebie. Słabe światło nocnej lampki rzucało na jego twarz
długie, niepokojące cienie. Zasinienia wyglądały jeszcze gorzej niż zazwyczaj,
z oczu zionęła pustka. Rozchylił lekko usta, a między brwiami wykwitła duża
zmarszczka. Po raz kolejny myślał intensywnie, ile najlepiej mu wyjawić.
— Ani razu — rzekł wreszcie. — Ale
Sakura nigdy się mnie nie bała. I to jest absolutnie przerażające. Ta kobieta
straciła choćby szczątki instynktu samozachowawczego. Nawet Naruto bywa
ostrożniejszy, z tego co dałem radę zaobserwować.
Po usłyszeniu tego wyznania,
podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
— Kochasz, kiedy twoje ofiary się
boją. — kontynuował Gaara. — Od niej nigdy tego nie poczujesz. Nie naprawdę.
Nie na długo.
— Ciekawe jest to co mówisz —
ocenił. — Ale dlaczego, skoro mi nie ufasz?
— I tak zrobisz, co będziesz chciał.
Zawsze kończy się podobnie. — odparł z wyraźnym zmęczeniem w głosie. —
Pilnowanie ciebie przypomina walkę z dobermanem. I to takim mocno wyrośniętym.
Sasori zaśmiał się szczerze i
głośno.
— Dawno nie wykonałem żadnej
marionetki, Kazekage — przyznał. — Takiej prawdziwej.
— Nie wiem, czy powinienem się z
tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie — w głosie jinchuriki na próżno było szukać
jakikolwiek oznak wesołości. — Jeśli już przy temacie jesteśmy, to dotarła
wczoraj wiadomość od Kankurou. Prosił, żebyś po przyjeździe naprawił mu
kukiełkę. Zepsuła się w czasie treningu.
Akasuna od razu stracił dobry
nastrój. Zasępił się, a wargi zacisnął w wąską kreskę. Jeszcze mu tego
brakowało. Naprawiania błędów bezmyślnego idioty, który w dodatku nie potrafił
nawet tworzyć lalek.
— Pieprzony nieudacznik. Skaranie
boskie — warknął. — On w ogóle jest zbyt tępy na pojęcie istoty prawdziwej
sztuki.
— Napisałem w wiadomości zwrotnej, że z miłą chęcią
udzielisz mu swojej pomocy — odparł i wziął spokojny łyk wody.
***
Gdy myślał o Sakurze, widział
nieposkromiony ogień. Gotowy do wybuchu wulkan, który nie potrzebował wielkich
powodów, aby zaspokoić swój głód zniszczenia. Nie umiał i chyba nawet nie
chciał określić, co tak naprawdę ich łączyło. Tylko seks? Stanowcze niedopowiedzenie.
Wielka miłość? Byli na to zbyt dorośli, doświadczeni i okrutnie złamani przez
żywot shinobi. Każde kolejne zbliżenie między nimi bardziej przypominało walkę
niż klasyczny stosunek. Rzucali się na siebie w dzikim pragnieniu, aby za kilka
chwil odepchnąć gwałtownie drugą osobę. Rozpoczynali walkę o dominację.
Jeśli całkowicie związał kunoichi
nićmi chakry, sprawiając tym sposobem, że stawała się żywą laleczką, wygrywał.
Mógł upajać się swoim zwycięstwem, do utraty wszystkich sił. Tylko on decydował
wówczas, kiedy ją uwolni. Nie było to jednak najprostsze zadanie. Czuł, że
zawsze chciała seksu równie mocno jak on, a jednak wymagała, aby walczył,
zdobył, uwięził i posiadł. Prowokowała bez ustanku, dawkując rozkosz do tego
stopnia, że dryfował na granicy zupełnego szaleństwa. Łapał więc kobietę w
swoje sidła, aby następnie rozkazać jej, dokończyć to, co zaczęła.
Całowała gorąco niczym spragniona,
pełna tęsknoty kochanka. Jęczała prosto w jego usta. Łapała stanowczo za
penisa, wykonując wprawne, zdecydowane ruchy. Ocierała o niego piersiami.
Podnosiła do góry nogę, aby się z nim splątać. Wszystko to miało na celu
podniecenie go i wywołanie zniecierpliwienia. W następnej chwili odskakiwała,
jakby bliskość z nim parzyła skórę. Przyszykowana do ataku pięść, zawsze
sprawiała, że był zmuszony się uchylić. Czasem nawet trochę odskoczyć. Tynk
często leciał ze ścian. Uderzała wściekle, aby następnie przywrzeć do niego
ponownie i ugryźć kusząco w górną wargę. Smak krwi wypełniał im usta.
Pchnął ją na łóżko, gwałtownie, aż
sprężyny niebezpiecznie zatrzeszczały. Następnie zablokował nadgarstki z pomocą
nici chakry, co uznał za swoje małe, słodkie zwycięstwo. Sakura aż krzyknęła,
wierzgając ciałem niczym uwięzione zwierzę. Upojony sukcesem, zaczął całować i
lizać wnętrze kobiecych ud. Kiedy językiem dotarł do łechtaczki, a ustami
pieścił jej wargi, wyrywała się jeszcze zacieklej. Słyszał jednak w tym samym
momencie spragniony, urywany oddech kochanki. Uwielbiała, gdy to robił.
Doskonale o tym wiedział. Spijał z niej soki, ciesząc się z każdej najmniejszej
wygranej. A smakowała zawsze wybornie. Stanowiła najcudowniejszą nagrodą jaką
kiedykolwiek otrzymał. Niedoścignione trofeum warte każdego grzechu. Gdy
całował, kochał patrzeć Sakurze prosto w oczy. Zawsze widział w nich ogień,
który dodatkowo pobudzał.
Gdy tylko łapał ją w swoim
stanowczym uścisku, była jego boginią i osobistą muzą. A mógł tak robić
godzinami. Nigdy nie nasycił się tą kobietą do końca. Choć, gdy soki zalały mu
usta, a otaczające go ciało drżało gwałtownie, sam czuł się niczym bóg. W przypływie
rozkoszy zacisnęła nogi na nim tak mocno, że stracił całkowicie dostęp do
tlenu.
Dopiero wtedy zrozumiał, gdzie
popełnił karygodny błąd. Nie zablokował Sakurze nóg. Nie związał ich nićmi.
Zapomniał. W następnej chwili odskoczył, ale refleksja przyszła zbyt późno.
Siła kopnięcia rzuciła go na ścianę. Jego plecy boleśnie się o tym przekonały.
Ponownie stracił powietrze w płucach.
Doskoczyła szybko i sprawnie niczym
lwica, ale nie chciał, żeby od razu czerpała z tego satysfakcję. Uchylił się
więc przed atakiem, po czym uciekł w przeciwnym kierunku. Wściekły syk
zabrzmiał mu w uszach zaskakująco wyraźnie jak na tego rodzaju okoliczności.
Dopadła go i to prędzej niż
przypuszczał. Gdy wyczuł obecność kobiety na plecach, chwilowo zamarł. Sakura
lizała mu kark, składała na nim namiętne pocałunki, a prawą ręką głaskała z
zaskakującą precyzją bok, który był u niego szczególnie wrażliwy. W ten absolutnie
rozkoszny, ulubiony sposób. Gdy z krtani Sasoriego wydobyły się pierwsze
pomruki przyjemności, lewą dłoń zacisnęła na przodzie szyi, podduszając go
lekko.
— Złaź kruszynko — poprosił
łagodnie, odchylając głowę do tyłu. — Moja cudowna.
Sakura zaśmiała się krótko i
radośnie, jakby słowa kochanka naprawdę ją cieszyły. Już myślał, że posłucha,
ale ona zamiast tego, wgryzła się w bok jego szyi.
— Drażnisz się ze mną — warknął z
uśmiechem. Ciało nieprzerwanie pulsowało przyjemnym bólem. — Jesteś taka dzika.
Poczuł, jak schodzi na ziemię. Jej
kształtne, jędrne piersi z rozmysłem sunęły po całej długości jego pleców.
Robiła to celowo, przytulając się najmocniej jak to tylko możliwe.
Wyczuł, że chciała zaatakować
ponownie, zanim jeszcze dotknęła stopami podłogi w sypialni.
Odwrócił się nagle i nie myśląc
wiele, chwycił Sakurę pod kolanami, po czym mocno podrzucił do góry. W ciągu
kilkunastu sekund wisiała, przewieszona przez jego ramię. Ostre pazury poczęły
niemal orać plecy Sasoriego. Nie przeszkadzało mu to jednak. Trochę bólu lubił
zawsze, kobieta domyśliła się tego.
— Ale z ciebie niegrzeczna,
niepokorna dziewczynka — mruknął rozkosznie, mrużąc na moment oczy z
przyjemności.
Dał jej mocnego klapsa w jeden i
drugi pośladek, a gdy krzyknęła rozjuszona, uczynił to ponownie.
— Już nie uciekniesz, laleczko —
obiecał z łobuzerskim uśmiechem.
Chwycił za pomocą nici jej nogi.
Dzięki wprawnym ruchom jego palców, klęknęła przy brzegu łóżka, całkowicie
pozbawiona wolnej woli. Klatkę piersiową kochanki siłą przycinął do pościeli, a
ręce unieruchomił za plecami. Była teraz taka bezbronna. I cholernie napalona.
Wyczuł to od razu, gdy bez najmniejszego oporu wszedł w nią jednym pchnięciem
bioder.
Dźwięki, które wydawała z siebie
stanowiły cudowną muzykę dla jego uszu. Zamykał co jakich czas oczy, żeby w
pełni upajać się tym oraz jej bliskością. Stanowiła lekarstwo na wszelkie
problemy i niesprawiedliwość, przynajmniej w tej konkretnej chwili, kiedy
pozostawali złączeni, a pożądanie brało górę nad racjonalnością. Sasori mógłby
dla niej podpalić cały świat i wiedział, że w tej deklaracji nie było ani grama
przesady.
Obsypywał jej nagie ciało
pocałunkami, zupełnie poddając się własnej obsesji. Nie chciał jednak, aby
chwila ta trwała zbyt krótko. Wystarczyło puścić Sakurę tylko na chwilę, aby
znowu zaczęła szaleć. Był na to jednak przygotowany. Nie wycofał nici chakry
całkowicie. Zostawił dwie, czego najwidoczniej nie zauważyła. Położył się na
środku łóżka, a potem pociągnął Sakurę prosto na siebie. Zaskoczenie malujące
się na twarzy Haruno, sprawiło mu ogromną satysfakcję.
Pocałował ją namiętnie, a gdy była
skupiona wyłącznie na nim, odnowił przerwaną wcześniej technikę. Rozkazał
kunoichi usiąść przodem na sobie, aby następnie kontrolować tempo, którym się
poruszała. Uwielbiał obserwować jej twarz. Podniecenie sprawiało, że nabierała
kolorów, a oczy błyszczały najpiękniejszym odcieniem zieleni, jakie spotkał w
swoim w życiu.
Doszli niemal równocześnie, będąc
boleśnie świadomi, że najprawdopodobniej to był ich ostatni raz.
Kochał te chwile, gdy kładła się
zmęczona na jego tors, a on mógł w spokoju i ciszy głaskać różowe kosmyki.
Tak było dobrze.
W pierwszej chwili nie rozumiał na
co właściwie patrzy. Zupełnie, jakby działo się to kompletnie poza nim, a
podjęcie jakiegokolwiek działania graniczyło z cudem. Coś jak sen, na który nie
można wywrzeć żadnego wpływu.
Płakała bezgłośnie. Patrzyła prosto
w sufit i nawet nie mrugała. Łzy leciały powolnymi strumieniami po bladych
policzkach. Niektóre wsiąkały w różowe kosmyki, inne ginęły gdzieś na poduszce.
A ona wciąż nie poruszała się, choćby po to, aby je zetrzeć.
— Dziękuję, Sasori — powiedziała,
choć jej głos brzmiał na tyle słabo, że Akasuna musiał skupić się, aby usłyszeć
słowa.
Nie odpowiedział, zamiast tego
przyciągnął ją mocno do siebie i po prostu
przytulił. Był tragiczny w pocieszaniu, szczególnie tym słownym,
postanowił więc dać Sakurze chociaż ciepło własnego ciała. Nie wiedział ile tak
leżeli, pamiętał jedynie, że czas im się skończył.
— Mam do ciebie prośbę — niemal
wyszeptał. — Nie mówiłem wcześniej, ale teraz już muszę. Powiedz mi… gdzie
pochowali moją babkę? Błagam, muszę to wiedzieć.
Spodziewała się tego pytania.
Skierowała zapłakane oczy wprost na niego. W następnej minucie stała już przy
szefie z jakimiś papierami i żywiołowo w niej szperała. Chwilę trwało zanim
wydobyła niewielką karteczkę. Rzuciła ją na szafkę nocną.
— To są współrzędne? — spytał dla
pewności, dostrzegając ciąg cyfr i liter.
— Tak. Powinieneś już wyjść. Zaraz
się spóźnisz — poinformowała, patrząc w okno przed sobą.
Wiedział, że miała rację.
***
Trzy lata później
Podążała za nim od kilku dni i nocy. Nie za
wiele czasu zajęło mu wyczucie jej osobistej aury. Chakra kobiety pulsowała
rozkosznie znajomo. Gdy zorientował się jakie ma towarzystwo z początku
opanowało go zaskoczenie. Po kilku chwilach jednak nie potrafił powstrzymać
szerokiego uśmiechu. Mógł oczywiście od razu zwrócić się w kierunku Sakury, ale
trochę droczenia nigdy im nie zaszkodziło. Skoro tak bardzo pragnęła znów go
spotkać, niech się trochę namęczy.
Znajdowali się teraz w niewielkiej
wioseczce, mniejszej nawet od Dźwięku. Dotarli niemal na koniec świata, z dala
od Konohy czy Suny. Brakowało tutaj rodzimych shinobi. Od wielu dni padał
deszcz i wiał zimny wiatr, choć Sasoriemu w ocenie aktualnej pogody pomagał
wyłącznie wzrok i słuch. On już nie czuł zimna.
Skręcił w jedną z bocznych uliczek.
Trafili w miejsce, do którego lepiej nie zapuszczać się samotnie.
— Mam cię — usłyszał ponad szumem
wiatru. Kobieta skoczyła z dachu budynku, lądując nieopodal. — Wystającego
długo się bawiliśmy, prawda?
Miała na sobie gruby, długi płaszcz
z kapturem, spod którego wystawały długie pukle różowych włosów. Na nogi
włożyła ciężkie, wojskowe buty, a ręce osłaniały skórzane rękawiczki. Gdy
spojrzeli sobie w oczy, dostrzegł na jej twarzy całą gamę emocji. Od ulgi przez
tęsknotę, radość aż po pragnienie.
— Zastanawiałem się kiedy
przyjdziesz — wyznał, zsuwając niespiesznie swój kaptur.
— Aż taki byłeś pewien, że w ogóle
to zrobię? — brzmiała na szczerze zaskoczoną i uniosła zadziornie jedną brew.
— Jesteś tutaj, więc reszta nie ma
znaczenia — stwierdził, po czym podszedł do niej bliżej. — Wciąż piękna.
Znajdowali się pod niewielkim
zadaszeniem. Krople deszczu spływały ciągle z dachu, tworząc pokaźne kałuże.
— Sasori, ty… — urwała nagle,
lustrując go uważnie od stóp do głów. Mimo tego w co był ubrany, starczyła
chwila uwagi, aby dostrzec różnicę. — Udało się… więc to była prawda —
dokończyła szczerze ucieszona.
Pokonała ostatnie centymetry między
nimi prawie biegnąc. Mało brakowało, a przewróciłaby ich oboje. Skojarzyła mu
się z małą, radosną dziewczynką, która właśnie zauważyła ulubioną zabawkę.
Nie pytając o nic, zaczęła dotykać
go po rękach, twarzy, torsie. Było to na swój sposób miłe i przyjemne, choć
zdawał sobie sprawę, że dzieje się to bardziej za sprawą psychiki niż ciała,
które teraz stanowiło po prostu żywą broń. Śmiercionośną skorupę, która nie
potrzebowała jedzenia, picia, snu ani nie czuła realnego bólu.
— Mam wrażenie, jakbym dotykała
realnego ciała, prawdziwej skóry z tą różnicą, że jesteś chłodniejszy —
wyznała, wciąż patrząc na niego, jak na coś absolutnie wspaniałego i
doskonałego. — Jestem z ciebie dumna — dodała.
Spojrzenie, jakim go obdarzyła,
wywołało lawinę bardzo dziwnych, nietypowych uczuć. Jego nowa powłoka nie
posiadała już ludzkich słabości, jednak jego serce, wciąż jak najbardziej żywe
doskonale pamiętało wszystko, co z Sakurą związane. Każdy dotyk, pocałunek,
rozmowę czy uśmiech. I ten napływ wspomnień naprawdę go uszczęśliwił. Chociaż
był tak bardzo ludzki.
Zarzuciła mu ręce na szyję. On
pewnym ruchem objął jej plecy. Wyglądało wszystko tak, jakby rozstali się
ledwie wczoraj, na zaledwie jeden dzień.
— Czemu mnie szukałaś? — zapytał,
nie odrywając spojrzenia od jej zielonych tęczówek i rumianej twarzy.
Jedyne co wyglądało inaczej niż te
kilka lat temu, to włosy, sporo już dłuższe. Sięgały niemal piersi i lekko
skleiły się za sprawą długiej ulewy.
— Doskonale wiedziałeś, że przyjdę.
Po co więc pytasz? To oczywiste. — odpowiedziała, jakby uczyniła
najnormalniejszą rzecz na świecie.
Wiedział. Ich pożegnanie za mocno
zapadło mu w pamięć, żeby nie odtwarzał całego pobytu w Liściu dziesiątki razy.
Spełnił swoje marzenie, wygnano go z Suny, radził sobie na co dzień z
pościgami, miał wiele problemów. Mimo wszystko zawsze pamiętał o Sakurze.
Aniele, który ocalił go od śmierci.
—
Udaje mi się sterować moją marionetką — pochwaliła się, dumnie wypinając
pierś. — Wzięłam ją ze sobą. — A Ty?
— Znalazłem babcię, jeśli o to
pytasz — oznajmił z lekkim uśmiechem. — Jest teraz ze mną. Cudownie się nad nią
pracowało.
Pokiwała głową w zrozumieniu, po
czym przytuliła go ponownie. Widział, jak zamyka oczy. Oddech miała spokojny i
zrelaksowany.
— Serce dalej słychać — mruknęła
uroczo. — To wciąż ty Sasori. Jak dobrze, bałam się, że… może już nie będziesz
mnie pamiętał — jej ton wyrażał smutek i ulgę w jednym. Lekko drżała, nie
wiedział czy z zimna, czy z ulgi.
Delikatnym gestem ujął podbródek
Haruno, zmuszając w ten sposób, aby na niego spojrzała. Dostrzegł, że lekko
speszył ją ten dotyk, ale nie odwróciła spojrzenia.
— Nigdy bym nie potrafił, choćbym
nawet próbował — wyszeptał, upajając się jej widokiem.
— Nie będziesz się już starzał —
stwierdziła. — Nigdy nie umrzesz jak człowiek. Jeśli chcę naprawdę kroczyć obok
ciebie… muszę przejść to samo.
Nie od razu zrozumiał co
powiedziała. Jego myśli odtwarzały ostatnie zdanie kilka razy, zanim w pełni
pojął sens każdego słowa. Wpatrywał się w kobietę jak urzeczony.
Nic więcej nie wyszło z jej ust.
Spięła za to plecy, wyprostowała się i posłała mu harde, nieustępliwe
spojrzenie. Usta zacisnęła w wąską linię. Czuł, jak zaciska palce na jego
ubraniu.
— Jesteś pewna? A co z twoim dawnym
życiem? — zapytał zdziwiony.
— Już go nie ma — odparła gorzko.
Wyczuł w głosie kobiety ogromne pokłady żalu. Coś, o czym nie miał na ten
moment pojęcia, zniszczyło jej życie bezpowrotnie.
Nie od razu dał odpowiedź. Myśli w
jego wnętrzu przeskakiwały z jednej do drugiej w zastraszającym tempie.
Napięcie między nimi rosło.
— Chcesz mnie czy nie? — niemal
warknęła, wyraźnie już zniecierpliwiona.
Prawdziwa sztuka była piękna, pełna
gracji, potrafiła przynosić śmierć. Sakura posiadała wszystkie te cechy. Do
perfekcji brakowało kunoichi tylko wieczności. A on mógł jej to ofiarować.
Wiedział, że potrafiłby stworzyć
niedościgniony ideał. Był przecież od zawsze i na zawsze Mistrzem Marionetek.
No i jest. Moje najdłuższe jednoczęściowe opowiadanie na tym blogu, a może i całym życiu.
Wszystkiego najlepszego Sayu z okazji Twoich niedawnych urodzin (spóźniłam się, przepraszam), ale też wszystkiego co najlepsze z okazji SasoSaku month no i URODZIN SASORIEGO, TAK TO DZISIAJ!
Mam szczerą nadzieję Szefowo, że moje małe dzieło przypadło Ci do gustu. Choć niewątpliwie pisanie tego teksu kosztowało mnie dużo energii i czasu, to nie żałuję niczego. Pozostaje mi tylko trzymać kciuki, że się uśmiechniesz i ucieszysz, bo tylko na tym mi w sumie zależało, kiedy je wymyślałam. Ja pokochałam swoją wizję Akasuny, mam nadzieję że Ty również. Czekam z niecierpliwością i lekkim stresem na Twoją reakcje, bo umówmy się, nikt nie pisze Sasoriego tak pociągająco jak Ty. Specjalnie dla klimatu czytałam przez te tygodnie Twoje dzieła SasoSaku.
Specjalne podziękowania dla Krropci bez której ten tekst byłby dużo gorszy do czytania pod względem literackim, a i ja najprawdopodobniej bym padła gdzieś w połowie.
Kocham Cię Szefowo, bądź szczęśliwa ❤
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!