Jej towarzystwo zajmowało go bez reszty, odpędzało nudę i stymulowało umysł. Potrafiła czarować go żartem i bez trudu fascynować rozmową. Gdyby nie był potępiony, a jego dusza od dawna stracona, byłby pewien, że to Sakura wodzi go na pokuszenie.
W życiu jest miejsce na mrok i na światło. Pani jest
światłem.
~ Bram
Stoker, Dracula
Krucjata
Hatake przeciwko Uchihom zawsze wydawała się Sasuke zabawna. Odkąd pamiętał,
Kakashi był jak szczekający dużo pies. Irytujący, owszem, jednak zdecydowanie
nieszkodliwy.
Pojawiał się
i znikał. Chował w blasku dnia i promieniach palącego słońca, żeby raz na kilka
lat bezskutecznie zaatakować. Samozwańczy Łowca, zaślepiony żałobą głupiec,
który zaprzedał duszę diabłu, by zwalczać szatański pomiot. Pomścić ukochaną,
którą sam uśmiercił, bo wybrała los inny, niż dla niej zaplanował.
Był
pozbawionym honoru tchórzem. Walczył z cienia, unikał konfrontacji. Podburzał
wieśniaków przeciwko wampirzym możnowładcom, nasyłał księży i egzorcystów,
zrywał ślubne kontrakty, widząc w kandydatkach projekcje własnej wybranki.
Nigdy jednak nie dopuścił się morderstwa. Nie zabił żadnego nosferatu.
Być może
dlatego młody Uchiha kompletnie zignorował łudząco podobną twarz, gdy mignęła w
tłumie przechodniów na Piccadilly. Sasuke nie był podobny do wuja Obito, który
z resztą lata temu popłynął do nowego świata, mając dość rodzimego kontynentu i
krążących po nim duchów przeszłości. Założył więc, że Łowca wpadł na londyński
trop i zniknie wraz z najbliższym, transkontynentalnym rejsem.
I to był
błąd. Pierwszy z trzech.
* * *
Angielska
pogoda wiele ułatwiała. Zanim zapadał zmrok, Sasuke mógł już przemierzać
brukowane uliczki i obserwować wielkomiejskie życie. Ludzie, całe stada,
zgromadzeni na niewielkiej powierzchni, liczebnością przewyższali mieszkańców
całych rumuńskich gór. Spieszący się z miejsca na miejsce, oblepieni brudem i
uwędzeni sączącym się z setek kominów dymem.
A pośród
nich wypryski arystokracji. Kobiety z pachnącymi od olejków nadgarstkami oraz
mężczyźni w krochmalonych koszulach i wypastowanych butach. Płynęli przez
motłoch, niesieni automobilami lub konnymi powozami.
Miasto tętniło życiem, chociaż było kompletnie
wyzute z kolorów. Dla śmiertelników, szare twarze, zmurszałe cegły i bura
pogoda stanowiły jedynie bezbarwną papkę. Za to dla wampira były festiwalem
barw i odcieni, w którym pomimo gryzącego powietrza, czuł powiew świeżości.
Tu był
jednym z wielu mniej lub bardziej zamożnych lordów. Jego szyte z nadmierną
pieczołowitością ubrania wtapiały się w lokalną modę, zamiast wzbudzać nabożne
uwielbienie. Nienaganne maniery traktowane były z wstrzemięźliwą aprobatą.
Szlachetne rysy stanowiły odbicie dziesiątek innych twarzy.
Stolica
światowego imperium sprawiła, że stał się ledwo wchodzącym w dorosłość
młodzieńcem, który poszukiwał własnego miejsca. Z pokaźnym majątkiem i mglistą
przeszłością mógł zalecać się do każdej panny, która przypadła mu do gustu i
nie przejmować się ciągłymi podszeptami rodziców.
A oni
zdecydowanie nie zaakceptowaliby jego wybranki, słodkiej Sakury. Dziewczyny o
tęgim umyśle, wyjątkowym sprycie i niewyparzonym języku, w której oczach
zamknięto wszystkie odcienie zieleni z transylwańskich lasów.
Zafascynowała
go od chwili, w której po raz pierwszy zobaczył ją w gabinecie notariusza. Z
niepasującą do smukłych palców siłą, uderzała w guziki niezgrabnej maszyny, o
której istnieniu do niedawna nawet nie słyszał, i spisywała każde istotne
słowo. Stenotypistka! Kobieta jej urody mogła od jednego uśmiechu mieć u stóp
cały świat, a ona wykształciła się żeby pomagać przyszłemu mężowi, pracować,
jakby była zwykłym śmiertelnikiem.
W jego
oczach była aniołem.
Jej
towarzystwo zajmowało go bez reszty, odpędzało nudę i stymulowało umysł.
Potrafiła czarować go żartem i bez trudu fascynować rozmową. Gdyby nie był
potępiony, a jego dusza od dawna stracona, byłby pewien, że to Sakura wodzi go
na pokuszenie.
Nie miała bliskiej rodziny, ani
odpowiedzialnych za nią opiekunów. Jej narzeczony szczęśliwym trafem był
urzędnikiem, który pomagał Uchihom załatwić przeprowadzkę syna i nadal tkwił w
Siedmiogrodzie. Za to przyjaciółka, złotowłosa piękność na wydaniu, otaczała ją
zazdrosną opieką i odciągała od towarzystwa.
Sasuke
musiał się napracować, żeby uczynić ją swoją królową i towarzyszką. Preteksty
do odwiedzania jej w biurze szybko się skończyły. Dom został kupiony, wpisy w
księgach zmienione, akty wydane. Pogawędki przy herbacie i odrapanym biurku
zmieniły się w przypadkowe spotkania podczas sprawunków, przelotne spojrzenia
na ulicy, szybkie wymiany uprzejmości.
Był wszędzie
tam gdzie ona. Czujny. Skryty za dziesiątkami innych twarzy. Odległy, ale pozostający
w zasięgu ręki. Utrzymywał dystans, chociaż palące pragnienie zwielokrotniało
się z każdym przebytym krokiem.
Nie odtrąciła
go, gdy okazał słabość i mimochodem wspomniał o trudnościach, które napotkał po
sprowadzeniu się do wielkiego miasta.
Ciężko było
nadążyć za nowym wiekiem, a co dopiero kolejnym językiem, którego podstawy
poznawał ze zgrzybiałych ksiąg, a brzmienia ćwiczył z własnym portretem. Zdradził
jej swoje zagubienie, a ona, niewiasta o złotym sercu, sama zaproponowała
pomoc. Wbrew konwenansom przystała na samotne spotkania w jednym z wielu
przepełnionych zapachami i szumem muzyki lokali. Wprowadzała go do towarzystwa,
pokazywała najmodniejsze miejsca, a przede wszystkim, była nieocenionym
partnerem do szlifowania słownictwa.
Uwielbiał
dostrzegać w jej oczach błysk zainteresowania, gdy niby od niechcenia rzucał
opowieściami o własnych podróżach. Historiach z życia, którego wystarczyłoby
dla dwóch, i które wydawało się innym wcieleniem. Może nawet nim było. Chociaż
zajmowały tylko chwilę, zawsze pochłaniały Sakurę bez reszty. Była ciekawa
świata, miejsc, o których pisano w książkach i tych, do których jeszcze nikt
nie dotarł. A on chciał jej pokazać je wszystkie.
Zaczął od
snów. Wkradał się do nich, gdy zmieniony w kruka siadał na jej parapecie, i
podsuwał obrazy. Najpierw subtelne urywki własnych wspomnień. Okrytą mgłą
puszczę. Zaśnieżone karpackie szczyty. Upstrzone kolorowymi kwiatami łąki.
Rwiste potoki wzbierające od wiosennych roztopów. Jego dom, do którego kiedyś
ją zabierze, którego będzie panią.
Była stworzona
do tej roli. Podnajmowała mieszkanie od
kamienicznika, a mimo to znała wszystkich najemców dookoła. Niczym pani na
włościach interesowała się ich życie, chociaż nic z tego nie miała. Często tuż
po zmroku przyłapywał ją w mieszkaniu sąsiadów, gdzie guwernerowała ich ledwo
odrastającej od ziemi córce.
Miała rękę
do kwiatów. Nie wiedział jak pilnie się nimi zajmuje, niemniej, gdy zaczął przyczajać
się na niewielkim balkonie, otoczyła go senna woń pelargonii. Kwitły w
niewielkich donicach, chociaż czas na to już dawno przeminął, a ich wielobarwność
dostrzegał nawet w nikłym świetle gazowych lamp. To siedząc pośród ich
zwiniętych kielichów, poszedł krok dalej.
Nie musiał
zanurzać się głęboko w jej myśli, by wyciągnąć wspomnienia o samym sobie.
Mroczna, pociągająca sylwetka tajemniczego obcokrajowca skrywała się pośród
codziennych obowiązków, zamieciona pod dywan zwykłych myśli, niczym wstydliwy
sekret.
Pochlebiało
mu to. Wampirze uroki jedynie podsycały prawdziwe pragnienia ofiar. Mogły
zaczepić się myśli i wspomnień, wydostać je na powierzchnię, wzmocnić. Gdyby
Sakura pozostała na niego obojętna, nie miałby nad czym pracować. Tymczasem jej
myśli o nim stawały się coraz bardziej dekadenckie. Pozbawione pruderii.
Niewłaściwe. Do tego stopnia, że przerażona zwierzyła się przyjaciółce, a ta
wywiozła ją na wieś, do rodzinnej posiadłości.
* * *
Oddalone o
kilka godzin podróży koleją Whitby miało w sobie mroczny urok. W słonym
powietrzu czuć było dziką pierwotność okolicznej ziemi, otulonej pradawną
magią. Zawieszone nad surowymi klifami miasteczko powoli zapadało się w morską
pianę. Smutny przykład na przemijalności ludzkiego życia i przypomnienie, że
Sasuke miał mniej czasu niż mogło się wydawać.
Stary
klasztor i przyłączony do niego kościół pochłonęły osuwiska. Jego resztki nadal
uświęcały okoliczny cmentarz. Boska opatrzność była tu wybrakowana i słaba.
Chociaż zamieszkujący dworek służący starali się wypełnić jej braki modlitwą i
gusłami, wampirze moce z łatwością się przez nie przebijały. Mgła, którą na
długie dni przywołał Sasuke była gęsta niczym mleko. Przyzywane przez niego
wilki zakradały się do miasteczka i wyły tuż pod płotami. Nietoperze uderzały w
pozamykane ościeżnice i rozbijały szyby w samobójczych eskapadach.
Służba
panikowała. Sypała solą przez ramię. Zostawiała ofiary dla przekupieni
miejscowych potworków. Lokalni mieszkańcy przywoływali przekazywane przez
pokolenia koszmary. Jednak jego roztropna Sakura i nie mniej bystra panna
Yamanaka nie potrafiły się przekonać do wyjazdu. Niezaznajomione ze zwyczajną
wersją miasteczka, uznawały niecodzienne wydarzenia za część folkloru.
Był
wściekły. Rozsierdzony ich uporem. Zmęczony spaniem w karczemnej, zapleśniałej
piwnicy i wygłodniały. Z dużą mocą wiązała się ogromne pragnienie, którego nie
miał ochoty zaspokajać na wieśniakach. W końcu zrozumiał, że to Ino odpowiadała
za jego niedolę i to ją musiał ukarać.
Noc, którą
wybrał, rozświetlał blask pełnej tarczy księżyca. Srebrna poświata oświetlała
jego plecy, gdy osiadł na gzymsie i przeniknął przez szczeliny w ościeżnicy do
obszernej komnaty. Niedopałki świec rozświetlały twarze kobiet, wspólnie
śpiących na wielkim łożu. Nawet spoczywające w objęciach Morfeusza, pozostawały
piękne i nierozłączne. Trzymały się za dłonie, dodając sobie otuchy w
koszmarach, które na nie zsyłał.
Krew, którą
spijał z wiotkiej szyi Yamanaki była mdła i nijaka. Chociaż łaknienie paliło go
w przełyku i rwało w dziąsłach, z trudem połykał kolejne hausty. Niechlujnie.
Prędko. Jednocześnie kojąc poddenerwowany umysł śpiącej obok oblubienicy. Parę
nocy i będzie po wszystkim, powtarzał sobie. Kilka łyków, by osłabić dziewczynę
i sprawić, że będzie wyglądać na słabą i chorą. W końcu jego dobroduszna Sakura
nie pozwoli przyjaciółce zapaść się w apatię i odpowiednio pokierowana, wróci z
nią do miasta.
Mijały dni,
a on obserwował jak zmartwienie i troska coraz bardziej odbijają się na młodej
twarzy Haruno. Blond włosy jej przyjaciółki zmatowiały, pukle coraz szybciej
traciły na objętości, niebieskie oczy mętniały, jednak obie nadal uparcie
obstawały przy wiejskiej rezydencji.
Teraz
pożywiał się każdej nocy. Spijał gęste krople i patrzył na zmarszczone nawet
podczas snu różowe brwi. Osłabiona stresem, odmawiająca jedzenia, a nawet
ciepłej herbaty była chłonna jak leśny mech. Słuchała jego podszeptów,
pozwalając rozrosnąć się im do pełnych myśli i samodzielnych decyzji.
To nadmorska
wilgoć i jesienna szaruga nie służyły jej towarzyszce. Przeciągi obijały się po
nieogrzanych murach. Wiatr z gwizdem przeciskał się przez nieszczelne okna.
Każdy dzień sprawiał, że stawała się coraz bardziej osowiała i nieobecna.
Chora. Umierająca.
Ostatecznie
sprawił, że Sakura zapragnęła wrócić do Londynu.
I to był
jego drugi błąd.
* * *
Hillingham,
londyński dom Yamanaki mieścił się na obrzeżach miasta. Sasuke nie spodziewał
się, żeby plotki o jej złym stanie szybko obiegły towarzystwo. Zamknięta w
czterech ścianach własnego pokoju, ledwo była w stanie wyglądać przez okno na
sunące po niebie chmury. Nie przyjmowała gości, obwarowana ciepłem i opieką
przyjaciółki. Polecenia dla służby wydawała niemrawymi skinieniami.
Nie docenił
mocy socjety i prędkości z jaką roznosiła ona plotki.
Nie minęły
nawet trzy dni, gdy na progu stanął podający się za profesora, na poły
zamaskowany mężczyzna, twierdząc, że zna przyczynę tajemniczego osłabienia
panienki. Bez większego trudu przekonał zrozpaczonych rodziców do
szarlatanerii, która nawet jeśli skuteczna, przekraczała granice zdrowego
rozsądku i dobrego smaku. Wypakował jej pokój warkoczami czosnku, obwiesił
krzyżami, okna obmył święconą wodą.
To było…
kłopotliwe. Rodziło komplikacje. Sasuke nie był w stanie przeciwstawić się mocy
dewocjonaliów, nocne wizyty stały się więc niemożliwe. Srebrny krucyfiks
spoczywający na ściśniętych gorsetem piersiach, chronił umysł jego wybranki
przed wampirzą ingerencją. Mógł jedynie patrzeć, jak pochłonięty szaleństwem
Łowca mami półprawdami i zatartymi przez czas wspomnieniami jego słodką,
niewinną królową o złotym sercu. Mówi jej, że przypomina mu ukochaną Rin, którą
Bóg przedwcześnie zabrał z tego świata.
Pieprzony
Hatake nie miał nawet odwagi przyznać, że sam wydobył z kobiety ostatnie
tchnienie.
Oglądanie
jej, bezbronnej, zbyt ufnej, naiwnie wierzącej w każde jego słowo sprawiało, że
Sasuke obezwładniał palący ból i pochłaniała gorejąca wściekłość. To jemu
powinna tak ufać. Z nim dzielić troski i poszukiwać rozwiązań.
Zanim się
zorientował, Ino była już stracona. Nie planował tego. Rozsierdzony gniewem i
otumaniony własną mocą pił z niej zachłanniej niż przypuszczał, przelewał na
nią własne emocje, kompletnie nieświadomie związując ze sobą. Uruchomił proces,
którego nie dało się zatrzymać. Dziewczyna dążyła ku nieśmiertelności, której
bez ostatniego namaszczenia nie była w stanie osiągnąć.
Chciał ją
uratować. Nie uważał się za potwora. Ostatniej nocy, gdy światła w komnacie
zgasły, nasłał chmarę nietoperzy, żeby rozpękły swoimi miękkimi ciałkami szyby.
I gdy tylko trujące opary uleciały, wpadł do środka. Dał umierającej własną
krew i dopełnił rytuału. Wiedział, że Sakura na niego patrzy. Jej przyspieszone
tętno i chropowaty oddech dudniły mu w uszach, gdy obserwował jak wychudzone
ciało nabiera dawnego piękna.
Twojej przyjaciółce nic nie będzie. Powiedział jej wtedy. Umrze,
żeby odrodzić się za trzy dni i trzy noce. Dołączy do mnie tak, jak i ty
możesz.
Mówienie jej
o tym było zbyt pochopne. Być może nawet nierozsądne. Mogło ją przerazić.
Zaprzepaścić jego szansę na polubowne rozwiązanie sytuacji. Na szczęście
zasiało ziarno niepewności i zainteresowania, które z kolei trafiło na
wcześniej przygotowywany przez niego grunt.
Wraz z
trzecim zachodem słońca Ino miała wyjść z własnej mogiły, żeby dołączyć do
niego w niekończącej się nocy i stać się dowodem na jego słowa. Idealna i na
zawsze młoda. Umarła na jego rękach w oczekiwaniu na nowy dzień, który nigdy
nie nadszedł.
Kakashi
zadbał o to. Gdy tylko trumna z młodym, nadal rumianym ciałem spoczęła w
rodzinnej krypcie, przebił pierś trupa osinowym kołkiem. Odrąbał głowę i ułożył
między stopami, w usta wepchnął główkę cuchnącego czosnku. Zrobił to na oczach
jego delikatnej Saury i wbrew jej błaganiom, które wraz z postępem horroru,
zmieniły się w gniewny sprzeciw.
Nawet śpiąc
kilometry dalej, zamknięty w drewnianej skrzynki i obsypany lepką ziemią,
Uchiha słyszał wrzaski umierającej oblubienicy. Bezbronnej, zdezorientowanej,
niewinnej.
Prawdziwa
śmierć zabrała ją przedwcześnie. Agonia była całkowicie niezasłużona.
Ale to
rozpacz Sakury, gdy wiedząc co się stało, po raz drugi składała kwiaty na
świeżym grobie w północnej części cmentarza Highgate, rozdzierała Sasuke serce.
Hatake po raz pierwszy poświęcił niewinną istotę i zniknął.
A
przynajmniej tak sądził Uchiha.
I to był
jego trzeci, ostatni błąd.
* * *
Sakura
pragnęła poznać odpowiedzi, a wampirzy książę coraz bardziej wątpił, że
powinien ich udzielić. Niewiedza zmieniła kobietę. Paliła ją od środka,
frustracja ogłuszała. Świat, w którym żyła, Bóg, którego znała, przestały mieć
znaczenie. Okazały się ułudą, wygodnym kłamstwem, w które naiwnie wierzyła.
Szukała go.
Była przy tym odważna, może nieco nieroztropna, ale zdecydowanie uparta. Jak
prawdziwa wojowniczka.
Wypatrywała
w tłumie. Chodziła tam, gdzie jeszcze kilka tygodni temu niezobowiązująco się
mijali, co Sasuke obserwował z satysfakcją. Przyjemnie było stanowić centrum
jej uwagi.
Jednak kiedy
zaczęła zapuszczać się w szemrane dzielnice, odwiedzać przypadkowe rodziny w
kolorowych, zabłoconych taborach i rozpytywać wśród cygańskich naciągaczy o
legendy ich dziadków, musiał zainterweniować.
Ostatecznie
sprawił, że wpadła na niego, niosąc nadal pachnący ziemią bukiet błękitnych i
białych hortensji, które kontrastowały z czernią jej sukni. W szklistych oczach
błyszczała wrogość, gdy tylko kobieta wyłapała jego długą sylwetkę pośród
rzeźbionych nagrobków. Drobna dłoń, z której zniknął diamentowy pierścionek,
złapała za zwisający z szyi krzyżyk.
Jej policzki
nabrały czerwieni, gdy wyrzucała z siebie złość. Krzyki niknęły w mgle, którą
ich otoczył, by nie nękać spoczywających wokół dusz. Kim jesteś ty i Hatake, by decydować o ludzkiej duszy? Jakim prawem
wypełzliście z piekielnych czeluści i nękacie niewinne kobiety?
Z ostrymi
słowami i włosem zwichrzonym wiatrem, była jego Erynią. Personalną boginią
zemsty i panią wyrzutów sumienia. Rzucała nimi prosto w jego pierś, trafiając
raz za razem, a on pokornie to przyjmował.
Gdyby tylko
mógł, wspiąłby się dla niej na sam szczyt Olimpu i złożył głowy poległych bogów
u jej stóp. Odnalazłby Mojry i zadusił tkanymi przez nie nićmi przeznaczenia,
za zakpienie z losu jej przyjaciółki. A na koniec przeczesał otchłanie Tartaru,
czeluści Erebu i bezkres Pól Elizejskich by sprowadzić jej duszę z powrotem.
Był jednak
tylko nieistotnym okruchem wśród niezliczonych panteonów. Mógł jedynie oferować
jej nieskończoną noc i wieczną miłość, a w ofierze złożyć prawdę i obietnicę
zemsty.
Nie chciał,
żeby sama się zmieniła. Gorzkość śmierci potrafiła zniszczyć człowieka, ale
Sakura była na to zbyt niewinna. Nawet obity i posiniaczony jej nienawiścią,
nadal miał nadzieję, że kiedyś go pokocha. Wkomponuje się jego mrok i uzupełni własnym światłem.
Wyznał jej
wszystko. Na jedynej uświęconej ziemi, do której miał dostęp, pośród
potępionych i zbawionych dusz, odkrył przed nią własną. A na koniec ośmielił
się dotknąć jej miękkiej skóry. Lodowatymi wargami musnąć pochorobową bliznę na
jej policzku. Nieistotną skazę, która tylko dodawała całokształtowi uroku.
Chciała go
poznać, chociaż nie mogła na niego patrzeć. Pragnęła zwiedzić z nim świat, mimo
że najchętniej zesłałaby go na samo dno piekielnych czeluści. Była słodka i
krwiożercza, naiwna i inteligentna. Idealna.
I zgodziła
się być jego.
* * *
Tym razem
nie było krzyków. Nie dotarł do niego zdławiony płacz. Pośród otulającej go
ciemności usłyszał ciche westchnienie, które mogło być szelestem liści sunących
po klepisku.
To jego głos
przemienił się w zbolały ryk i odbijając się od wilgotnego kamienia, żeby
rozerwać spowijającą cmentarz ciszę.
A wtedy
Hatake popełnił błąd. Swój pierwszy i ostatni.
Stał tam. W
miejscu, w którym odebrał jego słodkiej kochance jeszcze niezaczęte życie.
Bezcześcił miejsce jej ostatecznego spoczynku swoim plugawym cielskiem i
pozbawioną honoru duszą. Oczekiwał wampira, który ją przemieniał, opętany
żałosną misją, usprawiedliwiający się zmyślonym powołaniem.
Krew Sakury,
jego kochanej, dobrodusznej Sakury, nadal oblepiała palce mężczyzny, gdy
powitał Sasuke, barykadując wrota do mauzoleum. Wierzył, że zamknął potwora ze
sobą i swoją boską mocą. Podczas gdy skazał się na starcie z rozjuszoną bestią.
Zabił ją.
Odebrał mu pierwszą kobietę, której prawdziwie pragnął. Miłość, dla której
poświęciłby wszystko. Siebie. Rodzinę. Świat. Zniszczył jej ciało i przegnał
duszę, zanim Sasuke był w stanie uczynić ją prawdziwie swoją. Poprzysiąc każdą
cząstkę własnego jestestwa jej woli.
Zaprzepaścił
jego szansę na naprawienie win i odkupienie. Ruchem równie nieistotnym co
przekopywanie zachwaszczonej grządki zgasił najjaśniejszą z gwiazd.
Sasuke
jeszcze nigdy nie był tak prawdziwie sobą, jak w tamtej chwili. Bezsprzeczny
Książę Ciemności, przyszły władca plugastwa, okrutnik, tyran, krwiożerca.
Niedoszły kochanek, pozbawiony przysięgi mąż, okradziony z bratniej duszy
głupiec.
Złapanie
Hatake było dziecinnie proste. Nie zaduszanie go na miejscu, stanowiło
wyzwanie. Ale śmierć byłaby zbyt prosta dla rechoczącego z obłędu Łowcy.
Wszystko wydawało się nieodpowiednie, w obliczu świętokradztwa, którego się
dopuścił.
Ludzkość
jeszcze nie wymyśliła kary odpowiedniej
i wystarczającej, współmiernej do jego cierpienia. Żaden wtaczany pod
niekończącą się górę głaz, nie byłby wystarczająco ciężki. Nie istniało
pragnienie dość palące, by dorównywało bólowi, który trawił jego trzewia. Nie
stworzono ptaka na tyle drapieżnego, by dostatecznie boleśnie rozszarpywać
tkanki.
Na szczęście
Sasuke nie był człowiekiem, tylko potworem. Ucieleśnieniem setek podsycanych
lękiem podań i źródłem dziesiątek legend. A jedyna osoba, która mogła go
zmienić, odeszła. Jej rozczłonkowane ciało spoczywało w lśniącej trumnie,
wystawione na marmurowym katafalku.
Trofeum jego
zguby.
* * *
Jęki.
Trwające dzień i noc, pozbawione rytmu i niepoprawne tonalnie dźwięki
wypełniały lochy rozpadającego się zamku. Bezwładna kakofonia nadal z trudem
trafiała w nuty skomponowanej przez Sasuke arii cierpienia.
Ale to nic.
Jego kompozycja również się zmieniała. Był zaledwie początkującym wirtuozem,
który nadal odkrywał brzmienia nowych instrumentów. Szlochy, błagania,
modlitwy, udręki. Z czasem na wszystko znajdzie odpowiednie miejsce. A kiedy to
się stanie, nareszcie będzie mógł odpocząć, rozkoszując się niekończącą się
melodią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!