2.10.2024

Tchnienie miłości [SasuSaku] dla Eri

 Jej towarzystwo zajmowało go bez reszty, odpędzało nudę i stymulowało umysł. Potrafiła czarować go żartem i bez trudu fascynować rozmową. Gdyby nie był potępiony, a jego dusza od dawna stracona, byłby pewien, że to Sakura wodzi go na pokuszenie. 


W życiu jest miejsce na mrok i na światło. Pani jest światłem.

~ Bram Stoker, Dracula

 

Krucjata Hatake przeciwko Uchihom zawsze wydawała się Sasuke zabawna. Odkąd pamiętał, Kakashi był jak szczekający dużo pies. Irytujący, owszem, jednak zdecydowanie nieszkodliwy.

Pojawiał się i znikał. Chował w blasku dnia i promieniach palącego słońca, żeby raz na kilka lat bezskutecznie zaatakować. Samozwańczy Łowca, zaślepiony żałobą głupiec, który zaprzedał duszę diabłu, by zwalczać szatański pomiot. Pomścić ukochaną, którą sam uśmiercił, bo wybrała los inny, niż dla niej zaplanował.

Był pozbawionym honoru tchórzem. Walczył z cienia, unikał konfrontacji. Podburzał wieśniaków przeciwko wampirzym możnowładcom, nasyłał księży i egzorcystów, zrywał ślubne kontrakty, widząc w kandydatkach projekcje własnej wybranki. Nigdy jednak nie dopuścił się morderstwa. Nie zabił żadnego nosferatu.

Być może dlatego młody Uchiha kompletnie zignorował łudząco podobną twarz, gdy mignęła w tłumie przechodniów na Piccadilly. Sasuke nie był podobny do wuja Obito, który z resztą lata temu popłynął do nowego świata, mając dość rodzimego kontynentu i krążących po nim duchów przeszłości. Założył więc, że Łowca wpadł na londyński trop i zniknie wraz z najbliższym, transkontynentalnym rejsem.

I to był błąd. Pierwszy z trzech.

* * *

 

Angielska pogoda wiele ułatwiała. Zanim zapadał zmrok, Sasuke mógł już przemierzać brukowane uliczki i obserwować wielkomiejskie życie. Ludzie, całe stada, zgromadzeni na niewielkiej powierzchni, liczebnością przewyższali mieszkańców całych rumuńskich gór. Spieszący się z miejsca na miejsce, oblepieni brudem i uwędzeni sączącym się z setek kominów dymem.

A pośród nich wypryski arystokracji. Kobiety z pachnącymi od olejków nadgarstkami oraz mężczyźni w krochmalonych koszulach i wypastowanych butach. Płynęli przez motłoch, niesieni automobilami lub konnymi powozami.

 Miasto tętniło życiem, chociaż było kompletnie wyzute z kolorów. Dla śmiertelników, szare twarze, zmurszałe cegły i bura pogoda stanowiły jedynie bezbarwną papkę. Za to dla wampira były festiwalem barw i odcieni, w którym pomimo gryzącego powietrza, czuł powiew świeżości.

Tu był jednym z wielu mniej lub bardziej zamożnych lordów. Jego szyte z nadmierną pieczołowitością ubrania wtapiały się w lokalną modę, zamiast wzbudzać nabożne uwielbienie. Nienaganne maniery traktowane były z wstrzemięźliwą aprobatą. Szlachetne rysy stanowiły odbicie dziesiątek innych twarzy.

Stolica światowego imperium sprawiła, że stał się ledwo wchodzącym w dorosłość młodzieńcem, który poszukiwał własnego miejsca. Z pokaźnym majątkiem i mglistą przeszłością mógł zalecać się do każdej panny, która przypadła mu do gustu i nie przejmować się ciągłymi podszeptami rodziców.

A oni zdecydowanie nie zaakceptowaliby jego wybranki, słodkiej Sakury. Dziewczyny o tęgim umyśle, wyjątkowym sprycie i niewyparzonym języku, w której oczach zamknięto wszystkie odcienie zieleni z transylwańskich lasów.

Zafascynowała go od chwili, w której po raz pierwszy zobaczył ją w gabinecie notariusza. Z niepasującą do smukłych palców siłą, uderzała w guziki niezgrabnej maszyny, o której istnieniu do niedawna nawet nie słyszał, i spisywała każde istotne słowo. Stenotypistka! Kobieta jej urody mogła od jednego uśmiechu mieć u stóp cały świat, a ona wykształciła się żeby pomagać przyszłemu mężowi, pracować, jakby była zwykłym śmiertelnikiem.

W jego oczach była aniołem.

Jej towarzystwo zajmowało go bez reszty, odpędzało nudę i stymulowało umysł. Potrafiła czarować go żartem i bez trudu fascynować rozmową. Gdyby nie był potępiony, a jego dusza od dawna stracona, byłby pewien, że to Sakura wodzi go na pokuszenie.

 Nie miała bliskiej rodziny, ani odpowiedzialnych za nią opiekunów. Jej narzeczony szczęśliwym trafem był urzędnikiem, który pomagał Uchihom załatwić przeprowadzkę syna i nadal tkwił w Siedmiogrodzie. Za to przyjaciółka, złotowłosa piękność na wydaniu, otaczała ją zazdrosną opieką i odciągała od towarzystwa.

Sasuke musiał się napracować, żeby uczynić ją swoją królową i towarzyszką. Preteksty do odwiedzania jej w biurze szybko się skończyły. Dom został kupiony, wpisy w księgach zmienione, akty wydane. Pogawędki przy herbacie i odrapanym biurku zmieniły się w przypadkowe spotkania podczas sprawunków, przelotne spojrzenia na ulicy, szybkie wymiany uprzejmości.

Był wszędzie tam gdzie ona. Czujny. Skryty za dziesiątkami innych twarzy. Odległy, ale pozostający w zasięgu ręki. Utrzymywał dystans, chociaż palące pragnienie zwielokrotniało się z każdym przebytym krokiem.

Nie odtrąciła go, gdy okazał słabość i mimochodem wspomniał o trudnościach, które napotkał po sprowadzeniu się do wielkiego miasta.

Ciężko było nadążyć za nowym wiekiem, a co dopiero kolejnym językiem, którego podstawy poznawał ze zgrzybiałych ksiąg, a brzmienia ćwiczył z własnym portretem. Zdradził jej swoje zagubienie, a ona, niewiasta o złotym sercu, sama zaproponowała pomoc. Wbrew konwenansom przystała na samotne spotkania w jednym z wielu przepełnionych zapachami i szumem muzyki lokali. Wprowadzała go do towarzystwa, pokazywała najmodniejsze miejsca, a przede wszystkim, była nieocenionym partnerem do szlifowania słownictwa.

Uwielbiał dostrzegać w jej oczach błysk zainteresowania, gdy niby od niechcenia rzucał opowieściami o własnych podróżach. Historiach z życia, którego wystarczyłoby dla dwóch, i które wydawało się innym wcieleniem. Może nawet nim było. Chociaż zajmowały tylko chwilę, zawsze pochłaniały Sakurę bez reszty. Była ciekawa świata, miejsc, o których pisano w książkach i tych, do których jeszcze nikt nie dotarł. A on chciał jej pokazać je wszystkie.

Zaczął od snów. Wkradał się do nich, gdy zmieniony w kruka siadał na jej parapecie, i podsuwał obrazy. Najpierw subtelne urywki własnych wspomnień. Okrytą mgłą puszczę. Zaśnieżone karpackie szczyty. Upstrzone kolorowymi kwiatami łąki. Rwiste potoki wzbierające od wiosennych roztopów. Jego dom, do którego kiedyś ją zabierze, którego będzie panią.

Była stworzona do tej roli.  Podnajmowała mieszkanie od kamienicznika, a mimo to znała wszystkich najemców dookoła. Niczym pani na włościach interesowała się ich życie, chociaż nic z tego nie miała. Często tuż po zmroku przyłapywał ją w mieszkaniu sąsiadów, gdzie guwernerowała ich ledwo odrastającej od ziemi córce.

Miała rękę do kwiatów. Nie wiedział jak pilnie się nimi zajmuje, niemniej, gdy zaczął przyczajać się na niewielkim balkonie, otoczyła go senna woń pelargonii. Kwitły w niewielkich donicach, chociaż czas na to już dawno przeminął, a ich wielobarwność dostrzegał nawet w nikłym świetle gazowych lamp. To siedząc pośród ich zwiniętych kielichów, poszedł krok dalej.

Nie musiał zanurzać się głęboko w jej myśli, by wyciągnąć wspomnienia o samym sobie. Mroczna, pociągająca sylwetka tajemniczego obcokrajowca skrywała się pośród codziennych obowiązków, zamieciona pod dywan zwykłych myśli, niczym wstydliwy sekret.

Pochlebiało mu to. Wampirze uroki jedynie podsycały prawdziwe pragnienia ofiar. Mogły zaczepić się myśli i wspomnień, wydostać je na powierzchnię, wzmocnić. Gdyby Sakura pozostała na niego obojętna, nie miałby nad czym pracować. Tymczasem jej myśli o nim stawały się coraz bardziej dekadenckie. Pozbawione pruderii. Niewłaściwe. Do tego stopnia, że przerażona zwierzyła się przyjaciółce, a ta wywiozła ją na wieś, do rodzinnej posiadłości.

* * *

 

Oddalone o kilka godzin podróży koleją Whitby miało w sobie mroczny urok. W słonym powietrzu czuć było dziką pierwotność okolicznej ziemi, otulonej pradawną magią. Zawieszone nad surowymi klifami miasteczko powoli zapadało się w morską pianę. Smutny przykład na przemijalności ludzkiego życia i przypomnienie, że Sasuke miał mniej czasu niż mogło się wydawać.

Stary klasztor i przyłączony do niego kościół pochłonęły osuwiska. Jego resztki nadal uświęcały okoliczny cmentarz. Boska opatrzność była tu wybrakowana i słaba. Chociaż zamieszkujący dworek służący starali się wypełnić jej braki modlitwą i gusłami, wampirze moce z łatwością się przez nie przebijały. Mgła, którą na długie dni przywołał Sasuke była gęsta niczym mleko. Przyzywane przez niego wilki zakradały się do miasteczka i wyły tuż pod płotami. Nietoperze uderzały w pozamykane ościeżnice i rozbijały szyby w samobójczych eskapadach.

Służba panikowała. Sypała solą przez ramię. Zostawiała ofiary dla przekupieni miejscowych potworków. Lokalni mieszkańcy przywoływali przekazywane przez pokolenia koszmary. Jednak jego roztropna Sakura i nie mniej bystra panna Yamanaka nie potrafiły się przekonać do wyjazdu. Niezaznajomione ze zwyczajną wersją miasteczka, uznawały niecodzienne wydarzenia za część folkloru.

Był wściekły. Rozsierdzony ich uporem. Zmęczony spaniem w karczemnej, zapleśniałej piwnicy i wygłodniały. Z dużą mocą wiązała się ogromne pragnienie, którego nie miał ochoty zaspokajać na wieśniakach. W końcu zrozumiał, że to Ino odpowiadała za jego niedolę i to ją musiał ukarać.

Noc, którą wybrał, rozświetlał blask pełnej tarczy księżyca. Srebrna poświata oświetlała jego plecy, gdy osiadł na gzymsie i przeniknął przez szczeliny w ościeżnicy do obszernej komnaty. Niedopałki świec rozświetlały twarze kobiet, wspólnie śpiących na wielkim łożu. Nawet spoczywające w objęciach Morfeusza, pozostawały piękne i nierozłączne. Trzymały się za dłonie, dodając sobie otuchy w koszmarach, które na nie zsyłał.

Krew, którą spijał z wiotkiej szyi Yamanaki była mdła i nijaka. Chociaż łaknienie paliło go w przełyku i rwało w dziąsłach, z trudem połykał kolejne hausty. Niechlujnie. Prędko. Jednocześnie kojąc poddenerwowany umysł śpiącej obok oblubienicy. Parę nocy i będzie po wszystkim, powtarzał sobie. Kilka łyków, by osłabić dziewczynę i sprawić, że będzie wyglądać na słabą i chorą. W końcu jego dobroduszna Sakura nie pozwoli przyjaciółce zapaść się w apatię i odpowiednio pokierowana, wróci z nią do miasta.

Mijały dni, a on obserwował jak zmartwienie i troska coraz bardziej odbijają się na młodej twarzy Haruno. Blond włosy jej przyjaciółki zmatowiały, pukle coraz szybciej traciły na objętości, niebieskie oczy mętniały, jednak obie nadal uparcie obstawały przy wiejskiej rezydencji.

Teraz pożywiał się każdej nocy. Spijał gęste krople i patrzył na zmarszczone nawet podczas snu różowe brwi. Osłabiona stresem, odmawiająca jedzenia, a nawet ciepłej herbaty była chłonna jak leśny mech. Słuchała jego podszeptów, pozwalając rozrosnąć się im do pełnych myśli i samodzielnych decyzji.

To nadmorska wilgoć i jesienna szaruga nie służyły jej towarzyszce. Przeciągi obijały się po nieogrzanych murach. Wiatr z gwizdem przeciskał się przez nieszczelne okna. Każdy dzień sprawiał, że stawała się coraz bardziej osowiała i nieobecna. Chora. Umierająca.

Ostatecznie sprawił, że Sakura zapragnęła wrócić do Londynu.

I to był jego drugi błąd.

* * *

 

Hillingham, londyński dom Yamanaki mieścił się na obrzeżach miasta. Sasuke nie spodziewał się, żeby plotki o jej złym stanie szybko obiegły towarzystwo. Zamknięta w czterech ścianach własnego pokoju, ledwo była w stanie wyglądać przez okno na sunące po niebie chmury. Nie przyjmowała gości, obwarowana ciepłem i opieką przyjaciółki. Polecenia dla służby wydawała niemrawymi skinieniami.

Nie docenił mocy socjety i prędkości z jaką roznosiła ona plotki.

Nie minęły nawet trzy dni, gdy na progu stanął podający się za profesora, na poły zamaskowany mężczyzna, twierdząc, że zna przyczynę tajemniczego osłabienia panienki. Bez większego trudu przekonał zrozpaczonych rodziców do szarlatanerii, która nawet jeśli skuteczna, przekraczała granice zdrowego rozsądku i dobrego smaku. Wypakował jej pokój warkoczami czosnku, obwiesił krzyżami, okna obmył święconą wodą.

To było… kłopotliwe. Rodziło komplikacje. Sasuke nie był w stanie przeciwstawić się mocy dewocjonaliów, nocne wizyty stały się więc niemożliwe. Srebrny krucyfiks spoczywający na ściśniętych gorsetem piersiach, chronił umysł jego wybranki przed wampirzą ingerencją. Mógł jedynie patrzeć, jak pochłonięty szaleństwem Łowca mami półprawdami i zatartymi przez czas wspomnieniami jego słodką, niewinną królową o złotym sercu. Mówi jej, że przypomina mu ukochaną Rin, którą Bóg przedwcześnie zabrał z tego świata.

Pieprzony Hatake nie miał nawet odwagi przyznać, że sam wydobył z kobiety ostatnie tchnienie.

Oglądanie jej, bezbronnej, zbyt ufnej, naiwnie wierzącej w każde jego słowo sprawiało, że Sasuke obezwładniał palący ból i pochłaniała gorejąca wściekłość. To jemu powinna tak ufać. Z nim dzielić troski i poszukiwać rozwiązań.

Zanim się zorientował, Ino była już stracona. Nie planował tego. Rozsierdzony gniewem i otumaniony własną mocą pił z niej zachłanniej niż przypuszczał, przelewał na nią własne emocje, kompletnie nieświadomie związując ze sobą. Uruchomił proces, którego nie dało się zatrzymać. Dziewczyna dążyła ku nieśmiertelności, której bez ostatniego namaszczenia nie była w stanie osiągnąć.

Chciał ją uratować. Nie uważał się za potwora. Ostatniej nocy, gdy światła w komnacie zgasły, nasłał chmarę nietoperzy, żeby rozpękły swoimi miękkimi ciałkami szyby. I gdy tylko trujące opary uleciały, wpadł do środka. Dał umierającej własną krew i dopełnił rytuału. Wiedział, że Sakura na niego patrzy. Jej przyspieszone tętno i chropowaty oddech dudniły mu w uszach, gdy obserwował jak wychudzone ciało nabiera dawnego piękna.

Twojej przyjaciółce nic nie będzie. Powiedział jej wtedy. Umrze, żeby odrodzić się za trzy dni i trzy noce. Dołączy do mnie tak, jak i ty możesz.

Mówienie jej o tym było zbyt pochopne. Być może nawet nierozsądne. Mogło ją przerazić. Zaprzepaścić jego szansę na polubowne rozwiązanie sytuacji. Na szczęście zasiało ziarno niepewności i zainteresowania, które z kolei trafiło na wcześniej przygotowywany przez niego grunt.

Wraz z trzecim zachodem słońca Ino miała wyjść z własnej mogiły, żeby dołączyć do niego w niekończącej się nocy i stać się dowodem na jego słowa. Idealna i na zawsze młoda. Umarła na jego rękach w oczekiwaniu na nowy dzień, który nigdy nie nadszedł.

Kakashi zadbał o to. Gdy tylko trumna z młodym, nadal rumianym ciałem spoczęła w rodzinnej krypcie, przebił pierś trupa osinowym kołkiem. Odrąbał głowę i ułożył między stopami, w usta wepchnął główkę cuchnącego czosnku. Zrobił to na oczach jego delikatnej Saury i wbrew jej błaganiom, które wraz z postępem horroru, zmieniły się w gniewny sprzeciw.

Nawet śpiąc kilometry dalej, zamknięty w drewnianej skrzynki i obsypany lepką ziemią, Uchiha słyszał wrzaski umierającej oblubienicy. Bezbronnej, zdezorientowanej, niewinnej.

Prawdziwa śmierć zabrała ją przedwcześnie. Agonia była całkowicie niezasłużona.

Ale to rozpacz Sakury, gdy wiedząc co się stało, po raz drugi składała kwiaty na świeżym grobie w północnej części cmentarza Highgate, rozdzierała Sasuke serce. Hatake po raz pierwszy poświęcił niewinną istotę i zniknął.

A przynajmniej tak sądził Uchiha.

I to był jego trzeci, ostatni błąd.

* * *

 

Sakura pragnęła poznać odpowiedzi, a wampirzy książę coraz bardziej wątpił, że powinien ich udzielić. Niewiedza zmieniła kobietę. Paliła ją od środka, frustracja ogłuszała. Świat, w którym żyła, Bóg, którego znała, przestały mieć znaczenie. Okazały się ułudą, wygodnym kłamstwem, w które naiwnie wierzyła.

Szukała go. Była przy tym odważna, może nieco nieroztropna, ale zdecydowanie uparta. Jak prawdziwa wojowniczka.

Wypatrywała w tłumie. Chodziła tam, gdzie jeszcze kilka tygodni temu niezobowiązująco się mijali, co Sasuke obserwował z satysfakcją. Przyjemnie było stanowić centrum jej uwagi.

Jednak kiedy zaczęła zapuszczać się w szemrane dzielnice, odwiedzać przypadkowe rodziny w kolorowych, zabłoconych taborach i rozpytywać wśród cygańskich naciągaczy o legendy ich dziadków, musiał zainterweniować.

Ostatecznie sprawił, że wpadła na niego, niosąc nadal pachnący ziemią bukiet błękitnych i białych hortensji, które kontrastowały z czernią jej sukni. W szklistych oczach błyszczała wrogość, gdy tylko kobieta wyłapała jego długą sylwetkę pośród rzeźbionych nagrobków. Drobna dłoń, z której zniknął diamentowy pierścionek, złapała za zwisający z szyi krzyżyk.

Jej policzki nabrały czerwieni, gdy wyrzucała z siebie złość. Krzyki niknęły w mgle, którą ich otoczył, by nie nękać spoczywających wokół dusz. Kim jesteś ty i Hatake, by decydować o ludzkiej duszy? Jakim prawem wypełzliście z piekielnych czeluści i nękacie niewinne kobiety?

Z ostrymi słowami i włosem zwichrzonym wiatrem, była jego Erynią. Personalną boginią zemsty i panią wyrzutów sumienia. Rzucała nimi prosto w jego pierś, trafiając raz za razem, a on pokornie to przyjmował.

Gdyby tylko mógł, wspiąłby się dla niej na sam szczyt Olimpu i złożył głowy poległych bogów u jej stóp. Odnalazłby Mojry i zadusił tkanymi przez nie nićmi przeznaczenia, za zakpienie z losu jej przyjaciółki. A na koniec przeczesał otchłanie Tartaru, czeluści Erebu i bezkres Pól Elizejskich by sprowadzić jej duszę z powrotem.

Był jednak tylko nieistotnym okruchem wśród niezliczonych panteonów. Mógł jedynie oferować jej nieskończoną noc i wieczną miłość, a w ofierze złożyć prawdę i obietnicę zemsty.

Nie chciał, żeby sama się zmieniła. Gorzkość śmierci potrafiła zniszczyć człowieka, ale Sakura była na to zbyt niewinna. Nawet obity i posiniaczony jej nienawiścią, nadal miał nadzieję, że kiedyś go pokocha. Wkomponuje się  jego mrok i uzupełni własnym światłem.

Wyznał jej wszystko. Na jedynej uświęconej ziemi, do której miał dostęp, pośród potępionych i zbawionych dusz, odkrył przed nią własną. A na koniec ośmielił się dotknąć jej miękkiej skóry. Lodowatymi wargami musnąć pochorobową bliznę na jej policzku. Nieistotną skazę, która tylko dodawała całokształtowi uroku.

Chciała go poznać, chociaż nie mogła na niego patrzeć. Pragnęła zwiedzić z nim świat, mimo że najchętniej zesłałaby go na samo dno piekielnych czeluści. Była słodka i krwiożercza, naiwna i inteligentna. Idealna.

I zgodziła się być jego.

* * *

 

Tym razem nie było krzyków. Nie dotarł do niego zdławiony płacz. Pośród otulającej go ciemności usłyszał ciche westchnienie, które mogło być szelestem liści sunących po klepisku.

To jego głos przemienił się w zbolały ryk i odbijając się od wilgotnego kamienia, żeby rozerwać spowijającą cmentarz ciszę.

A wtedy Hatake popełnił błąd. Swój pierwszy i ostatni.

Stał tam. W miejscu, w którym odebrał jego słodkiej kochance jeszcze niezaczęte życie. Bezcześcił miejsce jej ostatecznego spoczynku swoim plugawym cielskiem i pozbawioną honoru duszą. Oczekiwał wampira, który ją przemieniał, opętany żałosną misją, usprawiedliwiający się zmyślonym powołaniem.

Krew Sakury, jego kochanej, dobrodusznej Sakury, nadal oblepiała palce mężczyzny, gdy powitał Sasuke, barykadując wrota do mauzoleum. Wierzył, że zamknął potwora ze sobą i swoją boską mocą. Podczas gdy skazał się na starcie z rozjuszoną bestią.

Zabił ją. Odebrał mu pierwszą kobietę, której prawdziwie pragnął. Miłość, dla której poświęciłby wszystko. Siebie. Rodzinę. Świat. Zniszczył jej ciało i przegnał duszę, zanim Sasuke był w stanie uczynić ją prawdziwie swoją. Poprzysiąc każdą cząstkę własnego jestestwa jej woli.

Zaprzepaścił jego szansę na naprawienie win i odkupienie. Ruchem równie nieistotnym co przekopywanie zachwaszczonej grządki zgasił najjaśniejszą z gwiazd.

Sasuke jeszcze nigdy nie był tak prawdziwie sobą, jak w tamtej chwili. Bezsprzeczny Książę Ciemności, przyszły władca plugastwa, okrutnik, tyran, krwiożerca. Niedoszły kochanek, pozbawiony przysięgi mąż, okradziony z bratniej duszy głupiec. 

Złapanie Hatake było dziecinnie proste. Nie zaduszanie go na miejscu, stanowiło wyzwanie. Ale śmierć byłaby zbyt prosta dla rechoczącego z obłędu Łowcy. Wszystko wydawało się nieodpowiednie, w obliczu świętokradztwa, którego się dopuścił.

Ludzkość jeszcze nie wymyśliła kary odpowiedniej  i wystarczającej, współmiernej do jego cierpienia. Żaden wtaczany pod niekończącą się górę głaz, nie byłby wystarczająco ciężki. Nie istniało pragnienie dość palące, by dorównywało bólowi, który trawił jego trzewia. Nie stworzono ptaka na tyle drapieżnego, by dostatecznie boleśnie rozszarpywać tkanki.

Na szczęście Sasuke nie był człowiekiem, tylko potworem. Ucieleśnieniem setek podsycanych lękiem podań i źródłem dziesiątek legend. A jedyna osoba, która mogła go zmienić, odeszła. Jej rozczłonkowane ciało spoczywało w lśniącej trumnie, wystawione na marmurowym katafalku.

Trofeum jego zguby.

* * *

 

Jęki. Trwające dzień i noc, pozbawione rytmu i niepoprawne tonalnie dźwięki wypełniały lochy rozpadającego się zamku. Bezwładna kakofonia nadal z trudem trafiała w nuty skomponowanej przez Sasuke arii cierpienia.

Ale to nic. Jego kompozycja również się zmieniała. Był zaledwie początkującym wirtuozem, który nadal odkrywał brzmienia nowych instrumentów. Szlochy, błagania, modlitwy, udręki. Z czasem na wszystko znajdzie odpowiednie miejsce. A kiedy to się stanie, nareszcie będzie mógł odpocząć, rozkoszując się niekończącą się melodią.


.
I tym akcentem kończymy!
Tzn nie my, a ja i nie jest to forma pożegnania. Nie wybieram się daleko, a nawet nigdzie. Warto jednak zaznaczyć, że tym krótkim tekstem nareszcie udało mi się wyczyścić kolejkę. Łatwo nie było, minęło mnóstwo czasu, aż wstyd przyznać. Przez ten czas wiele się pisarsko i życiowo zadziało. 

A jeżeli chodzi o sam tekst. Nie jest to pierwsza jego wersja, chyba nawet nie trzecia. Chociaż temat był totalnie dla mnie i zakochałam się w zamówieniu już od pierwszej chwili... jakoś nie mogła się przez nie przebić. Poprzednia wersja rozrosła się na tyle, że z pewnością stanie się wielorozdziałowym opowiadaniem. Mimo wszystko, droga Eri!  mam nadzieję, że chociaż trochę zaspokoiłam Twoje pragnienie krwi i zemsty oraz że wybaczysz mi tak wielką zwłokę. 

Wszystkich Was, Drodzy Czytelnicy! serdecznie zapraszam na mój Instagram, gdzie na bieżąco informuję o tym co piszę, jak piszę oraz gdzie publikuję.
Obiecuję, że to nie było ostatnie SasuSaku, w którym maczałam palce.

Do zobaczenia! Do przeczytania.
Wasza Krropcia/Krropa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!