12.11.2022

Pięć wariatek, trzy i pół świeczki oraz dwudziestu jeden Sasori-sama czyli urodziny Zbawienia

To już dziś! To dziś! Dokładnie (no prawie) cztery lata temu z bezkresnego oceanu blogosfery wyłoniła się, zawieszona nad czterema butelkami alkoholu, chwiejnie osadzonymi na gargantuicznym jeżu, podejrzanie przypominającym lśniącą grzywę pewnego złoczyńcy, chmura niedorzeczności, zboczenia i pisarskiego AUtyzmu, zwana naszym blogiem.



Biuro Zbawienia było ciemne i głuche zupełnie jakby opisywał je jakiś wieszcz. Po halloweenowych ozdobach nie został ślad. W kącie dogorywał parafinowy wkład z Biedronki, wrzucony w czerwony, poobijany znicz - małe przekupstwo dla dogorywającej w autorkach weny. 

Sayuri7 nie bała się tego co skrywałą ciemność. Zdecydowanie bardziej przerażało ją to, co mogła odkryć w świetle wolframowych żarówek. Syf, tony rozkopanych i nigdy niedokończonych ficzków oraz leżące odłogiem szkielety zamówień już i tak spędzała jej sen z powiek. 

Dlatego zupełnie nieświadoma zagrożenia przemierzała korytarz, ignorując przy tym rozchodzący się po starych rurach hihot, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. Nie zwróciła też uwagi na skrzypiące tuż za jej plecami deski, które ze starości i wypaczenia, odzywały się nawet od pojedynczych okruchów ciastek. 

Zanim więc zdążyła zrozumieć co właściwie się dzieje było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Pod nogami przeleciał jej kij od starego mopa sprawiając, że upadła obijając sobie oba pośladki i kość ogonową. Przed oczami mignęło jej pięć nawiedzonych spojrzeń, a na głowie wylądowała poszewka do poduszki jakimś cudem pachnąca pumpkin spice latte. 

Tym razem spowijająca ją ciemność była ekscytująca, co dopiero było przerażające.


<5 minut wcześniej>

Krropa z namaszczeniem odkreślała kolejny punkt na swojej excelowej check liście rozglądając się czujnie dookoła. W końcu na przyjazd Sayu wszystko musiało być idealne i nawet wszechpotężny i wszechobecny duch chaosu nie miał prawa psuć niespodzianki, o której myślała od dawna, ale jak zwykle organizowała na ostatnią chwilę. 

Lacia walczyła z wielkim napisem rozrysowanym na starych pudełkach po pizzy. Trzymając w rękach mop, a właściwie sam kij, próbowała powiesić prowizoryczny baner na haczykach, które podobno istniały i znajdowały się pod sufitem, właśnie na takie okazje. 

Eleine jak zwykle siedziała w kącie, zanurzona po uszy w twitterze, wyjątkowo trzymając się zdalna od fioletowych ćwierknięć. Dzisiaj miała za zadanie wyszukać najlepsze, najbardziej niepoprawne i najgorętsze arty dla swojej ukochanej Senpai. Może nawet zainspirowana przejdzie się na ao3 czy ffnet i znajdzie jakiś ficzek sasosaku, co z pewnością byłoby idealnym prezentem.

Eri krzątała się po improwizowanym kąciku kuchennym, niczym damskie zderzenie Makłowicza i Okrasy, które w polowych warunkach postanowiło być mistrzem cukiernictwa. Nie była pewna czy bardziej zawzięcie walczy z przestarzałym piecykiem, rozwalającym się kontaktem, do którego go podłączała czy kuchenką podpiętą pod wątpliwej jakości butlę z gazem. Miała jednak nadzieję, że jej debiloodporny przepis na babkę cytrynową i tym razem okaże się niezawodny i uraczy wszystkich podniebienia.

Temi jak zwykle miała tylko być, co w jej przypadku było pewne jak to, że kot Schrodingera jest martwy, czyli wcale. Krropa miała jednak wrażenie, że nie zawiedzie się i blondynka jak zwykle wpadnie, jak prawdziwy ninja, spowita obłokami gryzącego dymu.

— Dobra dziewczyny! Skupcie się na chwilę. Powtórzmy jeszcze raz… — Krropa zatrzymała się w pół zdania, gdy przypięta do paska elektroniczna niania zaczęła trząść się i skrzeczeć niczym zepsuta żaba. Pot skroplił się między jej łopatkami, gdy uświadomiła sobie, że cały misterny plan poszedł jak zwykle wpizdu, a Sayu właśnie przekroczyła próg budynku. 

— Ruchy kluchy leniwe! Ona już tu jest. ONA JUŻ TU JEST! — wydarła się wyrzucając trzymając kartki, które rozprysły się niczym konfetti dla olbrzymów…


<Teraz>

Dziewczyny patrzyły ze zwątpieniem na leżące przed nimi ciało. Minęło kilkanaście minut, a Sayu mimo nie ruszyła się choćby o milimetr, nie licząc drobnych ruchów klatki piersiowej, które mogły równie dobrze oznaczać ostatnie tchnienia dogorywającej, co nieplanowaną drzemkę.

— No i po co było to walenie kijem w łeb? Po nogach jeszcze rozumiem. Ale, że w GŁOWĘ. A co jak teraz nie będzie mogła pisać?

— Jak to nie mogła pisać? A kto zrealizuje wszystkie moje zamówienia? — Załkała El rozwijając wkład do kasy fiskalnej, pełen zapisanych drobnym drukiem paringów wraz z historiami. 

Krropa zignorowała jej jęki, z trudem tłumiąc nieprzyjemny dreszcz przypominający jej o stercie historii, które obiecała dla niej dokończyć. Rozejrzała się po biurze, nieporadnie szukając wyjścia z sytuacji. — No dobra. Potrzebujemy czegoś żeby ją ocucić. Przecież nie będziemy siedzieć i czekać aż się obudzi. 

— Może skarpetą ją? Mój chłop wczoraj był i zostawił. Normalnie szok i śmierć murowane, ale nieprzytomnego raczej postawi na nogi niż dobije — oznajmiła Lacia podsuwając jej czarny, materiałowy gałgan. 

— Eeee… — Panika i mdłości wzbierające w ciele Krropy znacząco utrudniały wyszukiwanie argumentów, i gdy już myślała, że skarze zarówno siebie jak i matkę dzisiejszego solenizanta na niechybne zgubienie przez broń biologiczną, nagła myśl zaskwierczała gdzieś w pustym miejscu między jej uszami. — Wiesz co, lepiej nie. Sayu jeszcze ją zobaczy, pomyśli że to dla niej i ucieknie uważając się za wolnego skrzata. A  jak dobrze wiemy, same tego pierdolnika nie ogarniemy.

Dziewczyna wydawała się zawiedziona jej odpowiedzią, jednak zanim zdołała coś powiedzieć, ryk Eri nadwyrężył ich bębenki.

— EJ BUDZI SIĘ! PATRZCIE

Połączone jednym, wspólnym i nie do końca sprawnym mózgiem, otoczyły Mamitę, zamykając w mocnym ścisku z ograniczoną ilością tlenu i wysokim prawdopodobieństwem kolejnego omdlenia. Wykorzystując chaos jedna z nich wymsknęła się po pierwszą niespodziankę…  



— Widać? Oczywiście, że nie widać. Żodyn się nie zorientuje, no żodyn! — wymamrotała Krropa doklejając pół świeczki w paintcie. — Trzy oryginalne i jedna doklejana to jak trzy i pół prawdziwej, a przecież trzy i pół po zaokrągleniu to cztery, więc pasuje idealnie! — Dodała zapewniając bardziej siebie niż kogokolwiek. — No… nada się jak złoto. — Poprawiła lukier. Podpaliła knoty i odchrząknęła przywołując głos do zakurzonej od piwniczenia krtani. — Stooo lat… 


Kochana Sayuri7! Sayu! Mamito! Senpai! Szefowo!

W dniu domniemanych czwartych urodzin naszego małego Zbawienia (ekstrapolowałyśmy datę na podstawie pierwszych otwartych zamówień, nie bij za naszą ignorancką niewiedzę) chcemy Ci podziękować za ciężką pracę jaką włożyłaś i dalej wkładasz w opiekę nad naszym niepełnosprawnym przedszkolem. Obyś już zawsze biczem na nasze lenistwo, motywacją do działania, inspiracją nietypowych narracji i orędowniczką dziwnych Sakuro-paringów! I obyś przy tym nie wkurwiała się za bardzo.


Mamy nadzieję, że to drobne SasoSaku, które dla Ciebie zbroiłyśmy chociaż trochę wynagrodzi Ci nierówną walkę jaką z nami toczysz. 



Scena pierwsza. Niepokorna uczennica

Haruno Sakura marzyła o starciu z jego ponętnych ust ironicznego uśmiechu. Z chęcią zdominowałaby go i pokazała, gdzie jest miejsce tak szowinistycznych świń jak on.


— Panno Haruno, jeżeli chce pani polegać jedynie na swoich mięśniach, proszę dokonać transferu na zajęcia z rzeźby. Pani brutalna siła idealnie sprawi się podczas ugniatania gliny. Z kolei toporna forma, którą pani stosuje, z pewnością zachwyci adiunkta Deidarę.

Sakura zacisnęła wargi, zirytowana kolejną krytyką ze strony profesora Akasuny. Od pierwszych zajęć czuli do siebie jedynie niechęć, nieudolnie skrywaną pod chłodną, pełną uprzedzeń tolerancją. Zdziadziały prowadzący nie był w stanie zaakceptować prezentowanego przez nią modernistycznego podejścia do sztuki i roszczeniowości charakterystycznej dla całego jej pokolenia. 

Odnosiła wrażenie, że co tydzień, gdy przekraczała próg sali ćwiczeniowej, układ planet i energia wszechświata postanawiają zakpić z niej, tworząc z ich nieokiełznanych charakterów wyjątkowo paskudną i śmiercionośną koniunkcję niewypowiedzianej nienawiści.

Zazwyczaj obdarzał ją idealnie wyważoną krytyką. Skalkulowaną na tyle ostrożnie aby nawet najsurowsze kadry nie były w stanie przyczepić do niej jakiejkolwiek łatki, by mieć podstawy do podpięcia go w kolejny modny trend niszczenia męskich żyć. Skupiał się na jej niby słabym warsztacie. Czasami obierał na cel zbyt odbiegajacą od jego zdziadziałego gustu paletę barw. 

Dzisiaj jednak skacowany całonocną eskapadą ze znajomymi, zapomniał się i powiedział o jedno słowo za dużo.

— Sztuka to nie sprint, a moja pracownia to nie restauracja szybkiej obsługi. 

Haruno nie sądziła, że posunie się tak daleko. W zasadzie była pewna, że poziom upojenia, który reprezentował wpadając wczorajszej nocy do całodobowego maczka, skutecznie uniemożliwiał mu zapamiętanie czegokolwiek, w tym jej drobnej postury i przerażonej miny, skrytej między blatem do składania kanapek a frytkownicą. Jednak jego aluzja była aż nazbyt jawna. 

Doskonale wiedziała, że gdyby otaczający ją rówieśnicy, bogate dzieciaki, dla których artystyczne zamiłowania stanowiły jedynie fanaberię luksusu i swawolnego bezrobocia, jakim obdarzyli ich obrzydliwe bogaci rodzice, wywęszyli jej kruchą sytuację finansową, rozszarpaliby ją na strzępy i porzucili daleko za bramami uniwersytetu.

Widziała jak rozciąga usta w zwycięskim uśmiechu. Mimo że to on był pijany, a jego kumpel awanturował się w niebogłosy, urągając dobremu imieniu uczelni, to ona stała się zakładnikiem całej sytuacji. 

Zaciskając boleśnie wargi odcinała się od rzeczywistości, marząc o tym jak mogłaby go pokonać. Ukarać za wszystkie obelgi i trudności jakimi raczył ją co tydzień. W swojej wrogości bywał cholernie seksowny, a ona próbując rozłożyć wściekłość i zbierające w jej ciele napięcie, wyobrażała sobie na ile sposób byłaby w stanie go zdominować. 

Z początku myślała o tym jak siedząc na jego biurku, niszcząc tak cenne i niepowtarzalne dzieła, przyszpila go obcasem do fotela i robi sobie palcówkę na jego oczach. Słyszałaby jak błaga o jej uwagę, pozwolenie na choćby kilkusekundowe dotknięcie jej ciała i drży z każdym kolejnym krzykiem jej ekstazy. 

Potem fantazjami wędrowała do jego sypialni, pełnej niedokończonych projektów i porzuconych szkiców. Mocą wyobraźni przykuwała go do żelaznej ramy łóżka i ujeżdżała niczym rozkręconego na najwyższą moc, metalowego byka, doprowadzając na skraj wytrzymałości i opuszczając tuż przed wytryskiem, który nigdy nie następował. 

W końcu marzyła o tym jaką władzę mogłaby nad nim mieć używając jedynie słów i ubrania z lśniącego lateksu. Klęczałby przed nią, pozbawiony woli i zdrowego rozsądku. Rozchylone z pożądania wargi usychałyby w oczekiwaniu na najdrobniejsze skinienie skórzanego pejcza. Najcichszy, rozkazujący szept.

Jego uległa twarz i pełne uwielbienia spojrzenie pozwalały jej przetrwać nawet najgorsze, psychiczne tortury i wyjść z zajęć, z pełnym satysfakcji uśmiechem. 

* * *


Scena druga. Wierna adeptka

Sakura Haruno czuła się mała i nieistotna w majestacie profesora Akasuny. Pragnęła każdym skrawkiem ciała by nazwał ją niegrzeczną dziewczynką i pokazał gdzie jej miejsce.


Dla niego stanowiło to zabawę. Od zawsze odnajdywał w sobie sadystyczne zamiłowania, a pracowanie ze studentami pierwszego roku dawało mu nieodpowiednią satysfakcje. 

Dla niej była to sprzeczność. Nierozstrzygalny konflikt dwóch jaźni, które od lat tkwiły w jej głowie. Chciała walczyć, poskromić i ośmieszyć prowadzącego, uwalniając się od jego tyrad. Z drugiej strony coś w jego zachowaniu wzbudzało w niej niecodzienną mieszankę lęku i zachwytu, której towarzyszyło nieposkromione poczucie obojętności. 

Sasori stanowił egzemplarz ginącego gatunku, który swój nauczycielski obowiązek traktował poważnie. Jego chore, jak na rozpowszechnione w szkolnictwie i edukacji wyższej standardy, Sakura szanowała mimo powiązanych z nimi niedogodności. Potulnie słuchała tyrad i ciętych uwag, doskonale wiedząc, że jego mało humanitarny styl ulepi z niej znacznie lepszego artystę niż ból, cierpienie i ckliwa wyrozumiałość wszystkich polipoprawnych, łołk profesorów.

Była złakniona sukcesu i doskonałości niemal tak bardzo jak dotyku jego długich, kościstych palców na swoim ciele. Od dwóch miesięcy przypominała sobie jak podczas zajęć z martwej natury przystanął tuż za nią, a gorący, miętowy oddech powodował drastyczne skurcze karku. Dotknął jej wtedy pierwszy i ostatni raz. Gorącą dłonią przytrzymał jej skostniałe od trzymania pędzla palce, by chwilę później płynnymi ruchami sunąć po płótnie, tworząc delikatne smugi i poprawiając wykonane przez nią twarde, brutalne wręcz linie.

Mrowienie, które wtedy poczuła towarzyszyło jej każdego wieczora, gdy niewielki pokój na stacji spowijała ciemność, a ona wyobrażała sobie ten sam dotyk na piersiach, szyi, udach i wszystkich innych erogennych strefach, które jedynie on zdołałby pobudzić. Masturbowała się, próbując zadowolić własnymi palcami, tak jak on mógłby to robić i dochodziła szepcząc jego imię. 


* * * 

Scena trzecia. Nadgorliwy sensei

Sasori Akasuna nie potrzebował udowadniać sobie swojej wartości. Był panem własnego życia, mistrzem w swojej sztuce. A jednak wystarczyło jedno ironiczne spojrzenie zielonych oczu, by przebudzić w nim bestię.


Dręczyła go. 

Jednym spojrzeniem potrafiła rozpalić wszystkie neurony w jego ciele, sprawiając, że czuł się roziskrzony niczym cmentarz w święto zmarłych. 

Miał ochotę ją ujarzmić. Poskromić niczym dziką klacz. 

Wyobrażał sobie jak trzyma ją w garści. Smukłe palce, wplecione w różowe kosmyki dają mu pełną kontrolę. Łabędzia szyja pręży się, niesiona jego wprawnymi ruchami, gdy pieprzy jej usta nabrzmiałym do bólu penisem. 

Jej oczy lśniły by wtedy od łez, co wcale nie oznaczałoby, że jej się nie podoba. Patrzyłaby na niego wyzywająco i krnąbrnie. Zupełnie tak, jak podczas zajęć, gdy krytykował ją przy pozostałych studentach. 

Zawsze, w dokładnie tym samym momencie, gdy pogrążony w ciemności uniwersyteckiej pracowni nasiąkniętej zapachem jej perfum, tkwił zawieszony w karygodnych rozmyślaniach, bliski wytrysku, dochodził do wniosku, że byłoby to zbyt prostackie. Wręcz barbarzyńskie i zupełnie nieodpowiednie dla kogoś o tak porcelanowej urodzie.

Szybko jednak przypominał sobie jej pełen pretensji głos i wieczne niezadowolenie z niskich stopni, a rządza i rozkosz natychmiast powracały.

Wizualizował jak dawałby jej klapsy, aż soczyste pośladki stałyby się opuchnięte i zaróżowione, a ona sama nie byłaby w stanie złapać oddechu. Całowałby każdy milimetr poranionego działa, aż ledwo trzymałaby się na drżących nogach, spomiędzy których skapywałaby jej słodka esencja. 

Gdy byłaby na skraju ekstazy, zanurzyłby w niej palec, wydłużając słodką torturę. Rozkoszował gwałtowną reakcją jej mięśni, zaciskających się na nim spazmatycznie. Jękliwymi błaganiami o zadowolenie jej członkiem. 

W końcu była bardzo niegrzeczną dziewczynką, a on, jako nauczyciel, musiał dać jej porządną lekcję. 

~ kurtyna zboczuszki! ~


A na koniec coś dla tych, którzy są zbyt leniwi na czytanie i przebrnięcie przez całe nasze głupoty, za to nigdy nie odmówią sobie perwersyjnego podglądanka. Enjoy! I pamiętajcie

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą pracę i skomentuj! 

Jeśli nasz lubisz, złóż nam życzenia!







3 komentarze:

  1. CO TU SIĘ ODMADARZA?!

    Moje dziewczynki, moja Krropa, taką niespodziankę mi zgotowały ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy pisanie pełnego komentarza po piwkowaniu jest mądre?
      ..............

      MAMA SAID IT WAS OKAY, MAMA SAID WAS IS QUITE ALRIGHT


      No to jeszcze raz - to było całkowicie niespodziewane. NAPRAWDĘ NIC NIE WIEDIAŁAM. I czuję teraz mieszankę zaskoczenia (wręcz szoku) i takie nieposkromionego "awwwwwwwww" w serduchu. To było cudowne ;-; Nie tylko zaakcentowanie naszych urodzinek, ale niech ktoś mi powie, że to nie dla mnie. PRAZEZCIEŻ TAM SASOSAKU LEŻY, EJ NO.

      Dziękuję El za znalezienie artów. Dziękuję Laci za bycie duchowym wsparciem dla pisarki. A przede wszystkim dziękuję Krropie za poświecenie swojego czasu (wiem mordo jak Ci teraz ciężko, męcząc robotę i magisterkę jednoczenie, dodatkowe probsy za to) i pokładów weny. A każdy piszący wie, że to nie jest studnia bez dna xd

      Na początek - kolejna ZNOZ (skąd innąd ciekawy skrót, ale ja się śmieję teraz z głupich rzeczy, więc proszę nie zważać na to xD). JAK TAK MOŻNA BYŁO MNIE ZNOKAŁTOWAĆ. Rozumiem, że pojawiłam się za wcześnie. Zbawienie jak zwykle miało jakiś plan, a w obliczu nadchodzącego terminu nagle pojawia się poruszenie, stres, strach i zbyt wczesne terminy xD Cytrynowa babka Eriko jest legendą samą w sobie. Do dziś nie ogarniam jak Ty możesz określać ją jako "okay" kiedy ja i mój Husbando rozpływamy się nad nią jak Olaf z krainy lodu podczas wizyty w solarium.

      A TE SASOSAKU
      GIRL
      Jak już pisałam na priv, zawarłaś w tym wszystko to, co lubię. Jednoczenie władczego Sasoriego, mającego przewagę (no i oczywiście starszego, mam jakieś daddy issues I guess xd), który jest tak seksowinie pewny siebie. A z drugiej strony Sakura, która nie tylko walczy, ale chce być pyskatą złośnicą, która sprowadzi go na ziemie. A JESZCZE GDZIEŚ TAM OBOK jest chęć bycia zdominowaną, seksualizacja przewagi Sasoriego, bycie nazwaną "małą, grzeczną dziewczynką". Dwa wilki w Sayu są zawarte w tym ficzku xD
      Czytając to, naprawdę wydawało mi się jakbym słuchała swojej wewnętrznej walki, którą stroną powinien pójść mój następny ficzek xd


      Okay, mam wrażenie, że ten komentarz był mocno chaotyczny xD
      Ludzie, to już cztery lata. Kto by się spodziewał?! Chciałabym powiedzieć, że czekam na drugie tyle, ale to chyba zbyt pobożne życzenie, prawda? xd
      Jednak mam nadzieję, że znajomość z moimi dziewczynkami pozostanie na długie lata. Inaczej: MNIE SIĘ KURWA NIE POZBĘDZIECIE.

      Niech nasze Zbawienie trwa jak najdłużej. Z dużą ilością zamówień lub wybiórczymi prośbami. Mam nadzieję, że jednak zawsze znajdzie się te kilka zabłąkanych dusz, które przypomną sobie o ff naruto.

      Dziękuję Krropa.
      Dziękuję ekipie zbawienia.
      I każdemu czytelnikowi.
      Trwajmy dalej w tej patologicznej symbiozie ❤️

      Usuń
    2. Na prawdę się cieszę, że niespodzianka się udała! Dziewczyny mocno mnie w niej wspierały, była też dużą odskocznią od codziennych problemów i wręcz formą terapii między kolejnymi punktami magisterki xDD

      Ostatnimi czasy trochę nas tu mało, więc mam nadzieję, że nie tylko rozgrzało to Twoje serduszko, ale poruszyło też zakotwiczoną gdzieś w odmętach szarej codzienności wenę.

      Kurcze, o SasoSaku bałam się najbardziej, chociaż pisanie go okazało się wyjątkowo łatwe i przyjemne. Słowa jak rzadko same płynęły i chociaż jeszcze w piątkowy poranek miała kilka niby nie związanych ze sobą fragmentów, bez większego problemu udało mi się je skleić w całość. Ah... co Ty ze mną zrobiłaś Sayu?? Ja pisząca inny paring niż sasusaku? Tak z własnej woli? Bez przymusu? W luźniejszej chwili? Oj blog ten niszczy ludzi, oj niszczy :D

      Usuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!