3.12.2020

Głupia [ZabuSaku] dla Eleine

— Nie zostawiaj mnie tutaj — usłyszał jej cichy szept. — Pomóż mi się stąd wydostać. 
Odwrócił się i odszedł, nie poświęciwszy jej spojrzenia.
Po kilku krokach dotarło do niego, że uważanie jej za zmarłą byłoby łatwiejsze. Pozostawienie wpół żywej, rannej kobiety na pastwę Mgły. Robił gorsze rzeczy. 


Zabuza nienawidził samotności. Oraz wszystkiego, co podążąło jej śladem. Po śmierci Haku nie ustawał w wysiłkach by nie pozostawać sam ze sobą nawet przez chwilę. Wystawiony na pastwę własnych myśli, przegrywał z żalem. 

Ale dzisiaj nie był sam. Cierpiętnicze jęki towarzyszyły mu w powolnej przeprawie przez opuszczony obiekt; były wszędzie. Rozdzierały powietrze, trzęsły zaległym po kątach gruzem. W ich brzmieniu całkiem nikły dźwięki kroków. Żaden skrytobójca nie mógł wymarzyć sobie lepszych okoliczności. 

Śpiew męczennika stał się elementarną częścią tego zadania. Silnym fundamentem dla podszycia strachu, gdyby kiedykolwiek wcześniej poczuł na języku smak palącej obawy.  

Krzyki prowadziły go przez mrok, tak, jak intuicja pcha naprzód ślepca. Echo niosło na barkach świadectwo cierpienia, obijając się o opuszczone korytarze.

Jeszcze mógł zawrócić. Gdyby był tchórzem. Jeszcze mógł odejść. Gdyby chciał.

Zabuza nie zakładał, by to zadanie różnić się miało od innych. By głowy, które miał ściąć były wyjątkowe w sposobie opadania na ziemię; odmienne w odłączaniu się od korpusów. Jego świat wypełniony był krzykami. Krwawy podkład dźwiękowy, w którego rytmie egzystował od lat w niezmiennej rutynie dnia codziennego. Ich dźwięk uzależniał trzewie. Zabuza słyszał krzyki częściej niż słowa.
Trzymał przy swoim boku duży miecz trwając i czekając na prymitywną pieśń udręki, niezmienną od wieków. Długie minuty minęły nim uświadomił sobie, że tej nocy żaden dźwięk nie zburzy już spokoju uśpionego budynku. 

Spokój ogarnął przestrzeń gdy, całkiem paradoksalnie, zapach krwi unosił się w powietrzu. I było w tym coś naturalnego.
    Tylko cisza zabija natychmiast. Krzyk, jest głosem żywych. 

Im bardziej się zbliżał, tym więcej bodźców atakowało jego zmysły. Mowa, cicha i urywana przeplatana śmiechem. Brzęk łańcuchów i odgłos kroków, wielu na raz poruszających się na bardzo małej płaszczyźnie. 

Byli tuż za rogiem. Trofea. Wystarczyło tylko sięgnąć po nie dłonią.

Wkroczył, pokonując barierę między życiem a śmiercią. Niczym piekielny wysłannik Apokalipsy. Przekupny najemnik śmiertelności.
    Wiele odmiennych krzyków naraz zalało jego umysł, dopełniając wizję. Z westchnieniem ulgi przyjął ich wybrzmienie. Głośne, chaotyczne. Jak orkiestra bez wyznaczonego dyrygenta. Idealny hymn chaosu.
    I te oczy.
Zieleń tak jasna, że rozganiała burze przywodząc na myśl pierwsze tchnienia wiosny.

Zabuza pomyślał, że ten kolor nie pasuje do zakrwawionej twarzy. 



Leżała na kamiennym stole przykuta łańcuchami do skalnej powierzchni. Zdobiła ją brunatna krew, zakrzepła na wzór drugiej skóry. Ze świeżych skaleczeń wciąż wypływała nowa. Intensywny szkarłat zalegał na strupach.. Barwy mieszały się chaotycznie tworząc makabryczną paletę czerwieni. Płótno zostało zbrukane przemocą. Stworzony obraz nie przypadł mu do gustu, choć nigdy nie brzydził się cierpieniem. 

Sądził, że nie żyła dopóki nie uchyliła powiek a spod nich, nie uleciało spojrzenie porażająco przytomne i jasne. Wzdrygnął się na uczucie, którego doświadczył. Litość nie była tym, czego pragną.

Gdy zabijał jej katów co wydawało się dziecinną igraszką, uśmiech zdobił jej usta. 

Gdy, mimo wewnętrznych oporów, poluzował jej kajdanki, opadła na nogi zataczając się i krzywiąc. Ale nie upadając. 

I wreszcie. 

Gdy dopadła do jednego z pokonanych shinobich, tego, któremu jelita przelewały się przez palce. W żałosnej próbie przetrwania, usiłował wepchnąć je z powrotem. Zdołał tylko dostrzec cień ruchu w szlochu, który wniósł błagając żądnego dusz boga o ułaskawienie. Noga kunoichi wyleciała w powietrze roztrzaskując mu czaszkę o ścianie. Kości wraz z mózgiem rozprysnęły się po obdrapanej powierzchni w makabrycznym pokazie siły. Bezgłowy korpus opadł na ziemię z głuchym hukiem. 
    Zabuza na ten widok skrzywił się niezadowolony. Nie miał wiele czasu na przekładanie dobrych uczynków ponad własne korzyści które płynęły z posiadania głowy którą właśnie rozbiła jak szklankę. Zakrwawione dłonie już szybowały w jego stronę żądne dalszych śmierci.
    Nie chciał jej zabijać po tym, jak w przypływie heroizmu uwolnił jej kończyny z żelaznych okowów męki. Gdyby wiedział, że i tak przyjdzie jej zginąć z jego ostrza, uczyniłby to szybciej. Bez potrzeby konfrontacji w którą się pchała, jak narwane szczenię. Bez utracenia zysków, które płynęły ze szkód, które wyrządziła.  

Odepchnął jej pięść i chwycił za wyciągnięty nadgarstek i już wtedy poczuł, jak strumień chakry przelewa się przez jej skórę. Smuga rozszczepionej mocy przemknęła obok jego twarzy poruszając krańcami bandaży którymi owijał usta. To było jak uczucie porannej bryzy wiatru. 

— Uderz jeszcze raz, a zginiesz. 

— Spróbuj mnie powstrzymać — warkot zaschłego gardła wybrzmiał głosem prawdziwej sekutnicy. 

Nie angażował broni, uznał, że byłoby to nieuczciwe. Zwycięstwo nad nieuzbrojonym i słabszym nigdy nie było chlubą; przynajmniej od kiedy podążał drogą odkupienia. 

Pchnął ją. Kobieta zatoczyła się, upadając na podłogę. Wycieńczony organizm sprawił, że z trudem łapała oddech.
Wtedy dostrzegł symbol zdobiący jej lewe ramię. Znajome pasmo znaków. 

Widmo Niewolnika.

Ninja Mgły chlubią się w poczuciu własnej potęgi. Fanatycy zachłyśnięci kontrolą władają pieczęcią tłumiącą zmysły i zaburzającą kontrolę chakry. Ofiara pozostaje zależna od woli swojego Pana. 

Głupia, głupia, naprawdę głupia dziewczyno. Jak mogłaś dać się złapać? 

Adrenalina przestawała działać, gdy niezgrabnie próbowała podnieść się z ziemi. Zaciskała zęby, tłumiąc krzyki. Nawet z tej odległości, bez większej wiedzy klinicznej Zabuza wiedział, że ma złamane obie nogi. 

Chrząknął cicho. Drżenie podłogi i popis zjawiskowej chakry były niechcianą komplikacją. Zbliżali się.  Pięciu, może więcej wrogich ninja.  

Ona wiedziała to również. Zdradził ją sposób, w jaki poniosła na niego oczy.

Bez słowa sięgnął po miecz leżący na ziemi i z brakiem pośpiechu przejawianym w ruchach wziął to, po co tutaj przyszedł. Wsadził do lnianego worka wszystkie głowy które udało mu się odzyskać. Krótkim zerknieciem na miazgę, która została z jednej z nich, stwierdził, że koszt płynący z zachowania kunoichi przy życiu, niemal przewyższył zakres całej inwestycji. 

      — Nie zostawiaj mnie tutaj — usłyszał jej cichy szept. — Pomóż mi się stąd wydostać. 

Odwrócił się i odszedł, nie poświęciwszy jej spojrzenia.
    Po kilku krokach dotarło do niego, że uważanie jej za zmarłą byłoby łatwiejsze. Pozostawienie wpół żywej, rannej kobiety na pastwę Mgły. Robił gorsze rzeczy. Wystarczyło pojąć, że była już martwa. Zalepić wyrzuty sumienia tonami nic nie wartych bzdur o wielkim znaczeniu bycia shinobii. O szlachetności ich działań. Potrafił to. Po śmierci Haku zapełniał pustkę górnolotnymi założeniami które doprowadziły go aż tutaj.  

Z rosnącym poczuciem niedowierzenia zawrócił.
    Siedziała tam, gdzie ją zostawił. Paznokciami maniakalnie usiłowała zedrzeć ze swojej skóry pieczęć. Gdy wkroczył, zadarła głowę. 
    Czuł jej niepewność i strach, skupienie z jakim obserwowała jego ruchy kiedy się zbliżał. Pochylił się, chwycił kobietę za bok i bez wysiłku przerzucił sobie przez ramię. Nie wydała żadnego dźwięku, nawet nie protestowała. Zawisła bezwładnie. 

Biegiem opuścił to zapomniane przez Boga miejsce ścigany przez rzeszę krwawych wojowników Mgły. Przeklinał za swoją naiwność. 



    Ucieczka, byłaby łatwiejsza gdyby na sumieniu nie ciążyła mu jego samarytańska dusza. Kobieta nie odzywała się. Moc w niej opadała i rosła. Jak fale uderzające o kamienisty klif. Usiłowała zapanować nad burzą wirującej chakry świadoma swojej niedyspozycji. Chaotyczna energia emanowała z jej ciała drażniąc go w skórę. Jak setki mrówek. Było to wynikiem pieczęci. Piętno zaburzające kontrolę powodowało, że chakra rozbijała się o siebie w gniewie, nie potrafiąc odnaleźć ujścia. Przy takich jej ilościach sztorm był do przewidzenia.
Co nie znaczy, że nie było to irytujące.

Miecz wraz z lnianym workiem trzymał w drugiej ręce, usiłując sprawić by nie było to tak uciążliwe jak do tej pory. Ciągle czuł za sobą obecność napastników.
Zbliżali się. 

Zatrzymał się rychle. Rzucił na ziemię worek a później kunoichi. Głuchy łoskot opadającego ciała zabrzmiał wraz z głośnym stęknięciem. Niefortunność upadku wybiła jej oddech z piersi. 

Nie miał czasu ani zamiaru użalać się nad jej losem. Uniósł miecz stając do walki. Ostrza mieszały się ze sobą w znanej od zarania dziejów bitewnej melodii. 

Ich było więcej.
Ale to on był niepokonany. Po wysłaniu ostatniego łowcy w podróż przez zaświaty odwrócił się. Wtedy uderzyło go jej pretensjonalne spojrzenie. Nie był to wzrok ninja. Ani nawet spojrzenie wojownika nagle zrzuconego na ziemię. 

Był to wzrok kobiety która doznała rażącej niedogodności. Osądzający i ostry. Leżała na boku  krwawiąc lecz nie zatraciła pierwotnego rezonu.

Zabuza brzydził się wszystkich kunoichi. W większości z tego powodu. Cechował je sposób w jaki postrzegały znaczenia płci w ich rzeczywistości, mylnie je nadinpretowywując. W świecie narzędzi, którymi byli nie było kobiet ani mężczyzn. Tylko nieznaczące, bezosobowe marionetki w rękach Panów. 

Nie był jej winny szacunku tylko dlatego, że wiązała piersi bandażem. 

— Ten worek pomieści jedną głowę więcej — warknął.
Jej twarz, oznaczona siniakami i czerwoną posoką ściągła się w skupieniu. Zbyt duży odpływ krwii nie pozwolił na odpowiednią analizę. Zielone oczy zamgliły się, głowa opadła na leśny mech. 

Chmury nad jej głową przesuwały się powoli, tłumiąc świadomość. Wpatrywała się w nie, jak w transie dopóki sztywna ręka nie dźwignęła ją w powietrze, mocno otaczając z pasie. Wisiała pod jego ramieniem przez długą drogę. Krew wolno spływała po bezwładnych kończynach. 

W pewnym momencie powierzchnia przed oczami kobiety zamigotała błękitem. Poczuła wiatr uderzający w twarz. 

A później znalazła się w chłodnej, ciemnej przestrzeni, zachłyśnięta nagłym zjawiskiem nieważkości.  Otaczała ją masa mętnej wody. 

Zbyt słaba by sama wydostać się na powierzchnię rozpaczliwie wyciągnęła rękę, idąc na dno. Każda komórka w jej ciele kurczyła się z lodowatego chłodu. 

Poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i ciągnie w górę. Z głośnym haustem wydostała się poza taflę jeziora. Oczy szeroko otwarte z szoku patrzyły przytomniej niż przed momentem na mężczyznę, który kucając na wodzie trzymał ją za rękę i patrzył oceniająco. Jego oblicza nie skaziła żadna emocja.
    — Za krótko.

Znów znalazła się pod powierzchnią. Krzyk zginął w mętnych odmętach. Gdy woda zalewała jej nos i usta, przestała walczyć. 

Zemdlała. 


Pusta, zmarznięta i niewyobrażalnie słaba. Taka a nie inna obudziła się następnego dnia, targana przez urywki wspomnień, zaledwie wydarte fragmenty tego, co zaszło. Powieki ważyły tony; walczyła o utrzymanie ich w górze. Obrazy, jak przez mgłę przetaczały się przez jej głowę. Każdy ruch potęgował tępy ból w skroni. O dziwo, także taki, który nie należał do niej. Śledzenie wzrokiem plamy poruszającej się po pomieszczeniu przyprawiało o mdłości.
    Zlep szarości eskalował do niebotycznych rozmiarów, zajmując cały zasięg jej wzroku.  

— Dziewczyno. 

Nie rozumiała. Głos z trudem przebijał się przez przestrzeń. Powietrze było gęste i ciężkie. Miała wrażenie, jakby z każdym oddechem jej płuca coraz bardziej zapadały się ku dołowi. Medyk w jej świadomości krzyczał o uwagę; zbyt tępa, nie potrafiła pojąć zewu, który wzywał ją niemal od środka. Niecierpliwa, paląca chakra rozgrzewała serce prosząc o pozwolenie. 

Czuła się niemal rozrywana przez moc która jednocześnie pragnęła niszczyć i leczyć. Wypuściła skrawek rozszczepionej, niestabilnej energii i w zamian otrzymała jedynie ból. 

— Nie używaj chakry — grzmiał ktoś z oddali, przestrzegając i grożąc. — To cię zniszczy.

Pragnęła się przekonać. Manewrowała energią, czując, jakie spustoszenie sieje w jej organizmie. Była nienasycona, głodna. I nie do okiełznania. 

Promieniujący ból odebrał jej zdolność racjonalnego myślenia. 

Zabij mnie. Błagała. 

— Głupia dziewczyna. 

Ogarnęła ją ciemność.

Z transu wyrwało ją palące uczucie w żebrach. Intensywne i powracające. Nie pozwalało by znów zmorzył ją sen. 

— Zabuza — szepnęła. Było to ostatnie, co pamiętała. Wątły przebłysk powracającej świadomości. Był tam, gdy ona nie czuła już strachu — zbyt słaba, by śmierć mogła ją przerazić. I topił ją. Świadomość tego czynu i poczucie bezradności uderzyło nagle, napełniając ją siłą, której nie miała.

Poderwała się,  beznadziejnie i bezmyślnie pragnąc stąd uciec. Nurty bólu niemal rozerwały jej receptory.

Otworzyła oczy napotykając wszechobecną ciemność.

Deski pod jej plecami zaskrzypiały. Opadła wolno na plecy, gdy niemożność siadu i ból w klatce piersiowej odbierało jej zdrowy rozsądek. Próbowała poruszyć nogami, nim dotarło do niej, że to bez sensu. Pamiętała palącą zawiść którą czuła, gdy shinobi Mgły łamali jej kości.

Musiała się skoncentrować. Powoli, mimo psychicznego dyskomfortu równoznacznego z każdym poruszeniem chakry, ostrożnie wprowadzała ją do pęknięć absorbując obrażenia. Zamknięte oczy nie pozwalały na rozproszenie. Wyłączyła każdy ze zmysłów poświęcając wszystko dla jednego celu. 

Leczenie ogromu spustoszeń wymagało wiele czasu. 

Na szczęście noc była długa. 

Kiedy ponownie otworzyła oczy, miała wrażenie, że każda część jej ciała niechętnie poddaje się jej woli. Usiadła bez obawy, mądrzejsza o doświadczenia poranka. I zamarła. Uderzył ją widok mężczyzny siedzącego przy niewielkim stole. Wpatrywał się prosto w jej twarz skażoną potem i wyczerpaniem. 

Wolny od pościgów i zleceń, spokojny w czynności prozaicznej jaką było picie kawy wydawał się straszniejszy niż kiedykolwiek przedtem. 

Bezruch, sięgający nawet Jego oczu przeraził ją.

— Kim jesteś, dziewczyno? — zapytał, przerywając ciszę oraz to, co powstało między nimi na przełomie tej sekundy. Chropowaty dźwięk męskiego głosu wywołał na jej skórze dreszcze.

Zacisnęła usta, postanawiając milczeć. Słowa bywały zgubne bardziej od czynów. 

Kunoichi wiedziała, że grożenie jego matce byłoby mniej destrukcyjne niż powiedzenie, że  reprezentuje Konohę. Serce Kraju Ognia, tak daleko stąd. 

Sprawy polityczne uwarunkowane głęboką niechęcią do rywala sięgają nawet zbiegłych ninja. Pamiętała jaką awersją powitał ich ochraniacze gdy spotkali się pierwszy raz. W tamtej walce Sasuke niemal stracił życie. Zabuza był przerażający w swojej wściekłości. 

Miała do czynienia z tym samym człowiekiem. Sposób bycia wskazywał, że na przełomie lat nie zmienił się wcale. Patrzył na nią tak, jakby była myszą pod jego butem. 

Poruszył się, wstając a ona zapragnęła wtopić się w posadzkę i zniknąć. 

Był potężny nawet bez miecza. Wysoki i barczysty. Kucnął przy jej posłaniu na który składała się podłoga oraz cienki, stary koc i wdzierając się ponad dystans, który narzuciła odchyleniem chwycił ją za ramię i pchnął na plecy.  

Uznała, że sprzeciwianie się jego woli sprowadzi na nią kłopoty. A później on podwinął do góry jej koszulę. Wahanie wkradło się w postanowienie na równi z ręką która wystrzeliła do góry chcąc skontrować jego ruch.
    Nagłe napięcie mięśni twarzy oznaczało rychłe utracenie cierpliwości. Podniósł oczy a ona zastygła w bezruchu, zmrożona intensywnością groźby, która czaiła się tuż za źrenicami. 

Nieoczekiwanie sięgnął za siebie i przysunął miskę z wodą. 

    — Leż — rozkazał.

Kobieta patrzyła nie rozumiejąc, dopóki nie sięgnął po szmatę a wilgotny materiał nie dotknął jej skóry. Wciągnęła powietrze przez zęby. Podłużna, głęboka rana ciągnęła się po lewym boku.

Cechowała go brutalność gestów i niewyważone natężenie siły. Czyszcząc żebra z krwi niemal kruszył je na proch. Miała wrażenie, że gdyby pochylił się chcąc pogłaskać kota, skręciłby mu kark. 


    Zabuza nie widział nigdy by człowiek naznaczony pieczęcią potrafił korzystać ze swojej mocy choć w minimalnym stopniu. Ona, godzina po godzinie, uczyła się funkcjonować z niestabilnością. 

Była lekarzem. To wyszło na jaw bardzo szybko. Wiele godzin poświęciła, by wyleczyć swoje złamania. Patrząc na nią teraz w słabym świetle jarzeniówki, skupioną na analizowaniu aparycji sufitu Zabuza nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta twarz nie jest mu nieznajoma.

A później zielone oczy zwróciły się ku niemu. Różowe włosy opadły z policzków na podłogę. Usta zacisnęły w chłodnym wyrazie brawury i ignorancji. 

Pochylił się nad jej ściągniętą, bladą twarzą, przekonując, że mimo bierności miała ciągłą kontrolę nad samą sobą. W zderzeniu z niechcianą bliskością, porzuciła pozory. Ciemne brwi zwróciły się ku dołowi. Ręce oparły na podłodze podnosząc i odsuwając ją jednocześnie. Mocno chwycił za uciekające ramiona przyciskając je do desek.
    To było jak uruchomienie przycisku alarmującego. Jej usta otworzyły się gwałtownie. Uleciało z nich krzyknięcie, niebezpiecznie znajome.
    Zawisł nad jej uchem, smakując w emanującym przerażeniu jak kulinarny kustosz strachu. Kobiece pazury mocno wbiły się w jego ramię w nieudanej próbie pomnożenia odległości. Ledwo uginały stalowość jego mięśni.

— Zafrunęłaś za daleko Konoszański ptaszku. — Jednym zdaniem wyłamał ją z milczącego letargu. Przelała się przez nią fala emocji. Zdradliwych, niechcianych. Zanim ją okiełznała, było już za późno. — Tutaj żywimy się takimi jak Ty. Powinnaś to pamiętać.
    Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które wiedzą, że on wie. 

— Teraz mnie zabijesz? — zapytała. 

Nie, nigdy. Tak, wkrótce. Muszę, wybacz. Mógł powiedzieć. Ale nie powiedział nic. A nie otrzymanie odpowiedzi było dużo gorsze od potwierdzenia. Pragnęła wiedzieć. 

Zgnieciona i sponiewierana trwała pod jarzmem jego łaski, czekając na wyrok który powinien się pojawić. A którego nie było. W zamian dostała jego niedostępną zamaskowaną twarz i skute lodem oczy drapieżnika. Mięsożercy, który chwilę przed atakiem zachowuje kamienne oblicze.
    Ułamek sekundy zaważyć miały na jej losie. Zastanawiała się czy jego zęby przedarłyby się przez jej gardło z równą majestatycznością, skrytą w makabrycznym dramacie ofiary, jak czynią to wilki. 

— Spróbuj i przekonaj się, ile dla Konohy znaczy moja śmierć — pociągnęła warkotem, pewna, że nie wytrzyma więcej udręki skręcającej od środka. — Albo puść mnie wolno. 

Niczym tlący się żar, bliski ugaśnięcia i zarazem powoli rosnący na sile; strumień strachu przed śmiercią karmiony Jego zapewnieniami i ich brakiem eskalował. Nie była w stanie zdusić dymu w zarodku.
    — Shinobi Konohy. Piękne słowa i wyniosłe założenia pokrywające zimną, odsłoniętą stal gotową do wypatroszenia trzewi — splunął. — Nie potrzebujesz ochraniacza, by świecić ich ideologią, dziewczyno. To niebezpieczny nawyk. 

      — Sądziłam, że Naruto zmienił twój osąd.

    — Chłopak ma potencjał, ale umrze młodo. Świat shinobi nie znajduje czasu na wielkie słowa — powiedział. Jego twarz stężała od pogardy. — Konoha to mrowisko pełne tchórzy, zmiękczonych oświatą dobroci.  Jedna rozumna owca nie czyni takowym całego stada. 

— Nie.  Mylisz się. 

Szarpnęła się naraz silna i słaba. Chora relacja zależności.  

Obolałe mięśnie nie pozwalały na wiele. Uderzyła go obiema rękami naładowanymi chakrą w pierś, żałując tego czynu zanim zdążył zaistnieć. 

Usłyszała dwa postępujące po sobie trzaśnięcia. Grymas złości wykrzywił jego twarz. 

Patrzyła z dozą niedowierzenia na własny, nienaturalnie wygięty nadgarstek, naiwnie ignorując pierwszą z rzetelnych emocji, którą przejawiał Zabuza. Tuż przed oczami miała  egzystujący, żywy dowód jego wściekłości. Ciemne oczy zaszły mgłą, gdy pojął, że uderzeniem pełnym niestabilności uszkodziła mu mostek. Mocno chwycił ją za ręce. Zawyła, gdy kontuzja jednej z dłoni całkiem zaburzyła jej osąd, pozwalając na serię błędów. Wyrzuciła w przód głowę w realnym pragnieniu wolności. Zdesperowana i głupia. Niewyobrażalnie głupia. 

    Z hukiem przypadł jej ręce do desek. Jego duże dłonie sprawiały wrażenie potężnych, mogących skruszyć jej kości jednym ściśnięciem. 

Gdybym tylko miała swoją siłę, szlochała w myślach bezsilnie ulegając jego woli. Póki jeszcze żyła, chwytała się każdego oddechu jakby miał być ostatnim. 

    — Leż i nie sprawiaj więcej kłopotów — zagroził, puszczając jej nadgarstki. 

Nie sądziła, że uwolniona z jednych okowów od razu wpadnie w drugie. Gorsze. 


Jednak…

Wciąż żyła ponad nikczemnością własnego umysłu. 

Nadaj była mimo jęku rozczarowanego świata.

Ból umacniał ją w poczuciu własnego bytu.

Ale to wciąż pozostawało ujemny bilans. Nie powinna była. 

Zabuza wyszedł. 

Kobieta kontynuowała proces powolnej regeneracji dopóki nie zmorzyło ją zmęczenie. Kiedy po wielu godzinach mężczyzna otworzył drzwi, powitał go widok stojącej w oparciu o stół kunoichi.
    Skoncentrowana, nie zauważyła najścia. Dopiero gdy zaskoczył ją nagły ruch zerwała się w gwałtownym odruchu tracąc równowagę i pacyfikując do pozycji siedzącej na podłodze. Minął ją bez słowa w drodze do łazienki. Na stole przelotnie położył reklamówkę z plastikowym opakowaniem. Zapachy od razu przewróciły jej żołądek na drugą stronę.

      — Jedz. 

Sakura spojrzała na pakunek z wahaniem, nim finalnie chwyciła za pałeczki. 

Śmierć z głodu wciąż byłaby śmiercią. W dodatku tą mniej zaszczytną, szpecącą i nie honorową. A jeśli chciał ją otruć… cóż. Miecz będący przedłużeniem jego ręki sugerował, że znał na to prostsze sposoby. 

Zjadła.


Pierwsza świadoma noc była jedną z najgorszych nocy w jej życiu. Umysł nawiedzały obrazy, których nie chciała analizować. Wpatrywała się mężczyźnie leżącego na pryczy doszukując się jakiegokolwiek działania, uśpionego motywu.
    Leżała sztywno bez ruchu by nie zbudzić desek skrzypiących pod jej plecami.
    Zabuza nie spał również. Zwrócony twarzą w jej stronę obserwował ruch gałek ocznych  połyskujących w ciemności.  Mimo bardzo późnej pory była niespokojna i czujna. 

    — Jak się tu znalazłaś, kunoichi Liścia? — zapytał w pewnym momencie, przełamując ciszę. Powietrze zrobiło się napięte. Długo nie odpowiadała.

    — Byłam na misji. — Walka o zabranie głosu w jej głowie była zacięta. Zwyciężyła rozwaga. Lecz nawet teraz, gdy wypowiadała słowa, tuż za rogiem czaiły sie niepokój i czujność. Obawa przed powiedzeniem czegoś, co mógłby wykorzystać. 

    — Sama? — W jego tonie zagrało szyderstwo. 

Nie wierzył w nią. I miał rację.

Gdyby było inaczej, nie leżałaby teraz tutaj. Przełknęła gorycz w gardle, gdy śmiech wyzbyty rozbawienia rozbrzmiał po pomieszczeniu podnosząc jej włosy na karku. 

Gdyby rekin mógł się śmiać, brzmiałoby to zapewne właśnie w ten sposób. Nikczemnie i zdradliwie, z ukrytą zapowiedzią cierpienia.  

    — Jeśli sądzisz, że zdradzę Ci szczegóły mojego zadania to jesteś w błędzie. 

    — Jeśli myślisz, że mnie to obchodzi, jesteś głupcem.
    Do spania ściągał swoje bandaże. Mimo mroku widziała, jak usta skrywające ostre zęby wykrzywiły się diabelsko. Gdyby nie one (oraz kilkumetrowy miecz) oblicze Zabuzy mogłoby uchodzić za bardzo zwyczajne.
    Sakura dawała mu wiele powodów do grymasów, ale nigdy nie była to oznaka zadowolenia.
    — Pieczęć, którą mi założono. Powiesz mi do czego konkretnie służy?

    — Tłumienia chakry — padła krótka odpowiedź.
    Było to oczywiste. 

    — Wiesz, jak się tego pozbyć? — zapytała. Nieuzasadniony przypływ optymizmu podpowiedział jej, że nieuchronnie odnajdzie rozwiązanie. 

Równie dobrze mogłaby zapytać ścianę. Efekt byłby podobny. Z tym, że ściana nie zareagowałaby obróceniem się w drugą stronę, warcząc krótkie: Hmh.
 


Z dnia na dzień napięcie rosło, w pewnym momencie eskalując do niebotycznych rozmiarów. Kobieta miała wrażenie, że sięgało nieba, jednocześnie przygniatając ją do ziemi jak tonowy głaz. Mocniej, niż mogłaby przyznać traciła poczucie własnej niezależności, stabilność opartą na bezpiecznym fundamencie przetrwania i życia. Wszystko kruszyło się w jej dłoniach. Na miejsce deformacji wkraczała niepewność.  Zabuza nie mówił wiele; prawie wcale. W pewnym sensie nawet niemowa była bardziej komunikatywna i otwarta. Niezdolność ust nadrabiała ruchami dłoni, prostymi gestami. Zabuza nie korzystał z wielu ruchów nie tylko mimicznych; był jak posąg zaklęty w od lat jednym i tym samym wyrazie. 

Nigdy nie prowokował kontaktu, porozumiewając się krótkimi poleceniami.
    Jedź. Pij. Siedź. Zostaw. Przepadnij. 

Analogicznie, komponował tak także zaprzeczenia.
    Nie ruszaj. Nie dotykaj. Nie oddychaj. Nie żyj. 

Czuła się jak kukiełka w rękach nieudolnego władcy marionetek.
    Mało spała; obawa żywcem zdzierała jej sen z powiek. I choć zaprzestała praktyk medycznych jej organizm współistniejący z medycznymi jutsu od lat, samoistnie naprawiał szkody. A to czyniło ją coraz zdrowszą. Rumieniec wrócił na policzki, skóra zabliźniała największe rany. Siła fizyczna w katastrofalnym niezdecydowaniu opadała i wzrastała, karmiła się płatami jej zdruzgotanej psychiki i wypluwała je, gdy kęsy okazywały się zbyt  cierpkie, przepełnione goryczą. Zabuza każdego dnia wychodził zostawiając ją samą na wiele godzin. Słyszała innych ludzi przechodzących przez pokojem, słyszała ich głosy i szczęki obijającej się o siebie broni. 

Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Jej kat nie odpowiadał na pytania, których nie zadawała dużo. Biernie ignorował wszystko to, co sprowadzało się na jej postać. To rodziło rozdrażnienie, siłę z której nie chciała korzystać. Ostatki rozsądku krzyczały o rozwagę. Wyczerpana niewiadomymi, znakami zapytania, nigdy kropkami była rozbita i rozdrażniona. Nawet jego daleko idący altruizm miał swoje granice — grzmiał rozum, na pochybel umarłym i wszystkim, których dusze spiło jego mordercze ostrze. 

— Kiedy ze mną skończysz? — zapytała pewnego dnia, gdy zjawił się, jak zawsze owiany widmem krwii i zewem śmierci. Posłał jej spojrzenie krótkie nim odwrócił głowę, robiąc to, co zawsze. Grając na jej losie, jak zaprawiony, podły skrzypek posługiwał się nienastrojonym instrumentem. Bezlitośnie szarpał struny, głuchy na konsekwencję. Zawodzące jęki skrzywionej melodii.   

— Pragniesz poznać datę ? 

Zmrużyła oczy. Wyższością spojrzenia i czynu  usiłował zagonić ją do kąta z którego odważyła się wychylić czubek nosa. 

— Wiem, że owa nie nadejdzie nigdy. — Odwaga górnolotnie przysłoniła jej to, co niektórzy nazywają wolą życia. Pragnienie przetrwania nikło w obliczu istnienia, które przed nią stawiał. Wzgardzona i poniewierana, pchana z kąta w kąt przez niezdecydowane ręce.

— Czy tak? 

Bawił się nią. Każdym, najmniejszym calem brawury który wykrzesała nieludzkim hartem ducha. W ostatnich etapach było to po prostu zwykłą głupotą.

           — Oprócz mojej śmierci, mocniej pragniesz tylko tego, co mam między nogami — rzuciła z pewnością. — To dlatego hodujesz mnie tutaj. Jak jagnię na rzeź.
Zabuza nigdy nie słyszał, by coś było jednocześnie ogromną bzdurą jak i ułamkiem prawdy.
    — Miejmy to już za sobą, skoro tak wyceniłeś moje życie — ciągnęła. Sięgnęła po koszulę i zdarła ją z siebie. — Im szybciej tym lepiej. 

Kunoichi patrzyła mu w oczy z wyzwaniem. Zabuza nie opuścił wzroku. Stał i milczał. W dumie którą narzuciła na siebie niczym kołczan odnalazł własną prawdę.
    — Hmw — chrząknął.
Ruszył w jej stronę, gdy każdym skrawkiem twarzy groziła, że nigdy nie zdoła jej złamać. 

Pochylił się a wtedy dostrzegł, że cała drży. Niezłomność była tylko powierzchowna. Po zdarciu pozorów, mimo twardych deklaracji pozostawała wciąż tak samo podatna na zranienia i jego wolę. Pchnął ją na łóżko a później położył dłonie na pryczy po obu stronach jej w połowie obnażonego ciała. Cofnęła się gwałtownie, a później, zdając sprawę z tego co zrobiła, powoli przysunęła do przodu. Usłyszał, jak przełknęła ślinę oraz urywany oddech opuszczający jej płuca.
    Jej twarz była blisko. Widział każdą brązową plamkę zdobiącą zielone tęczówki, teraz, zdjęte strachem którego nie potrafiła ukryć. Pachniała cierpieniem. Różowe włosy były zlepione, brudne od błota i trawy. 

— Jesteś naiwna sądząc, że po dostaniu się do twojej ciasnej cipki, zadowoliłbym się tylko jednym razem.

Kobieta ze wstrętem odwróciła głowę. Nie mówiła nic więcej. Słowa nie były już potrzebne. Poczuła, jak materac ugina się pod jego ciężarem i instynktownie mocniej zacisnęła uda. Serce waliło jej w piersi na samą myśl o tym, że miałby ją dotknąć i rozebrać.  Niemal czuła jego niecierpliwy, nie znający czułości dotyk. Szorstkie palce szpecące uświęcone miejsca. Wtedy nieoczekiwanie na jej ramionach wylądowało coś ciężkiego. Drgnęła gwałtownie. Oszołomiona zorientowała się, że przykrywał ją koc.
    Zabuza stał wyprostowany w oddaleniu. Miała wrażenie, że ją potępia choć nic nie zmieniło się w jego postawie ani twarzy. Był tak nieodgadniony, jak zawsze.

Odetchnęła cicho. Ulga zalała jej umysł oraz duszę. Zabuza dostrzegł ten drobny gest wykrzywiając usta się w grymasie złości. 

— Kontrola jest prawem silniejszego. 

Miała wrażenie, że pod intensywnością jego wzroku ginie każdy skrawek osoby, którą była. Tracąc to, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach mocniej otuliła się kocem. Jego oczy natrafiły na odsłonięte ramiona, wciąż fioletowe od siniaków. Wziął swój miecz, a ona postanowiła nie przerazić się tego drobnego ruchu tak bardzo, jak to robiła to zawsze, pewna, że tym razem odetnie jej głowę. 

Nim wyszedł, obrócił się jeszcze w progu. 

— Nie jesteś moim więźniem. Możesz odejść w każdej chwili.


    Odeszła. Wyzbyta lęku przed gniewem i karą, wszystkim tym co spotkałoby ją gdyby zorientował się w jej nieobecności, jak się okazało tej upragnionej i wyczekiwanej. Postawiła pierwsze kroki na szlaku wolności.
    Po otworzeniu drzwi powitał ją obraz korytarza, później zaniedbanego, ciemnego pubu. Musiała przecisnąć się ponad spojrzeniami wieśniaków, nim jej noga dotknęła leśnej ścieżki porośniętej trawą. Znajdowali się na skraju handlowego szlaku. 

Dojrzała wóz kupiecki ciągnięty przez konia. 

Zorientowała się w kierunku i podjęła wędrówkę. Świadoma pieczęci obciążającej ramie odegnała złe przeczucia na skraj świadomości. Pogrzebała je pod warstwami tęsknoty za domem. Pomimo zmiennych i niekorzystnych prawdopodobieństw postanowiła wrócić do domu. Narażona, odsłonięta, niezdolna do używania chakry. 
    Niewyobrażalnie naiwna. Dzień wędrówki doprowadził ją do pierwszych kłopotów. 

    Zabuza powracał do gospody w której zatrzymał się na kilka tygodni, w drodze do niczego. W poszukiwaniu rzeczy, której nie pragnął ani nie chciał. Nie marzył o stałym domu. To rodziło przywiązanie, jeszcze częściej kłopoty.  

    Szedł powoli, niechętny do pośpiechu.

Coś działo się w zakamarkach lasu. Dotarł do niego szczęk broni i litania szeptanych przekleństw. Chciał się przesłyszeć, ale nie mógł. Miał doskonały słuch.
    Wiedząc, kto przeklina sam zaniósł się bluźnierstwem. Czuł w kościach widmo nadciągających problemów.
    Skierował się, mimo niechęci w stronę źródeł dźwięków.  I wcale nie zaskoczył. 

Różowe włosy podrywał wiatr, gdy kunoichi w popisie szybkości wywiązanej z konieczności uniknęła nadciągającego shurikena. 

    — Chodź tu, mała dziwko. Powiedz, komu uciekłaś? — Shinobi z chudą twarzą i okrągłymi, paciorkowatymi oczami przygotował się do następnego rzutu. — Twój Pan nie będzie zachwycony tracąc tak egzotycznego kanareczka. 

Kobieta zarejestrowała w głowie by następnym razem zakryć znamię swojego upokorzenia. Dając im pożywkę do kpin ukazywała równocześnie, jak łatwym celem była. Oczywistym było, że ninja znali zastosowanie pieczęci.

— Jak się tego pozbyć?! — zażądała odpowiedzi. 

Mężczyźni zanieśli się śmiechem. 

    — Wygadana, jak na rzecz — zauważył drugi z nich, bardziej barczysty. Jego głowa niemal w całości owinięta była bandażami. Wystawały tylko wąskie oczy przypominające oczy węża.  — Proponuje zatkać jej czymś usta. 

Było to sugestywne i nie pozostawało wiele do wyobrażeń. Kunoichi mocno zacisnęła pięści, gotowa na pokaz sztuki taijutsu gdy nagle uderzyła ją świadomość obecności czegoś niebezpiecznie znajomego. Odwróciła głowę. 

       Zabuza został zauważony od razu gdy wyłonił się zza drzew. Kobieta nie kryła szoku; niemal jęknęła na jego widok. Pozostałych dwóch mężczyzn jedynie uniosło brwii. 

— Zanim wetkniesz gdzieś swojego kutasa, upewnij się, że zachowasz go przy sobie do rana Utakesu. 

— Zabuza — mniejszy shinobi uśmiechnął się jadowicie. — Czyżbyśmy natknęli się na coś twojego? 

— Cóż. Jeśli tak, byliśmy pierwsi — odezwał się jego towarzysz. — Dziewczyna należy do nas. — To powiedziawszy ułożył palce w pojedynczy znak i przytknął go do ust. 

Pieczęć na ramieniu kunoichi rozżarzyła się do czerwoności pozwalając jej ciało na kolana. Wrzasnęła trzymając się za miejsce promieniującej odrętwiającym bólem. 

Zabuza patrzył bez wyrazu jak walczy o utrzymanie zdrowych zmysłów. Był daleki od wytrącenia z równowagi. Miecz oparty na jego barkach lśnił, odbijając światło słoneczne. 

     — Odradzam. 

— Wymaga twardej ręki — zauważył kościsty, wysoki ninja z chorą satysfakcją w głosie oraz oczach. — Ale zajmiemy się tym. 

— Będzie brała głęboko do gardła z równym zaangażowaniem jak teraz uciekała tobie. Nie jesteś w stanie jej okiełznać Zabuza, po prostu to przyznaj.  

Chudą twarz ozdobił obleśny uśmiech gdy oblizywał usta sięgając po broń. Dwa stalowe kastety zalśniły od chakry. 

— Czy jedna dziwka jest warta waszej śmierci? 

Zabuza był znudzony w sposobie, w jaki sięgał po broń unosząc ją ponad własną głowę a później w stronę przeciwników. Na wpół opadające powieki zdradzały narastające zmęczenie.
    Dwójka shinobi na widok jawnej lekcewagi spojrzało z ukosa, wrogo.
    Kobieta, targana narastającymi falami bólu, tym większymi im bardziej opierała się wpływowi pieczęci, ciężko przewaliła się na bok. Pot spływał po jej twarzy. Mocno zagryzała zęby gasząc krzyk czający się w kącikach warg. 

— Rozłóż nogi słodka — zakpił użytkownik wciąż podtrzymujący technikę skazującą ją na wieczne udręczenie. — Gdy skończymy z Zabuzą, postaramy się, by skończyć także z tobą.   

Atak.
      Szybki, zbyt szybki jak na osobe dzierżącą kilkunastu kilogramowy miecz. Minął tylko o cal ciała przeciwników. Uśmieszki zeszły z oślizgłych twarzy. 


Szedł przodem wycierając z ostrza świeżą, brunatną krew. Odrętwiała kobieta kroczyła zaraz za nim. Prowadził ją znaną drogą w stronę, tą samą, z której pierwotnie przybyła.

Zabijanie przychodziło mu z taką łatwością, myślała. Obrzydzenie nie skaziło jednak odbioru odczuwanych wrażeń. Czuła ulgę. Niewyobrażalny, odciążający umysł spokój. W ustach wciąż miałą smak ziemi do której w ferworze walki przybiła ją podeszła buta jednego z shinobich. 
    Szła za nim w ciszy przez pub oraz korytarz. Gdy otworzył drzwi bezszelestnie wsunęła się w znajomą przestrzeń. Znienawidzoną lecz dziś wyczekiwaną. Wraz z widokiem tych samych, odrapanych, drewnianych ścian powitał ją widok jego znużonej miny.
Znów tu jesteś, zdawał się mówić, choć fizycznie nie wypowiedział ani słowa. Była mu wdzięczna. Tym razem jej potrzeba konfrontacji zmarła śmiercią naturalną. Pogrzebała ją w tym samym grobowcu co honor i zwycięstwo. Przysypała mogiłą pokory. I zapomniała. I pragnęła pamiętać. Sprowadzała się do “I” i niczego ponadto. Zabuza to wiedział. 

— Dziękuję — wyznała cicho, z trudem, jakby przyznanie się do błędu było wyższą   koniecznością. Czuła się jak dodatkowe, zaplątane koło które w dodatku ciągle trzeba pchać do przodu, strzec przed upadkiem. — Czy mogę… 

— Rób co chcesz. 

       — Czy mogę tu zostać? — dokończyła mimo niechęci, którą ją obarczył. Potrzebowała czasu by wymyślić jak pozbyć się pieczęci. Lub jak mimo niej bezpiecznie wrócić do domu

— Nie wchodź mi pod nogi. 

To było wszystko, co powiedział nim jego postura zniknęłą za drzwiami łazienki. 

Tej samej nocy znów nie mogła zmrużyć oka.
    Nawiedzana przez demony wyzbyte skrzydeł, owinięte bandażami z zębami spiłowanymi na kształt krwawych kłów drapieżnika czuła niepokój, powoli zalewającą serce ciemność. Sen był trudnym przeciwnikiem dla jej zbłąkanych myśli. Podłoga wiała chłodem i osamotnieniem. Objęła się ramionami, gdy drżenie dosięgnęło koc pod którym leżała. 

— Odejdź, Haku. — Ciche błaganie rozdarło przestrzeń. Poderwała się patrząc ku postaci na pryczy. Głowa mężczyzny obracała się z lewą na prawą w rozpaczliwym geście gwałtownego zaprzeczenia. — Po prostu uciekaj. Uciekaj.
    Nigdy nie słyszała by prosił. Nigdy nie sądziła, że dojrzy słabość, tak namacalną, ludzką, podobna każdemu, kto żyje lub żył kiedyś w tym, który na co dzień gardził wszystkimi pozorami człowieczeństwa. 

Cicho podeszła do łóżka i wyciągnęła rękę, chcąc chwycić jego ramię i przywrócić do rzeczywistości mniej gorzkiej niż ta, o której śnił. Jej gest nigdy nie doszedł do skutku. Gdy była bardzo blisko oczy Zabuzy otworzyły się gwałtownie. Ręka wystrzeliła w jej stronę z szybkością, której nie potrafiłą zarejestrować. Sięgnął po jej nadgarstek przerzucając ponad siebie, na łóżko na którym leżał.
    Kunoichi krzyknęła zaskoczona lecz nawet jej głos zamarł w połowie, na równi z ręką która w morderczym amoku zamknęła się na jej szyi miażdżąc tchawicę.
Szeroko otwarte, ciemne oczy patrzyły ku niej ogarnięte ślepą wściekłością. Gaśniały powoli, wraz z tempem w jaki uświadamiał sobie kim była. Żelazny ucisk dłoni powoli rozluźniał się pozwalając jej złapać oddech, głośny i urywany, drgający przez trwogę której doświadczała. 

— Co ty wyprawiasz — syknął, a gdy nie odpowiadała, boleśnie wbił kciuk w jej podbródek zmuszając do zadarcia głowy i spojrzenia mu prosto w twarz.

Kobieta była boleśnie świadoma mężczyzny wiszącego nad nią, władającego każdym jej gestem i spojrzeniem. Tym właśnie była. Zlepkiem drżących niewiadomych podatnych jak plastelina na kształtowanie przez jego niezłomną wolę. Niczym więcej. 

    — Miałeś koszmar — wyszeptała. Z każdym ruchem czuła ciepło jego dłoni wciąż trzymającą jej szyję jak w imadle. — Chciałam pomóc. 

    — Chciałaś zabić. 

    — Nie. — Gdyby nie zaciętość chwytu, rozpaczliwie pokiwałaby głową. Złapała za jego przedramię gdy wzmocnił uścisk zmuszając ją do płytkich, krótkich oddechów. 

    — Zabuza... — wyszeptała błagalnie 

Drażnił go dźwięk słabości w jej głosie, irytował wydźwięk własnego imienia w jej ustach. Brzmiał tak, jakby był czegokolwiek wart. 

Przyjrzał się jej z bliska. Kobiecy wdzięk oddalił wizję koszmaru niezmiennego od lat. Wyglądała tak bezbronnie. Nie, jak shinobi. Była za miękka, sądził, zbyt niebezpiecznie niewinna. Nie pasowała do tych ziem, gdzie od wieków lasy nawoziło się trupami. Irytowała go bezinteresowność jej czynów, każdy próżny gest wznoszony ku dobroci drugiej osoby. 

Nie zabrał ręki, powoli przeniósł ją wyżej, na łagodną linię szczęki. Zadrżała, widział to. Podobnie jak oczy które, w poczuciu irracjonalnego skrępowania, opuściła w bok. 

    — Byłaś dziewczynką, a teraz jesteś kobietą. 

Musnął palcem kobiece usta. Nie spodziewał się reakcji. Tymczasem jej z warg uleciało westchnięcie. Ciche lecz głębokie, przesiąknięte erotyzmem którego nie była świadoma. 

Puścił ją gwałtownie jak sparzony ogniem. 

    — Wysłałem wiadomość do Konohy. Jeśli faktycznie zależy im na twojej głowie, zjawią tu w przeciągu kilku dni. — Wyrzucił na jednym wdechu, jednocześnie podrywając się z miejsca.
    Cielęcy wzrok odprowadził go aż do kuchni. Kunoichi była oszołomiona. Nie był w stanie określić pierwotnego powodu; mogło być ich wiele. 


Docierali się, poznając lub też wzajemnie ignorując. Czasami tylko ich drogi zderzały się na łamach pomieszczenia, lecz nawet wtedy obierali odmienny kierunek. Osiągnęli pewien stopień nieinwazyjnej komunikacji. Krótkie spojrzenie mówiło Sakurze, że jest głupia i pozbawiona rozumu częściej niż układały się na to jego usta. Czuła je na sobie za każdym razem gdy przełamywała nur monotonii w której egzystował.
    Pierwszy raz obarczył ją nim, gdy posłodziła jego kawę. Wrogie zerknięcie na ruch nadgarstka mieszającego napar, wystarczyło by pojęła jego intencję. Potrafisz zrobić cokolwiek dobrze? Szydziły jego oczy.
    Twarz pozostawała wykuta w kamieniu.
    Dzięki Kakashiemu i wieloletniej praktyce nie czuła się zagubiona, nie widząc ruchu warg. Intuicyjnie odbierała grę zmarszczek wokół oczu. Wiedziała, kiedy się irytował lub kiedy była mu całkiem obojętna.
    Były to dwie emocje, które pojmowała. I zarazem wszystkie, którymi manewrował. 

Był skomplikowanym człowiekiem.
    O bardzo napiętym grafiku pracy. Lista jego zleceń była długa; zawierała nazwiska znane nawet jej. Kobieta widziała ją raz albo dwa.  Lista krwawych bohaterów podziemia - bluźnierców i degeneratów. Miecz Kubikiribocho przyjął wiele dusz w czasie, który spędziła pod jego dachem. 

Zegar wybił czwartą nad ranem. Kunoichi, wyczulona na każde drżenie zawiasów natychmiast zarejestrowała jego przybycie. Zaniepokoiło ją poczucie niezgodności. Sposób, w jaki się poruszał być odmienny od przyjętego standardu. Zawsze czynił to podobnie, w wyuczonej, machinalnej rutynie czynów oraz gestów. 

Obróciła się i oparła na łokciu wiedziona złym przeczuciem. Tym, którego zignorowanie kończyło się głębokimi spazmami żalu. Złe fatum mogło ciągnąć się tygodniami, a Ona, zbyt przezorna, nie pozwoliła sobie na żadne uchybienia względem losu.
    Zabuza miał długą, głęboką ranę na piersi. Krwawy ślad palców pozostał na framudze, gdy puścił ją by przejść przez próg. Miecz upadł ciężko na ziemię postawiony przy ścianie zbyt niedbale, by zachować pion. 

— Ciężka noc? — Kunoichi pojawiła się przy jego boku zderzając z chłodną ignorancją gdy przeszedł obok spychając jej wyciągnięte ramię. Nie przywykł wystawiać swą porażkę na publiczny osąd. 

Usiadł na krześle w marnej imitacji swobody. Wprawne oko medyka w jednej chwili przejrzało ponad twardą fasadę. Nacięcie było głębokie, krwawo już od dłuższego czasu.  Uklękła przed nim, gotowa opatrzyć ranę Mistyczną Dłonią. Była w stanie wyizolować wiązkę leczniczej chakry, mimo to Zabuza mocno chwycił jej nadgarstek, blokując ruch.
     — Żadnych jutsu.

— Jestem w stanie zatamować krwawienie — oponowała. Była zmęczona lękiem. Zbyt doświadczona by karmić duszę wiecznym strachem przestała patrzeć na niego, jak na Potwora Ukrytej Mgły. Zrozumienie przyszło na równi ze świadomością, że mężczyzna nie pragnie jej krzywdy — jak irracjonalne wydawało się to, gdy na każdym kroku dawał jej ku temu fałszywe świadectwo. 

— Używanie chakry niszczy twoje receptory.

— Naprawię je, gdy pozbędę się pieczęci. 

— Powiedziałem nie. 

To Haku sprawił, że Zabuza zmienił podejście do siebie, świata, czasami innych ludzi. Nienawidził tego, kim się stał nie mniej, niż nienawidził tego kim był kiedyś. Kobieta klęcząca przed nim zacisnęła usta.

Sięgnął po kraniec bandaża na szyi ale ubiegła go w tym zamiarze. Powoli rozwiązała wiązania ukazując jego twarz, w tym biel ostrych zębów wyszczerzonych w podłym uśmiechu, który nie zrobił na niej wrażenia. Ostrożnie ściągnęła koszulkę z jego barków. 

— Zszyję ci ranę — zakomunikowała krótko. 

— Narzędzia są w dolnej szufladzie. 

Jej dłonie z ledwością musiały jego skórę, gdy z wprawą przeciągała igłę. Zerkała ku niemu badawczo, konfrontując się zawsze z tym samym wyrazem twarzy, nigdy innym. Nawet, gdy mocniej szarpała tkanką nie zraziła go żadna krzywa rysa. 

— Gotowe — oznajmiła, wstając z klęczek. Teraz jego klatkę piersiową pokrywał rząd pojedynczych szwów. — Możesz odczuwać lekkie ciągnięcie skóry. Poczekaj, nie ruszaj się jeszcze przez chwilę. Zaraz wracam. 

Wyszła, a gdy wróciła, w jej dłoniach tkwiły zielone szczepy roślin. Zabuza siedział w tym samym miejscu, w którym go zostawiła.

— Ziołowa herbata? Dzięki, dziewczyno. Wolę sake. 

— Zrobię ci maść regenerującą, głupcze — zadrwiła, podchodząc do stołu. Tam rozgniotła rośliny wirowaniem chakry rozszczepiając ich elementy w drobny mak. — Żyworódka jest popularna w waszym regionie. 

— Nie potrzebuję tego. 

— Owszem, potrzebujesz. 

Zbliżyła się a wtedy Zabuza w poczuciu niechybnie deptanego męstwa podniósł się. Shinobi wyrósł nad nią jak lodowa góra, niebezpieczna w swym milczeniu, zimna i trwała. Bezruchem celebrował swoją potęgę. To jednak nie ugasiło jej zamiarów. Zacięta w swoich postanowieniach wspięła się na krzesło i tym razem to ona patrzyła na niego z góry. 

— Kontrola jest prawem silniejszego, Zabuza. — Grała mu na nosie pomimo całej świadomości jego osoby, jako wojownika, shinobi i mordercy. — Poddaj się zabiegom albo Cię do nich zmuszę.
    — Kajam się przed twą potęgą. — Ani jedno słowo nie wybrzmiało szczerze. Wręcz przeciwnie. Otwarcie drwił z jej groźby.
    Kobieta była podobna do Haku pod niewieloma względami. Mówiła, gdy on wolałby milczeć. Milczała, gdy on mówiłby. Celebrowała swoją siłę kiedy Haku krył się z własnymi umiejętnościami. Był lojalny jemu, podczas gdy ona zawierzała tylko sobie. Mimo to dotyk jej palców był równie delikatny; głos, gdy nie krzyczała, mógł być kojący i cichy, zupełnie tak samo jak u niego. 

Dotknęła go zimną dłonią rozsmarowywując maść, której nie chciał. A na którą się godził. Ostrożnie, nie pomijając żadnego miejsca zatroszczyła się o ranę. 

         — No, zrobione — zakomunikowała krótko. 

Schodząc z krzesła oparła dłoń o jego bark instynktownie szukając wsparcia w drugiej osobie. To spowodowało niezamierzoną eksplozję. Gwałtowną erupcję pragnień i czynów ukrytych głęboko pod powierzchnią. Zrozumiawszy, co zrobiła zadarła głowę. Pierwszy raz gdy dotknęła go bez potrzeby, szukając ciepła, w irracjonalnej potrzebie czyjejś obecności.
    Jego ręce ze znajomą gwałtownością nagle otoczyły ją w pasie. Była zaskoczona tym, że wcale nie była zaskoczona. Pełna sprzeczności, potęgujących się za,  deptanych z zapalczywością przeciw. 

Boleśnie zgniótł jej usta w pocałunku niezgodności. Przepełnionym pasją i niechęcią, szacunkiem i jego brakiem, brutalną czułością. Wszystko na raz.

Rzuceni w siebie, jak dwa odmienne żywioły. On sparzył się gorącem jej młodego ciała. Ona zmroziła koniuszki palców chłodem stalowych mięśni. 

— Prowadź mnie, dziewczyno. — Posadził ją na krawędzi stołu. Jej miękkość i ciepło   zacierało posmak udręki. Gorzkiej i cierpkiej, wypełniającej kończyny na kształt ciążącego ołowiu. Przygarnął kobietę do piersi zatrzaskując w uścisku, zatapiając głowę w pęku różowych włosów. Sakura pachała życiem, podczas gdy on ział jedynie śmiercią.  — Prowadź przez płonący las. 

— Podążysz za mną? — wydyszała, gdy jego wargi, szorstkie i natarczywe skubały jej szyję.

Jej skóra emanowała aurą świeżości, jak łąka podczas wiosennego rozkwitu. Wdarł się w otoczenie, do którego nie pasował, depcząc rosnące tam kwiaty. Mimo to otwarcie otoczyła go ramionami, żywiołowa i szczera w najgłębszym, pierwotnym pragnieniu.  

— Jesteś moim deszczem. 

— Deszcz przynosi chwilowe ukojenie — wydyszała. — Zbyt potężny, bywa zgubny. 

— Jutro. 

Zdzierał z niej ubrania, szybko, niechlujnie. Jedne za drugim. 

Było to okrutnie niewłaściwie w swoim pięknie. I takie być musiało. Pchnął ją na blat stołu.  Krzyczała, nie znając obawy przed szarpiącymi palcami skubiącymi skórę, ściskającą i niecierpliwą, zachłanną w brutalności siłą. Ciągnął ją za włosy, wykręcając głowę gdy błagała go o więcej. O wszystko. Gryzł, przebijając skórę, pozostawiając po sobie ślady po ostrych zębach. 

Wiła się, walcząc z rękami które w naprzemiennym zwarciu odtrącał i przysuwał. Jak w wojennej bitwie, krwawym starciu o losy przeznaczenia. O nich. O samych siebie. O nic.

— Jesteśmy wrogami  — syknął. Zbłąkany uśmiech na moment nawiedził jego twarz. 

— Czy jesteśmy? — Jej wątpliwość wyrwała się prosto z wnętrza duszy. Jak szept serca prehistorycznej kniei, dzikiej, nieznanej głuszy. Teraz, trawiącej przez silny, destrukcyjny wiatr. — Jutro. 

Wdarł się w nią, targany przez zgubione westchnienia. Swoje. Jej. Na oślep szukał spełnienia, grzeszny, zachłanny, głodny. 
I to trwało. Miało trwać. Jak najdłużej. Najintensywniej.
Rano znów zbudzi ich bezlitosny świat shinobi. Zimny i rygorystyczny, nieubłagany dla tak misternego połączenia, jakim byli.

Wszystko wiąże się z wyborem. 

Zabuza nienawidził samotności. Oraz wszystkiego, co za sobą niosła. Ale lubił swoją ciszę. 

Kunoichi lubiła mówić, nie chcąc słyszeć. 

Jak przewrotny bywał los. Jak zgubny. Drogi w rzeczywistości trwające daleko od siebie, podążające w odmiennym kierunku splątały się. Rozłam widniał w oddali, zwiastując widmo nadciągających decyzji.


           — Zabuza — jej cichy szept zbudził go na równi z nastaniem świtu. Siedziała naga, osłonięta jedynie skrawkiem koca na krańcu łóżka. — Ktoś się zbliża. 

Popis chakry był tak potężny, że przedzierał się przez ściany niemal trzęsąc budynkiem.

— Ubierz się — polecił krótko. — Nadciąga twój ratunek. 

Wychodząc, chwycił miecz. Ostrze zalśniło w świetle poranka. 

Kobieta nie odzywała się, gdy szli przez las moczeni przez rosę zalegającą na gęstej trawie. Jej milczenie było mu sprzymierzeńcem.

    Prowadził ją głębiej w dziczę. Tak długo, że każdy śpiew ptaków wydawał się coraz odleglejszy. Koronny oddalały się od nich beztrosko pnąc ku niebu. Wysoko, coraz wyżej. Kunoichi odwracała głowę świadoma i jednocześnie pozbawiona wrażeń. Wewnętrzny niepokój wzrastał wraz z konarami. 

Świadomość obcych chakr nikła z każdym pokonanym calem.
    W końcu zatrzymała się, a później uświadomiła, że jego ręka zaciśnięta na jej ramieniu nie dopuści do żadnych opóźnień. Szarpnięta do przodu zaprotestowała. Nędzny sprzeciw zginął wśród wycia wiatru, lecz nawet powtórzony, nie doczekał się reakcji. Próbowała wyzwolić rękę. Niepewnie, powoli by po chwili uczepić się wszystkimi palcami w marnej próbie uwolnienia z łyków które zarzucił a w które wpadła. Od razu i bez zastanowienia.

— Zabuza!
— Zamilcz.

Ponad ramieniem rzucił jej poirytowanie spojrzenie, mające odwieźć ją od buntu, który planowała. Każdy cień gniewu odbijał się na jej twarzy, podczas gdy on pozostał irytująco nieskażony żadną rysą człowieczeństwa. 

    — Chcę zawrócić! 

    Odwrócił się, uderzając w punkt, który naiwnie odsłoniła. Była tak młoda, tak łudząco wierząca w świat i w ludzi. Płonęła żądzą uleczenia najbardziej zatrutych dusz. Skażenie powoli dopadało jednak jej dłonie wyciągnięte w wyrazie wiecznego oddania.
    Tym razem okazało się to zgubne. 

             — To bezcelowe,

            — Powiedziałeś, że nadciąga Konoha. Wyjdźmy im na przeciw.

            — Kłamałem.

            — Słucham?!

    — Myślisz, że pozwolę ci odejść, kunoichi? 

    — Nie masz prawa decydować o moich decyzjach.

Tak głupia. 

    — Twoje decyzję nie są twoje, od kiedy jesteś moja. 

Zachłysnęła się słowem niewypowiedzianym. Zgubiła w labiryncie, do którego ją wrzucił uprzednio wiążąc ręce i zasłaniając chustą oczy.

    — Nie jestem twoją własnością! — To było jedyne, na co było ją stać. Jedyne, na co jej pozwolił, nim jego dłonie nie ułożyły się w znak a palce dotknęły rekinich ust. 

Przeszyło ją uczucie palącego bólu równie mocno, jak uderzyło widmo rychłej zdrady. Znajdując się w pułapce dopiero teraz pojęła, że od samego początku więziły ją kraty. 

Od upadku na ziemię powstrzymały ją jego ramiona. Trwała nieruchomo gdy pieczęć zesłała odrętwienie, odbierając to, co zaciekle nazywała wolnością. 

Patrząc na szarą twarz Zabuzy nie czuła już tego, co zrodziło się zaledwie wczoraj. Pochylona ku niej, surowa i niezachwiana w dokonanym wyborze postać mężczyzny zmroziła ją strachem. 

    — Jesteś. 

Zabuza nienawidził samotności. Oraz wszystkiego, co podążało jej śladem. 




 Gratuluję za zajęcie drugiego miejsca w naszym Zbawiennym Konkursie Drabble! 
Eleine, oto Twoja nagroda ♥

11 komentarzy:

  1. [od kilkunastu godzin desperacko szuka w internetach ZabuSaku, którego jeszcze nie czytała]
    NIE MA! NO KURWA NIE MA!
    Jednocześnie nienawidzę cię, Temcia, jak i kocham. Przez ciebie znowu nabrałam fazę na ten paring (to znaczy mam go zawsze, ale teraz to jeszcze bardziej) i nie ma chyba już niczego do czytania dla mnie... Smuteczek.
    A kocham, bo tak genialnie wyszedł ci mój kochany Zabuś, że zapałałam do niego jeszcze większą miłością. CZY ON NIE JEST WSPANIAŁY I HOT? [łypie wzrokiem na lewo i prawo, szukając kogoś, kto ośmieli się zaprzeczyć]
    I O SŁODKI MADARO, JAKIE TO BYŁO CUDOWNIE DŁUGIE! Zupełnie się tego nie spodziewałam.
    I wiesz co, ty trollu mały, u Hidana prosiłam o erotyk i nie dostałam go, a tutaj nie sugerowałam nawet romansu, a dostałam erotyk. W następnej edycji poproszę o jakiegoś wylewającego łzy smutasa, a dostanę parodię. XD
    Jak mnie zapytałaś o zakończenie, czy ma być złe czy bardzo złe to przyznam, że miałam pietra. XD W głowie miałam takie "Co ta Temirka znowu wymyśliła?" i jak doszłam do końca to miałam taki wkurw, ale potem powiedziałam sobie "chill, dziewczyno, to idealnie pasuje do Zabuzy". Poza tym, sam ją ostrzegł " Jesteś naiwna sądząc, że po dostaniu się do twojej ciasnej cipki, zadowoliłbym się tylko jednym razem." Więc no, Sakura mogła się spodziewać takiego końca.
    DZIĘKI, KOCHANA, ZA TO CUDO!
    Będę sobie do niego wracać, kiedy mój głód ZabuSaku będzie zbyt wielki, by wytrzymać. ^^
    Ślę całuski. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do erotyków musiałam dojrzeć! Jak widać na załączonym obrazku, wcale nie jest to pisane jakoś szczególnie obrazowo i szczegółowo.
      Spędziłam nad tym ficzkiem ładny kawałek życia. Okazuje się, że deadline działąją motywująco xd
      No i, druga rzecz. Okazuje się, że kocham zaskakiwać. Od teraz żadne Twoje zamówienie nie będzie u mnie oczywiste i przewidywalne. Nie znasz dnia ani godziny! Postanowiłam XD

      Z zakończeniem to była opcja też tego typu, że jedno było złe dla Zabuzy a drugie złe dla Sakury. Co wybrałyśmy razem z Sayu, widać. xd
      Cieeeeszę się, że Ci się podobało! Seeeeeerio! ♥♥

      Temira (to serio ja)

      Usuń
  2. Dobra, to mnie powaliło na łopatki XD
    Oczywiście wiedziałam, że to dosyć długie i troooszke się martwiłam, że zrobisz z tego taki romansowy romans. Dopóki nie zapytałaś o to zakończenie.
    I całkowicie szczerze, to jest chyba moja ulubiona historia od Ciebie XD Serio, ma w sobie to co lubię: Sakure, Zabuzę i toxic relację. Ale taką serio toxic.
    Bo końcówka mnie powaliła. Ta naiwność Haruno, to co zrobił Zabuza. To przedmiotowe traktowanie tak bardzo do niego pasuje oh goood.
    Może nie jestem tak postrzelona jak El jeśli chodzi o tą parkę, ale kurczaczki...ja chyba chciałabym drugą część XD
    Buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jest złego w romantycznych romansach ! Nawet Zabuza może być typem czarujacego dżentelmena... To byłaby dość ciekawa wizja xd
      Druga część, I to jest jedyne co przychodzi mi do głowy, musiałaby mieć w sobie co najmniej łańcuchy I "hasło bezpieczenstwa" xD if u know what I mean xddd
      Generalnie Ty chcesz drugie części wszystkiego xD opanuj się! Gdyby to były dwupartówki to tak by się to nazywało! xd

      Usuń
  3. Przeczytałam raz jeszcze i znów — Zabuzaaaaaa, kaya~

    Tak jak mówiłam, te zakończenie pasuje jak ulał, bo pokazuje demoniczność Momochiego. Nie wychodzi z niego ciepła klucha, która przez jakąś dupę zmienia się w misiaka. Tak jak mówi Eri, było nieco toxic, ale to pasowało do byłego shinobi Krwawej Mgły. Końcowe zdanie "Zabuza nienawidził samotności. Oraz wszystkiego, co podążało jej śladem" nieco go uczłowiecza, ale nadal pokazuje, że zrobi wszystko z myślą o sobie. No i Temi, ładna gorąca scena, brawo ;>

    Buziaki~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałaś preorder a później mimo to przeczytałaś znowu? Kochaaaana, wytrwała, dzielna Sayu!

      Dzięki, że pomogłaś mi dokonać decyzji. Wyszło niesamoooowicie.

      Usuń
  4. Oh Temi... ja, nie spodziewałam się!

    Zabuza to dla mnie typ, za którego nigdy bym się nie wzięła (w sensie pisania). Jest mega trudną postacią a poza tym, znając uwielbienie co poniektórych do niego, no nie śmiałabym się podjąć takiego wyzwania.

    Przyznam szczerze, że ostatnio moje skupienie uwagi jest porównywalne do złotej rybki więc ta ilość tekstu mnie mocno przytłoczyła... ale zakończenie mi to wynagrodziło! Przez cały czas myślałam, że Zabuza serio pozwoli jej odejść. Że przedstawisz go jako miękkiego i jednak pogodzonego poniekąd z samotnością, której nienawidził.
    A tu jednak nie!

    No i ta klamra kompozycyjna. O samotności i jego stosunku do niej. Mmmm super!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziecko, właśnie piszesz o Ibikim a mnie tutaj mówisz, że Zabuza to wyzwanie? To tylko jeden z wielu chamskich, gruboskórnych drani! A owych opisuje się zawsze tak samo! Nie mów, że nie! :P

    Przepraszam za natłoczenie tekstu. Sęk w tym, że o ile Sayu pisze zwięźle, tak ja nie potrafię pisać inaczej, niż dłuuugo.
    Tym właśnie są dla mnie jednopartówki. Historią! Długą, wprowadzającą, nieskończoną! (prawie)
    Cieszę się, że Ci się podobało ♥

    Temira
    (mam problem z zalogowaniem się, ale to serio ja!)

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurde, Temi nie spodziewałam się tak długiego i tak pięknego tekstu. Z pełną świadomością własnych słów, pragnę Cię poinformować, że to (jak dla mnie) jest Twój najlepszy tekst. Faktycznie, wydaje się dojrzalszy i inny od pozostałych w Twoim dorobku. bardzo podoba mi się tutaj styl, trochę poetycki, ale w ogóle nie przesadzony. Pięknie opisałaś emocje oraz wszystko co się z nimi wiąże. A te porównania, o matko! No doprawdy świetna praca. Od samego początku budujesz między Zabuzą i Sakurą napięcie, rosnące wręcz wykładniczo z każdym kolejnym urywkiem tekstu. Z każdą kolejną sceną i rozmową. A na koniec napięcie wybucha, w związku z czym ja jestem bardzo zadowolona. Sposób w jaki opisałaś Zabuzę, jaką aurę zbudowałaś naprawdę zaskakuje, a jednocześnie bardzo dobrze oddaje jego postać. Końcówka słodko-gorzka. Dla niektórych pewnie tragiczna. Dla mnie osobiście... ciężko stwierdzić. Okazała się tak nietypowa jak sam Momoshiki. W związku z tym doznaje szoku, uczucia niepokoju, ale też dreszczu podniecenia. I to wszystko w tym samym czasie.

    Cytując pewnego osła z popularnej kreskówki:
    Ja chcę jeszcze raz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ciebie Robaczku widzę u mnie pierwszy raz!♥♥ WITAAAAAM!
      Mając dookołą siebie prace innych autorów, nie sposób nie wyciągać wniosków. Tym samym nawet ja pojęłam wreszcie, że gdy piszemy rzeczy poważne to nie wciskamy wszędzie głupich anegdot xdd Co nie znaczy, że rzeczy poważne pisze mi się łatwo - bo właściwie jest zupełnie na odwrót.
      Bardzo mi miło, że cały tekst Ci się spodobał. Spędziłam nad nim naprawdę dużo czasu. Forma (raczej "nie moja") okazała się bardziej pracochłonna niż wymyślanie całej fabuły. Dlatego cieszę się, strasznie, potwornie i okrutnie się cieszę! ♥

      Temira. (która nie może się zalogować xd)

      Usuń
  7. No po prostu cudo. Strasznie przyjemnie się czytało, uwielbiam sposób w jaki budowałaś napięcie w historii i pomiędzy naszą nietypową parą. Pierwszy raz dane było mi przeczytać oneshota z takim pairingiem, ale Twoje teksty Temira, zawsze są top klasa :D nawet jakbyś napisała oneshota TonTon x Akamaru to i tak byłby zajebisty xD :D co do zakończenia - nie spodziewałam się takiego - jak przeczytałam, że nadciąga ratunek z Konohy, to już liczyłam na happy end, ale to, jak się zakończyło, to najlepszy wybór. A ciąg dalszy możemy sobie tylko wyobrażać ^^

    OdpowiedzUsuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!