26.03.2024

Zadziorna suczka cz.2 [HidaSaku] dla Heir Hrush

Stała przed nim całkowicie naga i zupełnie nieskrępowana. W jego obecności zawsze czuła się pewnie. Spojrzenie pełne aprobaty podniecało ją bardziej, niż wszystkie, nawet najbardziej erotyczne gesty byłego męża. 

POPRZEDNIA CZĘŚĆ

Bitwa skończyła się, zanim ktokolwiek zdążył zrozumieć co się dzieje. Do Sakury szybko dotarło, że było to gorsze niż walka, która ciągnęłaby się przez godziny a nawet dni. Przy braku bezpośredniego zagrożenia ludzie szybko tracili pierwotne instynkty, zapadając na masową głupotę.

Cywile rozpierzchli się i biegali jak kurczaki pozbawione głów, zupełnie zapominając o wszystkich szkoleniach i próbnych ewakuacjach. Szukali bliskich, oblegali punkty informacji, przebijali się do zamkniętych z powodu zagrożenia budynków, by ocalić chociaż ułamek swoich dobytków, poruszeni powoli formującą się w ich duszach traumą.

Shinobi stanowili tylko minimalnie bardziej ogarnięty kłębek nieszczęść. W pierwszych minutach ataku, zrzeszyli się w walce, tworząc harmonijnie działający rój-umysł. Jednak zaraz po zdziesiątkowaniu sił wroga, zmienili się w równie nieporadną chmarę, która z jakiegoś niezrozumiałego dla kobiety powodu bezwiednie podążała za Uzumakim, wspieranym przez jej męża.

Oczywiście obydwaj mężczyźni pozostawali poza jakąkolwiek kontrolą, ignorując nawet pozbawione regularnej beznamiętności rozkazy Shikamaru. Otoczeni blaskiem bohaterskiej chwały i ślepego uwielbienia, wprowadzali tylko większe zamieszanie.

Może i by się tym przejęła, gdyby nie fakt, że podczas natarcia straciła z oczu Hidana. Zniknął zaraz po tym jak zakończona rzeźnickim hakiem broń przeciwnika przeszła przez niego na wylot i szarpnięta z powrotem, wyrwała z niego fragment ciała, łudząco podobny do rozszarpanego płata wątroby.

Nie była pewna jak właściwie przedostała się do szpitala. Miała wrażenie, że wewnętrzna Sakura, której nie widziała od lat, przejęła nad nią kontrolę, by ona mogła pogrążyć się w zmartwieniach. Wypluwała polecenia, kalkulowała podsuwane pod jej nos informacje i robiła wszystko, żeby móc odebrać wszelkie argumenty z rąk jej hejterów, jednocześnie pływając w morzu niepokoju.

Samo przebywanie w klinice nie będąc lekarzem stanowiło torturę. Przypominało o podjętych wyborach, wobec których zbyt często miała wątpliwości i umiejętnościach, które zdawały się zupełnie odległe i marniejące w zamknięciu czterech ścianach gabinetu Kage.

Boleśnie uświadamiało, że chociaż to ona zarządza Wioską, pośród wysyconych zapachem krwi i antyseptyków ścian, musi poddać się byłym współpracownikom, pozbawiona władzy i szacunku głównego medyka.

Nie znosiła bezczynnego siedzenia i wsłuchiwania się w odmierzające długość życia bipczenie aparatury, którego nie mogła zmienić. Brzydziła się duszącym zapachem dezynfekujących środków, które zamiast dawać sterylność i oczyszczenie, przywracały świerzbiące wspomnienia.

Podążający za nią tłumek ludzi wcale nie ułatwiał sprawy. Shikamaru nie odstępował jej na krok, uwieszony na wetkniętej do ucha słuchawce, stanowiąc jej osobisty radioodbiornik i filtr wygłuszający nieistotne raporty.

Drużyna ANBU otaczała ją niczym przerażone dzieci, ledwo dopuszczając do niej powietrze i zdawkowe komunikaty dostarczane przez Shizune, która w sytuacji kryzysowej przejęła zarządzanie nad szpitalem. Biegnąca tuż obok niej, młodziutka pielęgniarka o zdeterminowanym spojrzeniu, ledwo nadążała spisywać wszystkie dyspozycje, które obie kobiety naprędce wydawały.

— Pamiętaj złotko. Mniej znaczy więcej! I wcale nie mówię tu o twojej spódniczce. — Głos Hidana przebił się przez jej niepokój i wwiercił pomiędzy myśli, zanim zorientowała się, jaki numer znajduje się obok drzwi, przed którymi się zatrzymała. Chociaż to właśnie tutaj zmierzała, serce ścisnęło się boleśnie zdezorientowane nagłą ulgą.

— Pięć minut — rzuciła w stronę przyjaciela, unosząc dłoń z wyciągniętymi palcami, jakby pokazanie odpowiedniej liczby sprawiło, że będzie przestrzegać zdeklarowanego czasu. Zanim mężczyzna zdążył przytaknąć, odwróciła się i wślizgnęła do pomieszczenia, mijając się w progu z pielęgniarką.

Naparła plecami na drzwi, a gdy język zamka wskoczył na miejsce, dla pewności przekręciła wetknięty w niego klucz. Wszystko to zrobiła na jednym wdechu, ze wzrokiem wbitym w wykładzinę, imitującą wyjątkowo obrzydliwe lastryko.

Wiedziała, że Hidan ją obserwuje. Poczuła palące spojrzenie drapieżnika na całym ciele, gdy tylko przekroczyła próg. Ruszyła w jego stronę, stawiając długie, sprężyste kroki, byle szybciej pokonać dzielących ich dystans i zawieszoną w powietrzu niezręczność.

Nie chciała na niego patrzeć. Bała się, że zobaczy poturbowane ciało i straci resztkę kontroli nad rozchwianymi emocjami. Omiotła więc wzrokiem niewielkie pomieszczenie, odwlekając konfrontację choćby o kilka sekund.. Wokół łóżka brakowało niektórych monitorów, a wózek do reanimacji był bezlitośnie ograbiony z defibrylatora. Natłok pacjentów i chaos jaki wybuchł po ataku sprawił, że tylko cudem udało się załatwić pojedynczą salę. Haruno nie wyobrażała sobie jednak, aby kryminalista w drodze do odkupienia dzielił ją z kimkolwiek.

Przechodząc obok dołu łóżka sięgnęła po przewieszoną na poręczy kartę i wlepiła w nią wzrok. Niemal na ślepo klapnęła na taboret i odepchnęła się. Kółka zapiszczały, szurając o gumową wykładzinę.

Przerzuciła kartki z wynikami. Dostrzegając rzędy cyfr, mózg podłapał znaną rutynę i zaczął ograniczać wypuszczanie adrenaliny do krwioobiegu. Skupiając się na karcie, zacmokała niezadowolona. Paznokcie zabębniły o twardą podkładkę. W końcu założyła nogę na nogę i odważyła się spojrzeć na mężczyznę.

Zaintrygowany przekrzywił głowę. Wpatrywał się w nią, tymi irracjonalnie fioletowymi oczami, wokół których ściśnięta skóra zmieniała się w zmarszczki.

— Nie mogę uwierzyć, że wpakowałaś mnie do szpitala. — Przerwał milczenie, prezentując szpaler błyszczących zębów. Zmarszczyła nos. Zalała ją fala irytacji, która szybko zmieniła się w diaboliczne rozbawienie. 

— Moje usługi kosztują — oświadczyła, unosząc dumnie głowę. — Z marnej pensji ochroniarza nie stać by cię było na nie. — Rozciągnęła wargi w triumfalnym, zuchwałym uśmiechu.

Nie odpowiedział. Milczenie rozlewało się niepokojącym świerzbem po jej przedramionach. Z jego mimiki wynikało tak niewiele, że momentami miała ochotę zedrzeć skórę z jego policzków, byleby dostrzec najmniejsze drgnięcie jednego z dwudziestu dwóch mięśni. Zanim była w stanie uchwycić chociaż skrawek emocji, on przechodził do sarkastycznego sierpowego.

— Ostatnio ci to nie przeszkadzało. — Drążył. Zaczepiał. Sprawiał, że jej język drgał od napływających wraz ze śliną słów, które smakowały niczym najsłodsza zemsta.

— Ostatnio sama połamałam ci żebra. Teraz dałeś się wybebeszyć jak ostatni frajer. — Niezadowolone sapnięcie przyjęła za mini wygraną. — Z resztą — pociągnęła myśl, z premedytacją kopiąc leżącego. — Można powiedzieć, że to był zaledwie free trial, po którym zapomniałeś zainwestować w stałą subskrypcję.

— Ała. Nawet Netflix nie jest tak okrutny jak ty. — Chwycił się teatralnie za serce, dodając słowom dramaturgii.

— Doprawdy? — Uniosła brew, podważając jego słowa, jednak głos przy tym wszedł w nazbyt wysoką oktawę. —  On oskubałby cię do ostatniego jena, a gdy nie byłbyś w stanie zapłacić, przysłałby do ciebie twoich ziomeczków z klubu wielbicieli ortalionu.

Podniosła się. Odwiesiła kartę i pochyliła się w kierunku mężczyzny, opierając obie dłonie na poręcz łóżka.

— To… jak się czujesz? — Chciała ukryć swój niepokój. Zadając pytanie, odwróciła głowę, ale jej głos i tak okazał się wyjątkowo miękki, a nawet lekko drżący.

Hidan poprawił się i podniósł na poduszce. Kpiący uśmiech zniknął na chwilę, jakby zaskoczyła go swoją nieudolnie skrywaną troską. Szybko jednak powrócił do niemal teatralnego zblazowania.

— Z takimi widokami? Od razu mi lepiej. — Zdziwiona podążyła za jego spojrzeniem i opuściła głowę. Guzik, który powinien trzymać materiał bluzki na odpowiedniej, odgradzającej jej biust od świata zewnętrznego wysokości, zniknął, wystawiając kształtowane przez koronkowe miseczki piersi na światło dzienne. Zwłaszcza, gdy się pochylała.

Przy każdym innym mężczyźnie wyprostowałaby się speszona, naciągnęła materiał, a na koniec zmieniła się w żywą furię i zwyzywała. Ale w ustach jej ochroniarza, nawet skrajnie nieprzyzwoity komplement przyjemnie głaskał jej ego. Zmrużyła oczy i przygryzła wargę, cały czas pozostając nachyloną nad łóżkiem.

— Będziesz żył — zawyrokowała. — Ale żeby tak zostało, lepiej sprawdzę, jak cię opatrzyli. W takim chaosie jak dziś bywa różnie — dodała. Okręciła się na pięcie i przeszła do łazienki umyć dłonie do badania. Wróciła, kiwając niedowierzająco głową.

— Nie poznaję cię. Gdzie twoja jaskinia sado-maso?

Rzucił jej rozbawiony i podszyty kpiną, łobuzerski uśmieszek.

— Tego szpitala nie stać na moje dekoratorskie usługi.

— Ah, a mnie już tak? — Udała poruszenie. Uniosła dłonie do serca, naśladując jego oburzony gest sprzed chwili. Chcąc zachować sterylność rękawiczek, zatrzymała palce centymetry od ubrania, co nadało całej pozie komizmu.

— Uznajmy to za darmową próbkę. — Sakura uniosła brew i przygryzła kącik ust, chcąc ukryć rozbawienie.

— Zdeklarowany yashinista, morderca na zlecenie i hobbystyczny architekt wnętrz. Ile jeszcze talentów ukrywasz przede mną? — Odgarnęła kołdrę z jego tułowia. Opatrunek zdawał się być nienaruszony i ku uldze kobiety, pozbawiony był plam przebijającej się od spodu krwi.

Poprawiła rękawiczki, naciągając je mocniej na nadgarstki. Materiał strzelił nieprzyjemnym mlaśnięciem, a w oczach Hidana zabłysły iskierki głupiego pomysłu. Wstrzymał się z komentarzem, dopóki lodowate palce nie dotknęły jego posiniaczonej skóry. Stłumił jęknięcie, przeistaczając je w wydobywające się z krtani, zadowolone stęknięcie.

— Nie jest to najlepsze lateksowe wdzianko, ale na twoich dłoniach w zupełności wystarczy. — Zaczerpnął gwałtownie powietrza, gdy odkleiła przytrzymujący gazy plaster, a klej naciągnął pokrytą szwami skórę. — W sumie, nie sądziłem, że takie zabawy cię kręcą, Hokage-sama — ostatnie słowa rozciągnął, wypluwając je z przedrzeźniającym akcentem.

— Zapewniam cię — oświadczyła, nawiązując z nim boleśnie bezpośredni kontakt wzrokowy — że nie masz jeszcze pojęcia co mnie podnieca — dodała bardziej seksownym szeptem niż zamierzała.

Uniósł ręce, dając jej lepszy dostęp do rany, a jego mięśnie poruszyły się pod skórą, podkreślając idealne rzeźbienie. Kobieta wciągnęła nosem powietrze, starając się odwrócić wzrok od przyjemnie estetycznego ciała. Wdech napełnił jednak jej nozdrza męskim zapachem i nutą wody kolońskiej, którą jakimś cudem Hidan musiał zdobyć.

— Perfumy, serio? — zakpiła, zaklejając z powrotem opatrunek.

— Czy ty mnie… obwąchałaś? — Pytanie wybrzmiało podziwem, co nieco ją otrzeźwiło.

Normalnie by się zawstydziła. Policzek zapiekłby ją od rumieńca, który wybiłby się nawet spod kryjącego podkładu, namiętnie wklepywanego w jej policzki przez Ino. Z nim jednak było inaczej. Każda jego prowokacja pobudzała w niej śmiech lub wesoło-niedowierzające prychnięcia.

— Minęło dziesięć minut Haruno! Wychodzisz, czy mam cię stamtąd wywlec siłą? — Nara nie był wściekły. Jego głos był do granic bólu profesjonalny i pozbawiony pretensji, a mimo to Sakurą wstrząsnęła nieprzyjemna myśl, że zrobiła coś źle.

Wzięła głębszy wdech. Przesadnie wywróciła oczami, próbując rozluźnić się i odrzucić od siebie poczucie winy. Zdjęła rękawiczki. Nerwowo zmięła je w coś na kształt kulki i wrzuciła do kosza na odpadki.

— Powiem medykom, żeby załatali cię czakrą jak najszybciej. Chociaż na twoim miejscu cieszyłabym się z przymusowego urlopu. Podobno twoja szefowa to niezła suka. — Skierowała się do wyjścia. Kiedy przystanęła z dłonią na kluczu, usłyszała sarkastyczną odpowiedź.

— Tiaa… W dodatku strasznie zadziorna.

Rzuciła mu przez ramię rozbawione spojrzenie. W odpowiedzi mrugnął do niej, a ona nie mogła powstrzymać chichotu, którego nie powstydziłaby się żadna nastolatka.

* * *


            Wróciła do siebie późnym wieczorem, gdy księżyc unosił się wysoko na niebie, a Konohańczycy wrócili do domów, niemal zapominając o incydencie. Ostrożnie pociągnęła masywne drzwi, starając się nie uderzyć nimi z hukiem o framugę. Dopiero kiedy mechanizm zamka zachrzęścił, poczuła że może się rozluźnić.

Oparła czoło o zimną, lakierowaną stal. Chłód przyjemnie łagodził lekko ćmiący i wyjątkowo dokuczliwy ból w prawej skroni. Promieniował mało przyjemnym naciskiem na górne trzonowce i żuchwę, nie dając się załagodzić nawet czakrą.

Z przymkniętymi powiekami rozkoszowała się spokojem mieszkania. Dociskając stertę teczek i dokumentów do piersi, zsunęła szpilki i kopnęła je na dywanik obok szafki. Poluzowała zapięcie spódnicy, uwalniając wzdęty brzuch i przeklinając, że nawet w obliczu katastrofy musi wciskać się w niedorzecznie niewygodne i nadmiernie eleganckie ciuchy.

Ostrożnie stawiała stopy, co w pogrążonym mroku domu nie było łatwe nawet z wyczulonymi zmysłami. Unikała też zapalania światła. Miała wrażenie, że blask żarówek lśniący w wiecznie odsłoniętych oknach zabierał jej ostatnią cząstkę prywatności. Koczujący dookoła budynku ANBU byli momentami gorsi od paparazzi, których odganiali. W końcu byli w stanie dostrzec wszystko co robiła. Poruszając się w ciemności, mogła chociaż udawać, że nie znają jej dokładnego położenia i nie obserwują każdego kroku.

W dodatku Sasuke był wyczulony na najmniejsze zakłócenia jego otoczenia. Nawet, gdy poruszała się bezszelestnie, potrafił wyczuć ją i skarcić wilgotnym od rozczarowania i dezaprobaty cmoknięciem. Dopiero, gdy o nim pomyślała, zorientowała się, że nigdzie w pobliżu nie wyczuwa tak charakterystycznie ciemnofioletowej, burzowej aury.

Wślizgnęła się do sypialni, którą jeszcze niedawno uważała za ich wspólną. Odpuszczając sobie zbędną troskę pstryknęła włącznikiem, żeby przekonać się, że pomieszczenie było ciche i pozbawione jakichkolwiek śladów użytkowania. Pościel na łóżku nie miała na sobie choćby jednego zagięcia. Gosposia musiała ją dzisiaj wymienić, co Sakura uznała za uzasadnione. W skotłowanym materiale mógł pozostać ślad wody kolońskiej Hidana, która niezrozumiałym dla niej sposobem, osadzała się na jej skórze, żeby następnie skazić każdy kawałek materiału, którego dotknie.

Kiedy opadła na łóżko pożałowała, że Harumi postanowiła zaoszczędzić jej zbędnych pytań męża. Mogła przewidzieć, że Sasuke nie będzie widział potrzeby w odwiedzeniu domu. Po raz kolejny, zupełnie nieświadomie, pozbawił jej garstki szczęścia, którą udało jej się z wielkim trudem usypać z podrzucanych jej przez życie okruchów.

Zwinęła się niczym embrion, podciągając kolana niemal pod samą brodę. Materiał poszewki drapał ją w policzek. Wyprana i wykrochmalona pościel była smutnym, pachnącym lawendą wyrzutem. Przypomnieniem, że jest żałosnym, samotnym i pomimo ściskającej serdeczny palec obrączki, zbliżającym do staropanieństwa cieniem samej siebie.

Zabrzmiała jak Mei i sama myśl o tym wydała jej się na tyle zabawna, że chrumknęła, próbując powstrzymać śmiech. Po kilku drinkach, które zazwyczaj sama stawiała, Mizukage zmieniała się zranioną i pełną niepewności kobietę. Narzekała na monogamiczny związek z pracą i niczym zacięta płyta doradzała Sakurze trzymanie się męża, zwłaszcza tak odpornego na stopienie jak Sasuke. Nie podlegało wątpliwości, że w przeciwnym razie skończy jak wszystkie kobiety Kage. Samotna, zgorzkniała i z zamiłowaniem do mniej lub bardziej popularnych używek.

Z perspektywy czasu i pozbawionej Uchihy sypialni, wizja Terumi nie wydawała się ani trochę zła.

Nie miała ochoty wstawać. Ciężko było też znaleźć w sobie motywację na cokolwiek, więc zamiast podnieść się, Sakura wyciągnęła rękę, złapała za krawędź materaca i przyciągnęła się bliżej. Jej ruchy były ociężałe, gdy pupą zjechała z kołdry i powolne, kiedy zmierzała do łazienki.

Spod prysznica wyszła tylko bardziej zmęczona. Rozluźnione ciepłem mięśnie zmieniły się w rozgotowany udon, absolutnie pozbawiony formy.

Nieoczekiwany dzwonek do drzwi ściągnął wszystkie nerwy. Dłoń, w której ściskała ręcznik do włosów, przebił skurcz wykrzywiający nawet usta. Wiedziała, że to nie on. Czuła to całą sobą, dotykała umysłem, mimowolnie skanując czakrę przybysza. Mimo to pobiegła do wejścia i z wypychającym żyły tętnem otworzyła.

Shikamaru właśnie zgniatał papierosa na lśniącym brzegu śmietnika, który specjalnie na takie okazje kazała tam postawić. Była jednak pewna, że nie umknęło mu rozczarowanie, które na sekundy rozlało się na jej twarzy. Bez słowa wyminął ją i skierował się do kuchni.

Nie skomentował nieobecności jej męża. Prawdopodobnie wiedział o niej jeszcze zanim wróciła do mieszkania. Zjawił się, kiedy tego najbardziej potrzebowała ze stertą pudełek cudownie pachnącej pizzy i butelką sake, którą z brzdękiem postawił na blacie.

— Skąd wiedziałeś? — Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o framugę. Mężczyzna wzruszył ramionami, sięgając po kieliszki. Ratował ją już tak wiele razy z podobnych sytuacji, że orientował się w kuchennej przestrzeni dużo lepiej niż jej właścicielka.

— Po takim dniu jak dziś nawet mnich potrzebowałby alkoholu. — Kąciki jego oczu ściągnęły się od czającego się w nich uśmiechu.

Chociaż obydwoje zdawali sobie sprawę z jego oczywistego kłamstwa, potrzebowali siebie na tyle, żeby nie niszczyć marnej iluzji. Bez słowa wymijali się w obszernej przestrzeni, zgrani lepiej niż niejedno stare małżeństwo, znające na pamięć własne ruchy.

Sakura zgarnęła jedzenie i alkohol. Przeszła do salonu, w którym i tak miała spędzić wieczór i ustawiła wszystko na niewielkim stoliku przy kanapie. Sięgnęła po kawałek jeszcze ciepłej choć podmokłej pizzy i nie przejmując się konwenansami wgryzła się w nią, a następnie wpadła w dziurę między poduszkami, idealnie dopasowaną do jej kręgosłupa.

Ser przyjemnie rozpływał się na języku, a jego mleczny posmak mieszał się z ostrością pepperoni. Przymknęła oczy i rozłożyła się na oparciu, wypuszczając między kęsami jęk satysfakcji.

— Naprawdę Haruno? Jesteś aż tak wygłodniała, żeby garstka roztopionego sera doprowadzała cię do orgazmu? — Ledwo dostrzegła go spomiędzy przymkniętych powiek. Zostawił gdzieś kamizelkę i podwinął rękawy bluzy, łapiąc nadarzającą się namiastkę cywilnego życia.

Przyniósł kieliszki i talerze. Jeden z nich wcisnął jej w dłonie, chroniąc cenną tapicerkę przed plamami sosu. Na drugi wrzucił kawałek dla siebie, po czym usiadł na drugim końcu mebla.

— Możesz mówić co chcesz, ale w przeciwieństwie do was, facetów pizza nigdy nie zawodzi. — Wymierzyła w niego kawałkiem, który stracił stabilność i zapadł się pod ciężarem dodatków — i daje rozkosz nawet, gdy jest lekko sflaczała.

— A w przeciwieństwie do was, upierdliwych kobiet, nawet leżąc bez ruchu dostarcza przyjemności.

Roześmiała się donośnym chrumknięciem, a kęs który właśnie przeżuwała obił się o jej podniebienie, niemal przepychając się do nozdrzy. Stres spinający jej ramiona przez cały dzień, w końcu odpuścił, pozwalając jej na rozluźnienie.

Celem Shikamaru długo pozostawało uczynienie z Naruto osoby godnej tytułu Hokage i obsadzenie go w tej roli. Mimo to zupełnie się nie przejął, kiedy to ona dostała nominację. Został jej pomocnikiem, tak jak miał być dla Uzumakiego. Lubiła myśleć, że to przez jej przygotowanie i ciężką pracę tak szybko się zgrali.

Kiedy straciła wsparcie własnej drużyny, a przez to i męża, został jej najwierniejszym przyjacielem, być może jedynym jakiego miała. I był w tym cholernie dobry, za co szybko stała się mu dozgonnie wdzięczna. Nawet jeśli od czasu do czasu kosztowało ją to dodatkowe opłaty za loty jej służbowego bizjetu do Suny.

            Czasem, pomiędzy niekończącymi się kryzysowymi sytuacjami, gdy odreagowywali spoczywający na nich ciężar i zajadali się wspólnie żarciem zamówionym z kolejnego, gastronomicznego cudu poleconego przez Chojiego, odczuwała żal, że to Temari, a nie ona, wygrała serce Nary. Po latach współpracy rozumieli się bez słów. Uzupełniał ją, wspierał i przechowywał tajemnice, o których inni nawet by jej nie podejrzewali.

            Była jego roboczą żoną i czasem, w otchłani swoich myśli, wyobrażała sobie, jak wypełnia całą jego przestrzeń. Staje się prawdziwym centrum jego wszechświata, zamiast być upierdliwym obowiązkiem, który znosił bez słowa żalu, jak prawdziwy mężczyzna swojego klanu.

            Wiedziała, że tak naprawdę nie mieliby szans. Byli skrajnymi pracoholikami, którzy napędzali się wzajemnie, razem gnając do przodu na karuzeli poczucia obowiązku i przygniatającej odpowiedzialności. Potrzebowali silnych, niezwiązanych z tym proceduralnym bagnem charakterów, które potrafiły przeformatować ich priorytety i postawić się na piedestale. A jednak wizja dziecięcych oczu, lśniących od sprytu i niepasującej do wieku inteligencji, w których tęczówkach, spomiędzy ciemnobrązowych pasm przedzierały się plamy zieleni, jak mech na lśniącym od rosy drzewie, była zbyt kusząca, by odrzucić ją w zapomnienie. 

— … będzie koszmarem. — Shikamaru przebił się przez fantazję, zupełnie ją rozpuszczając. Wzdrygnęła się. Chociaż przyjaciel nie miał wglądu w jej myśli, czuła się przyłapana na czymś nieprzyzwoitym.

— Co mówiłeś? — Mlasnęła otłuszczonymi od jedzenia ustami, próbując pozbyć się słodko-gorzkiego smaku wyobrażeń.

— Rada domaga się spotkania. Jutro z samego rana. — Pochylił się, żeby przeciągnąć kolejne dwa kawałki na talerz. —  Nie będzie lekko — oznajmił zmęczony. Kęs przypieczonego brzegu stłumił jego westchnienie.

— Banda starych, sflaczałych pryków. Znów będą przypierdalać się do każdej decyzji, jaka dzisiaj zapadła. — Rzuciła talerzem, który z ceramicznym brzdękiem wylądował na blacie. Nerwowym ruchem sięgnęła po butelkę i rozlewając alkohol po trzęsących się z wściekłości palcach, napełniła kieliszek. Sake rozgrzała gardło i przełyk, przelewając się do nadal opustoszałego żołądka.

— Nic nowego. — Zbył jej zmartwienie wzruszeniem ramion. — Wszystko poszło gładko. Nie mają żadnych podstaw do podważenia zastosowanych rozwiązań — dodał beznamiętnie i właśnie w tej obojętności i jego stoicyzmie odnalazła własny spokój.

— Tak. Pewnie masz rację. — Wychyliła kolejny kieliszek i skrzywiła się. Chwilę obracała w palcach pusty kieliszek, obserwując jak samotna kropla ślizga się po jego ściankach. — Dziękuję… — zaczęła niepewnie, chcąc znaleźć jak najlepsze słowa. — Gdyby nie ty… Nie dałabym rady z tym wszystkim. Ale dobrze wiemy, że jakikolwiek nie byłby wynik, oni i tak nie przestaną drążyć.

— Nie powinnaś się tym zamartwiać. Poradzimy sobie, jak zwykle. Razem przeciwko stetryczałemu światu.

— Hn. No tak — przytaknęła bez większego przekonania. — Wiesz, kiedy już zapanujemy nad sytuacją wewnątrz Wioski, powinniśmy omówić ten incydent z sojusznikami. Nie miałbyś ochoty, na krótką wizytację w Sunie?

Nie potrzebowała jego odpowiedzi. Jak zwykle zdradziło go drgnięcie mięśnia w lewym policzku i pełne leniwej tęsknoty iskrzenie w oczach. Mimo wszystkich swoich marzeń i problemów, cieszyła się, że chociaż jego życie miłosne ma się dobrze.

* * *

 

Słowa płynęły wartkim strumieniem, którego nie dało się powstrzymać. Skargi, pretensje, wymyślane na bieżąco, gdy zabrakło realnych argumentów, wszystko ściekało po niej i Shikamaru, nie będąc w stanie jakkolwiek im zagrozić.

Mimo to z każdym kolejnym padającym na spotkaniu słowem, Sakura miała coraz większą ochotę zabić wszystkich uczestników. Ewentualnie trwale uszkodzić. Najlepiej tak, by nie mogli brać udziału w żadnej naradzie. Już nigdy.

Zebrani wokół niej ludzie potrafili jedynie debatować między sobą, a w zasadzie przekrzykiwać się, jakby ilość decybeli z jaką wyrażana była opinia, wpływała na jej słuszność. W dodatku przez większość czasu skupiali się na boleśnie nieistotnych w obecnej sytuacji tematach, oddalając od siebie widmo odpowiedzialności.

Doskonale wiedzieli, że nadal nowa w ich oczach Hokage, w końcu pęknie, wyrzuci ich kończąc obrady i podejmie decyzje sama. A gdy cokolwiek pójdzie nie tak, ich ręce będą czyste i gotowe do ataku.

Szarpała zębami własną wargę, niemal się w nią wgryzając. Autoagresywne działania i jawne oznaki niechęci już dawno przestały działać na nią i wszystkich dookoła. Stały się jednak nieprzyjemnym nawykiem, nad którym nie miała czasu pracować. Chociaż nie uspokajał jej, posmak metalu przywoływał chwile, w których faktycznie mogła coś zrobić. Był niemal identyczny do smaku powietrza podczas walki, gdy ostrza co chwila zderzały się ze sobą, wzbogacając je o niewidoczne dla oka, metaliczne drobinki.

— Napastnicy zdołali przedostać się Wschodnią Bramą, bo została praktycznie bez ochrony. Z grafiku wynika, że rozłożenie straży było zgodne z zaakceptowanymi wytycznymi. — Zbyt energicznym jak na jej gust uderzeniem w klawiaturę, Sasuke rzucił na ekrany wszystkich tabletów skany raportów, potwierdzające jego słowa. Nie żeby ktokolwiek zwrócił na nie uwagę. Gdy prawdziwy Uchiha się odzywał, wszyscy potulnie go słuchali. Brakowało tylko, żeby zaczęli bezmyślnie kiwać głowami jak bobble heady przyklejone do deski rozdzielczej tirowca, podskakujące z każdym drogowym wybojem.

            Nie pierwszy raz tego dnia rzucał w jej stronę oskarżenia, chociaż ani razu nie stwierdził otwarcie, o kogo chodzi. Przy tym od początku zebrania nawet nie spojrzał w jej kierunku. Sądziła, że już dawno się do tego przyzwyczaiła. Jednak jego widok po tygodniach, a może i miesiącach rozłąki, zupełnie ją rozmiękczył.

            Z początku sądziła, że nawet nie zaszczyci ich obecnością. Umówiona godzina rozpoczęcia minęła, wszystkie przygotowane wcześniej miejsca przy stole były już zajęte, a po nim nie było śladu. Dopiero kiedy zaczęła spotkanie, krótko witając zebranych, wszedł do pomieszczenia, zupełnie jakby na to czekał. Dostojny, milczący, przyciągający pełne szacunku spojrzenia, jakby jego autorytet był pieprzonym magnesem.

Czuła się upokorzona, ale nie pokonana. Siląc się na profesjonalizm, powitała go z odpowiednią dozą powściągliwości i zaczekała aż usiądzie na dostawionym krześle. Skupienie się na celu spotkania stało się nagle dużo trudniejsze. Całe jej ciało rwało, pragnąc chociaż szczypty jego uwagi. Wzrok uciekał w stronę beznamiętnej twarzy, doszukując się zmian. Zastanawiała się czy od ich rozłąki przybyło mu kurzych łapek. Może w czarnej czuprynie zaczęły pojawiać się pierwsze siwe włosy?

Pochłonięta nostalgią, z opóźnieniem dostrzegła kolejną awanturę. Z całych sił próbowała utrzymać neutralną twarz, wiedząc, że Shikamaru prędzej czy później zaprowadzi na sali porządek. Był w końcu jej cieniem. Prawą ręką. I chociaż cała Wioska emanowała skrajnym uwielbieniem do Sasuke i Naruto, to on trzymał w szachu większość klanów, co z kolei przekładało się na prawdziwą władzę.

            Zerknęła w stronę Uzumakiego. Chociaż obecność Uchihy wcale go nie zdziwiła, tego dnia zdawał się podejrzanie odmieniony. Zerkał w jej stronę, wyglądając zupełnie jak zagubiony chłopiec z Akademii, któremu wmówiono, że z własnej winy jest sierotą. Przybrał maskę cierpiętnika ze zbolałą miną, jakby czuł się winny za to w jaki sposób wszyscy ją traktują.

Jednak jego smutne spojrzenie już dawno przestało ją prześladować. Przyjaźń zawiązana jeszcze na polu treningowym i zaufanie ukształtowane niezliczonymi wspólnymi misjami prysło niczym bańka mydlana z chwilą, w której Naruto dowiedział się o przyjęciu przez nią stanowiska.

Z początku czuła się z tym źle. Miotała się na własnym stołku, zarzucając go coraz to wymyślniejszymi propozycjami etatów, nie do końca będąc w stanie pogodzić się z utratą ich relacji. Jednak nieważne co robiła i jak bardzo próbowała, on pozostawał naburmuszonym dzieckiem, zaślepionym własnymi marzeniami. W końcu poddała się. Będąc Hokage musiała skupić się na pracy i kierować dobrem mieszkańców, zamiast niańczyć roszczeniowego bohatera.

Hidan stał za nią, fałszywie skryty w półmroku. Wypisał się ze szpitala na własne żądanie i o świcie pojawił się pod jej apartamentowcem, ostentacyjnie waląc w drzwi i wrzaskami zaznaczając swoją obecność. Wpuściła go na wpół przytomna, w pogniecionej koszuli, która robiła jej za pidżamę, stanowiąc pierwszy element garderoby, który wpadł jej w ręce i ustami pełnymi porannych osadów.

Nie omieszkał zganić jej za brak odpowiedniego przyjęcia. Szybko jednak zamilkł wyczuwając jej pochmurną aurę i niewyspanie, i zniknął w najdalszych rejonach mieszkania, żeby pojawić się dopiero, gdy zbierała się do wyjścia.

Każdego innego śmiertelnika wysłałaby własnymi pięściami z powrotem do szpitala. Każdego poza nim, bo chociaż był zaledwie najemnikiem, który najpewniej zniknąłby w tej samej chwili, w której na jego konto przestałoby spływać wynagrodzenie. Rozumiał ją jak nikt do tej pory i wyczuwał jej potrzeby często lepiej niż ona sama.

Poruszyła się nerwowo, udając, że wygładza spódnicę. Miała wrażenie, że słyszy jak materiał garnituru napina się wraz z jego mięśniami, gdy kolejny raz otaczający ich ludzie podważali jej kompetencje.

Zupełnie jakby wyczuwając jej myśli, Homura rzucił zniesmaczone i pełne pogardy spojrzenie na ochroniarza.

— Czy powinniśmy omawiać tak wrażliwe sprawy w obecności najemnika? Może powinniśmy… zabezpieczyć się przed wyciekiem?

Brew Sakury zaczęła podskakiwać mikro ruchami. Całe spotkanie od początku stanowiło farsę. Stary dziad, którego napędzany strachem refleks pozwolił jako pierwszemu zerwać się z miejsca, tylko po to, żeby popędzić do schronu, myśli że będzie ją pouczał? Patrząc na niego, zastanawiała się jakim cudem te pruchło jeszcze oddychało. Nie potrzebowała pomiaru ciśnienia, żeby wiedzieć, że jego serce waliło równie słabo, co jej pięści mocno. Żałowała, że nie mogła całej tej konfrontacji przeprowadzić na polu treningowym.

— To nie moi podwładni byli odpowiedzialni za ostatni wyciek tajnych informacji — zaczęła od niechcenia. Z nonszalancją położyła ręce na twardych podłokietnikach i zwróciła ciało w jego kierunku, unosząc głowę. — Jeżeli więc sugerujesz, że powinniśmy wprowadzić system znakowania Danzo do powszechnego użytku, to z przyjemnością zacznę jego wdrożenie od współodpowiedzialnych za tamtą aferę.

Mitokado sarknął oburzony i zapadł się w fotel. Utatane spojrzała na nią z obrzydzeniem. W tej samej chwili, wiecznie kamienna mina Shikamaru została zaburzona lekkim drżeniem ust, a Hidan parsknął rozbawiony.

— Jeżeli zaś chodzi o rozlokowanie oddziałów na murach. — Zacisnęła szczękę, skupiając całą odwagę na rzuceniu wyzwania mężowi. — Żaden z raportów dostarczanych nam przez agentów działających w terenie, nie wspominał o napięciach na granicy i wzmożonych ruchach partyzanckich w tamtej okolicy. — Sasuke przybrał taką samą pozę. Władczą, zdystansowaną. Siłowali się na spojrzenia w milczeniu, aż Hokage cmoknęła i rozejrzała się po zebranych, miażdżąc każdego wzrokiem. — Nie było więc przesłanek, aby wzmocnić kontrole. Co z kolei oznacza, że priorytetem było zabezpieczenie obchodów, które jeśli pamięć mnie nie myli, przewidywano na kilkadziesiąt tysięcy uczestników, w tym przybyszy z całego kraju. I mimo całej sytuacji, do tej pory nie odnotowaliśmy ani jednej ofiary śmiertelnej.

— Ale szpital…

— Szpital doskonale poradził sobie w tak kryzysowej sytuacji. Ordynator Kato sprawnie zarządziła jego zasobami, pozwalając zaopiekować się wszystkimi, którzy tego potrzebowali, zgodnie z przyjętym przez Zrzeszenie Pięciu Nacji systemem triażu. Nie zamierzam wysłuchiwać zażaleń na służby medyczne, tylko dlatego, że ktoś ze skręconą kostką lub czarnymi od pyłu smarkami czekał kilka godzin pod izbą przyjęć.

Wstała, a w tej samej sekundzie Hidan poderwał się i narzucił na jej ramiona płaszcz. Ponownie patrząc po zebranych, sięgnęła po kapelusz i nałożyła go ignorując wściekłe spojrzenia.

— Na dzisiaj to już wszystko. Możecie wrócić do swoich obowiązków. I tak spędziliśmy tu za dużo czasu. Pozostałe ustalenia jak i ostateczny raport znajdziecie na skrzynkach mailowych do końca dnia.

Do wyjścia odprowadziły ją niezadowolone pomruki i ciepło dłoni, która magicznie znalazła się między jej łopatkami. Po raz kolejny to Hidan okazał jej wsparcie i troskę. I chociaż nienawidziła siebie za to, coraz łatwiej przychodziło jej po prostu akceptowanie tego niewymuszonego ciepła.

* * *

 

— Chyba się zagalopowałeś — warknęła podnosząc się z krzesła. Opuszkami rozwartych palców docisnęła dokument do biurka. — Nie zapominaj, że jestem Hokage i nie masz prawa się tak do mnie zwracać.

Prychnął. Ignorując ją i jej problemy. Jak zawsze.

— Przede wszystkim to jesteś żoną. MOJĄ żoną. — Nacisk na rolę, którą powinna odgrywać w tym związku wydał się Sakurze żałośnie śmieszny. 

— Nie pieprz. Gdyby to była prawda nie ruszałbyś się z Konohy na krok. Ze swoich małżeńskich obowiązków wywiązuje się tak samo skrupulatnie jak ty, drogi MĘŻU. — Wyprostowała się, zyskując dodatkowy centymetr lub dwa i morze pewności siebie. — A co z twoimi marzeniami? Obietnicami? O rodzinie? Odbudowie klanu? Hm?

Trzy dni. Tyle zajęło mu przyjście do ICH domu. Trzy noce spania po kątach u znajomych, o ile jeszcze jakiś posiadał, a może zwykłego melinowania po barach lub innych, brudnych kątach. Siedemdziesiąt dwie godziny bez słowa wyjaśnienia, nasączonych troską pytań czy jakiejkolwiek informacji.

Wszystko po to, żeby ostatecznie zjawić się na progu, w pełnym majestacie. Stojąc przed nią nawet nie udawał skruchy. Duma Uchihów kipiała mu z uszu, a obojętność oblepiała całe ciało niczym stęchłe bandaże mumię.

— Wszystko ma swój czas. Ktoś na twoim stanowisko powinien znać się na ustalaniu priorytetów. — Jak zwykle pozostał niewzruszony. Traktował ją z góry, odkąd pamiętała, ale dzisiaj nawet nie próbował udawać i ukrywać wyniosłości w swoim głosie.

Prychnęła. Czy tak teraz będą wyglądać ich rozmowy? Przerzucaniem się mniej lub bardziej zawoalowanymi obelgami? Wywlekaniem skrywanych żali, tylko po to, żeby druga strona mogła je ignorować, jakby nic nie słyszała?

— Uciekasz. Latasz za niewiadomym. Ile lat już minęło? A ty dalej nie jesteś w stanie mnie zapłodnić. Nawet przelecieć. Może już po prostu ci nie staje?

Warknął. Chociaż jeszcze przed chwilą nie miał problemu z wyartykułowaniem w jej kierunku inwektyw, teraz nie był w stanie wydobyć z siebie czegoś ponad monosylaby i pseudozwierzęce dźwięki wobec konkretnych argumentów. Mimo to uśmiechnęła się pod nosem. Pierwszy raz od dawna przebiła się przez kurtynę obojętności, wydobywając z niego wściekłość.

— Zdradziłaś mnie. Pieprzyłaś się z nim — rzucił w końcu. Jego wiecznie nieruchome oczy, zadrżały. Spojrzenie na sekundy stało się rozbiegane, zupełnie jakby ta informacja faktycznie go zabolała.

To podejrzenie ją zaniepokoiło. Cała pewność, którą przez ostatnie kilkadziesiąt godzin obmurowywała wściekłością, zaczęła uciekać z niej niczym gaz z nieszczelnej instalacji.

— Wiesz co Sasuke? Pierdol się — wysyczała. Z każdą chwilą opuszki palców bardziej zagłębiały się w drewniany blat, zupełnie jakby był zrobiony z mrożonego masła, które wrząca skóra powoli ogrzewała. Nie da się zmanipulować. Nie tym razem. To ona była pokrzywdzona w całej tej sytuacji. Nie Uchiha.

— Myślisz, że będę to tolerował? Naruto mi opowiedział o czym plotkują ANBU i wszyscy dookoła. Myślisz, że nikt nie zauważył?! — Do jego tonu wrócił spokój, chociaż nie był taki jak wcześniej. Coś w barwie głosu podpowiadało Sakurze, że problem jest zdecydowanie bardziej złożony.

— Naruto? — zawahała się. Imię przyjaciela ciążyło jej na języku niczym nieprzyjemny posmak, po kawie z automatu, oferującego jednocześnie sproszkowane zupy. — Od dawna rozmawiacie? — Poczuła bolesny skurcz w sercu. Do niej przyjaciel nie odzywał się od lat.

Mężczyzna milczał. Złowrogie spojrzenie utkwił w jej twarzy, która z oddechu na oddech wykrzywiała się coraz bardziej.

— Oj daj spokój — wypluł zamiast odpowiedzi. Bez problemu rozpoznała ton pogardy. — Nie maż się. Doskonale wiesz, że to Uzumaki powinien zostać Hokage. On albo…

— Albo ty? — pytanie drżało od kpiny, a głos wibrował wściekłością. Uchiha zacisnął pięść, po raz kolejny unikając werbalne reakcji. Sakura pochyliła się nad biurkiem. — Wiesz co? Obaj możecie sobie darować te łzawe historyjki, o trosce jaką roztaczacie nad Konohą. Kiedy zarówno ty jak i Naruto szlajaliście się po świecie, szukając dawno martwych lub zapomnianych mistrzów. Gdy przez miesiące, a nawet lata nie raczyliście pojawić się tu nawet na kilka dni. Ja byłam na miejscu. Towarzyszyłam Godaime na każdym kroku. Słuchałam potrzeb mieszkańców. Obserwowałam życie Wioski i jej problemy. JA a nie wy robiłam wszystko, żeby Liściu nic nie zabrakło. I to JA ostatecznie zostałam szóstym Hokage. Najwyższy czas żebyście oboje skończyli tę dziecinadę i się z tym pogodzili.

Sarknął. Skrzyżował ramiona na piersi, a usta wykrzywił mu kpiący uśmiech.

— No i jak ci poszło? — rzucił od niechcenia, brodą wskazując okno, z którego rozpościerał się idealny widok na zniszczoną górę Hokage.

— Wypierdalaj — wysyczała. Brew niebezpiecznie zaczęła jej drgać, gdy zamiast wyjść, zrobił krok na przód i nachylił się nad jej biurkiem. Ich twarze nagle znalazły się na tym samym poziomie.

Czuła zapach jego wody kolońskiej. Ten sam, który nadal unosił się w jego garderobie, i który jeszcze kilka tygodni wcześniej sama rozpylała we wspólnej sypialni, poszukując jego obecności. Aromat tak boleśnie znajomy, a jednocześnie obcy, że wszystkie jej wnętrzności złapał bolesny skurcz. Podbity ciepłem męskiej skóry i słonością potu, wydobywał z siebie nowe, nieznane nuty, które z przeraźliwą łatwością topiły jej złość.

Chciała się wycofać. Uciec przed nim i sztuczkami, które z taką łatwością na niej stosował, a wtedy Sasuke ją pocałował. Mechanicznie. Nieskomplikowanie. Mimo to jego dotyk był najwspanialszym odczuciem. Wystarczyło jedno przygryzienie wargi, pojedynczy ruch językiem i to pieprzone ciepło jego dłoni, która nie wiadomo, jak trafiła na policzek, żeby cała drżała niemal łkając z pożądania.

Była jego. Kogo starała się oszukać? Przecież zawsze tego chciała. Wmawiając sobie, że jest w stanie przepracować cały poniewierający nim mrok. Mogła to zakończyć tu i teraz. Przecież wiedziała, że to co ich połączyło nie jest już prawdziwe. Może nawet nigdy nie było? A mimo to jak tylko odsunął się, nachyliła się nad biurkiem, podążając za nim.

Ta krótka chwila wystarczyła, żeby ją rozpalić. Wyobrażała sobie jak Sasuke wzywa ją do siebie. Gestem. Spojrzeniem. Rozkazem. A ona potulnie zrzuca tak starannie poukładane dokumenty i wchodzi na biurko, żeby się do niego zbliżyć.

Jej pragnienia były żałośnie oczywiste i doskonale o tym wiedziała. Rozchyliła ściśnięte dotąd usta i utraciła kontrolę nad oddechem, który stał się płytki i urywany. Zbyt łatwy do zaobserwowania po jej unoszącym się biuście i niebezpiecznie napinającym materiale sukienki.

Wyczuwając to, Uchiha przeszedł do natarcia. Postawił wszystko na jedną kartę. Zagrał wabank i… wygrał. Obchodząc biurko dostrzegł to w jej ciele. Te nieznaczne zmiany postawy, które kiedyś studiował i starał się zapamiętać.

Objął ją w talii i przyciągnął, aż sapnęła podekscytowana. Wpychając język do jej gardła, jednocześnie uniósł ją, żeby posadzić na biurku.

Sakura wykorzystała to, żeby objąć jego szyję. Czule pogładzić mu ramiona i kark. Zmierzwić włosy. Wbić paznokcie w materiał koszuli, próbując go przebić i dostać się do wyrzeźbionych mięśniami pleców.

Niemal nie zwróciła uwagi, na dźwięk rwanego materiału i powiew zimnego powietrza na wilgotnej i boleśnie nabrzmiałej łechtaczce. Penis Sasuke był wrzący. Przyjemnie wypełniał ją. Rozciągał, z każdym pchnięciem uderzając w kolejne zbitki nerwów. Doprowadzał do szaleństwa.

Sam seks był cichy. Wypełniony odgłosami uderzających o siebie i ślizgających się ciał, głośnych oddechów, pojedynczych warknięć i jęków. Gdyby nie była wygłodniała mężowskiego dotyku, nazwałaby go wręcz rozczarowującym. Może nawet wyśmiała, po kilku kieliszkach wina wypitego z Yamanaką.

Będąc blisko orgazmu, w końcu oderwała się od niego i odchyliła, żeby opaść na biurko. Uniesiona na przedramionach wpatrywała się w górującego nad nią mężczyznę jak zahipnotyzowana. Rozkoszowała się tym jak bardzo pochłonięty jest rżnięciem jej. Podziwiała wystający zza do połowy rozpiętej koszuli tors.

Dostrzegając wzbierające w jego szczęce napięcie, uniosła biodra, żeby lepiej dostosować się do pchnięć i zacisnęła nogi wokół jego bioder. Wszystko, byleby był bliżej, pieprzył bardziej. Żeby mogli dojść jednocześnie, zsynchronizować się, stać jednością tak jak małżeństwo powinno. Tak jak kiedyś potrafili…

Orgazm chociaż nadchodził długo był rozkosznie intensywny. Czuła, jak mięśnie naprężyły się w satysfakcjonująco bolesny sposób, od rozchodzącego się po ciele dreszczu. Palce wczepiła w biurko, zgniatając przy okazji pozostałe na nim raporty. Chociaż wcale nie chciała okazywać Sasuke jak bardzo podoba się jej to co robili, nie powstrzymała wypełnionego ekstazą krzyku.

— Widzisz — zaczął, wychodząc z niej. Podciągnął spodnie, a klamra paska szczęknęła, gdy pochylił się nad jej uchem. — Nadal jesteś cała moja — dodał, po czym musnął ustami jej policzek.

            Wzdrygnęła się. Słowa Sasuke były jak lodowaty prysznic, zrzucany wiadrem na przesłuchiwanego więźnia. Jak ciepłe siki oblepiające drzewo, gdy pies postanowi oznaczyć je jako swoje terytorium. I tak jak czworonóg wypuszczony na chwilę spaceru, Uchiha zniknął, gdy tylko cień feromonów rozprysł się na upatrzonym celu.

            W upokarzającej ciszy podniosła się i zsunęła z biurka. Rozerwany materiał ześlizgnął się z ramion na biodra, gdzie zmieszał się z dołem sukienki, który mąż podciągnął jej nad pośladki. Zaczęła nim szarpać, bezsensownie ciągnąc za skrawki, próbując się z nich uwolnić. Wyładować frustrację, która wibrowała w niej na przemian z otumaniającą pustką.

            Była Hokage, pieprzonym przywódcą Wioski, a mimo to wystarczyło kilka słów, aby rozpadła się na drobne kawałki. Zapomniała, jak się myśli, a nawet oddycha. Znów była dziewczynką z Akademii. Bezradną, otumanioną strachem, z teorią wyrytą na pamięć i zerową umiejętnością jej zastosowania.

            Nie chciała tego. Nienawidziła siebie za słabość i Uchihę za łatwość z jaką nią manipulował. Nie potrzebował nawet niczego planować, rozważać opcji. Każde zdanie zdawało się idealnie wymierzone w jej czułą podświadomość. Pluł jadem, uzależniającą toksyną, słodką, biochemiczną mieszanką, łapiąc ją w swoje sidła. 

            Skupiona na walce z ubraniem nie zwróciła uwagi na Hidana, który wszedł do środka, nawet nie próbując się skradać. Oprzytomniała, gdy jego chłodne palce musnęły skórę wokół kręgosłupa, a pokój wypełnił odgłos prutego materiału, kiedy kieszonkowym nożem pomógł się jej wyswobodzić.

             — No Landryna, tego się po tobie nie spodziewałem — oświadczył, obijając soczyście różowego cukierka o wyszczerzone zęby. Nie była pewna, czy lekkość z jaką podchodził do incydentu, o którym ona najchętniej by zapomniała przynosił jej ulgę, czy napawał smutkiem.

            Chciała mu odpyskować, rzucić ironiczną lub zabawną uwagę, ale zabrakło jej słów. Zawstydzona zacisnęła usta i opuściła głowę. Nie miała problemu stać przed nim nago. Ale patrzenie mu w twarz zaraz po tym jak oddała się Sasuke, było zbyt wyrachowane. Nieodpowiednie.

            — Ja… Przepraszam — sapnęła i ruszyła, chcąc go wyminąć.

— Hej. — Chwycił ją za przedramię i pociągnął do siebie. Wolną ręką złapała się tuż nad jego dłonią i zasłoniła piersi, przy okazji lekko się kuląc. — Hej… — powtórzył łagodniej, wyczuwając jak się spina. —             Wszystko w porządku? — Powaga z jaką zadał to pytanie była tak nieoczekiwana, że musiała na niego spojrzeć. W fioletowych oczach czaił się niepokój. Troska, którą widziała tak wyraźnie, jak jeszcze kilka dni temu podczas ataku.

            — M-mhm — zdołała jedynie wydukać.

            — Nie obchodzi mnie, co tu robiliście — wyszeptał powoli i spokojnie, bez odrobiny zazdrości. — O ile na wszystko wyraziłaś zgodę. Każdy jego ruch. Każdy. Jebany. Dotyk.

            Zamrugała poruszona. Miała przeczucie, że po raz kolejny popełniała błąd. Nie mogła mu ufać. Prawdopodobnie ich relacja nie powinna wykraczać poza służbowe kontakty, ale gdy zdecydowała się na pokrętną ochronę z benefitami, mogła równie dobrze przeistoczyć to w wykrzywioną przyjaźń.

Wstyd jednak okazał się zbyt silny. Może i on nie miał problemu z całą tą sytuacją, ale dla niej było to za wiele. Musiała to przetrawić. Najlepiej sama, w towarzystwie miernej jakości alkoholu i absolutnie durnych telewizyjnych programów.

            — Oczywiście. — Zaciśnięte gardło nie pozwoliło jej na mówienie wielu słów. — Przecież to… mój mąż. — Poruszyła wargami, chcąc odpowiedzieć, ale z gardła wycisnęła jedynie zbolały szept. Hidan nie naciskał więcej. Puścił ją i pozwolił zebrać się do rozdygotanej całości. Bo oczywiście musiał być cholernie dobry w odczytywaniu jej każdych, nawet najmniej intencjonalnych sygnałów.

* * *

 

Atmosfera w apartamencie zrobiła się ciężka i nieprzyjemna. Hidan nie musiał nawet patrzeć w stronę kobiety, by poczuć się nieproszonym. Sakura nie zwróciła na niego uwagi, gdy wszedł do gabinetu w ramach cogodzinnego obchodu i nie odpowiedziała na kończący go meldunek.

Nie miał do niej żadnych praw. Oboje wiedzieli w co się pakują. Nie czuł nic, widząc jej męża przekraczającego próg, a potem znikającego na podjeździe. Aż do chwili, w której spojrzał w jej przestraszone oczy i dostrzegł jak bardzo jest złamana.

Sam był sadystą. Krzywdził ludzi. Mordował za pieniądze. Jego bóg rozkoszował się w torturach i bólu. A jednak wszystko co robił było wymierzone w świadomie i precyzyjnie dobierane ofiary. Znęcanie się nad ludźmi bez większego celu, nie robiło zwyczajnie sensu. Stanowiło marnotrawstwo, które nauczył się nienawidzić przez wiele lat współpracy z Kakuzu.

Pyskata Hokage nie zasługiwała na swój los. Obserwował ją zaledwie od tygodni, a już zdążyła zaskarbić sobie jego szacunek. Chociaż sam był jedynie mało stabilnym prostakiem, nadal potrafił docenić destrukcyjną siłę, którą kumulowała w zgrabnym i niepozornym ciele.

Szczeniak Nara odprawił go bez słowa, zaraz po wkroczeniu do mieszkania, a on jedynie przytaknął, zaciskając zęby. Zdążył już zauważyć, że jego i Landrynę łączyła absolutnie niezrozumiała dla niego więź, więc bez większego namysłu posłał po niego, gdy kobieta ledwo się trzymała po wizycie Uchihy.

Czuł się nieswojo z myślą, że ma ją zostawić w mieszkaniu bez ochrony. Może i towarzyszył jej najwierniejszy przydupas, a budynek obwarowany był agentami ANBU, ale większość z tych dzieciaków był w stanie pokonać, nie używając nawet ułamka swojej zajebistości, co tylko utrudniało mu rozkoszowanie się wolną chwilą z czystym sumieniem.

Potrzebował oderwać się od tego wszystkiego. Zatamować zalewający go strumień myśli i wrócić do dawnego, egoistycznego siebie. A do tego była mu potrzebna czysta, nieskalana moralnością przemoc.

W Konosze nie był od lat. Zdając się na wspomnienia z mglistej przeszłości, szedł bocznymi uliczkami, próbując odnaleźć znajomą okolicę. Dzielnica znajdowała się blisko epicentrum ostatniego ataku, a mieszkańcy mimo szczerych chęci, dalecy byli od przywrócenia otoczeniu dawnego, zarzyganego uroku.

Metalowe siatki nielegalnie wycięte z rządowych ogrodzeń zbierały do kupy obite fasady. Gruz, który wypadł spomiędzy nich zalegał na popękanym chodniku. Zgorzknienie i pragmatyzm wsiąknęły w otoczenie, tworząc żałośnie prosty krajobraz.

Klub, do którego zmierzał był skryty wśród oblepionych brudem witryn. Przykurzony neon z nazwą od dawna nie spełniał swojej funkcji, stapiając się z otoczeniem. Wypatrzenie go zajęło mu chwilę. Kolejne minuty zajęło poszukiwanie drzwi.

Kiedy je przekroczył, poczuł się jak w domu. Mdła słodycz trawki zmieszana z zapachem przemocy i odorem piwa, które werżnęło się w panele, wyciekając z kubków i przelewając się przez palce uderzyła w jego nozdrza.

Pojedyncze spojrzenia stałych bywalców szybko go oceniły, nawet nie próbując się z tym kryć. Zmęczone i podpite umysły bez większej refleksji uznały go za element lokalnego folkloru. Trójpaskowy dres i kaprawa morda idealnie zlewały się z otoczeniem, jak zawsze zapewniając mu przychylność ulicy.

Ociężale klapnął na najbliższy hooker i zakręcił się, żeby oprzeć o blat, za którym barman nalewał właśnie piwo. Rozwodniona lura, doprawiona barwnikiem dla utrzymywania pozorów, nie pieniła się nawet lana prostym strumieniem.

            — Jeden taki sikacz i garść informacji złotko — oświadczył bezczelnie i mrugnął do brodatego mężczyzny za kontuarem. Niepozorny banknot, o zaskakująco wysokim nominale wylądował między nimi.

            Barman bez słowa zgarnął pieniądze i odszedł do nalewaków. Kiedy wrócił, rzucił korkową podkładkę i postawił na niej niedomyty kufel, rozlewając przy okazji piwo na palce klienta. Hidan nawet się nie skrzywił. Złapał za szkło i wypił połowę browaru na jednym hauście.

            — M-m! Tak paskudne, jak szczyny samej Kami — zawył, odstawiając naczynie z hukiem. — A teraz powiedz mi — dodał, siląc się na konspiracyjny szept i nachylił się nad blatem. — Czy okularnik dalej ma swój mały klubik w piwnicy? Z chęcią bym sobie trochę… potańczył.

Mężczyzna ponownie olał jego zaczepki. Przeszedł na drugi koniec kontuaru i zaczął opłukiwać brudne naczynia, zupełnie go ignorując.

            — Ej no kolego! Królu złoty. Weź no nie bądź cipa — zawołał za nim błagalnie i zdecydowanie za głośno.

            — Oj Hidan, Hidan. Nie spokorniałeś nawet na smyczy naszej Hokage? — Mężczyzna w okularach o zdecydowanie zbyt okrągłych i dużych oprawkach podszedł do niego w towarzystwie dwóch wyjątkowo tępo wyglądających goryli.

            — Wiesz, jak jest. Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. — Wzruszył ramionami i rzucił w niego uśmiechem prosto z psychiatrycznej izolatki.

            — Normalnie… mamy tu pewne zasady. Nie wpuszczamy byle kogo, a już zwłaszcza nowicjuszy opłacanych z rządowych środków. — Yakushi westchnął teatralnie, na co najemnik jedynie wywrócił oczami. — Jednakże… dla ciebie zrobię wyjątek. Myślę, że będzie warto. — Wykrzywił usta jednym ze swoich złowieszczych uśmiechów i poprawił palcem zsuwające się okulary.

            — Oh jakże czuję się doceniony! — Złapał się za serce, udając nadmierny zachwyt. Rozmówca nie zwrócił na niego uwagi. Odwrócił się na pięcie, dając mu do zrozumienia, że ma za nim podążyć i skierował się na koniec sali. W przejściu, zaraz obok kibli znajdowały się schody w dół, oznaczone kartką z koślawym napisem przejście tylko dla personelu.

Pot, krew i brud osadzały się mu nozdrzach i na języku. Zapach podziemia. Mrocznych zakamarków wspaniałej Konohy. Pomruki nielegalnych interesów i nieopodatkowanych bukmacherskich zakładów. Okrzyki ekscytacji i plaśnięcia zaciśniętych pięści o miękkie tkanki przeciwnika.

Słodkie dźwięki jego przeszłości wypełniały podziemie, które w swojej bezkresnej, wypełnionej grubymi filarami powierzchni, bardziej przypominało zapomniany przez administrację miejski parking, niż kamieniczną piwnice.

            — Masz szczęście, nasze gale nie są organizowane codziennie — kontynuował Kabuto.

            — Tia… prawdziwe dziecko szczęścia ze mnie — zakpił w odpowiedzi, starając się rozejrzeć. Zebrani ludzie raczej nie zwracali na niego uwagi, zajęci walką, która właśnie miała miejsce na dość sporym ringu, rozstawionym niemal w środku piwnicy.

            — A żebyś wiedział. — Uśmiech okularnika był obślizgły i podejrzany. Zanim Hidan zorientował się o co może chodzić, wyszli z dobrze oświetlonej przestrzeni i znaleźli się za szpalerem filarów, gdzie ustawiono kilka parawanów i skórzanych kanap, tworząc bardzo pokraczną lożę. — Urushi, idź opatrzeć uczestników, zdaje się, że właśnie kończą.

            Zaskakująco przeciętnie wyglądający mężczyzna odwrócił się w ich stronę, a jego napięta twarz zdradzała utrapienie. Bez słowa przytaknął i wyminął ich, odsłaniając widok na siedzące w kącie osoby.

            Hidan nie potrafił powstrzymać rozbawionego prychnięcia. Widok Uchihy z długonogą blondynką na kolanach, której istnieniem zdawał się kompletnie nie przejmować, był ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się zobaczyć tego wieczoru.

            — Sssasuke — Kabuto wysyczał imię mężczyzny, nie kryjąc już ekscytacji. Wygładził klapy marynarki i uśmiechnął się do niego, a gadzie strupy na jego policzkach niebezpiecznie napęczniały. — Zdaje się, że znalazłem ci partnera do sparingu. Uważam, że będziecie idealną walką wieczoru.

            — Doskonale. — Miał ten sam płaski i pełen pogardy głos, którym raczył Hokage i jej radę. Dokończył whisky, zrzucił z siebie dziewczynę i podszedł do nich, wbijając wściekłe spojrzenie w Hidana.

            — Hn. — Chuchnął mu w twarz przesiąkniętym alkoholem oddechem. Był zaledwie kilka centymetrów wyższy, ale stojąc tak blisko zmuszał go do uniesienia twarzy, z czego niewątpliwie czerpał samczą satysfakcję. — W takim razie zobaczmy na co cię stać żelusiu.

            Sasuke nie czekał na jego reakcje. Minął go, uderzając ramieniem w bark, co dla Hidana było komiczne. Wielki dziedzic Uchiha, legendarny bohater Konohy zachowywał się jak zazdrosny nastolatek.

            Siedząc tu, pośród najbardziej skrajnego marginesu, zapewne nie uważał go nawet za zagrożenie. W końcu był tu królem, chociaż wcale nie był lepszy od zebranych wokół szumowin. Eksperymentem niezrównoważonego Orochimaru, mścicielem skrywającym się za maską cierpiętnika i bohatera. Testosteron burzył mu osąd. Wciągał w konflikt z yashinistą, dla którego cała ta sytuacja była jedynie mało śmiesznym żartem.

            Czuł emanujący od niego gniew. Chęć zmiażdżenia go niczym robaka, za którego uważał wszystkich najemników, chociaż jego własny brat zajmował się dokładnie tym samym.

Kiedy go mijał, swąd zagrożonej męskości ciągnął się za nim niczym smród zgnilizny. A wszystko przez kobietę, z którą łączył go jedynie świstek papieru i obrączka ze szlachetnego kruszcu. Żonę, którą manipulował i lepił według własnego uznania.

            Wokół miejsca walki zbierało się coraz więcej gapiów. Podekscytowane głosy niosły się echem w ciemność, a kolejka do baru zaczynała owijać się wokół widowni. Hidan zaczął się zastanawiać, czy Uchiha właściwie rozumiał na co się piszę. Sunął w stronę ringu napuszony jak paw, z czakrą buzującą wokół na tyle mocno, że zakrzywiała powietrze wokół niego, niczym lejący się z nieba żar w zbyt słoneczny dzień.

Ring był nieco mniejszy od bokserskiego, chociaż został stworzony na jego podobieństwo. Rozpięta na nim mata skrywała silne pieczęcie, blokujące każde możliwe użycie czakry. Bez klanowych, diabelskich sztuczek, Uchiha zdany był wyłącznie na siłę własnych mięśni, refleks i fizyczną wytrzymałość. Bez względu na to kto i jak go uczył, dzieciak nie miał szans z prawdziwym demonem.

Sasuke nie miał zamiaru walczyć o dobre imię swojej kobiety i Hidan nie potrzebował wiedzieć o nim wiele, żeby to zrozumieć. Celem sparingu było wyjaśnienie mu miejsca, które powinien zajmować w szeregu. Zmycia hańby i obślizgłych kpin, podśmiechujek, które z prędkością wyjątkowo paskudnej plotki rozprzestrzeniały się między mieszkańcami, oblepiając renomę złotego chłopca gównem.

Z kolei dla Hidana ich walka nie znaczyła nic. Przyszedł tu, bo potrzebował rozruszać ciało. Nadszarpnąć kondycję mięśni, zmusić je do wysiłku ocierającego się o masochistyczne wyczerpanie. Yashin potrzebował bólu i cierpienia, potrzebował krwi i mężczyzna nie mógł się doczekać aż mu je dostarczy.

Przechodząc przez tłum wyrwał drinka z rąk przypadkowej osoby i dopił resztkę chlupoczącego w nim piwa. Rzucił plastikowy kubek za plecy i przeczesał palcami włosy, poprawiając wymodelowany żelem zaczes. Kiedy jego przeciwnik dyskutował jeszcze z jednym ze swoich dupowłazów, Hidan wskoczył na podwyższoną arenę. Podwinął rękawy i wymierzył kilka fantomowych ciosów w powietrze.

            — To dopiero będzie zabawa.

            * * *

 

Wrócił obity, cuchnący potem, z oddechem śmierdzącym przefiltrowanym przez organizm alkoholem. Zakradł się, a przynajmniej próbował przejść przez frontowe drzwi bezszelestnie. Nie chciał uprzykrzyć kobiecie życia swoim powrotem ani tym bardziej wysłuchiwać jej pretensji.

Ale gdzieś między koszem robiącym wyłącznie za kiepownicę, a ostatnim rzędem brukowej kostki, jego ciało postanowiło odłączyć się od mózgu. Najpierw zachwiał się i z donośnym tąpnięciem wpadł na drzwi. Chwilę później wszedł do środka i uderzył w luźno stojącą szafkę, z której z hukiem spadł bliżej nieokreślony przedmiot.

— Przysięgam Uchiha, jeżeli tu wróciłeś to… — Sakura wbiegła na korytarz, po drodze włączając światło.

Zamrugał chwilowo oślepiony i cmoknął ze zniesmaczeniem. Kiedy odzyskał ostrość, dostrzegł jak jej górna warga drży w nerwowym tiku. Zdenerwowana, wściekła i…

— Słodziutka — oświadczył, uśmiechając się pod nosem. —  Jesteś. Kiedy tak się złościsz… na mnie. Chociaż mylenie mnie z tym gnojkiem… auć.

Prychnęła. Skrzyżowała ręce na piersiach i zaokrągliła ramiona, wtulając się w sweter. Obróciła się, jakby chciała od niego uciec, ale zanim zrobiła krok, przygryzła wargę i uniosła brodę.

— Co ci się stało? — Zabujała się na piętach. Nie był pewien, czy jest faktycznie zainteresowana jego losem, czy może jedynie szuka zajęcia.

— Mi? — Bezwładnie opadł na ścianę, tym samym opierając się ramieniem o przyjemnie chłodny mur i przygładził włosy. Z głośnym westchnieniem stłumił beknięcie i powoli wypuścił wzburzone powietrze, żeby uspokoić wybijającą do góry treść żołądka. — Nic.

Chociaż starał się utrzymać swobodną postawę, zabrzmiało to bardziej jak stęknięcie.

— Powinnaś zobaczyć tego drugiego. — Zaśmiał się. Nie widział potrzeby mówienia jej z kim ani w jakich okolicznościach się bił, ale myśl o jej prawdopodobnej reakcji umiliła mu tę chwilę.

— Wypuścić cię na chwilę. No naprawdę. — Pokręciła głową ze zniesmaczeniem, które nawet pośród pijackiego zamglenia pozostało wyraźne i banalnie proste do odczytania. — Chodź. Opatrzę cię.

Nie czekając na niego, zniknęła w głębi mieszkania. Z trudem poderwał się do chwiejnego pionu i ruszył za nią.

— Hej — rzucił w pustkę przed sobą, próbując odgadnąć, gdzie poszła. Wstawiony nie był do końca w stanie skupić się na jej krokach ani odnaleźć epicentrum bijącej od niej czakry. — Ty jesteś cała. Ja wróciłem w jednym kawałku. Wszystko jest perfeko! — oburzył się, gdy tylko jej różowe włosy mignęły mu w sąsiednim pokoju.

— No tak. A ja głupia się przypierdalam bez powodu — warknęła. — Siadaj. — Wskazała mu krzesło, a on posłusznie na nie opadł. Ostro pachnący wacik wylądował na jego twarzy, a zasklepione strupem rozcięcie zapiekło, uwalniając rozkosznie nieprzyjemne mrowienie. — Przecież najlepszy ochroniarz to ten na kacu.

— Może pewne cudowne dłonie uwolnią mnie od cierpienia. — Złapał ją za nadgarstek i zmusił do spojrzenia prosto w oczy. Czarujący uśmiech nie wydawał się działać w obecnym stanie. Sakura zmarszczyła brwi i rozwarła usta, robiąc płytki wdech.

— Chyba śnisz. — Wyrwała się i sięgnęła po kolejny opatrunek. — Śmierdzisz gorzej niż żul spod gorzelni. Ogarnij się. Z samego rana mam naradę. Nie potrzebuję ciebie na liście brudów, rzucanych przeciwko mnie.

— To już drugi raz, gdy wypominasz mi mój zapach, Cukiereczku. Czy obwąchiwanie mnie sprawia ci przyjemność?

— Oh zamknij się już. — Rzuciła gazę na metalową tackę i poderwała się nerwowo. — To nie ma sensu. Weź prysznic. Jesteś tak zakrwawiony, że nie wiem, czy to co widzę jest strupem, otwartą raną, zwykłym siniakiem czy krwotokiem.

— Lubię jak się tak rządzisz. To nawet podniecające.

Podniósł się, stękając i skierował się do łazienki. Asekurował się dłonią wspartą o ścianę, gdy trasa skakała mu przed oczami. Sam nie do końca wiedział, dlaczego tak pokornie słuchał poleceń. Był typem, który po alkoholu prędzej zacząłby się awanturować niż unikać konfliktu, ale najwidoczniej jego spity umysł wyczuł coś, co nadal mu umykało.

Kiedy wpełzł pod prysznic, nawet nie zwrócił uwagi jaka woda wyleciała z deszczownicy. Kurki mnożyły mu się w oczach, więc odkręcił losowy i poczekał, aż letnie strugi zaczną go przyjemnie biczować.

Dzięki Yashinowi i nieśmiertelności, którą został wypaczony, jego organizm trawił alkohol szybciej niż powinien, a kac przychodził jeszcze zanim zabawa zdążyła zacząć się na poważnie. Tkwiąc w kabinie, dosłownie czuł jak jego metabolizm pozbawia go wesołości i wtłacza w coraz mniej przyjemne dolegliwości. Żołądek stał się nieznośnie świadomy wypełniającej go zawartości, żeby za kilka minut mdłości zmieniły się w zalegającego na języku kapcia. Niewyraźne i mnożące rzeczywistość spojrzenie ustąpiło skrajnemu przewrażliwieniu na światło.

Szybkie szczotkowanie zębów. Znalezienie w miarę czystego dresu oraz blistra tabletek przeciwbólowych i był gotowy na konfrontację z szefową. Chociaż liczył, że dłuższa chwila skłoniła ją do zignorowania go i pójścia spać, czekała na niego w gabinecie, tak jak ją zostawił.

— Chyba zacznę cię obciążać za te prywatne pokazy moich mięśni. Nie każda ślicznotka, która prosi mnie o zdjęcie koszulki, dostępuje tego zaszczytu, a już na pewno nie za darmo — rzucił dla rozluźnienia atmosfery. Sakura wzdrygnęła się i zamrugała kilkukrotnie.

— Pf. Jakby było na co patrzeć. Siadaj. — Znów wypluwała w jego stronę polecenia bez humoru ani troski. Skupiła się na dłoniach, których ruch wydał mu się zaskakująco niepewny.

Unikając patrzenia mu w oczy, Sakura po raz drugi tej nocy spróbowała zabrać się za opatrywanie ran, które dla niego zdążyły zmienić się w mało istotny dyskomfort.

— A więc nastrój na rządzenie dalej obecny. Ciekawe. — Klapnął na wcześniej zajmowane miejsce. Głowa pulsowała mu, jakby mózg postanowił wziąć udział w szkole rodzenia i właśnie ćwiczył porodówkowe oddechy.

— Hidan… — W jej głosie nie wybrzmiewała już wyłącznie irytacja, ale i ostrzeżenie.

— Tak piękna?

— Nie dziś. Proszę…

— Dalej cię gryzie ten szczeniak? — Poruszył szczęką, a chrząstki przy żuchwie nieprzyjemnie pyknęły. — Naprawdę powinnaś przestać się tym zadręczać.

— To nie… — Westchnęła i odgarnęła wierzchem dłoni grzywkę, która opadła jej na skroń.

— Moja sprawa? Może i nie. Ale przestrzeganie cudzych granic nigdy nie było moją mocną stroną. Rozczarowujące, że jeszcze tego nie odkryłaś.

Naprawdę bardzo się starał rozładować niezręczność drwiną, która stała się dla nich naturalną drogą komunikacji. Ale Hokage okazała się dziś na nią wyjątkowo odporna, a jego cierpliwość ulatniała się szybciej niż zazwyczaj.

Gardził jej bierną postawą. Wycofaniem, które napędzane wstydem zaczęło opanowywać najprostsze czynności i reakcje. Zachowała się głupio, i przeżywała to jakby kilka nieistotnych chwil w gabinecie miało nieodwracalnie wpłynąć na jej życie.

            — Uchiha jest idiotą. Ma to w genach i… — spróbował po raz kolejny, ale tym razem przerwała mu z zaciętym wyrazem twarzy.

            — Też jestem Uchiha — oznajmiła, chociaż wypływające z jej ust słowa były tak tłumione jej wewnętrzną walką, że ledwo był w stanie znaleźć przerwy między nimi. — Czy to oznacza, że jestem głupia?

            — Jesteś głupia i naiwna, ale nie ma to nic wspólnego z nazwiskiem — parsknął. Ból w jej oczach przez drobną chwilę zaświecił czymś więcej. — Pokładasz w nim nadzieję, kiedy tak naprawdę już dawno powinnaś kazać gnojowi spierdalać. — Pochylił się, a jego donośny ton zmienił się w szept. — Uwierz, gdybym był na jego miejscu…

— Ale nie jesteś — warknęła. Poderwała się, przewracając przy okazji przygotowaną wcześniej tackę z opatrunkami. — I nigdy nie będziesz.

Czy to był żal? Łzawy błysk w jej oczach, przypominające chrypę drżenie w głosie? Alkohol musiał wyparowywać z niego wolniej niż przypuszczał i kopnąć bardziej niż sądził, jeśli w zachowaniu kobiety dostrzegał emocje.

— Jesteś pewna? Byłbym wspaniałym mężem-nagrodą. — Rozparł się na krześle, pełen samozadowolenia i obserwował jak nerwowo krąży po pokoju.

— Chyba raczej karą.

— Oh zapewniam cię, że jestem idealny w wymierzaniu kar niegrzecznym dziewczynkom.

Wkurzył ją. Zraził kolejnym żartem, który wyrzucił z siebie mimochodem, sprawiając, że nie zwróciła uwagi na jego macho ton.

Westchnął zrezygnowany. Chociaż obserwował ją zdenerwowaną już wiele razy, nigdy nie widział podobnego roztrzepania. Kręciła się bez celu między lewą, a prawą krawędzią dywanu, unikając patrzenia w jego kierunku.

— Sakura. — Widział, jak nagła powaga w jego głosie zbija ją z tropu. — Jedno słowo…  i przyniosę ci jego kutasa w pudełku, żebyś mogła osobiście rozpuścić go w kwasie.

Skrzywiła się. Wcale nie wyglądała na zadowoloną.

— To… — Zmarszczyła czoło, a jego wypełniła ekscytacja, na myśl, że faktycznie mogłaby się zgodzić, a on dostałby pozwolenie na ostateczne rozwiązanie kwestii Uchihy. Chwilę trwało zanim zniesmaczona kontynuowała. — Wyjątkowo chore. Nawet jak na ciebie.

Przełknął rozczarowanie i zignorował jej niechęć. Nie był dobry w słowach. Nie kiedy chodziło o wyrażanie się wprost i zagłębianie się w emocjonalne bagno. Ale cyrk, który rozbili wokół siebie stawał się niedorzeczny i musiał zrobić coś, żeby go przepędzić.

Zanim zorientowała się co zamierza, poderwał się, złapał ją za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę. Miała płytki oddech. Jej piersi unosiły się i opadały, niemal stykając z jego torsem, ale jedyne na co mógł patrzyć, były pełne strachu i upokorzenia oczy.

— Jedno słowo — oświadczył stanowczo, tonem niewiele donośniejszym od szeptu — a będę tym kogo akurat potrzebujesz. Bez jakichkolwiek roszczeń. Bez pytań i osądzania.

Zamrugała, a on próbował odnaleźć w jej zagubieniu chociaż cień odpowiedzi. Znak, że go potrzebuje lub nim gardzi. Cokolwiek, co powiedziałoby mu czego oczekiwać. Naprowadziło na trop i dało szansę reakcji. Jednak kobieta trwała w bezruchu, zagubiona w walce z własnymi demonami, których on nie był w stanie zrozumieć.

Poluźnił chwyt. Dłoń zjechała niżej, ściskając jej palce. Głęboki wdech wystarczył, żeby z powrotem przywołał swoją zblazowaną stronę.

— W końcu… — dodał jakby od niechcenia — jestem tylko górą seksownych mięśni, gotową na twoje rozkazy.

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w niego, stojąc tuż obok, a jednak będąc zupełnie gdzie indziej. Masakrowała dolną wargę zębami i rozważała jego słowa, bez cienia uśmiechu czy wrogości.

Drobna dłoń pomiędzy jego długimi, kościstymi palcami była komicznym, chociaż przyjemnie grzejącym serce widokiem. Wpatrywał się w niego, dziwnie usatysfakcjonowany.

— Pamiętaj. Ze mną wszystko jest żałośnie proste. — Zaśmiał się i podniósł głowę, żeby znów na nią spojrzeć. Zmarszczki w kącikach oczu nadały jego twarzy demonicznego i zwodniczego uwodzicielskiego charakteru.

Najpierw nie powiedziała nic. Ciągle pozwalając mu trzymać swoją dłoń, przysunęła się niepewnie i oparła skroń na jego torsie, tuż nad sercem. Jej oddech przyspieszył, a po chwili zwolnił, uspokojony serią gwałtownych mrugnięć, którymi odpędzała nerwowy płacz.

— Co my właściwie robimy? — wyszeptała w jego szyję, gdy uniosła nieznacznie brodę, nie mając odwagi oderwać się od niego. — To wszystko… jest niewłaściwe.

— Bo on tak twierdzi? Sam wcale nie jest…

— Bo wszyscy tak myślą. Dopóki Sasuke nic nie wiedział, mogłam udawać. Ale teraz… Widzę to, jak na mnie patrzą. Jak na dziwkę. Nazywają kurwą i głośnodajką, bo obnoszę się twoją obecnością jak nową torebką, zamiast chociaż udawać, a ja…

— Do niczego cię nie zobowiązuje — zapewnił i chociaż wcale stanowiło to kłamstwa, wypowiedzenie tego głośno, uwierało jego męską dumę. — Nic nas nie łączy. Jesteśmy dorośli i zaspokajamy swoje potrzeby.

Nie wydawała się przekonana. Żal i wstyd po oskarżeniach męża musiał odebrać jej jakiekolwiek zdolności racjonalnego myślenia. Jeden numerek czy dwa, nie stanowiły jeszcze niczego. Tak samo fakt, że nieustannie przebywali w swoim towarzystwie. Bez względu na to co do siebie czuli, czy czego nie czuli. Wypracowanie kompromisu, dzięki któremu byli zdolni koegzystować w mało sprzyjających okolicznościach, było jedynie kwestią czasu.

Jej mąż był gnojem. Małżeństwo nie istniało. Równie dobrze mógłby być prywatnym masażystą, nie do końca gejem o wyjątkowo rozmownej naturze.

— A co, jeśli… — zaczęła ze ściśniętym gardłem. — Potrzebowałabym czegoś więcej?

Od niego? Ledwo powstrzymał śmiech. Wyglądało na to, że jego zadziorna suczka miała doprawdy paskudny gust, jeśli chodziło o wybieranie mężczyzn. Najpierw egoistyczny śmieć, teraz bezwzględny najemnik. Wątpił, że nawet tak silna kobieta jak ona, dałaby sobie radę z jego popierdoleniem.

Objął ją. Przycisnął do siebie i oparł brodę na czubku jej głowy w wyjątkowo nieporadnym przytuleniu. Szalona Hokage próbowała obdarzyć go uczuciami, o które nigdy nie prosił i na jakie nie zasługiwałby nawet po wielu latach pracy u niej.

— Nawet taki barbarzyńca i wykolejeniec jest w stanie docenić twoje piękno. Co nie znaczy, że potrafi się z nim obchodzić. — Zawahał się. Kątem oka spojrzał na wykrzywioną smutkiem twarz i wbrew sobie kontynuował. — Mogę cię nazywać moją, ale obydwoje wiemy, że nie mam i nigdy nie będę mieć do tego prawa — wydusił z siebie.  Czuł jak śmiech Yashina rezonuje mu w kościach. Jego przywiązanie do konohańskiej gówniary musiało dostarczać bogu niezłej rozrywki. — Jesteś szefową tej Wioski, najwyższej rangi medic-ninem, uczennicą samej Ślimaczej Księżniczki, a ja tylko dzieciakiem z biednej dzielnicy, który został sprzedany do sekty przez matkę ćpunkę.

— Hidan… — Jej głos znowu drżał. Być może była to oznaka troski. A może zwykłe niedowierzanie. Nie był przekonany. Nie mógł też zrozumieć, dlaczego tak się nim przejmuje. Myśl, że mogła przeżywać jego słowa tak samo jak zachowanie męża, przyprawił go o mdłości.

— Nie przejmuj się. Zachowaj łzy współczucia na kogoś godniejszego twojej uwagi. Jestem tu tylko po to, żeby cię chronić i spełniać twoje rozkazy. Nic mniej. Nic więcej.

* * *

 

            Powiedzieć, że Hidan był jej cieniem to mało. Był duchem, jednym z tych przyjaznych sprajtów, który bardziej z nudy niż obowiązku pomaga akurat upatrzonej duszyczce.

Kiedy ucięła spotkanie z doradcami, odbił się niby od niechcenia od ściany i przepuszczając jedynie Narę, zablokował wyjście szerokimi ramionami i kpiącym uśmiechem. Gdy wychodziła z budynku, będąc daleko za zasięgiem starych pryków, wyrósł spod ziemi zaledwie kilka kroków za nią.

            Podążył za nią nie pytając o nic. Od nocnego powrotu i ich rozmowy, podarował sobie zwyczajowy potok uszczypliwości wobec niej, otoczenia i generalnie całej Wioski. Zrezygnował nawet z pogwizdywania, które zazwyczaj było jego bronią ostateczną, gdy doprowadzał ją do furiatycznego wrzasku każdym oddechem.

            Była mu za to cholernie wdzięczna. Od ataku minął niemal tydzień, a Rada dalej nie potrafiła zaakceptować nawet najbardziej obszernych wyjaśnień. Naciskali na nią i wszystkich jej stronników, szukając winnych, mimo braku jakichkolwiek zidentyfikowanych przekroczeń.

            Do tego kotła nieporozumień dochodziła coraz bardziej zagęszczająca się atmosfera między nią i Sasuke. Drań więcej nie wrócił do ich wspólnego mieszkania. I chociaż sama kazała mu się wynosić, jednocześnie żałowała, że nie spróbował czegokolwiek naprawić. Nocował u Naruto, o czym dowiedziała się wyłącznie dzięki raportom ANBU. Unikał jej całymi dniami, tylko po to, żeby wbijane na oficjalnych spotkaniach szpile bolały bardziej.

Jego niechęć wobec Hidana wzrosła i Sakura była niemal pewna, że było to związane z wolnym wieczorem ochroniarza, z którego wrócił obity i weselszy bardziej niż zwykle, a po którym Sasuke chodził sztywniejszy niż normalnie, sprawiając wrażenie mocno kontuzjowanego.

Musiała odetchnąć. Złapać choćby cień chwili pozbawionej problemów i pretensji. Potrzebowała porozmawiać z jedyną osobą, którą kiedykolwiek obchodziła i dla której robiła to wszystko, zanim kipiąca wściekłością i chęcią do działania wewnętrzna Sakura przejmie kontrole i zaprowadzić porządek.

            — Wiem, że kręcą cię umarlaki, ale musisz przystopować — oznajmiła, gdy doszli do cmentarnej bramy. — Zostań — wyartykułowała, wskazując palcem na chodnik między nimi, gdy mimo jej słów ruszył za nią.

Zaskamlał, jak pozostawiane w domu szczenię i zaświecił oczami. Cieszyła się, że po jej wyznaniu potrafił bez większego problemu wrócić do neutralnego statusu ich relacji. Ona nadal musiała ze sobą walczyć, żeby osiągnąć ten sam stan.

— Szczenięce spojrzenie? Naprawdę? — Znużenie w jej głosie było czymś nowym. Do tej pory nieokazywanym ochroniarzowi, który przyjął to z ciekawością.

— Traktujesz mnie jak psa, dostajesz psa — zakpił, szczerząc się z wyjątkowo udanego w jego mniemaniu żartu.

— Nie mam… — Westchnęła. Sfrustrowana przeczesała włosy zastanawiając się co z nim zrobić. — Po prostu trzymaj trochę dystansu. Okej?

Uniósł dłonie, tym razem przybierając minę niewiniątka.

— Pani każe, sługa musi — oświadczył, robiąc krok w tył. Wyrzuciła z siebie coś pomiędzy pełnym irytacji warknięciem, a piskiem i zawróciła.

            Konohańska nekropolia rosła w zastraszającym tempie. Od śmierci Tsunade, Sakura musiała już dwukrotnie podpisywać zgodę na wykupienie małych, sąsiadujących z nią działek, by poszerzyć jej teren. Mimo to nagrobki dalej przyrastały szybciej niż pracownicy byli w stanie zagospodarowywać dodatkową przestrzeń.

Groby sięgały znacznie dalej niż pamiętała. Chociaż mogiły Hokage wyróżniały się na tle reszty, przez dłuższą chwilę nie była w stanie znaleźć tej właściwej.

Wraz z napływem migrantów z pozostałych Wiosek, nawet pośmiertne obrządki zaczęły nabierać nowych wymiarów. Niewielkie i ascetyczne konohańskie pomniki były przyćmiewane przez szerokie, sunijskie płyty z piaskowca i wysokie, przypominające skrzynie nadziemne sarkofagi z Kiri.

Kobieca postać zamajaczyła w oddali. Serce Kage zabiło mocniej, a dłonie pokryła cienka warstwa lodowatego potu. Shizune przychodziła na grób Senju wręcz z nabożną regularnością. Odwiedzała go niemal każdego dnia, a mimo to Uchiha miała nadzieję, że jakimś cudem uniknie spotkania z nią.

            — Sakura, co cię sprowadza? Bo raczej nie troska o zmarłych. — Uszczypliwość z jej strony nie stanowiła zaskoczenia. Obie nadal obwiniały ją o przedwczesną śmierć Piątej i o ile podczas służbowych spotkań, potrafiły utrzymać żal w ryzach, o tyle na uświęconej ziemi lekarka najwidoczniej nie odczuwała takiej potrzeby.

            — Masz rację — zaczęła niepewnie. Wystarczył szybki rzut oka na kamienną płytę, żeby odzyskała panowanie nad sobą, więc kontynuowała. — To chyba jedyne miejsce, w którym można w spokoju pomyśleć. Albo chociaż poudawać — dodała, dostrzegając w oddali błysk słońca, odbijającego się od metalowej opaski nieudolnie chowającego się ANBU. — Bycie tu sprawia, że łatwiej wyobrazić sobie co mogłaby powiedzieć, gdyby… gdyby nadal tu była.

            Kobieta przytaknęła i odwróciła się w stronę nagrobka, na którym położyła bukiet. Mimo wieloletniej i niekończącej się przyjaźni z Ino, Sakura nie miała najmniejszego pojęcia jakie kwiaty wchodzą w skład pstrokatej wiązanki. Była za to pewna, że ich nieprzyzwoicie kolorowe i pełne życia barwy, nie odpowiadały spokojowi tego miejsca, z czego jej mentorka byłaby niesamowicie szczęśliwa.

— Tsunade nigdy nie lubiła Sasuke. — Postanowiła ponownie się odezwać, chociaż sama nie była pewna, co jest jej celem. Przyszła tu przetrawić własne myśli i pomimo panującej między nimi antypatii, miała wrażenie, że podjęcie rozmowy jest właściwym kierunkiem. — Zawsze myślałam, że chodziło o ten niedorzeczny, wielopokoleniowy konflikt między Senju i Uchiha. Ale teraz…

— Zaczynasz dostrzegać czerwone flagi? — Shizune nie potrafiła ukryć kpiny podszytej rozbawieniem. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenie, wzruszyła ramionami. — Obie wiedziałyśmy, że ten chłopak przeżył zbyt wiele tragedii i spędził za dużo czasu z Orochimaru, żeby wrócić z tego cało. A ona — wskazała podbródkiem grób i skwasiła się, jakby próbowała przełknąć wyjątkowo dużą tabletkę — zawsze uważała cię za córkę, której nigdy nie spodziewała się mieć. Była pewna, że chłopak Uchihów jest zbyt wybrakowany, żeby zapewnić ci szczęście. Nie był w stanie zrobić tego dla samego siebie, więc jak miał wesprzeć w tym ciebie?

Ważyła jej słowa, chociaż ich sens nie do końca do niej trafiał. Tsunade uważała ją za córkę? Ta myśl choć przyjemna, wydawała się niedorzeczna. Była jej uczennicą, spadkobierczynią legendarnych technik, a ostatecznie i tytułu, ale niczym więcej.

            — Skoro tak… Czemu zgodziła się na ślub?

            — Proszę cię. Kiedy Sasuke ci się oświadczył, wszystko wokół ciebie przestało się liczyć. Każdy wiedział, że prędzej zerwiesz z nią kontakt, niż odpuścisz sobie miłość, o którą tyle walczyłaś. Byłaś tak bezgranicznie ślepa. Zakochana — wysyczała ze zniesmaczeniem. — Z resztą, myślę, że miała nadzieję… Kazała mi się nawet ze sobą założyć, że Sasuke będzie beznadziejnym mężem.

— Kto by się spodziewał, że to będzie pierwszy zakład, który wygra — odpowiedziała cierpko. Każde kolejne słowo sprawiało, że bardziej zatracała się w sobie. Tonęła w poczuciu winy, jednak najgorsza była świadomość, że zaprzepaściła wszystko dla snu, który okazał się miałkim koszmarem. — Myślisz, że uważałaby zakończenie tego za dobre rozwiązanie? Hokage nie powinna okazywać słabości. Dziennikarze, Rada… im wystarczy jedna, drobna rysa na idealnym wizerunku, żeby mnie zniszczyć

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Mówię tylko, że — wróciła do tematu, wpatrując się w obserwującego ich z daleka Hidana — kobieta na tym stanowisku ma wyjątkowo trudno. Lepiej postawić sprawę jasno. Twardo zaakcentować swoje zdanie. Wtedy buntują się dużo mniej.

Sakura westchnęła. Była koleżanka miała rację. Mówiła dokładnie to samo, co powiedziałaby jej Tsunade, a jednak pogodzenie się z tym co powinna zrobić było cięższe niż się spodziewała. Nie pamiętała już jak to jest żyć w spokoju. Od dnia, w którym Shikamaru wetknął jej na głowę kapelusz Kage, a na ramiona zarzucił biało-czerwony płaszcz, niemal codziennie musiała walczyć o każdą, nawet najmniej istotną decyzję, jaką podejmowała. Jej głos niknął w chmurze cudzych myśli i opinii, które chociaż nie miały prawa, zagrażały jej autorytetowi.

Na myśl o kolejnym temacie, który miał stać się pożywką dla konserwatywnych starców, było jej słabo. Przyznając się do problemów w małżeństwie, nie ważne jak dobra byłaby jej linia obrony, zostałaby rozszarpana na strzępy.

            — Shizune, ja… — Zawahała się i odchrząknęła. Nagle zabrakło jej właściwych słów. Wszystkie przeglądane naprędce opcje wydawały się nieodpowiednie. W końcu do niej też musiały dotrzeć plotki o Hidanie, co dobitnie pokazała. Jednak ku jej zaskoczeniu, zamiast to przemilczeć lub zwyczajnie potępić, okazała jej wsparcie.

            — Daruj sobie. Nadal… jestem wściekła, że to ciebie wybrali. Po wszystkim co zrobiłam dla Wioski. Dla niej… — dodała szeptem wypełnionym bólem i tęsknotą.

            — Przecież wiesz, że gdyby to zależało wyłącznie ode mnie…

            — To co? Odrzuciłabyś to co masz? Zamieniła ze mną miejscami? — sarknęła rozbawiona. Jej słowa ociekały kpiną i żalem, które latami skrzętnie ukrywała przed światem pod powłoką profesjonalizmu.

            — Bez ani jednej chwili wahania — warknęła w odpowiedzi Sakura. Słowa wypłynęły z niej na wydechu, zupełnie nieprzemyślane, za to całkowicie szczere, co zupełnie zbiło kobietę z tropu. — Gdyby była jakakolwiek szansa… Wróciłabym do szpitala i pacjentów. Tam, gdzie od początku było moje miejsce. Ale teraz nie ma już odwrotu.

            Oczy Shizune zwęziły się. Zapewne zastanawiała się nad prawdziwością jej słów, które zawisły między nimi.

            — Nie daj się im — oświadczyła w końcu. Zdeterminowana i pewna nie pozwoliła dojść jej nawet do słowa. — Twoje prywatne życie to nie ich sprawa. Niech się pieprzą. Tsunade zrezygnowała z własnego szczęścia, żeby wytrącić im ten jeden argument z ręki. Widziałam, jak latami ją to zabijało. Jak odsuwała od siebie wszystkie raporty o Jirayi, nie będąc w stanie choćby na nie spojrzeć.

            — Nie sądzę, żeby to miało cokolwiek wspólnego…

            — Z tobą? Nasza sensei odepchnęła od siebie myśl o jakimkolwiek związku z obawy przed walką, jaką musiałaby o niego stoczyć. Ty kurczliwie trzymasz się dawno już martwego małżeństwa, byleby nie dodawać rozwodu do długiej listy zarzutów. A może się mylę?

            — Nie — zawahała się, przeciągając litery z roztargnieniem. Była zaskoczona, że jej problemy są tak łatwo dostrzegalne. A może chodziło jedynie o lata, które kobieta spędziła na u boku poprzedniej Hokage? — Dziękuję. Tego… potrzebowałam — dodała, w myślach analizując już swoje kolejne kroki. Słowa byłej koleżanki coś w niej odblokowały, jakby sama Senju przemówiła przez nią zza grobu. Zanim jednak odeszła, spojrzała jeszcze za siebie. — Shizune?

            — Hm?

            — Gdybyś jednak chciała wrócić na stałe… twoje miejsce w szpitalu zawsze będzie na ciebie czekać. Byłoby miło mieć cię tam nie tylko w sytuacjach kryzysowych. — Nie czekała na odpowiedź. Uciekła, zanim zaskoczenie ulotniło się z twarzy kunoichi. Musiała się ruszyć, póki nowo odkryta determinacja nie wyparowała, zgnieciona przez jej nadmiernie kalkulujący umysł.

            * * *

 

            — Shikamaru, potrzebuję pomocy… — Wchodząc do pomieszczenia, huknęła drzwiami, nie zwracając uwagi na to, że przyjaciel niemal leżał, rozwalony w biurowym fotelu i miał zamknięte oczy. Na dźwięk jej przesadnie głośnego wtargnięcia wykrzywił się i zamlaskał zniesmaczony.

— Powiedz mi Nara. Po co mam robić rezerwę w budżecie na twoją podwyżkę, jeżeli biuro traktujesz jak dodatkową sypialnię — zakpiła, na chwilę kompletnie zapominając o celu swojej wizyty.

Mężczyzna bezczelnie przeciągnął się, zanim zabrał się do jakiejkolwiek dyskusji. Kiedy okrążała pomieszczenie, nerwowo dreptając i rozrzucając swoje rzeczy, podciągnął się bliżej biurka.

— W swej wielkiej łaskawości i dobroci serca, jak zwykle obdarowałaś mnie przydziałem obowiązków, przez który jedyne na co mnie stać to turbo-drzemka, w tym jakże luksusowym łożu — wskazał brodą na fotel, który pamiętał jeszcze poprzednią Hokage.

— Och, czyli się nudzisz? — udało przerażoną. — W takim razie doskonale się składa, że znalazłam ci zajęcie. — Nagle poczuła się skrępowana własnym pomysłem. Zwolniła krok. Postukała obcasami w miejscu. — Potrzebuje… pomocy. Dyskretnej.

Shikamaru nabrał powagi. Wyprostował się w fotelu i uniósł brew, oczekując konkretów. Wyglądał jakby co najmniej spodziewał się prośby o współudział w morderstwie, a raczej w ukryciu zwłok.

            — Niech zgadnę — zaczął śmiertelnie poważnie. Jak nastolatek, do którego przyszła młodsza siostra z prośbą o rozkwaszenie nosa dzieciakowi, który złamał jej serce. — Chodzi o Sasuke?

            Sapnęła, zupełnie nieprzygotowana na jego reakcje.

            — Czy wszyscy dzisiaj postanowili czytać mi w myślach i wiedzieć co chcę zrobić?

            — Nie. Ale mogę cię zapewnić, że od dłuższego czasu sporo osób ma nadzieję, że w związku z tym debilem zrobisz jedną, konkretną rzecz.

            Jęknęła i opadła na niewielką kanapę, którą wcisnęła do gabinetu na podobne okazje. Rozłożyła się na niej, kładąc łydki na jednym podłokietniku, a głowę wbijając w drugi.

            — Jestem aż tak beznadziejna? — Przysłoniła oczy przedramieniem, próbując odgrodzić się od konfrontacji, którą właśnie przechodziła.

            — Tu nie chodzi i nigdy nie chodziło o ciebie. Tylko o niego. — Jego ton zdradzał irytację, a może nawet i wściekłość. Sakura nie mogła uwierzyć, że jej małżonek wzbudzał aż takie rozdrażnienie w najspokojniejszej i najbardziej neutralnej osobie jaką znała.

            Spostrzeżenie tego przelało wzbierającą się od dawna szalę goryczy.

            — Chcę rozwodu. Potrzebuję go — wyrzuciła z siebie na wydechu. Cisza, która zapadła w gabinecie i przeciągała sekundy w kwadranse, jeśli nie godziny. Skonsternowana odsłoniła oczy i wychyliła się za oparcie, żeby spojrzeć na spokojną twarz asystenta.

            — Jesteś pewna? — pytanie podrażniło jej nadszarpnięte nerwy idealnie na tyle, żeby odrzuciła w końcu niepewność i wstyd. Siadając, rzuciła w niego pretensjami, niedowierzając, że podważa jej decyzję.

            — Nie miałeś przypadkiem trzymać mojej strony? Wesprzeć mnie?

            — Owszem. Ale co ze mnie byłby za przyjaciel, gdybym się nie upewnił, że naprawdę tego chcesz? — Twarz Nary na powrót wygładził spokój, a ton wypełnił się rozbawieniem.

            — Dużo bardziej, kurwa, pomocny — warknęła.

            — Może i tak. Ale wolę uniknąć przemocy z twoje strony, gdybyś jednak postanowiła stchórzyć, Haruno.

            — Nigdy nie nazwałeś mnie Uchiha. — Nagłe uświadomienie sobie tego faktu ją sparaliżowało. Wciąż leżąc na kanapie nie dostrzegła uśmieszku, którym odpowiedział. — Dlaczego?

            — Oboje wiemy, że nigdy nie byłaś panią Uchiha. Przynajmniej nie naprawdę. — Wyciągnął z kamizelki paczkę, z której wyjął papierosa i zapalniczkę. Szczęk krzemienia wybudził ją z szoku.

            — Na co czekasz Nara? Załatw mi te papiery. I to jak najszybciej.

            Podrapał się kciukiem w brodę i pokiwał głową z aprobatą.

            — Aj aj pani kapitan — dodał i zasalutował ze śmiechem. W wolnej dłoni już ściskał telefon, w którym zapewne wyszukiwał kontaktu do zaufanego prawnika.

            * * *

 

Siedziała na kanapie tuląc kieliszek do piersi i ogrzewając wino. Głowę oparła na wezgłowiu kanapy. Mokre, zaczesane na ramię włosy kapały na spraną i o kilka rozmiarów za dużą koszulkę, gdy obracała szyję by skontrolować krzątającego się po kuchni Hidana.

W różowej koszuli wyglądał niedorzeczne. Byłaby w stanie się założyć, że wybrał ten kolor tylko po to, żeby naigrywać się z niej i przypadkowej zbieżności barwy z jej włosami.

Pastelowy kolor zmiękczał jego wizerunek podczas czynnej służby, ale teraz, gdy podwinął mankiety ponad łokieć i rozpiął o jeden guzik więcej niż wypadało, a z szyi zwisał mu srebrny łańcuch, mógłby spokojnie uchodzić za średnio majętnego alfonsa.

Miotał się trzaskając szafkami i klepiąc z niezadowoleniem w blat. Z dozą nieufności sięgnął po zalegający na jednym z regałów popcorn. Wrzucił go do mikrofali i zanim Sakura się zorientowała, ziarna zaczęły eksplodować wypełniając pomieszczenie odgłosami strzelania.

Kiedy skończył, przesypał go do miski i z chłopięcym, pełnym łobuzerii uśmiechem, wrzucił do urządzenia tabliczkę czekolady. Poczekał kilka sekund aż zmięknie i niedoszacowując wzrostu temperatury sięgnął po opakowanie, które wrzało w jego dłoniach. Żonglując nim między palcami, naciął róg opakowania i wycisnął zawartość na parujący popcorn.

            — Mam nadzieję, że nie postanowiłeś zniszczyć mi kuchni? — rzuciła w jego stronę, gdy opakowanie po czekoladzie wylądowało w koszu, a jego zawartość rozbryzgła się na sąsiedniej ścianie. — Lub co gorsza jej przearanżować?

            Wypełnioną po brzegi miskę postawił jej tuż przed nosem. Cudaczna mieszanka smaków pachniała intrygująco. Nieco duszący, maślany aromat popcornu mieszał się z ciężarem mlecznej czekolady.

            — Nie jesteś czasem za dowcipna, Różowa? — Pochylił się, a jego twarz zawisła niebezpiecznie blisko jej własnej. Wstrzymała oddech, bojąc się oderwać wzrok od psotliwie roziskrzonych oczu. Tępe huknięcia rozerwały panującą między nimi ciszę, wymieniając się z ostrym sygnałem dzwonka.

            Skrzywiła się, co Hidan przyjął za wygraną. Wyprostował się z triumfalnym uśmiechem i cmoknął, zbierając słowa w durnowaty komentarz, jednak jej wcale nie było do śmiechu.

            — Mógłbyś? — wyszeptała przez nagle ściśnięte z nerwów gardło. Istniało niewiele osób, którym ANBU pozwoliłoby na dobijanie się do jej drzwi i żadnej z nich nie miała ochoty widzieć.

            — Kucharz, lokaj, błazen, a teraz odźwierny? I to wszystko w nadgodzinach. Obyś nie zapomniała o tym, kiedy będziesz podpisywać paski wypłat — rzucił swobodnie, zupełnie ignorując jej nagłe spięcie. Poprawił krochmalony kołnierzyk, przejechał wnętrzem dłoni od skroni po uszy, ujarzmiając odstające od idealnej fryzury włosy i zniknął za winklem.

            Nie była w stanie podnieść się i sprawdzić o co chodzi. Wyczekiwała chwili, w której hałas ustanie, jednak zanim to nastąpiło, zupełnie odpłynęła. Czas się zatrzymał, oddech wydłużył, a palce zacisnęły się na szkle, z trudem utrzymując siłę chwytu w ryzach.

Wróciła do siebie, gdy echo głosu męża dotarło do salonu. Był opryskliwy i wściekły, zupełnie niepasujący do stoickiego Sasuke, którego znała. Poderwała się, wzburzając wino w kieliszku, które z nazbyt głośnym chlupnięciem wyleciało na dywan. Serce zadudniło jej w piersi, ściągając ją bolesnym skurczem.

            Nie sądziła, że papiery dotrą do niego tak szybko. Jeszcze bardziej zdziwiła ją jego gwałtowna reakcja. Nagle poczuła się zupełnie niegotowa na konfrontację. Chociaż wiedziała na co się pisze i była pewna, że Uchiha nie podda się bez walki, to żyła nadzieją, że będzie miała więcej czasu.

            — Co ty sobie wyobrażasz? — Zmaterializował się przed nią, zmuszając do gwałtownego odwrotu. Przesunęła się wzdłuż kanapy, a on w tej samej chwili wystartował w jej stronę z rządzą mordu w oczach.

Hidanowi wystarczyły dwa długie kroki, żeby się z nim zrównać. Chociaż był od niego niższy, patrzył mu prosto w oczy, rzucając nieme wyzwanie.

            — Hej kolego. Chyba się zagalopowałeś — warknął. Z jego wesołości pozostał jedynie zadziorny uśmieszek, który zdecydowanie pogarszał sytuację.

            Nozdrza Sasuke gwałtownie się rozszerzyły, by następnie się zwęzić. Sakura przyglądała się temu z przerażeniem. Nagle powaga jej decyzji spłynęła na nią ze zdwojoną siłą i oblała paniką.

            — Czyli wolisz tego psa ode mnie? — Zignorował ochroniarza i spojrzał prosto na nią tuż nad jego ramieniem. Był wściekły, ale i poruszony. Jeszcze nigdy nie słyszała tylu emocji w jego głosie.

            — Gabinet. Teraz — oznajmiła, jakimś cudem całkowicie wypruta z emocji. Zadarła nos i dodała jakby od niechcenia. — Wszystko w porządku, przepuść go.

            — Hn. — Niewiele brakowało, żeby jej mąż wrócił do swojej regularnej wyniosłości. Odepchnął przedramieniem Hidana, w którego dłoni znikąd pojawił się otwarty, kieszonkowy nóż i wyminął go w drodze do wskazanego pokoju.

            — No więc, jak zamierzasz mi to wyjaśnić? — Zatrzymał się na środku pomieszczenia. Nie dał jej nawet zamknąć drzwi. Zajął idealny punkt do zachowania kontroli, uniemożliwiając jej zdystansowanie się.

            — Wyjaśnić? — powtórzyła za nim zniesmaczona. — Tu nie ma co wyjaśniać. Dostałeś papiery. Ot zwykły aneks do umowy. Podpisz i będzie po sprawie — fuknęła.

            — Sakura… — Wzdrygnęła się, gdy wypowiedział jej imię. Nagle potrafił zrobić to łagodnie, niemal z czułością. — Tyle ci dałem… Na pewno nie chcesz tego wszystkiego zaprzepaścić. — Wyciągnął w jej stronę dłoń. Nie mogła zrozumieć czego właściwie oczekiwał.

— Nie! — Nastroszyła się zniesmaczona. Sapnęła i wyprostowała się dumnie. — Nie waż się robić ze mnie potwora. — Stała przed nim w wyciągniętym T-shircie, pozbawiona wszystkiego co dodawało jej odwagi. Brak makijażu, luksusowych ubrań. A jednak w niezrozumiały dla siebie sposób, czuła się pewniejsza niż w każdej innej konfrontacji. — To ty odszedłeś, a ja jak głupia, czekałam na ciebie. Nie pasujemy do siebie. Być może nigdy nie pasowaliśmy. Więc zabieraj swoje rzeczy i wynoś się. A w pracy, masz okazywać mi szacunek, tak jak każdy podrzędny ninja. W szeregach shinobi nie ma miejsca na twoje wybujałe ego, a już tym bardziej fochy.

            — Wcale tak nie uważasz — odpowiedział z tą samą cholerną pewnością, którą zawsze wygrywał jej serce. Uwielbiała to zdecydowanie. Arogancję, z jaką traktował ich przeciwników i osiągał własne cele, które przez lata uważała za ich wspólne. Oparcie się pokusie zaufania mu, poddania się po raz kolejny i zagłębienia się w jego niezawodną decyzyjność była przerażająco kusząca.

            — Powiedz Sasuke, czy kiedykolwiek traktowałeś mnie poważnie? Wierzyłeś w to? W nas? — Znała odpowiedź od lat, a jednak nie potrafiła sobie odmówić zapytania go o to.

            — Oczywiście. — Nawet nie mrugnął. Kłamał tak długo, że zaczął wierzyć we własne bajki, czy może jednak od początku uważał, że był dobrym mężem? — Jesteś moją żoną. Jesteś moja. Do cholery!

            — Byłam twoja. Kochałam cię jak pieprzona wariatka, ale z tym już koniec. — Zaczęła dostrzegać, że rozmowa z nim nie miała sensu. Uważał ją za lśniące trofeum, które zaczęło skradać za dużo atencji. — Skoro nie chcesz nic, po prostu się wynoś. Wypierdalaj stąd i nie wracaj.

            — Dobrze, rozumiem. Jesteś zła. Ostatnio miałaś dużo na głowie. Atak, przesłuchania. Po prostu trochę się pogubiłaś.

            — Oh na litość Kami! — ryknęła i zamachnęła się. Otulona czakrą pięść wbiła się w ścianę. Wyciągnęła ją, a pokruszony tynk opadł na podłogę. 

            — Naprawimy to, tylko się uspokój. Wystarczy już tej histerii. — Po raz kolejny coś się w nim zmieniło. Otaczał go mrok, a obślizgła próba manipulacja oplatała ją lodowatymi mackami. Gdyby nie odporność na iluzje, Sakura zaczęłaby się zastanawiać, czy nie zamknął jej w jednym z wyrafinowanych genjutsu swojego klanu.

            — Masz rację. Wystarczy już tego. — Uniosła podbródek. W gardle zaschło jej od łopoczących dookoła serca emocji. — Masz minutę zanim moja ochrona cię wyprowadzi.

            — Się rozumie, szefowo — potwierdził pełen samozadowolenia i ekscytacji Hidan, który zmaterializował się w progu, a kiedy jej mąż się nie ruszył, syknął zachęcająco. — No dalej, spraw mi tę przyjemność Uchiha.

            Powieka Sasuke drgnęła niebezpiecznie. Jego twarz ściągnęła się w grymasie, który na sekundy zatrzymał jej serce. Przypominał jego demoniczne oblicze, które przyjmował podczas eksperymentów Orochimaru. Wystarczyło mgnienie oka, żeby wrócił do swojej stoickiej natury.

Ruszył do wyjścia. Czerwień sharingana zalśniła w jego tęczówkach, widocznie dezorientując na chwilę Hidana. Spanikowana, spojrzała mu prosto w oczy, jednak zamiast zaatakować i ją, dezaktywował doujutsu i wykorzystał moment, żeby pochylić się i wysyczeć pełne fałszywej troski ostrzeżenie.

            — Zobaczysz, że jeszcze tego pożałujesz. Zatęsknisz, a ja nie obiecuję, że przyjmę cię z powrotem.

            Wyszedł, trzaskając drzwiami. Kiedy sygnatura jego czakry zniknęła z najbliższego otoczenia, opadła plecami na zimną ścianę i zjechała po niej na panele. Jej bodyguard wyrwał się z iluzji i wciągnął gwałtownie powietrze.

            — Gdzie on jest? — wydyszał, szaleńczo rozglądając się dookoła. — W dupie mam kim jest. Poderżnę chujowi gardło, a Yashin nagrodzi mnie za zdobycie jego wymierającej krwi.

            — Odszedł — oświadczyła niemrawo, wpatrzona w biurko, na którym jeszcze tydzień temu posuwał ją. Swoją żonę. — To koniec. Naprawdę koniec — dodała, sama nie do końca wierząc w to co się wydarzyło.

            — Czyli… nici z ofiary? — Smutek z jakim to wypowiedział był na tyle irracjonalny i szczery, że Sakura wybuchnęła śmiechem. Łzy napłynęły jej do oczu, płuca nie nadążały łapać oddechy, a przepona rozbolała od nagłej fali skurczy. Jeszcze tylko kilka dni, a może tylko godzin procedowania dokumentów i będzie wolna. Prawdziwie wolna.

            * * *

 

Korek z butelki dziecięcego szampana wyskoczył w akompaniamencie donośnego huku. Zgarnęła go po drodze do domu i nawet nie zdążyła schłodzić. Ciepława, różowa piana rozlała się po jej palcach i spłynęła na trzymane przez Hidana kieliszki.

— Nie szalej tak Landryno — zakpił, gdy wyczuł brak alkoholu w rozlewanym napoju. — Nie będę gonił za tobą, jak odbije ci cukrowa gorączka.

— Nie mam pięciu lat — odburknęła i zdmuchnęła wpadające do oczu włosy. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do krótszej fryzury. Spoglądając w lustro widziała nieznajome odbicie, które wzbudzało ekscytację.

Zderzyli ze sobą szkło. Oranżada zabulgotała od nagłego ruchu, a piana podbiegła pod krawędzie. Sakura z chichotem zaciągnęła się malinowym gazem i pociągnęła łyk. Bąbelki rozpłynęły się po języku i policzkach, a ona uśmiechnęła się zadowolona.

— Na pewno nie masz gdzieś skitranego alkoholu? Tę słodycz przydałoby się rozrzedzić jakimiś procentami — oświadczył, wykrzywiając szczękę i mlaskając z niezadowolenia.

Zignorowała jego pytanie. To był dzień jej zwycięstwa i pragnęła celebrować go bez etylowego zamglenia. Po ostatniej wizycie Sasuke przestał robić jej problemy. Zatrudniony przez Shikamaru prawnik, jeden z jego kuzynów, zajmujący się małżeństwami w klanie Nara, szybko przygotował niezbędne dokumenty, które sąd rozpatrzył w trybie nadzwyczajnym.

Orzeczenie o rozwodzie dostarczono jej do biura. Wynajęty przez kancelarię, cywilny goniec wpadł do gabinetu niemal wypluwając płuca i drżącymi z wysiłku i odrobiny przerażenia dłońmi, wyciągnął w jej stronę kopertę.

— Pani Haruno Sakura? — wybąkał, a siedzący obok Shikamaru parsknął rozbawiony. Normalnie fuknęłaby na niego i przeprosiła chłopaka, jednak w tamtej chwili wszystkie jej myśli skupiły się na prześwitujących między palcami kuriera danymi adresata.

Panieńskie nazwisko widniejące na oficjalnych dokumentach sprawiło, że wreszcie uwierzyła w swój rozwód. Płuca zapomniały, jak powinny działać. Oddech zaczął rwać się niebezpiecznie, gdy praca trybików w jej głowie przyspieszyła do niebezpiecznych prędkości.

Wolność, poczucie utraconego życia i lęk przed reakcją otoczenia zmiotły wszystkie jej myśli niczym fala uderzeniowa. Rozbłysk po bombie, którą sama podłożyła.

To wtedy postanowiła uciec do domu, który jeszcze przed chwilą był ICH, a teraz należał wyłącznie do niej, co było ostatnim okrutnym żartem Uchihy. W końcu to za przeklęte pieniądze jego rodziny kupili apartament i chociaż nigdy nie mówili o tym głośno, zawsze czuła się w nim jak zdobycz. Element wystroju.

Nawet urządzony przez siebie gabinet, na którego remont wyłożyła z własnej kieszeni, nie stanowił azylu przed natrętnymi myślami.

Zaraz po wejściu do niego, uderzył ją ostry, pieprzowy zapach wody toaletowej Sasuke. Atakował nozdrza nieprzyjemnie intensywnym aromatem, który nie wywietrzał mimo upływu dni.

Dopiła szampana i pozwoliła kieliszkowi wyślizgnąć się spomiędzy palców. Szkło gruchnęło o podłogę i z łoskotem rozprysło się po podłodze, co stojący obok ochroniarz skomentował jedynie pytającym uniesieniem brwi.

W odpowiedzi wzruszyła ramionami i oblizała lepkie od cukru usta.

— Nigdy ich nie lubiłam — rzuciła, wskazując brodą na jego kieliszek. Niemal cała zastawa, która wypełniała szafki ustawiona w idealnych rzędach, stanowiła prezenty ślubne. Podarki w większości przesłane przez dalekich i bezimiennych znajomych oraz lizodupnych dyplomatów, chcących zaskarbić sobie uwagę legendarnego dziedzica Uchiha i jego żony, która zupełnym przypadkiem zajmowała jedno z najważniejszych stanowisk na kontynencie.

— Tia. Kryształy są strasznie pretensjonalne. I w dodatku passe — rzucił sarkastycznie. Dopił drinka wlewając całą zawartość kieliszka do gardła i rzucił nim o najbliższą ścianę. Szklane rozbryzgi odbiły się od niej i opadły na parkiet, tworząc coś na wzór pyłowego kleksa. 

Sam widok lśniących w sztucznym świetle odłamków sprawił, że się uśmiechnęła. Hidan nie wstrzymywał się. Jego działanie było wypełnione śmiałością i gwałtownymi emocjami, może nawet odrobiną wariactwa, które w pewien sposób ją przyciągało. Był nieprzewidywalny, a przez to też niebezpieczny i jakaś głęboko skrywana część jej osobowości, cholernie tego potrzebowała.

Pogrążona w papierologii zapomniała już jak to jest żyć na krawędzi. Kiedyś jej pozycja wiązała się z nieustannym zagrożeniem. Życiem w wiecznym napięciu i wystawianiem się na cel ataków, podczas nieustających walk pomiędzy nacjami.

Hokage jak każdemu shinobi, niezależnie od umiejętności, powinien towarzyszyć lęk przed śmiercią. Niewielki okruch strachu, że już nigdy więcej nie zobaczy się ukochanych osób, nie ukończy kolejnej misji. Nieustanny dopływ adrenaliny, wpompowywany w żyły niczym kroplówka w szybkim wlewie.

Jednak w czasach pokoju i stagnacji, coraz łatwiej było o tym zapomnieć.

Dlatego potrzebowała Hidana. Jako jedyny potrafił wzbudzić w niej ten niepokój. Poruszyć cząstkę niepewności, rozpalić lęk, że pewnego dnia odpuści sobie przestrzeganie podpisanej z Narą umowy i ją zaatakuje, by zadowolić noszone w sercu mroczne bóstwo.

Pragnęła go, bo poza Shikamaru stanowił jedyną osobę, która dawała jej poczucie normalności. Nie uznawał konwenansów, ignorował dobre maniery i miał głęboko w dupie narzucone przez społeczne konstrukty hierarchiczne.

Powolnym krokiem przeszła przez pokój, po drodze odpinając guziki zmemłanej dniem koszuli. Zatrzymała się przy pustym biurku i odwróciła w stronę Hidana, który nie przestał jej obserwować. To tutaj Uchiha wziął ją po raz ostatni. Naznaczył swoimi feromonami, dla zaznaczenia terenu. A teraz ona od tego miejsca zamierzała zacząć swoje nowe życie.

Nadal szorstki od krochmalu materiał zsunął się z jej ramion i upadł na podłogę. Wygięła ręce i rozsunęła haftki w staniku, który odskoczył od niewielkich piersi. Sztywne, podszyte gąbką miseczki nadal zasłaniały jej sutki, gdy wsunęła palce za materiał spódnicy i ściągnęła ją razem z bielizną, cały czas wpatrując się w fiołkowe oczy.

Porzucone ubrania stworzyły monochromatyczny stosik materiału pod jej stopami, który odsunęła płynnym ruchem nogi. Wyprostowała się dumnie i oparła o mebel.

— Podoba ci się to co widzisz? — Rzucała mu wyzwanie. Zarzucała przynętę ciekawa reakcji.

— A jak myślisz? — Była pewna, że wiedział dokąd zmierza, chociaż nie dawał po sobie tego poznać. Zbliżał się do niej, a jego krok był pewny i zwodniczy. Stanowił część drapieżnej natury, element polowania na ofiarę, którą ona nie zamierzała dzisiaj być.

— Że patrzenie na mnie, jest dla ciebie pieprzonym zaszczytem. — Uśmiechnęła się figlarnie. Wypite przed chwilą bąbelki były pozbawione alkoholu, ale to nie przeszkadzało jej endorfinom wprowadzić jej organizm w stan przyjemnego rauszu.

— Widzę, że w końcu zaczęłaś się uczyć — przytaknął z aprobatą.

Bez mrugnięcia okiem godziła się na tę małą grę. Butny uśmiech i pełne samouwielbienia spojrzenie, bo doskonale wiedziała, że może sobie na to pozwolić. Nie była bezpieczna. Żaden Kage nie miał prawa do takiego luksusu, bez względu na sytuację i oddanie swoich ludzi.

To co się między nimi działo było transakcją. Idealnie wyważonym rachunkiem zysków i strat. Pozbywając się Sasuke, w końcu zrozumiała, że wcale nie potrzebuje obwarowywać siebie i swoich związków niepotrzebnymi emocjami. Nie ważne jak dużą czerpali z tego przyjemność. Byli obcymi ludźmi, których połączyły bieżące potrzeby i nawet jeśli rozgościli się w iluzji, którą wspólnie stworzyli, żadne z nich nie miało złudzeń jak to się skończy. Nie było tu miejsca na uczucia, nie ważne jak wygodne i użyteczne by były.

Nie płaciła mu za seks. To obrażałoby ich oboje. Ich korzyści były niematerialne, czysto fizyczne i obrzydliwie egoistyczne.

Stała przed nim całkowicie naga i zupełnie nieskrępowana. W jego obecności zawsze czuła się pewnie. Spojrzenie pełne aprobaty podniecało ją bardziej, niż wszystkie, nawet najbardziej erotyczne gesty byłego męża.

Byli równi sobie, bez względu na zlepioną z tytułów otoczkę prezentowaną światu. Nie traktował jej jak kogoś słabego. Wiedziała, że uważa ją za równą sobie i czerpała z tego nieprzyzwoitą satysfakcję.

Przyciągnęła go bliżej, ciągnąc za kołnierzyk koszuli. Nie opierał się. Z tym swoim zawadiackim i cholernie pewnym siebie uśmieszkiem obserwował rozwój sytuacji.

Kiedy go pocałowała, pozwolił sobie na dotknięcie jej. Położył dłonie na nagiej talii, przesunął rozgrzane palce na plecy. Zrobił krok, zdecydowanym ruchem napierając na nią. Krawędź biurka boleśnie wbiła się w jej uda tuż pod pośladkami, a jego umięśnione ciało odbierało szansę na ucieczkę.

Poruszyła biodrami, ocierając się wilgotną już cipką o jego krocze, jednocześnie przygryzając mu wargę do krwi. Pełne seksualnego zadowolenia mruknięcie podbiło jej podniecenie, przyjemnie napinając sutki.

— Posadź mnie na biurku — wychrypiała między pocałunkami. Czując pewny chwyt na pośladkach, wcisnęła twarz w jego szyję i zassała skórę. Kiedy szarpnął za jej włosy, odsuwając od siebie, uniosła dumnie głowę i rozchyliła lśniące od śliny wargi.

— A teraz na kolana — zażądała, wyginając się i wypinając piersi do przodu. Zacisnęła palce na blacie. Ekscytacja przecisnęła się między kręgami elektrycznym strzałem.

Kiedy posłusznie padł przed nią, położyła mu łydki na ramiona, kompletnie się odsłaniając. Wygłodniałe spojrzenie mężczyzny, pełne pasji i pożądania wykręcało jej wnętrzności. To ona stanowiła obiekt jego żądzy. Nie tytuł ani władza. Bezkres możliwości, które mogła mu zaoferować. Wyłącznie ona.

Nie należała już do nikogo i o niczyje zdanie nie zamierzała się martwić. Była wolna, a jej ciało niemal boleśnie pragnęło to poczuć. Każda komórka, skrawek nerwu, drżały z oczekiwania.

Nachylał się nad nią powoli. Rozkoszował jej cierpieniem i ledwie wstrzymywanymi jękami oczekiwania. Kiedy sfrustrowana zasysała z trudem powietrze przez ledwo rozchylone usta, on wodził swoimi po jej udach. Palcami gładził pokrytą krostkami ekscytacji skórę, oddechem unosił milimetrowe włoski.

— Hidan… — warknęła, odrzucając głowę, gdy dmuchnął parzącym oddechem wprost na jej łechtaczkę. — Proszę… — wydusiła z siebie płaczliwie. Biodrami podsunęła się bliżej krawędzi, w żałosnej próbie przywołania go.

Nic nie powiedział. Przeniósł dłonie na środek jej ud i obłożył się nimi, a następnie przysunął się bliżej. Chociaż miała górować, to on trzymał ją w garści, blokując najmniejszy ruch.

Z każdym jego wydechem, gorące powietrze przemykało pomiędzy lepkimi i nabrzmiały wargami.

W końcu przesunął po nich językiem, a ona próbowała zapanować nad swoimi odruchami. Chociaż krzyk ugrzązł gdzieś w gardle, oczy wywróciły się w głąb czaszki, a prawa dłoń niemal natychmiast oderwała się od krawędzi mebla i wczepiła w jego włosy.

Pozwalał jej na wszystko. Skupiony wylizywał, podgryzał i zasysał, kiedy ona zaciskała wokół niego uda, wiła się na jego twarzy, niemal ujeżdżając ją i nadziewając na łaknący jej język.

— Dobrze, że się rozgrzałaś — wychrypiał, kiedy zacisnęła uda w trakcie orgazmu. Wyprostował się, by spojrzeć na nią z góry i rzucił z demonicznym uśmiechem. — Bo to był dopiero początek.

* * *

 

— Kami, kobieto. Ile można mieć butów? — stęknięcie Hidana obudziło ja z drugiego pokoju. Nawet nie wiedziała, kiedy oparła się, próbując znaleźć optymalną pozycję dla obolałych pleców i odpłynęła. Niewinne mrugnięcie okazało się zbyt powolne i ociężałe. Na tyle rozkoszne, że natychmiast ją odcięło.

Nowe mieszkanie było zdecydowanie mniejsze od apartamentu Uchihy, ale dawało jej poczucie niezależności i prywatności. Pensja przywódcy Wioski Liścia, chociaż spora, wcale nie dawała dużej zdolności kredytowej. Nadal krążące plotki o niewypłacalności tego stanowiska oraz piastującej go kobiety, wcale w tym nie pomagały.

Z panieńskich pieniędzy i niewielkich, prywatnych oszczędności zdołała uciułać na całkiem przestronny jak na jej potrzeby metraż. W dwóch pokojach i przestrzeni dziennej z aneksem zdołała upchnąć najpotrzebniejsze rzeczy i dokwaterować kompletnie niezrównoważonego ochroniarza, który nadal chodził za nią niczym wyliniała przybłęda, opętana systemem kociej dystrybucji.

— Wszystkie pary świata i jedną więcej — oświadczyła z ironiczną dumą, a osad między jej zębami nieprzyjemnie zachrupał. Stuknęła raportami o blat, wyrównując ich krawędź i odłożyła je na kupkę rzeczy do zrobienia.

— Większość pewnie nawet nie jest wygodna. — Spojrzał podejrzliwie na trzymaną w rękach parę, której obcasy wyglądały jak miniaturowa instalacja artystyczna

— Mam zrobić dla ciebie dedykowany pokaz mody i udowodnić, że jest inaczej?

— Może i jestem pojebany, ale na widok stóp jeszcze mi nie staje. — Oburzył się. Odstawił parę na półkę i sięgnął po kolejną. — Zdecydowanie tak wygląda piekło — burknął pod nosem, kiedy go mijała. — Setki mężczyzn rozpakowujących i układających buty, na niekończących się regałach.

— Może i tak — odpowiedziała radośnie. — Na szczęście tobie zostało tylko kilka kartonów — dodała i dla podkreślenia swoich słów klepnęła jeden z nich. — Ale na twoim miejscu nie narzekałabym tyle, biorąc pod uwagę wdzięczność Hokage, która czeka cię po skończeniu.

Udała, że nie dostrzega przebiegłego błysku w jego oczach. Następnego dnia czekał ją prawdziwy i niczym nie zmącony wolny dzień, który mogli wykorzystać jak tylko chcieli. A Hidan już od dłuższego czasu snuł w związku z tym wyjątkowo nieprzyzwoite plany, na które nie chciała się zgodzić.

Miała okropną tendencję do otaczania się mężczyznami, których nie mogła mieć. Wiecznymi przyjaciółmi, niedostępnymi dupkami, odpadkami społecznymi, którzy nadszarpywali jej reputację. Nadszedł w końcu czas, w którym przestała się tym przejmować. To ona rządziła tym miastem. I od teraz to od niej będzie zależeć, jak żyje i z kim się pieprzy.

* * *

 

Sakura wdrapała się na ring i przeszła wzdłuż krawędzi, odszukując jej środek. Buty miękko dudniły o naciągnięty nad podłogą materiał, rozpraszając wypełniającą studio ciszę.

            — Gotowy? — Poprawiła ułożenie rękawic na dłoniach i odrzuciła grzywkę, która wymsknęła się z niechlujnego upięcia.

            — No dawaj. Pokaż co tam masz, dziewczynko — rzucił nonszalancko w jej stronę. Uśmiechnął się kretyńsko i zderzył ze sobą swoje rękawice.

Oparła ciężar ciała na lewej pięcie, odchyliła się opadając całym ciężarem na liny i wystrzeliła w jego kierunku. Chciała zacząć ich sparing lekko, bez używania czakry i nie do końca sprawiedliwych wspomagaczy, jednak arogancja ochroniarza jak zwykle działała jej na nerwy.

            Nawet wzmacniając każde odbicie stopy od podłogi, pokonanie dzielącego ich dystansu zajęło jej na tyle długo, aby w ostatniej chwili zdołał usunąć się z trajektorii jej pięści. Kpiąco wyginając usta, płynnie przesunął się w bok i nawet nie wysilił się, żeby podnieść dłonie do gardy.

            Tuż przed wpadnięciem na liny obróciła się i wstrzymując oddech, wykorzystała własny pęd, żeby się od nich odbić. Ciało nabrało jeszcze większego rozpędu. Dwoma krokami doskoczyła do przeciwległej krawędzi, gdzie znów odbiła się od lin, tym razem zmieniając kierunek i celując prosto w przyczajonego z lewej strony mężczyznę.

            Z ostatnim krokiem wystrzeliła w górę i nadal trzymając przed oczami pięści, rzuciła się na niego z pełnym determinacji okrzykiem

            — Shannaro!

            Najpierw wyprowadziła kopniak prosto w jego nazbyt zadufany w sobie ryj. Wiedząc, że będzie starał się ją odepchnąć, poświęciła cenne sekundy złudnie celując w kolano, a gdy jego rękawice zaczęły opadać w dół, zamachnęła się. Idealnie wykonany prawy sierpowy rozbił się o żuchwę ochroniarza z nieprzyjemnym zgrzytem.

            — Ty suko! Tak po twarzy? — wysyczał, a następnie ostentacyjnie charknął i splunął zabarwioną krwią śliną na podłogę. — Nie sądziłem, że chcesz dzisiaj się bawić na ostro.

            — Po prostu uznałam, że twoim policzkom przyda się trochę nowych kolorów — rzuciła w jego stronę figlarnie. Zadziorny uśmiech rozciągnął jej usta.

            — Trenujecie czy przygotowujecie się do kręcenia pornosa? — Pełen boleści głos przerwał ich sprzeczkę. Rozłożony na stojącej pod ringiem ławeczce Shikamaru wygasił komórkę, którą trzymał przed twarzą i podniósł się do siadu, wydając z siebie niezadowolony jęk. — Kogo ja oszukuję, to przecież nie ma znaczenia. I tak ubezpieczenie nie pokryje terapii po czymś takim.

            — Sam jesteś sobie winien — sarknęła Sakura. Pobieżnie spojrzała w jego stronę, starając się nie stracić z oczu przeciwnika.

            — Skup się Landryno i pamiętaj, za krew sługi Yashina trzeba odpowiedzieć krwią — wciął się Hidan. Jego głos ociekał szczerością i szaleństwem, kiedy pociągnął rękawicą od oczodołu po żuchwę. — Zobaczymy, jak tobie podpasuje lekka korekta.      

            — Spokój Hidan. Żadnych ciosów w twarz. Twoja szpetna morda nikogo nie obchodzi, ale nasza ukochana Hokage ma jutro sesje zdjęciową. Dotkniesz ją, gdzie nie trzeba, a znów utkniesz w pierdlu na kilka lat.

            — Słaba z ciebie przyzwoitka Nara, jeśli myślisz, że jest jeszcze miejsce, w którym jej nie dotykałem.

            Mężczyzna zignorował nieprzyzwoity komentarz i wyciągnął z kieszeni paczkę, w której został ostatni papieros. Obracał w palcach szluga, ugniatając i tak już równo rozłożony tytoń. Nawet na nich nie spojrzał, gdy znudzony i lekko poirytowany postanowił odpowiedzieć.

            — Bawcie się jak chcecie bylebym nie musiał tłumaczyć się, dlaczego na wszystkich skanerach czakry Haruno świeci się jak dupa świetlika, kiedy swoim kosmetycznym jutsu będzie ukrywać pamiątki po tej pseudotreningowej farsie. — Szczęk zapalniczki przerwał jego wywód. Nabrał powietrza, zaciągając się dymem, który po chwili wypuścił przez nozdrza. — Ani nie musiał opłacać dodatkowych roboczogodzin fotografa za fotoszopowanie jej posiniaczonej gęby.

            — Mógłbyś chociaż udawać, że we mnie wierzysz — warknęła w jego stronę, robiąc unik. Machnęła na ochroniarza, dając znak do przerwy. Zawisła na liniach, dając odpocząć chociaż chwilę nogom i sięgnęła po stojący na krawędzi bidon.

            — Nie płacisz mi za urocze kłamstwa. — Chuchnął nową porcją dymu, prosto w jej twarz, a nikotynowa chmurka zmieniła się w okrąg otaczający jej głowę.

            — Jeszcze kilka takich pyskówek i nie będę ci płacić za nic.

            — Och ależ za bardzo mnie kochasz, żeby mnie spławić. — Puścił jej oczko i odwrócił się na pięcie. — Widzimy się za godzinę i ani minuty dłużej! — Rzucił na odchodne i zniknął za wahadłowymi drzwiami.

            — Uh, ależ on się zrobił marudny. Okres ma, czy jak? — Hidan opadł tuż obok niej. Przez jego ciężar lina wygięła się mocniej, ześlizgując ją w stronę nowego obciążnika.

            — Nah. Po prostu dawno nie był w delegacji.

            — Ah tak. Sunijskie kobiety są jak tamtejsze słońce, mordercze, ale za to cholernie gorące. No i bez obu nie da się żyć. — Rozmarzył się. Po chwili szturchnął ją ramieniem. — Jesteś pewna, że pochodzisz z Konohy?

Rzuciła mu pełne politowania spojrzenie.

            — Wiesz co, chociaż lubię widok twojej obitej gęby, nadal uważam, że najlepiej prezentujesz się z zamkniętymi ustami.

— Uh. Prawie mnie zraniłaś. — Dotknął się w miejsce, gdzie powinien mieć serce. — Ty za to jesteś lepsza jak zaprzęgasz ten ostry języczek do roboty, a nie plujesz tylko jadem.

— Wygraj, a może dostąpi cię ten zaszczyt. — Kliknęła językiem i prowokująco oblizała wargi dla potwierdzenia swoich słów.

            — Oj maleńka. Obyś tego nie pożałowała.

            Natarł na nią, zupełnie rezygnując z gardy i obrony. Zderzył ich ciała ze sporym impetem, który natychmiast nią zachwiał. Przyjemnie ciepłe ramię zaczepiło się wokół jej talii, gdy opadała na podłogę. Ręka zamiast zamortyzować upadek, wbiła się boleśnie tuż pod łopatkami, odbierając jej dech.

            Jak zwykle wystarczyła chwila nieuwagi, żeby ją pokonał. Wykorzystał rozkojarzenie, żeby sprowadzić ją do partery.

            — To nie było fair!

            — Życie nie jest fair, Kwiatuszku. — Wyszczerzył się i nieudolnie spróbował odsunąć pasmo grzywki ze środka jej czoła.

            — Kiedyś cię pokonam. Zobaczysz! — Wysyczała przez zaciśnięte zęby.

            — Kiedyś może i tak. Ale dzisiaj przegrałaś i jesteś moja.

 


Ojej. Dawno mnie tu nie było. Zamówienia nadal są niezrealizowane, blog leży odłogiem. Przykro na to patrzeć. Mam jednak nadzieję, że druga część HidaSaku znajdzie tu jeszcze jakiś odbiorców i będzie Wam się podobać. 

Ostatni rok był dla mnie ciężki. Zmieniałam prace, otrząsałam się po zakończeniu studiów. Ale przede wszystkim [chociaż może wydać się to nierealne] postanowiłam skupić się bardziej na pisaniu. 
Wiązało się to z odstawieniem zamówień na jakiś czas i skupieniem się na Rozdartej Duszy - najdłuższym i najbardziej obszernym ficzku, jaki przyszło mi pisać oraz prowadzeniu konta na IG. 

Krótkie teksty nadal będą tu wpadać, chociaż zdecydowanie rzadziej. SasuSaku jest już w połowie i na pewno zostanie kiedyś dodane. A jeśli chcecie być na bieżąco, zapraszam Was serdecznie na mój profil na Instagramie.

PS. Jeśli chcecie zobaczyć więcej materiałów o HidaSaku, zapraszam was na mój Pinterest, gdzie możecie znaleźć całą tablicę poświęconą temu i innym projektom: Zadziorna Suczka [HidaSaku] Moodboard.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!