18.10.2021

Pomocna dłoń [SasoSaku]

W wyobraźni ponownie widzi samotną postać przemierzającą piaskowe wydmy. Jego czerwone włosy przypominają miraż — ogień na pustyni.



AU bez wojny, Sasori jako Shinobi Suny, delikatnie zmniejszona różnica wieku



Zawsze, cholera, pod górkę.

Sakura stoi pomiędzy stolikami w gospodzie w Kraju Drewna. Bezpieczne miejsce, jak mawiają ludzie, mając na myśli państwo bez własnej ukrytej wioski i shinobi, którzy dbaliby o porządek. Istnieje wiele takich gospód, gdzie spotykają się wojownicy z okolicznych państw i załatwiają szemrane interesy. Miejsce bezprawia, mawia ona.

Jej celem jest znalezienie i pozbycie się Daisuke Yue, przemytnika, który zaczął przeszkadzać Konoha. Znalazł niebezpiecznych przyjaciół i stawał się coraz potężniejszy. Handlował technikami okolicznych narodowości. Sprzedawał każdemu, kto miał na to środki, ciała poległych shinobi i tajemnice ich wiosek.

— Jestem tu, żeby się z kimś spotkać.

Jest otoczona piątką shinobi z Kraju Ziemi. Pozostawienie ochraniacza Liścia na czole okazała się złym pomysłem. Takie wytyczne dał jej Ibiki, tworząc postać na potrzeby misji — niewinna kunoichi, która wyruszyła do kraju bezprawia, żeby spotkać zakażonego kochanka. Facet naprawdę ma wyobraźnię.

Twarze shinobi Iwy nadal są wrogie. Nie wierzą w żadne jej słowo. Przeklina w duchu ich podejrzliwą naturę. Oczywiście szukali zwady. Jeśli musiałabym wybrać jakąś osadę, która miała największy problem z konoszanami, byłaby to skalista Iwa. 

— Kogoś ważnego — szepcze cicho.

Próbuje być przekonująca. Zmusza swój butny wzrok do złagodzenia. Robiła to już nieraz. Większość ludzi nabierała się na wykreowaną postać młodej, szaleńczo zakochanej dziewczyny. Spojrzeniem ucieka w bok, a policzki różowieją od małego impulsu chakry, który do nich wysyła. Chce wyglądać niewinnie, jak kobieta przyłapana na schadzce z nieodpowiednim mężczyzną.

Oblicza mężczyzn nadal są złowrogie i zacięte. Nie obchodzą ich jej powody, chcą po prostu zabawić się samotnym liściem. Planują ją zaatakować, Sakura czuje to w kościach. Jej dłoń pragnie zmyć im z twarzy wyraz pogardy. Nie ma na to czasu. Obiekt, który powinna śledzić siedzi w kącie sali i obserwuje ich głośną rozmowę spod przymrużonych powiek. Cholera, będzie musiała odłożyć misje na późniejszy czas. Pojawiła się tutaj nie zmieniając wyglądu. Nauczyła się, że różowe włosy i zielone oczy nie są złym rozwiązaniem na misjach szpiegowskich. Nikt dłużej nie zwraca uwagi, na kogoś wyglądającego tak krzykliwie. Wydaje się zbyt kolorowa, żeby mogła być niebezpieczna. Czy to dlatego postanowili ją zaatakować?

Wie, że będzie musiała walczyć. Liczyła się z taką ewentualnością, ale to jej naprawdę nie na rękę.

Pojawia się jak wiatr. Niepostrzeżenie i gwałtownie. Sakura drży, kiedy czuje nową, pulsującą chakrę. Spotkała w swoim życiu wiele cudownych dzieci, wybitnych jednostek i wie, że w tej chwili również ma do czynienia z jednym z nich. Jest geniuszem w porównaniu do bezimiennych shinobi Iwy i jej samej. Nieznajomy poruszał się tak cicho i szybko, jak Kakashi podczas walk na śmierć i życie. Ma sekundę, żeby dostrzec wściekły odcień czerwieni jego włosów. Chwyta ją za tył głowy i brutalnie przyciąga w swoją stronę. Pocałunek jest zuchwały i władczy. Wargi Sakury mrowią od nagłego impulsu.

— Przepraszam, że kazałem na siebie czekać — szepcze cicho głosem stęsknionego kochanka. — Nieprzewidziane trudności.

Jej oczy lśnią wdzięcznością w podzięce za wyświadczoną przysługę. Delikatnie dotyka jego twarzy, a na samym dnie bursztynowych oczu dostrzega, że mężczyzna walczy z pragnieniem wzdrygnięcia się.

Ach, kolejny popsuty shinobi, myśli.

Wielu wojowników gardziło dotykiem. Doskonale to wie, mając za sobą dziesiątki trudnych przypadków ANBU.

— Kłopoty w domu? — pyta, a jej głos jest cichy i melodyjny. Szepcze, jak do zakazanej miłości. — Wszystko dobrze?

— Tak, ponieważ już mam cię przy sobie.

Sakura dławi się śmiechem na dźwięk tych patetycznych słów. Założy się, że podobna głupia formułka jest na którejś ze stron Icha-Icha. W jego miodowych oczach tańczy drwina, przeplatana złotymi refleksami. Musi przyznać, że mężczyzna ma piękne oczy.

Nieznajomy patrzy na piątkę wojowników, a wyraz twarzy drastycznie się zmienia. Mruży gniewnie oczy, ale pozostała część jego oblicza pozostaje niezachwiana. Ma porcelanową skórę, która w oszałamiający sposób kontrastuje z ogniem w jego włosach. Nie jest zdziwiona widząc symbol Suny na opasce przewiązanej przez ramię. Wielu shinobi Piasku, wbrew ogólnym założeniem, ma jasną karnację. Nauczyli się perfekcyjnie chronić każdy fragment swojej skóry przed zabójczym słońcem.

Zastanawia się jak musi wyglądać przemierzając samotnie pustynie. Kiedy chusta zawiązana na jego głowie zostaje zerwana przez porywisty, suchy wiatr, a jego włosy mienią się w słońcu wśród jasnego, niemal białego piasku.

— Czy panowie mają z tobą jakiś problem?

Kładzie dłoń na jego piersi, a druga obejmuje talię. Chce wyglądać na przestraszoną. Nawet jeśli jej przykrywka została częściowo spalona, to zawsze warto grać do końca. Zachowuje się, jakby w tym dotyku znalazła bezpieczną przystań. Przez sekundę wydaje jej się, że kąciki ust mężczyzny drgają w szydzącym uśmiechu.

— Ja naprawdę nic nie zrobiłam.

— Mamy to załatwić na zewnątrz? — pyta.

Sakura ma wrażenie, że tak to właśnie się skończy, bo wojownicy Iwy nadal wyglądają na skorych do bójki. Nagle jeden z nich szepcze coś do przywódcy. Czerwony Piasek wyczytuje z ruchu jego warg.

— Masz szczęście konoszańska suko — syczy w jej stronę i odchodzą.

Haruno nie opuszcza dłoni. Jest świadoma więcej niż jednej pary oczu, które nadal ich obserwują.

Mężczyzna pochyla się nad nią. Jest wyższy tylko o parę centymetrów, ale nie uważa tego za wadę. Ma niebezpieczny wyraz twarzy i ciemną aurę, a gdyby dodać do tego jeszcze wysoki wzrost, przypominałby demona, potwora. To byłoby za dużo.

— Pytanie, czy to był przypadek, czy przyciągasz kłopoty, uczniu kage?

— Wiesz kim jestem?

— Oczywiście. Twoje śmieszne włosy są dobrze znane wśród Pięciu Narodów Shinobi.

Daisuke znika za wejściowymi drzwiami. Sakura czeka pół minuty i rusza za nim. Nie puszcza dłoni obcego sunijczyka, a on podąża śladem jej kroków z niemą zgodą. Oboje wiedzą, że przedstawienie musi trwać.

Cicho wzdycha z frustracją w jego ramię, kiedy nie zauważa nigdzie obiektu, który miała obserwować. Jest pewna, że następnym razem nie posłucha Ibikiego.

Odsuwa się od mężczyzny i pierwszy raz może dokładnie go ocenić. Standardowy mundur shinobi Piasku przylega do jego ciała. Śmieje się w duchu śledząc wzrokiem spiczaste rękawy kamizelki. Zawsze bawił ją ten element. 

Nie dziękuje mu słowami. Nie jest już dzieckiem, które musi mówić rzeczy oczywiste. Zamiast tego, między drobnymi powiewami, które zagłuszą jej słowa dla wścibskich uszu, szepcze:

— Jestem ci winna przysługę.

Zimne powietrze otula jej policzki i spierzchnięte wargi.

— Tak, to prawda.

— Jak ci na imię?

— Pozostawmy nieco tajemniczości w naszym związku. — Mężczyzna unosi szydząco jedną brew, a Sakura uważa, że to doskonale do niego pasuje. Sarkazm i drwina współgrają z jego twarzą.

— Nie mam czego tu szukać — mówi cicho. — Czy oczekujesz czegoś ode mnie dzisiaj?

— Nie, dziewczynko. Spłacisz dług kiedy indziej. Ruszajmy.

Sakura kiwa głową i idzie u jego boku wzdłuż wydeptanej ścieżki. Dopiero trzysta metrów dalej zaczynają biec. Jest zadowolona, że mężczyzna nie stara się zająć jej rozmową. Może w innych okolicznościach, to ona próbowałaby zlepić między nimi parę prozaicznych zdań, ale dziś nie ma na to nastroju. Przerwana misja wzbudza w niej gniew.

Rozstają się na karłowatej tajdze w obrębie Państwa Wiatru. Sakura ma do pokonania jeszcze Kraj Bagien zanim wejdzie na ojczyste ziemie.

Nie ogląda się za nim, jednak w wyobraźni ponownie widzi samotną postać przemierzającą piaskowe wydmy. Jego czerwone włosy przypominają miraż — ogień na pustyni.


✳✳✳


Tym razem gra na swoich warunkach.

Obcięła włosy o parę centymetrów, coś co i tak chciała zrobić. Od czasu Lasu Śmierci zawsze pilnowała, żeby nie były za długie. Mały szczegół, który pomaga jej podczas walki. Chociaż wiedziała, że był to bardziej komfort psychiczny, niż fizyczne właściwości. Mocno wykonturowała twarz. O dziwo, nauczyła się tego od Ibiki'ego. Pokazał, jak w paru ruchach oblicze może przybrać innego charakteru. Teraz jej kości policzkowe były mocno zaznaczone, twarz nabrała delikatnego pazura. Użyła ciemnej płukanki, nadając włosom barwę mysiego brązu. W oczach miała niebieskie kontakty. W niczym nie przypomina tej różowej dziewczynki sprzed dwóch tygodni.

Daisuke Yue śmieje się głośno z przeciwległego końca sali. Jego aparycja jest pospolita. Ciemne włosy i czarne oczy nie wyróżniają się niczym. To typowy wygląd cywili w Kraju Ognia, którym już się przejadła. Upijając łyk mocnego trunku, mimowolnie przypomina sobie shinobi Suny, który pomógł jej ostatnim razem. Już nie jest starą Sakurą, która z drżeniem serca próbowała wplatać w swoje życie jakieś głupie sceny żywcem wyrwane z romansideł. Oczywiście musiała dowiedzieć się, kim był mężczyzna z ogniem we włosach. Myślała, że to będzie trudniejsze, ale kiedy Tsunade-sensei usłyszała frazę Czerwony Piasek od razu wiedziała o kogo chodzi. Wnuk Czcigodnej Chiyo — kobiety zasiadającej w Starszyźnie Suny, specjalista od trucizn i mistrz marionetkowego justu, shinobi klasy S, Akasuna Sasori.

Złoto jego oczu tańczyło w rozmytych wspomnieniach. Miała tylko parę chwil, żeby zapisać jego obraz w swojej głowie. Stare, czarno-białe zdjęcie z akt, kiedy był ledwie dorosły, nie oddawało w pełni aury, która nią zachwiała. Zabawne, że spotkali się tutaj, w gospodzie w Kraju Drewna, w miejscu bezprawia, na tajnych misjach i od razu poznali swój prawdziwy wygląda. Zazwyczaj to nie było takie proste.

Kątem oka zauważa, że męska sylwetka kroczy w jej kierunku.

Tym razem jego ruchy są wolniejsze, wydają się mniej naturalne. Przez inny chód prawie go nie poznaje. To i włosy koloru pustynnego piasku. Dopiero, kiedy obie dłonie kładzie po bokach jej głowy, a ona patrzy w bursztynowe oczy, w których tańczy złoto, rozpoznaje Sasori'ego. Najwyraźniej tym razem również się ukrywa.

Przylega do jej ciała niczym płótno, dopasowuje się w każdą krzywiznę i szczelinę. Sakura czuje twarde mięśnie, które ocierają się o nią szorstko, mocno. Początkowo wstrzymała oddech wchodząc w rolę, ale kiedy wdycha zapach słońca, którym emanuje, nie musi udawać.

Czy tego jej brakowało? Chwilowo odrzuciła randkowanie na dalsze tory. Mówiła, że chce się skupić na misjach, ale tak naprawdę w Konoha nie było nikogo, kogo chciałaby zdobyć. Czy pragnęła urozmaicenia? Kogoś innego, nową twarz, a nie te same oblicza, które widziała od lat? Egzotycznego, w jej mniemaniu, wojownika Suny?

— Graj — każe głosem nie przyjmującym sprzeciwu. Sakura uśmiecha się mimowolnie. Kolejną rzeczą, która przeszkadzała jej w shinobi Konohy była ich ostrożność. Wiedzieli, że ma siłę i temperament Piątej, więc rzadko kiedy mogła z kimś stoczyć przepychanki słowne. Już niemal zapomniała, że lubi takich mężczyzn.

Jeśli pierwszy pocałunek, który dał jej dwa tygodnie temu, miał ją spalić, to ten sprawił, że stała się ogniem, kwintesencją żywiołu. Jego usta są zachłanne, a Sakura z entuzjazmem oddaje zaangażowanie. Opiera się o ścianę, kiedy czuje drżenie nóg, a on podąża za jej ruchem nie przerywając kontaktu ciał. W jednej dłoni trzyma na wpół wypity drink, a drugą chwyta go za kark. Jego włosy są przyjemne w dotyku, wplata miękkie loki między palce. Czy przez promienie rażącego słońca, pod którymi żył, nie powinny być matowe i suche?

Pocałunek jest bitwą, walką o władzę. Sakura resztkami rozumu myśli, że z boku musi to wyglądać, jakby próbowali pożreć się nawzajem. Przygryza jego dolną wargę, a on mruczy zdziwiony. W bursztynowych oczach płonie ogień.

— Ten idiota nadal jest za mną? — pyta sapiąc ciężko.

Sakura odchyla lekko głowę i czuje zęby wbijające się w skórę na jej szyi. Spod przymrużonych powiek widzi młodego shinobi Iwy, którego nie zna. Na pewno nie należała do piątki, która ostatnio próbowała ją zaatakować. Ma długie blond włosy, chociaż ciemniejsze niż te służące za przykrywkę Sasori'ego. Ciemno-czerwone wstawki munduru kontrastują z długą, jasną grzywką, zasłaniającą jedno oko.

Spogląda na niego jak na natręta, najgorszego idiotę na świecie, który przerywa przyjemną chwilę uniesienia. Mężczyzna cofa się o krok, a jego policzki brudzi rumieniec zakłopotania. Sekundę później odchodził.

— Już go nie ma.

Nadal czuje na szyi jego ciężki oddech. Podnosi prawą dłoń, w której trzyma drinka i upija łyk. Połową jego zawartości jest lód, więc ogarnia ją przyjemne ochłodzenie.

— Pijesz? Nie powinnaś być trzeźwa na misji?

— Jestem medykiem, potrafię wytworzyć enzymy, które przyspieszają usuwanie alkoholu z mojego organizmu, Sasori.

Uniósł sugestywnie jasną brew, a na jego twarzy pojawia się powolny, niemal lubieżny uśmiech.

— Odrobiłeś zadanie domowe, dziewczynko.

Zabiera napój i wypija go do końca. Kostki lodu uderzają o siebie z cichym stukotem.

— Kłopoty? 

Nadal się nie odsuwa. Zapach słońca na jego skórze drażni jej wrażliwe powonienie. Musiał spędzić cały dzień na pustyni.

— Irytujący typek — odpowiada. — Pieprzył o sztuce, jakby miał o czymkolwiek pojęcie. Nie chciał się odczepić.

Sasori łapie pukiel brązowych włosów między długie palce. Sakura próbuje wyobrazić sobie, jakie ruchy wykonuje podczas jutsu marionetkarza. Nigdy nie widziała go z bliska.

— Okropny kolor — szepcze do niej. Jego oddech przyjemnie otula kobiece policzki.

— Twój też jest straszny. Lepiej ci w barwie ognia.

Słowa tańczą na czubku jego języka. Obserwuje ją uważnie, niemal czuje się mała pod intensywnością zachłannych oczu. Nigdy nie pomyślała, że polubi złoto. Zawsze było zbyt krzykliwe, śmieszne, a ona miała inne czynniki, które dostatecznie zwracały na nią uwagę całego otoczenia. Teraz złoto i ogień stały się jej obsesją. Jego wargi poruszają się lekko, a pierwsze słowo niemal z nich umyka, ale Sakura musi przerwać chwilę zapomnienia. Daisuke znika za tylnymi drzwiami.

Łapie ramię shinobi Suny, a on obserwuje jej poczynania bez emocji. Odsuwa go lekko szepcząc misja. To jedno okropne, brutalne słowo, które zrozumie każdy wojownik. Jest tu, żeby wykonać zadanie i tym razem nic na ziemi i niebie nie może jej przeszkodzić. Spokojnym krokiem rusza w pościg.


Zadanie jest proste. Wystarczy uśmiech i drobny flirt, a Daisuke wpada w jej sidła. Jego ego jest rozdmuchane, niemal może poczuć je na własnej skórze.

Żadnych poszlak, szepcze Ibiki w jej głowie. Żadnej krwi.

Jej dłonie przesuwają się powoli po jego skórze. Nie przejmował się czymś tak trywialnym jak koszula. To znacznie ułatwia sprawę. Podnosi wzrok, jej sztuczne, błękitne oczy szukają w jego twarzy niepokoju lub strachu. Nie widzi niczego poza lubieżnym spojrzeniem i uśmiechem, który krzyczy, że jest panem świata. Dotyk jest delikatny, nęcący. Wyczuwam pod palcami sygnaturę energii witalnej mężczyzny i hamuje jej przepływ.

Z ust Daisuke Yue wychodzi ostatni, niespokojny oddech i osuwa się martwy w jej ramiona. Chichocze cicho w jego obojczyk, kiedy ktoś przechodzi obok nich, jakby usłyszała coś zabawnego lub przyjemnie zdrożnego. Sakura trwa chwilę w tej pozycji. Przypominają parkę, która postanowiła się zabawić.

Po minucie pozwala jego ciału osunąć się na ziemię. Nadal bije od niego ciepło. Wyciąga z podręcznej torby zwój, w którym zamierza go zapieczętować i wykonuje kilka szybkich znaków. Zwłoki znikają w rzadkim, szarym dymie. Chowa swoją zdobycz do torby.

Nocne powietrze Kraju Drewna szarpie jej krótkimi włosami. Patrzy tęsknie w stronę tawerny. Naprawdę ma ochotę wkraść się do niej na kilka krótkich chwil i odnaleźć sunijczyka z oczami, w których tańczy złoto. Nie może tego zrobić. Ktoś może zauważyć zniknięcie Daisuke, a jego ciało jest zbyt ważne dla Konohy, żeby mogła lekkomyślnie przesunąć powrót do wioski. Sasori ma własną misję, czymkolwiek ona jest, zaraz może będzie musiał odejść… Nawet jeśli przez te kilka drobnych minut czaił się w cieniu gospody próbując ją asekurować lub oceniając. Uśmiecha się na myśl o tym.

Sakura uważnie przygląda się ziemi wokół drzewa, do którego chwilę wcześniej przyciskała swój cel. Z zadowoleniem stwierdza, że nie zostawiła żadnych niepotrzebnych śladów.

Odwraca się w stronę zarośli, skrótu, który poprowadzi ją szybszą drogą. Tak, jak ostatnio nie spogląda w stronę chwilowego kompana. Zanim jednak jej dłoń dotknie dębowych gałęzi, za którymi kryje się ścieżka, tajemnicza siła rozsuwa je dla niej. Niewidzialne nici chakry torują drogę, a mistrz marionetek nie rusza się z cienia.



✳✳


Tsunade postanowiła zatrzymać ją w wiosce przez jakiś czas. Ibiki przyjął to z grymasem na twarzy. Okazało się, że Sakura jest całkiem dobra w zadaniach inwigilacyjnych i szpiegowskich. Przed Krajem Drewna miała dwie inne misje, obie zakończone szybkim sukcesem.

To oznaczało brak nowych zadań i okazji, aby udać się do podejrzanej gospody, gdzie mogła spotkać Mistrza Marionetek. Niedługo o niej zapomni, podobnie jak ona. Może też siedzi w wiosce, przytłoczony obowiązkami? Ich przyjemne spotkania staną się mglistym wspomnieniem, których nie warto zachować w głowie. Czy nie tak samo było z tym uroczym medykiem z Kumo? Chociaż nawet się nie dotknęli, to chemia między nimi była przytłaczająca. Później, niecały rok po ich spotkaniu, niemal nie rozpoznali się w tłumie.

Minusy pożądania shinobi innych wiosek, myśli posępnie.

Następnym razem, kiedy spotka kogoś podobnego do nich, weźmie wszystko, co będą chcieli jej dać. Jest młoda i wolna, a życie wojownika nie sprzyja głębokim uczuciom. Powinna przez chwilę pobawić się swoim życiem.

Tsunade jej nie oczekuje, ale Sakura lubi do niej przychodzić, kiedy w szpitalu nie ma nic absorbującego. Woli siedzieć w gabinecie Kage z dużymi oknami i słuchać narzekań na Shizune, Kakashi'ego lub nią samą. Popołudniowe słońce płynie po Wiosce Liścia, a ona z łobuzerskim uśmiechem przestrzega swoją mentorkę, że takie słowa jej nie przystroją. Tylko czasami musi uniknąć pustej glinianej karafki, która leci w kierunku różowej głowy.

Przy wejściu do wieży zauważa nadprogramowych strażników i przypomina sobie wieści o gościach dyplomatycznych, którzy mieli pojawić się jutrzejszego dnia. Najwyraźniej ich podróż trwała krócej. 

Mija straż bez słowa, ale jej oczy roziskrzają się na widok śmiesznych, spiczastych rękawów przybyłych shinobi. 

Wchodzi do gabinetu Shishōu bez pukania, tak jak zawsze. Ktoś mógłby pomyśleć, że to szansa jedna miliona (tak właściwie jedna na dziesięć, bo tylu ludzi wchodzi w skład rady Suny) i wmawia sobie niedorzeczny zbieg okoliczności, ale Sakura wie, że los czasami lubi grać na nosie, a czasami ofiarowuje prezenty.

Obok Tsunade stoi ANBU z maską sowy. Ich wzrok pada na jej twarz, a blondynka macha na wartownika ręką. Sowa szybko znika za uchylonym oknem.

— Dobre wyczucie, właśnie miałem po ciebie posłać. Nieoczekiwanie goście zjawili się wcześniej.

— Udało nam się ominąć burzę piaskową.

Sakura patrzy w szare oczy Czcigodnej Chiyo i dostrzega w nich drobną drwinę. Wita ją skinieniem głowy, ale nie oficjalnym, pełnym szacunku. Nie pozwala, żeby jej kocie oczy nawet na chwilę rozłączyły się ze spojrzeniem kobiety.

— To twój uczeń, Księżniczko? Wygląda śmiesznie — szydzi kobieta.

— Oczywiście, że tak — odpowiada Sakura. — To bardzo pomaga.

Chociaż Tsunade udaje się okiełznać parsknięcie, to męski śmiech dociera do jej uszu. Oczywiście, że zauważyła go od razu. Odkąd weszła do gabinetu kątem oka śledziła czerwony punkt skryty w rogu pomieszczenia. Dopiero teraz spogląda na jego twarz. Musi przyznać przed samą sobą, że ostatnim razem brakowało jej tych rudych włosów.

— Kiedyś zginiesz za ten niewyparzony język, dziewczynko.

— Założę się, że słyszałeś to już parę razy, Sasori.

Drobne złośliwości przerywa głośny dźwięk. To Tsunade klasnęła w dłonie, a na jej twarzy maluje się uśmiech pełen zadowolenia.

— Świetnie! Skoro się znacie, to zabierz go do drugiego gabinetu. Wystarczy mi jeden sunijczyk z niewyparzona gębą. I nie dawaj mu żadnych specjalnych herbatek, Sakura.

— Wiesz, że nie lubię się powtarzać, sensei. Naruto nie wypił herbaty, a napar z belladonny, który był bazą pod truciznę dla Morino-san. Ten chłopiec kiedyś zginie z własnej głupoty, a ja wyryję na jego nagrobku “a nie mówiłam?”.

Chiyo krztusi się powietrzem, a zaraz później wykrzykuje “Konoha to niewychowana hołota”. Sakura nie ma ochoty słuchać kiełkującej kłótni, kiedy istnieje możliwość spędzenia czasu w dużo lepszy sposób.

Wychodzi z gabinetu zostawiając otwarte drzwi. Nie odwraca się, ale po paru sekundach słyszy odgłos drugich kroków.




Pomieszczenie tak właściwie już dawno przestał być gabinetem. Formalnie miała go zajmować najpierw Shizune, ale zdecydowała, że biurko przed wejściem do biura Kage to lepsze miejsce. Później trafił w ręce Sakury, jednak kunoichi go nie lubiła. Małe okno skierowane na boczne uliczki ją denerwowało, bo nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało klimatu głównego gabinetu. Pokój stał się składzikiem na wszystkie przydatne przedmioty i te całkowicie niepotrzebne. Na szczęście drewniany stół i krzesła były wolne od kartonów piętrzących się na półkach i poukładanych przy każdej ścianie.

Palnik z grzałką potrzebuje minuty lub dwóch, żeby niewielka ilość wody w glinianym czajniku zaczęła bulgotać. W tym czasie Sasori opiera się o stelaż drewnianego krzesła nonszalancko i wyniosłe. Sakura ma wrażenie, że to typ człowieka, który bierze w posiadanie każdą przestrzeń, w której się znajdzie.

Stawia przed nim parujący kubek, a jego brew unosi się sugestywnie w górę.

— Boisz się, że cię otruję? To nie w moim stylu.

— Zauważyłem — mówi wolno, kiedy jego palce zaczynają kreślić wzór na brzegu naczynia. — Wolisz, żeby twoja chakra wykonała brudną robotę.

— Poza tym jaka trucizna mogłaby przejść niezauważenie obok czyjego węchu mistrza? — drwi. Chce dalej bawić się w tę grę. Kiedy młody sunijczyk jest w zasięgu rąk, nie może się powstrzymać, a drobne złośliwości same umykają z jej ust. 

— Belladonna jako baza to dobry początek, bo rzeczywiście pachnie jak pospolite jagody z waszych lasów. Do tego może coś naturalnego, co nie zaburzy mikstury.

— Bez zapachu i smaku? — zastanawia się. Nigdy nie lubiła pójścia na łatwiznę. Pierwsza trucizna, którą by stworzyła sama (nie ze sprawdzonych przepisów Ibiki'ego) musiałaby być przewrotna. — Gdybym dostała od nieznajomego napar pachnący jagodami zaczęłabym się zastanawiać, które to z nich. Na pewno pomyślałabym o wilczej jagodzie w pierwszej kolejności. Nie lepiej dodać coś więcej? Żeby zmysły nie mogły nadążyć. Wczesne owoce czarnego bzu?

— Lekko trujące, niewielkie zagrożenie. Poza tym masz zaledwie dwa tygodnie w sezonie zanim dojrzeją i są już jadalne.

— Konwalię majową? 

— Spotkałaś ją kiedyś? Cuchnie jak tanie perfumy.

— W takim razie oleander.

— Ach — jego oczy wypełnia dziwny blask. — Kwiat śmierci. Mógłby się nadać, pachnie słodko. Nie ważne, którą część zamierzasz dodać, bo każdy jego fragment zabija — od nasion po korzenie.

Upija łyk, a jego złote oczy nawet na chwilę jej nie opuszczają. Sakura czuje, że próbuje ją zgnieść, zdominować. A opieranie się mu, postrachowi Suny, Sasori'emu Czerwonego Piasku, powoduje ekscytację w każdym zakamarku jej ciała.

— Pokaż mi — nakazuje. — Chcę zobaczyć ruch twoich palców. Nigdy nie widziałam z bliska jutsu Władcy Marionetek.

Sasori unosi sugestywnie brew, a usta wykrzywia w powolny, niemal lubieżny uśmiech.

— Taka niecierpliwa — szepcze w końcu. 

Sakura zna tę technikę z kart podręczników, dlatego wie, że specjalnie wkłada w jutsu więcej chakry, żeby mogła zobaczyć nici na własne oczy. Lekko błękitne wstęgi wylatują z czubków jego palców. Dłonie mężczyzny niemal się nie poruszają. Jest tak zaaferowana widokiem, że nawet nie skupia się na tym, co postanowił wziąć w posiadanie. Uświadamia to sobie dopiero, kiedy jej ręka porusza się bez udziału woli — ona jest w jego władaniu.

Przebiegły uśmiech rozlewa się po wąskich wargach mężczyzny. Wzrokiem ją prowokuję. Jesteś w pułapce, mała dziewczynko, mówią zuchwałe oczy.

Powinna być bardziej ostrożna, tak powiedziałby każdy, kto byłby świadkiem tej sceny. Shinobi musi myśleć, teraz jesteś na jego łasce. Jednak Sakura się tym nie przejmuje. Tsunade jest w gabinecie obok, Ino wyczułaby gdyby sygnatura jej chakry zgasła, Kakashi ruszyłby w pościg za Sasorim gdyby miał na sobie zapach jej krwi. Jestem bezpieczna, myśli w swojej ignorancji. Mógłby przecież okazać się bronią, której jedynym zadaniem było zabicie jej. Nawet jeśli miał również zginąć sekundy później. Ale gdyby nie pragnęła poczuć tej niebezpieczniej nuty, nie rozmawiałaby z nim teraz. Zadowala się jednym z nudnych cywili lub zgodziła na wyjście z Kotetsu i jego cieniem siedzącym dwa stoliki dalej. Uwielbia to, że Sasori jest niebezpieczny, że jego imię wzbudzało nie tylko nienawiść, ale i strach. Uwielbia widzieć w nim wyzwanie.

Wyciąga swoje dłonie przed siebie. Błękitne nici są skupione przy głównych mięśniach. Czuje impuls jego chakry, kiedy niemo rozkazuje jej wykonywać ruchy. Myślała, że energia mężczyzny będzie spokojna i opanowana, wydawał się człowiekiem, który ma pod kontrolą cały świat. Jednak impuls, którą w nią wlał był dziki i przytłaczający, jak burza na pustyni. Nie sposób z tym walczyć.

Palce lewej dłonie muskają prawy nadgarstek. Ścieżka leniwego, delikatnego dotyku opuszków wzbudza w niej dziwne odczucia. Nigdy nie dotykała się w ten sposób. Takie ruchy były zarezerwowane dla nocnych kochanków. Kiedy była sama zawsze działała niemal mechaniczne, używając ruchów wyuczonych na pamięć. Wierzyła, że jej dotyk nie może ją niczym zaskoczyć. Teraz ma wrażenie, że to Sasori kreśli linię wzdłuż jej przedramienia, nawet jeśli ciało należało do niej.

Z jego ust znika uśmiech pełen satysfakcji, całą uwagę skupia na działaniu. Ale oczy, te niemożliwe bursztynowe oczy ze złotymi refleksami, nadal upajają się władzą.

Dotyk pnie się w górę. Sakura mimowolnie kreśli niewidzialne wzory na skórze szyi, walcząc o spokojny oddech. Czy dzięki połączeniu chakr mógł wyczuć jak szybko bije jej serce? Śmieszna, myśli, jest ich najlepszym zabójcą. Jego uszy to usłyszą.

Pozwala, żeby jej ręce opadły niżej. W złotych oczach dostrzega ten sam głód, zupęłnie jak po ostatnim pocałunku w Kraju Drewna. Guzik zielonej koszuli poddaje się jej palcom. W spojrzeniu mężczyzny migocze figlarna nuta, kiedy z kobiecych ust wymknął się urwany oddech. W ślad za pierwszym guzikiem ruszają trzy kolejne. Sakura czuje powiew zimnego powietrza na odsłoniętej skórze. Jego wzrok wypala piętno na fragmentach piersi i niebieskiej koronce, która ukrywa resztę tajemnic jej ciała. Ponownie spogląda w zielone oczy, słysząc jej cichy śmiech.

— Tak się bawisz ze swoimi laleczkami, pustynny chłopcze?

Uniósł brew na dźwięk nowego określenia. Nie może zaprzeczyć, że uwielbia, kiedy nazywał ją dziewczynką, ale Sakura nie lubi być nikomu dłużna. Z chęcią zagra w jego grę.

— Wydajesz się być dość pyskata jak na osobę znajdującą się pod kontrolą. — Pochyla się lekko, a jego czerwona grzywka opada na jasne czoło. Sakura czuje nieodpartą ochotę znów poczuć miękkość jego włosów. — Może potrzebujesz dyscypliny?

Podoba jej się jego wyniosły uśmiech, kiedy ma ją pod panowaniem. Tak długo nikt nie starał się z nią rywalizować. Ale większą satysfakcję sprawi jej zmycie mu go z twarzy. 

Nie potrafi określić w jaki sposób to zrobiła. Czy większy udział miała jej siła, czy kontrola chakry. Mały ładunek energii, który uwalnia, zachwiał jego pewnością siebie. Może wykonać ruch. Łapie za błękitne nici i po prostu je przerwała.

— Zniszczyłaś je — mówi, a w jego głosie złość miesza się z niedowierzaniem. Podnosi swoje złote oczy na jej twarz. — Jak to zrobiłaś, mała dziewczynko? — Posyła jej najbardziej czarujący uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała na jego jasnej twarzy. Sakura nie potrafi zachować powagi. Na dźwięk jej szydzącego śmiechu oblicze mężczyzny się zmienia.

— Tak łatwo cię przejrzeć, pustynny chłopcze. 

Widzi jego szybkość, ale nie potrafi na nią odpowiedzieć. Wąskie usta napierają na nią władczo. Język bada jej wnętrze nieokiełznanie, szalenie, nęci i zachęca do wspólnego tańca.

Tania sztuczka, która ma sprawić, żeby znów był panem sytuacji. Próbuje zagarnąć utraconą kontrolne. Nie, żeby narzekała na metody.

— Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz od razu wiedziałam, że będą z tobą kłopoty — mówi, oblizując wargi.

— Kłamca — śmieje się Sakura. — Pewnie pomyślałeś, że poznanie mnie będzie całkiem zabawne.



 


Skoro czytelnik prosi i tekst, to czytelnik dostaje :D

A tak szczerze, to Pomocna dłoń leżała już długo w moich plikach, czekając na odpowiedni czas. Oto jest, kolejne SasoSaku, moje słodkie, dziwne otp 🥰 Brakowało mi pisania o nich.
 
Buziaki~

8 komentarzy:

  1. Fiu fiu. To było ekscytujące! Kolejna cudowna historia, która sprawiła, że wręcz ubóstwiam postać Sasoriego.
    Damn Girl. Ty to jak coś o nim napiszesz!! 😇😏😏

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadam za Sasorim generalnie, ale może dlatego, że nigdy nie wyobraziłam go sobie takiego jak w ostatniej scenie, hehe. Wychodzi na to, że mam biedny erotycznie umysł :D
    Post jak zawwwsze faaannntastycznyyy, ale mam wrażenie, że skończył się na najfajniejszym!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty zawsze masz chętkę na coś spice 😏
      A tak jak wspomniała Black wyżej, to chyba pierwsze moje sasosaku bez segzów xd

      Usuń
  3. Chociaż czytałam na raty, w końcu skończyłam całość i jestem zachwycona. To było zachwycające i chciałoby się więcej. Uwielbiam każde Twoje SasoSaku ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, dziękuję! Jak miło wiedzieć, że ktoś też lubi tą parkę ^^

      Usuń
  4. jakby sasori powiedział do mnie "dziewczynko" to bym go chyba skróciła o dyndającą część ciała. jestem pełna podziwu dla sakury, naprawdę. chociaż dopiekła mu tym pustynnym chłopcem o losie
    nawet lubię sasosaku oboje mają pomimo wszystko dość podobne temperamenty, całkiem dobrze się to czyta. miłym zaskoczeniem jest ich gra w podchody bez pójścia z seksem na całość, przyzwyczaiłam się że w twoim sasosaku często jest wielki finał dlatego to miła odmiana.
    daisuke umarł tak żałośnie XD coś pięknego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie uwielbiam używać określenia "dziewczynka" w każdym SasoSaku. To taki, hmmm, bardzo "sasorakowe". Ta drwina i przekomarzanie 🙈

      Usuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!