30.04.2022

Niech cierpią jak ja cierpiałam! Czyli zemsta Lacerty

Dzień dobry! Oto jesteśmy. Po wielu godzinach rwania włosów z głowy, odpowiadamy na wyzwanie Laci. Poniżej znajdziecie dwa teksty o tematyce śmierci naszych ulubionych postaci. Poza głównym wątkiem nic ich nie łączy. Zapraszamy!


p.s. mały poślizg za sprawą chlania, czyli codzienność na Zbawieniu 💁‍♀️

Ginny niestety poległa.




Krropcia — Shikamaru


Port jest pełen ludzi. W popołudniowym skwarze, w którym nawet wiecznie skrzeczące mewy umilkły, dziesiątki turystów tłoczą się na nadmorskim bulwarze. Wypatrują pamiątek i miejsc do selfie. 

Unikasz ich, powolnym krokiem pokonujesz równoległe do deptaku uliczki. Oszczędzasz sobie pełnych wzgardy spojrzeń, należących do matek wyczuwających otaczający cię, papierosowy dym. 

Oddalając się, dostrzegasz jak tłum rzednie, dając ci możliwość wejścia na główny trakt. Egzotyczny koloryt ustępuje praktycznej nijakości, a radosną wrzawę zastępują apatyczne dźwięki normalości. 

Położone kilkaset metrów dalej doki świecą pustkami. 

Nie dziwisz się. Wypełniając Zadania widziałeś to już setki razy. Wykrzywiające się ku nierówno odlanemu asfaltowi budynki i wyżłobione, trylinkowe chodniki, odstręczają zwiedzających, marną imitacją wielkomiejskiej ulicy. Zbyt oddalone od turystycznej części portu i pozbawione miliardowych dotacji, nijak mają się do zdjęć z reklamowych folderów i wyphotoshopowanych pocztówek.

Sprofilowani z chirurgiczną precyzją, poddają się uginającym się od pamiątek straganom i skrojonym dla ich prostolinijnych umysłów przedstawieniom, zupełnie omijając prawdziwy folklor Kiri. Tymczasem życie, nagromadzonych przez lata, wielobarwnych kultur i różnorodnych wierzeń, skupiało się w najniepozorniejszych dzielnicach.  


Powietrze jest tu ciężkie i mokre. Wypełnione jodem oraz solą. Pozbawione dynamiki i świeżości nadmorskiej bryzy męczy przy każdym kroku, osadza się w płucach, utrudniając łapanie kolejnych oddechów. Nawet z przeszkoleniem Strażnika uważasz to za niezwykle upierdliwe.

Mijając kolejną odnogę, czujesz na języku posmak gotowanego selera i kminu. Znak rozpoznawczy silnej kumulacji energetycznej Bondye i wyznawców tutejszego voodoo. Sądząc po intensywności aromatów, najpewniej należącej do średniej klasy kapłana lub wyjątkowo aroganckiego loa

Na skrzyżowaniu wybierasz drogę w lewo. Ufasz trzymającemu cię za gardło przeczuciu, które zmienia się w pewność, gdy dołącza do niego drżenie zawieszonych na szyi amuletów i nieprzyjemne pulsowanie w opieczętowanych Świętymi Tatuażami przedramionach. 

Sklepik, który odnajdujesz w niczym nie przypomina tych oferowanych turystom. Przypomina bardziej zagubiony w czasie i przestrzeni kontener, który przyrósł do gipsowej ściany lokalnego rzeźnika, tworząc absurdalną dobudówkę. Wychodzące na ulicę okno jest niczym innym jak wyciętą w ścianie dziurę, a niewielki daszek, zawiniętym kawałkiem falistej blachy. Ze skrytego za paciorkową kotarą wnętrza dobiega cię duszący odór zgnilizny, wymieszany z zakurzonym zapachem ziół.

Zanim wchodzisz do środka, podpalasz niewielkie zwitki białej szałwii i gałązek palo salto, łudząco przypominające papierosy. Chcesz mieć pewność, że nie będzie tam więcej plugastwa niż to absolutnie konieczne. Jeden wrzucasz pod parapet, drugi upuszczasz przekraczając próg. Ostatni trzymasz przy sobie niczym niedopalony skręt.

W pomieszczeniu atakuje cię więcej bodźców niż mogłeś się spodziewać. Panujący półmrok wyostrza i tak nadludzkie zmysły. 

Zza kurtyny, prawdopodobnie prowadzącej na zaplecze, dobiega do ciebie stłumione gdakanie. Jedna ze ścian osłonięta jest podświetlanymi bladym balskiem terrariami, w których leniwie syczą pokaźne węże, popiskują myszy i cykają szarańcze. 

Z nieszczelnych słojów i odkrytych mis uderza plątanina zapachów. Kwaśny rozkład, słodka formalina, matowy kurz. Wszystko miesza się we wzbudzonym powietrzu i zapycha ci nozdrza. 

Twoja czakra burzy się od otaczającej aury. Palce drżą, świerzbiąc stęsknione za walką i przemocą. Prostujesz je i zginasz, starając się rozluźnić mięśnie, jednocześnie nie wypuszczając dymiącego zawiniątka. 

Jeden nieuważny krok dzieli cię od tragedii. Obserwując rzędy zwierzęcych i ludzkich czaszek, przeplatanych bliżej nieokreślonymi kośćmi, ledwo zauważasz wyrysowany na gumowej wykładzinie symbol. 

Wpatrujesz się w niego dłuższą chwilę, próbujesz przypisać mu duchowe atrybuty, ale jest on dla ciebie zagadką. W swojej prostocie i braku geometrycznej nonszalancji przypomina bardziej dziecinne bazgroły niż jakikolwiek znane ci veve

— Pieprzeni strażnicy. Nigdy się, kurwa, nie nauczą!

Krzyk jest nagły i nieoczekiwany. W ostatniej chwili uskakujesz przed ciosem i zawiązujesz Ouen. Niewidzialna bariera blokuje szpikulec do lodów, który zostawia jedynie drobne zadrapanie na twojej skórze. 

Pieczęcie rozrzażają się wściekłą czerwienią, blokując działanie wrogiego uroku. Nie masz jednak czasu analizować jego działania. Zanim jesteś w stanie zrozumieć, skąd nadszedł pierwszy atak, widzisz jak mężczyzna o nagim torsie znów szarżuje w twoją stronę. 

Wzmocniony Aard pomaga ci odepchnąć napastnika na bezpieczną odległość, a rzucone zaraz za nim Aksji, chwilowo przytłumia jego reakcje, co pozwala ci na złapanie go w Kageshibari i unieruchomienie.

Wykorzystując sytuację, sięgasz po schowany w kamizelce notes i jedną ręką podtrzymując działanie Znaku, kartkujesz jego zawartość. Nie ważne z jakim odłamem voodoo masz do czynienia, słabym punktem każdego są dawne, monoteistyczne wierzenia starego kontynentu. 

Rozpoczynając inkantację Modlitwy Ojca, tracisz na chwilę koncentrację, co bezwzględnie wykorzystuje twój przeciwnik. Przełamuje działanie utrzymywanej bariery i zrywa się, wymierzając ci kopniak prosto w splot słoneczny. 

Osłabiony upadasz bez tchu na kolana, próbując oprzeć się zakrywającej wzrok czerni. Nie rozumiesz, czemu ciało nie jest w stanie zareagować, a tajemniczy szaman podnosi je bez trudu. 

— Sądziłem, że staruch był dla was wystarczającą przestrogą. — Warczy przywiązując cię do drewnianego fotela. Nie masz już wątpliwości, że to ta sama istota, która zabiła Asumę. Wiedziałeś, że jest bezwzględnym sadystą. W końcu widziałeś zwłoki Sarutobiego. A jednak obojętność i pogarda wobec śmierci twojego Mistrza i przyjaciela, wzbudza w tobie wściekłość. 

Szarpiesz się i wijesz próbując rozluźnić więzy. Ustępujące otumanienie pozwala ci skupić czakrę na pieczęciach i rozpalić je na tyle, aby przerwać sznur o niewielkiej średnicy. Zanim jednak ci się udaje, swąd rozgrzanego ciała i palonego plastiku alarmuje wroga.

— Te heretyckie juju ci tu nie pomogą! — wrzeszczy histerycznie. Nachyla się nad tobą i z sadystycznym uśmiechem nacina skórę przedramienia, obrysowując kontur ochronnego tatuażu. Krańcem ostrza podważa skórę i powolnym, posuwistym ruchem oddziela spory fragment od ciała, który następnie upada na ziemię z mokrym plaśnięciem. 

Sapiesz przez zaciśnięte zęby. Próbujesz stłumić myśli o bólu i uporządkować szczątkowe informacje, rozsypane w twojej głowie, ale nie jesteś w stanie sformułować pojedynczej myśli.

— Czyim oungan jesteś? Czy może powinienem zapytać, kto jest twoim panem, Guédé?

— Jestem prostym kapłanem, chwalem, którym mój pan może przybyć do naszego świata — oświadczył, zagłębiając nóż w drugiej ręce. Tym razem oddech nie pomaga. Wyrywa się z płuc w towarzystwie niepohamowanego krzyku. 

— Jesteś oskarżony o naruszanie Równowagi i… zabicie Strażnika. Torturowanie kolejnego ci nie pomoże... Działam z ramienia Barona Samedi i Maman Brigitte… 

— Mało bystry z ciebie dzieciak. Jeszcze nie zrozumiałeś? Nie obchodzą mnie te żałosne, przedpotopowe staruchy. Moim bogiem jest Jashin, Guédé cierpienia i rozkoszy. Niepodlegający stetryczałym duchom. 

Milkniesz, zaskoczony wspomnianym imieniem. Do tej pory uważałeś je za legendy, zbyt niewyraźne w przekazach, by stanowić prawdę. A jednak przedstawiciel tajemniczej sekty z Yugakure stał teraz przed tobą, w pełni gotowy aby złożyć cię w ofierze swojemu, krwawemu bóstwu. 

Próbujesz coś wymyślić. Rozglądasz się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Głupiego ostrza, ale przestrzeń dookoła ciebie jagle stała się idealnie uporządkowana. 

W tym czasie mężczyzna przygotowuje salę do obrządku. Poprawia wymalowany na podłodze symbol i rozkłada wokół niego konieczne do mrocznego tańca ingrediencje, w tym kolorowe świece. Odpala je w pozbawionej logiki kolejności. Gdy wszystko wydaje się gotowe, zatrzymuje się w środku kręgu i siada do medytacji. 

Mrucząc pod nosem w rytm nieznanej ci melodii wchodzi w trans. Jego skóra zmienia się na czarną, a włosy siwieją jeszcze bardziej. Ciało pokrywają białe plamy, które z każdą chwilą rozchodzą się coraz dalej, aż w końcu przyjmują kształt kości. 

Patrząc ci w oczy sięga po sztylet, którym cię wcześniej zaatakował i oskórował. Przerywając modlitwę, przysuwa ostrze do twarzy i oblizuje z rozkoszą. Wszystkie alarmy zaszczepione w twojej psychice podczas Szkolenia wściekle wyją, rozjuszone. Krew to życie, przepustka do ducha, wołają.

— Mmm. Czuję żal. Wielki żal! — wyje radośnie i patrzy w twoją stronę. — Smakujesz żalem dzieciaku. Słodkim, bolesnym i młodzieńczym. Czuję, że nienawidzisz siebie, bo zawiodłeś martwego mistrza. Czyż nie? — zagaduje odrzucając broń w kąt pomieszczenia. — Co tam? Co byś chciał zrobić? Ah tak! — rechocze. Przykłada dłoń do własnego policzka i wbija paznokcie. powolnym ruchem rysuje krwawe szramy aż do linii szczęki. Ze zgrozą zauważasz, że identyczna rana pojawia się i na twojej twarzy.

Jęczy z samozachwytu, gdy ty syczysz z bólu. 

Myślisz o Asumie, któremu pozwoliłeś na samotne wykonywanie zadania, na drugim krańcu świata. Żałujesz, że dałeś się pochłonąć zemście i dałeś złapać w tak głupi sposób. Nieprzygotowany, samotny.

Sądzisz, że nie ma dla ciebie odpowiedniej pokuty. Rozczarowanie towarzyszy od zawsze było twoim największym lękiem. Teraz zostawisz ich samym, bez mistrza i pesudolidera jakim starałeś się dla nich być. 

Wydaje ci się, że Jashin słyszy każdą twoją myśl. Jesteś pewien, że przejął ciało mężczyzny i teraz bawi się tobą, niczym kot ledwo żywą myszą. 

Widzisz jak z satysfakcją sięga po bicz, którego końce zwieńczone są stalowymi haczykami. 

— Wiem o czym myślisz. Chcesz się ukarać… A nie ma lepszej pokuty od samobiczowania — oświadcza wesoło. — Gotowy?

Plujesz w jego stronę, chociaż wiesz, że nie ma szans aby ślina dotarła do jego twarzy. Słysząc jego śmiech zaciskasz powieki, szykując się na ból, który za chwilę rozrywa ci plecy. Wędkarskie haczyki wbijają się w skórę i mięśnie. Przy najdrobniejszym szarpnięciu rozrywają wszystko na strzępy. 

Krzyczysz, choć z bólu tracisz oddech, a zaraz za nim przytomność. 

Śnisz o sunijskiej dziewczynie, którą poznałeś w jednej z tysięcy kawiarni. Jej zawadiacki, daleki od słodkości uśmiech, łagodził pustynny gorąc. Pełen wesołości śmiech odrywał od codziennych trudności.

Żałujesz, że nigdy nie zapytałeś o jej imię. Może miałbyś dla kogo żyć, a zemsta nie wydawała się tak słodka. 

Uniknąłbyś żałośnie głupiej i upierdliwie niepotrzebnej śmierci. 



Krropa: *patrzy z trwogą na zegarek wskazujący trze* Może przemilczmy, o której kończę tę historię. Zadanie nie było łatwe, ale ostatecznie sprawiło mi dużo radości :)

Myśląc o sposobie na uśmiercenie Shikamaru oczywiście nie mogłam zapomnieć o Hidanie. Chciałam też uniknąć sztampowej śmierci podczas misji więc… pobawiłam się trochę światem i naszymi bohaterami :) Co sądzicie, czy Shikamaru jako połączenie Wiedźmina i Constanina ma sens? Dla mnie jest hot 🥵🥵




Sayuri — Sasori


Musiał się czymś zająć, bezczynność doprowadzała go do szaleństwa. Pośpiesznie wekował napar z piołunu. Nie mógł pozwolić, żeby się zmarnował. Nie miał pewności kiedy znów wyjdzie na powierzchnię. Wiedział, że będzie potrzebować wywaru w przyszłości. Była bazą pod jedna z jego trucizn, którą natłuszczał ostrze sztyletów kilku kukieł. Para buchała z mosiężnego kotła prosto w jego twarz. Niewielkie słoiczki zostały szczelnie zamknięte, więc nic mu nie groziło. Nie był durniem, który otruł by się własnym tworem. Podwinął rękawy płóciennej koszuli. W pomieszczeniu było parno i gorąco. Nienawidził czuć lepkości potu na skórze. Długie tygodnie wypełniało oczekiwanie.

Zaśmiał się pod nosem i momentalnie zastygł. Ten dźwięk, niepohamowane parsknięcie i drżenie strun głosowych, sprawiło, że skrzywił się z niesmakiem. Wszystkie reakcje ciała, których nie miał całkowicie pod kontrolą, go brzydziły. 

Czekał zdecydowanie dłużej. Niemal całe życie, żeby zostawić za sobą organiczne ograniczenia. Wszystko, co pamiętał, to próby znalezienia odpowiedniego sposobu, aby jego największe pragnienie się ziściło. 

Wyjął słoiki metalowymi szczypcami i ułożył je równo na blacie. Kiedy wyłączył ogień palnika powietrze stopniowo zaczęło wracać do normy. Dziś oczyścił otwór wentylacyjny. Wszystko musiało być gotowe, kiedy będzie niedysponowany.

Odwrócił się i omiótł spojrzeniem niewielkie pomieszczenie. Lalka Trzeciego zdawała się z niego szydzić. Jej martwe, ciemne oczy patrzyły z wyższością na Sasoriego – cały czas zamkniętego w ułomnej, ludzkiej skorupie.

Próbował sobie przypomnieć czy był taki za życia, ale strzępki wspomnień rozmyły minione lata. Nigdy nie myślał o swoim byłym przywódcy więcej niż było to konieczne. Kolejna z setek zapomnianych osób z wioski. Suna nie klepała po plecach i prawiła komplementów. Mógł być jednym z najlepszych, ale nadal nie został pobłogosławiony możliwością bezpośredniej rozmowy z Kazekage i poznania jego prawdziwego oblicza. 

Ledwie pamiętał wyraz zaskoczenia na śmiesznej, napiętej twarzy mężczyzny, kiedy postanowił uczynić go częścią swojej sztuki. Czy rozpoznał go od razu? Wątpił. Nawet jeśli Wioska Piasku za jego rządów nie bawiła się w chowanie skrytobójców za glinianymi maskami ANBU, kontakty z Trzecim były ograniczone do minimum. Tę nowomodę przejęli od Konohy już pod panowaniem Rasy. Później zdziwienie zastąpiła złość, nawet nie wściekłość, tylko złość, jakby miał przed sobą niesfornego, zbiegłego kundla, a nie realne zagrożenie. Wyszedł na tym naprawdę źle. 

Teraz puste, uśpione w czasie oblicze drwiło z celu Akasuny. Zdawał się mówić, że jego plan jest irracjonalny i niemożliwy. 

Podszedł do zawieszonej na haku lalki w kilku długich krokach. Życie i przestrzeń osobista Sasoriego zawsze musiały być uporządkowane, ale teraz niemal potknął się o zwoje leżące na ziemi. Oczekiwanie zachwiało jego równowagą, sprawiło, że przestał przykładać uwagę do nieistotnych szczegółów. Chwycił materiał okalający ramiona kukły i przybliżył martwą twarz do swojej.

— Będę mieć więcej niż ty kiedykolwiek planowałeś — wypluł słowa drżącym, podekscytowanym głosem. Musiał wyglądać na obłąkanego. To też było nowością. Bliskość celu robiła z niego innego człowieka.

Ciężar kukły zaczął mu ciążyć. Taijutsu nie było Sasoriemu do niczego potrzebne. Tak szybko stał się dobry w skrytobójstwie i władaniu marionetkami, że nie czuł potrzeby przyswojenia nowej metody walki. Dłonie mężczyzny ześlizgnęły się wzdłuż sztucznego ciała, a Trzeci runął na ziemię. Ręce piekły od tarcia.

— Och, popatrz tylko na siebie — powiedział z przekąsem do swojej najlepszej broni.

Spojrzał na wewnętrzną stronę dłoni. W prawej tkwiła drzazga. Skrzywił się, ale jego twarz znów wyrażała spokój. 

Podszedł do stołu roboczego i chwycił stalową pesetę. Bez najmniejszego trudu wyjął kawałek drewna szpecący skórę. 

Mówią, że ludzkie ciało to doskonały wynalazek. Potrafi adaptować się do nowych warunków środowiskowych. Wydalać niektóre ilości toksyn w odruchu obronnym i zwalczać choroby. Może przesunąć granice wytrzymałości i bólu. Jest maszyną do zabijania, a jednak nadal pozostaje takie kruche. Potrzeba jedynie małej drzazgi, żeby krwawiło, warstwa skóry została naruszona. To śmieszne i żałosne. Niewystarczające dla niego, zbyt oddalone od ideału.

Kiedyś to wszystko męczyło, było niewygodne. Teraz naprawdę nienawidził ułomności ciała. Obślizgłe. Kruche. Odrażające. Chciał od tego uciec – całkowicie, bez półśrodków.

To było tylko częścią planu. Pragnął stać się elementem swojej sztuki. Być tak idealny jak lalki, które tworzył i pod tą nieskalaną przemijaniem formą, osiągnąć wieczność. Widzieć jak jego twory przez dekady i stulecia nadal są tak samo idealne. I on też miał się taki stać. 

Nie lubił ekscytacji, która go wypełniała. To sprawiało, że ciało zachowywało się irracjonalnie. Pojawiło się denerwujące drżenie rąk, które znacznie wydłużyło prace nad nowym nim. Podobno ludzie nie czują własnych zapachów tak dotkliwie, a jednak jego wrażliwy węch był kolejnym przeciwnikiem. Znał na pamięć wszystkie rośliny, których używał w truciznach. Wiedział jak wygląda napary i ekstrakty z nich przyrządzone. Nie potrzebował smaku i powonienia, żeby mieć pewność. Przecież wdychanie oparów i próbowanie mikstur to podstawowy błąd nowicjuszy, prowadzący prosto na cmentarz. Te zmysły nie były mu do niczego potrzebne. 

Ekscytacja sprawiała, że jego organizm szalał. Nadmierna potliwość, której skutkiem był odpychający zapach, doprowadzał go do szaleństwa. Nie ważne ile razy stawał pod naciekiem wody własnoręcznie skonstruowanego prysznica. Odrażające. Wiedział jakie procesy za tym stoją, ale uważał, że wszystkiego jego wydzieliny są zbędne. Gdyby tylko natura wcześniej znalazła sposób, żeby to obejść. 

— Zrobię to, czego nie potrafili wasi bogowie — powiedział cicho, nie wiedząc do kogo kieruje słowa, a jego twarz wykrzywiła drwina.

Wierzenie we wszelkie gusła zawsze wydawało mu się głupie. Ludzie potrzebowali żyć ze świadomością, że są częścią czyjegoś planu, a coś większego i dużo potężniejszego czuwa nad losami świata. Nie, Sasori zawsze był ponad to – był swoim prorokiem, bogiem i mesjaszem. Panem swojej wieczności. 

Czuł jak szczęście go wypełnia. Już niemal zapomniał o istnieniu czegoś takiego. Znał dobrze zwycięstwo i satysfakcję, zadowolenie z nowych osiągnięć, ale teraz była to prosta radość. Nie umiał tego do niczego porównać. Może… do poczucia bycia kochanym. Po raz pierwszy pomyślał, że w tej formie będzie mógł się zaakceptować, kochać samego siebie.

Wziął ostatni, zimny prysznic. Pozwolił wodzie zmyć z siebie pot, pustynny kurz i zapach ziół. Stał pod naciekiem tak długo aż zaczęły z niego lecieć pojedyncze krople. Więcej nie będzie tego potrzebował. Zostawił dwa pięciolitrowe baniaki wody potrzebne do czyszczenia kukieł i przyrządzania mikstur. Do niczego innego. Właśnie wyrzekał się ludzkiej natury. Był wniebowzięty. 

Bosymi stopami przemierzał drogę do drugiego, mniejszego pokoju. Nawet nie spojrzał w stronę Trzeciego leżącego na podłodze. Czuł twardą skalną posadzkę. Nie próbował zapamiętać tego wrażenia. Chciał od niego uciec – jak najszybciej, jak najdalej.

Woda kapała z jego włosów na nagą klatkę piersiową. Były dłuższe niż nosił zazwyczaj, sięgały ramion, ale był zbyt pochłonięty przygotowaniami, żeby zajmować się czymś tak błahym. 

Zatrzymał się przy przygotowanym stanowisku. 

Jego nowe ciało było idealne. Spędził dwa długie lata pracując nad każdym najmniejszym szczegółem. Nie chciał niczego zmieniać, odróżniać od swojej doczesnej formy. Wierzył, że tak mało brakuje mu do bycia doskonałym. Nie potrzebował innej, nowej twarzy, większego ciała, zmiany w fizjonomii. Pragnął tylko stać się idealną lalką.

Położył się na wcześniej przygotowanym miejscu. Długie przewody podłączył do swoich czakramów i punktów witalnych. Ręce znów mu drżały z podniecenia. Nienawidził tego.

Ze szpitalnego łóżka patrzył na samego siebie. Ciemne, orzechowe oczy, z których nikt już nie wyczyta intencji. Czerwone włosy, krótsze niż miał obecnie. Zaprzestanie dbania o ich długość było kolejnym, niemal nie istotnym, aspektem. Idealnie jasna cera bez skaz, na którą słońce nie wpłynie w najmniejszy sposób. Przechytrzy świat, czas i wszystkich wymyślonych bogów.

Nawet nie myślał o możliwości porażki. Nigdy podobne głupoty nie pojawiły się w jego umyśle. To nie była jedna z opcji nawet, kiedy analizował możliwe trudności z nowym ciałem. Wiedział, że będzie potrzebował czasu, żeby się przystosować. Dosłownie i w przenośni na nowo nauczyć się chodzić. 

Aparatury świeciły zieloną, mdłą poświatą. Niemal przypominały lecznicze justu. To prawda, inspirował się nim, jednak musiał je udoskonalić, wprowadzić poprawki. Jakby nad tym pomyśleć, to było bardzo bliskie prawdy – właśnie leczył swoje ułomne, kruche ciało. Obudzi się jako doskonałość, twór własnych rąk i geniuszu.

Dźwięk pompy był przyjemny dla ucha. Szumienie kołysało go do snu. Zaśnie i przeobrazi się w coś piękniejszego, jak gąsienica zmieniająca się w motyla. Ale nie będzie tak kruchy i delikatny jak on. Stanie się czymś, czego świat jeszcze nie widział.

Chakra powoli przepływała do rdzenia na piersi kukły. Czuł się coraz słabszy, bardziej odległy. Przypomniało mu to zasypianie na kolanach matki. Jedyne ciepło i bliskość, które kiedykolwiek cenił. 

Zaczął odpływać. Powoli, stopniowo, sekunda po sekundzie. Jego myśli się uspokoiły, ekscytacja przestała burzyć krew, przyszedł spokój… Później była już tylko ciemność. Przeraźliwe wielkie nic, o którym nie miał pojęcia, bo jego świadomość rozmyła się jak piaskowe wydmy popychane wiatrem. Nawet nie wiedział o swojej porażce.

Pamięć o jego imieniu niedługo zniknie całkowicie. Za kilka lat wraz ze śmiercią ostatniego członka rodziny nikt więcej o nim nie wspomni. Wioska już dawno zabroniła o nim mówić. Stał się niechlubnym reliktem przeszłości, pogrzebanym jeszcze głębiej niż podziemna jaskinia, w której spoczął. Będzie tak, jakby nigdy go nie było. Kukły, które zostawił w osadzie po latach się rozlecą, zagarnięte i używane przez innych lalkarzy. 

Jego upadek był cichy. Zamknięty w grocie owianej tajemnicą na skraju Kraju Wiatru, jednym z tajnych sanktuarium, które stworzył na przestrzeni lat. Z drewnianą klapą ukrytą pod twardym piaskowcem pośrodku pustkowia. Ciało pozostawione same sobie w ciepłej, parnej trumnie. Po tygodniu otwór wentylacyjny został zasypany przez piasek niemal całkowicie. Zwłoki mężczyzny zaczęły gnić szybko. Proces rozkładu sprawił, że małe pomieszczenie wypełniło się odpychającymi gazami towarzyszącymi rozkładowi. Przez kilka lat pozostałości Sasoriego będą leżały obok jego idealnego, dopieszczonego tworu. Później czas pochłonie także go. 

Nie było poczucia porażki, gniewu ani rozpaczy, tylko pustka i wymazany rozdział z historii Suny. On ani jego sztuka nigdy nie osiągnęli wieczności.



Sayu: Dziewczynki podpowiadały mi różne fajne pomysły. Sama też wymyśliłam jakieś nietypowe AU, ale zrezygnowałam z tego wszystkiego. Moim zdaniem jeśli to miała być najgorsza możliwa śmierć Sasoriego, to nic nie było lepsze od druzgocącej porażki i niemożliwości zaistnienia jako element swojej sztuki. Okazało się, że nie był wystarczająco dobry, żeby zrealizować swój plan. Prawdziwa ludzka lalka jest niemożliwa do stworzenia. 





13 komentarzy:

  1. Pozwolę sobie zakraść się tu przed wszystkim i złożyć gratulację Sayu, która razem ze mną zarwała nockę, żeby oddać w terminie odpowiedź na wyzwanie xD Jak zwykle podjęłyśmy nierówną walkę z czasem (trochę na własne życzenie, a trochę nie) i zrobiłyśmy absolutnie wszystko (no, może poza zabraniem się do roboty od razu, zamiast czekaniem do ostatniej chwili).
    Czytając twój tekst miałam wrażenie, że proces twórczy przebiegł Ci dokładnie tak jak mi xD Początek nieco nie w twoim stylu, powiedziałabym, że bardziej okrojony niż zwykle. Za to jak już się rozkręciłaś, to nie mogłam się oderwać ani na chwilę! Sasori pełen nienawiści i niechęci do samego siebie, a jednocześnie tak narcystyczny i zapatrzony we własną potęgę to coś co jak zawsze udało się perfekcyjnie oddać.
    Ale najbardziej podobała mi się końcówka. Fragment o wydmach i dalsza nostalgiczna narracja, która tak romantycznie ale i boleśnie realnie łamie największe marzenie Akasuny, ahhhh! To było piękne i tak smutne... No kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze pierwsza. Jak Ty znajdujesz na to energię. Ja musze mieć chwilę oddechu czy to po opublikowaniu czy redagowaniu xd

      Początek niezbyt rozbudowany? To był jeszcze bardziej okrojony na początku. Wtedy byś mnie na taczkach wywiozła z bloga xD
      Ah, tak sie cieszę, że odebrałaś Sasoraka tak jak chciałam — właśnie narcystycznego i przekonanego o swoim geniuszu, wyższości i nieomylności.

      Dziękuję mordo 🥺

      Usuń
    2. To jest liczenie lenistwa na zamiary xD Jeżeli nie skomentuje od razu po przeczytaniu, to istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że już nigdy nie napiszę komentarza xD

      Usuń
  2. Najpierw pragnę pogratulować Sayu i Kropci, które męczyły się niepotrzebnie w nocy, bo potem i tak musiały czekać na tekst Gin, który nie dotarł. Biedaczka zgubiła siebie i internet w lubelskiej dziczy i zapili ja bimbrem. Podejrzewam, że jak odzyska świadomość, to przyleci tu z tekstem.
    Wow, dziewczyny. Kocham oczywiście całe oba teksty, ale początek Kropy i koniec Sayu były genialne. Uwielbiam opisy Kropy i nostalgię z tekstu Sayu, przeszła ona aż na mnie. Tak mi się smutno zrobiło, kiedy Sasori umarł, nie osiągając swojego celu. U Kropy podobała mi się też narracja w drugiej osobie.
    Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki mordeczko! Aż mi się nie chce wierzyć, że tak szybko przyszłaś skomentować nasze teksty xD

      Usuń
  3. No, no, no. Wyszedł Wam kawał dobrej roboty i ciekawe miniatury. 😃
    Ciężko się pisze, a tym bardziej pod presją czasu. Więc bije pokłony bo te wszystkie opisy są takie spójne i realistycze, że: WOW 😲🤯

    Krropa: kocham za Hidana, ale także za Shikamaru. ❤️ W sumie jakby się dłużej zastanowić to pasują do siebie jak pięść do nosa, szczególnie podczas pijackiej bijatyki w przydrożnym barze (bożu jaki ze mnie udany porównacz (?) xD) Jednak w tym całym szaleństwie widzę podobieństwo - jeden i drugi ma nałóg, który może pozbawić ich w końcu życia. Choć w przypadku Hidana to są marne szanse. Biedny Shika, te wszystkie opisy tortur, aż ciarki mnie przeszły 😅 i ostatnie, czytając aż do końca myślałam, że jest to nawiązanie do Doktora Strange Marvela, a xD

    Sayu: u Ciebie natomiast podoba mi się narracja i te wszystkie zdania podkreślające czynności Wielkiego Twórcy. Czytając opis wykonywania mikstury, tego, że Sasori znał przepisy, przed oczami miałam bordowowlosa wersję Snape'a z HP xD bardzo dobry pomysł na śmierć. W końcu zawsze był oddany sztuce, więc całkiem możliwe, że gdyby nie walka w Shippenpundenie (zawsze mam problem z tą nazwą xD) to myślę, że mógłby tak skończyć 🤔

    Pozdrawiam Was mocno i ślę życzenia weny twórczej ❤️

    P. S. Na tablecie i z tą nową wersją napisać komentarz graniczy z cudem. Z błędy przepraszam 😅

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. K. dziękuję! Co prawda ani trochę nie myślałam o Strange'u pisząc ten tekst ALE miszmasz, który w nim zawarłam w sumie idealnie pasuje do jakiegoś multiwersum obłędu, ktore już niedługo nas czeka xDD

      Usuń
    2. HP i Sevi na zawsze w moim serduchu 💚

      Dziękuję za uznanie 😇 Tak jak pisałam pod tekstem, imo to najtragiczniejsza śmierć, która mogła mu się przydarzyć.

      Buziaki~

      Usuń
  4. Well well well, znów się widzimy, panno Krropciu 😎

    Nie jestem zaznajomiona z uniwersum Constanina niestety xD
    Ale po kolei.
    Ja tak uwielbiam Twoje opisy. Naprawdę. Czytam to nie jak ficzek, ale fajna książkę. Masz taki niewymuszony styl. Piszesz normalnie, dostępnie dla czytelnika, a jednak te opisy są takie barwne. Nawet takie informacje jak trylinkowe chodniki, które widzę niemal codziennie, a nawet nie wiedziałam, że tak się nazywają. Krropa bawi i uczy xD
    Bardzo spodobał mi się pomysł na śmierć. Moja pierwsza myśl to było oczywiście zajrzenie do kanonu i zmiana go (tak jak wtedy mówiłam, że np podczas ich walki, to Hidan mógł wygrać), ale Ty nigdy nie idziesz na łatwiznę. Wymyśliłaś swoje au, osadzając bohaterów w zdarzeniu, które było konsekwencją wcześniejszych wydarzeń. A mimo to czytelnik nie czuje się jakby z buta wskoczył w środek historii. Opisuje to tak, że od razu wiemy na czym stoimy, szybko poznajemy przeszłość i motywacje bohaterów. Czujemy się częścią opowieści.

    Zraniony, niesiony Zemsta Shikamaru to miód na moje serce. A Hidan był tu tak pięknie pierdolnięty, że mamuniu! Dobra robota, Krropciu. Wyszło Ci świetnie 🥰

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Zawsze mnie to rozwala, że najbardziej zachwalane są opisy, które dla mnie w tekście średnio pasują, ale ostatecznie zostawiam je z niezrozumiałego sentymentu xD Co do bawienia i uczenia, co mogę powiedzieć, uwielbiam wrzucać dziwne słowa w tekst, udając, że tam pasują :D

      Kurde, pisanie własnego AU chyba weszło mi w nawyk i szybko nie odpuści :) Mieszanie różnych światów i wątków jest tak satysfakcjonujące, zwłaszcza przy zastawianiu miłych smaczków i pułapek dla (a może na? xD) czytelników.

      Dziękuję Ci bardzo za komentarz! Cieszę się, że warto było zarywać nockę. Mój organizm dalej ma przez to przestawiony zegarek xDD

      Usuń
  5. Pierwszy tekst jest Kropy, więc najpierw Kropa.
    Dobrze, więc zacznijmy. Dla odmiany podziękuję Ci i pogratuluję już na początku komentarza, bo napisany tekst jest super. Ogromnie się cieszę, że podjęłaś się tego wyzwania i do tego tak się poświęciłaś. To z pewnością wymagało silnej woli, a do tego wszystkiego nie pojawiłam się od razu, choć to ja byłam sprawcą zamieszania. Przepraszam za moje ślamazarstwo i chcę, żebyś wiedziała, że nawet jeśli w moim życiu rozgrywa się właśnie burza z piorunami i gradem, to bardzo doceniam Twoją pracę i czas, którego nikt Ci przecież nie zwróci.

    Nie mam pojęcia, o jakim filmie mówisz pod swoim ficzkiem, ale po przeczytaniu całego tekstu, muszę przyznać z ręką na sercu, że pragnę i potrzebuję go obejrzeć. Wiedźmin jak to Wiedźmin zawsze jest spoko, więc żywię nadzieję, że teksty z wiedźmińskimi wstawkami będą pojawiały się jeszcze na naszym blogu. To fajny świat, więc myślę, że warto.

    Zajebisty opis, wiesz? Matko bosko, ile razy jeszcze będę to powtarzać. Tak jak Sayu napisała wyżej, fajnie byłoby jakbyś kiedyś własną książkę napisała. Nie wiem czy zachwycam się opisem chodnika, dlatego że faktycznie jesteś taka celna w obserwacji i opisywaniu przestrzeni, czy po prostu już mózg mi siada i łeb paruje. Osobiście stawiam na jedno i drugie xD

    Hidan jest moim ulubieńcem z Akatsuki. Zawsze doceniam więc teksty, w których pojawia się choć na chwilę. W Twoim wyzwaniu wzbudza we mnie dreszcz ekscytacji, może i nawet lekkiego podniecenia. Nie wiem czy to dobrze, ewentualnie wychodzą ze mnie wcześniej nieujawnione ciągoty do bdsm xD

    Lubię w Twoich tekstach to, że nawet gdy hardo uciekasz przed światem ninja, to i tak w swoich au pięknie wplatasz jakieś szczególiki i smaczki z oryginału. To powoduje u mnie taki uśmiech na gębie zawsze, że to szok :3

    Okej, nie znam się na tych czary mary, voodoo i innych palo santo, o których piszesz. Przyznaję się bez bicia. O jakiś plemionach, wierzeniach nie wspomnę. Może wspomniana przez Ciebie produkcja, coś mi rozjaśni. Tak czy siak moja niewiedza, nie przeszkodziła mi jakoś szczególnie w czerpaniu radości z czytania. Jest Shikamaru. Jest Hidan. Więc jest satysfakcja Laci.

    Obrazowe tortury trzeba przyznać, ale były krótkie, więc raczyłam nie dodać zawału. Choć Shikamaru, któremu wycinane są fragmenty ciała, nie opuści mojego chorego łba na długi czas. Pisałaś to do trzeciej w nocy, więc zakładam, że człowiek zmęczony, na granicy trzeźwości umysłu myśli przede wszystkim o tym, jak sprawić innym cierpienie i torturować.
    Szanuję

    Jeszcze raz dziękuję. Tulę mocno

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh. Piszesz tak długie komentarze, że aż głupio mi na nie krótko odpisywać, ale chyba wszystko co miałam do powiedzenia już sobie obgadałyśmy xD

      Nic się nie martw, to wyzwanie, mimo późniejszych problemów z innymi deadlinami na blogu, było po prostu CUDOWNE. Tak mnie rozpisało, zmotywowało literacko i ubawiło, że niczego nie żałuję, czuję się zajebiście i nic tego nie zmieni.

      Kurde, napisanie książki byłoby super, ale patrząc na to co robią ze mną teksty mające po 10 stron, to ja nie wiem czy bym to przeżyła xD A wgl proces wymyślenia fabuły i planowania mnie przeraża.

      Hidan jest hot, nieważne co z nim zrobimy. Taka prawda. Aura bad boya towarzyszy mu zawsze, a jak go widzę, to mam pierdolca jak głupia nastolatka. Co poradzić xD Szczególiki z naruto, wplatane do świata realnego czy au to coś co uwielbiam w czytanych ficzkach i bez czego sama nie mogę się obyć sama. Miło, że ktoś to dostrzega a w dodatku lubi :)

      Mam nadzieję, że mimo nieznajomości tego środowiska, czytało się przyjemnie. Nie żebym ja się jakoś bardzo na tym znała, ale wiesz, chodzi o to, żeby zbudować klimat i udawać przed czytelnikiem, że jednak troche tak xD

      Dziękuję za wyzwanie i za komentarz. Możesz częściej zrzucać nam takie bomby xD

      Usuń
  6. Przyszła kolej na Sayu
    I Tobie również chcę podziękować za czas poświęcony na to cudo. Za cierpliwość. I za poświęcenie. Nie sposób nie docenić czegoś takiego, tym bardziej, że tekst powstał niejako dzięki mnie. Moich dwóch ulubionych członków Akatsuki w jednym poście? W wyzwaniu ode mnie? To nie może być przypadek. A nawet jeśli, to wyjątkowo piękny. Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale mam nadzieję, że te kilka zdań osłodzi Twój wieczór.

    Wiedziałam od początku, że wybierzesz Sasoriego. Nie miałam ani chwili wątpliwości. Ale dobrze, moim zdaniem Sasoriego nigdy nie jest zbyt dużo. W istocie, wybrałaś mu najgorszą śmieć z możliwych. Pustka. Nicość. Całkowicie zapomnienie. Brak chwały. Niezrealizowane marzenie. Co prawda nie cierpiał w czasie samego zgonu, ale cóż z tego, skoro cierpiał praktycznie całe swoje życie. Można było już zlitować się nad nim na łożu śmierci, czyż nie?

    Zadziwiające jest dla mnie to, jak perfekcyjne wyważanie oraz równowagę osiągnęłaś w tym opisie. Sasori jest jednoczenie niesamowicie narcystycznym szaleńcem, który wyraża pogardę względem innych i wyżywa się nawet na martwej kukle. Co swoją drogą było dla mnie trochę zaskakujące. Z drugiej jednak strony widać w nim małego, zranionego chłopca, który tak bardzo siebie nienawidzi i tak bardzo nie może zaakceptować w sobie dosłownie czegokolwiek, że aż ma się ochotę do niego podbiec i przytulić, mimo że Sasori najprawdopodobniej od razu zabiłby takiego delikwenta xD

    Tutaj króluje opis. Bardzo dobry opis. Poprzecinany gdzieniegdzie sarkastycznymi uwagami głównego bohatera. Dobra rzecz. I choć doskonale wiedziałam, co się stanie na samym końcu, to każde zdanie, każda gorączkowa myśl Akasuny powodowała, że siedziałam z rozwartymi ślepiami. Czułam jego gniew, zniecierpliwienie i ten gorąc jaskini. Nawet ręce mi się trochę spociły xD

    Opowieść o mężczyźnie, który nie chciał zmieniać w sobie nic (lalka wyglądała identycznie jak jego ciało), a tak naprawdę chciał zmienić w sobie wszystko i był gotowy na każdy, nawet najbardziej drastyczny krok. Poruszające w swojej prostocie i skłaniające do pewnych przemyśleń. Zaczęłam się nawet zastanawiać ile ja sama mam w sobie sprzeczności, a mimo to potrafię je pogodzić. Okazuje się, że całkiem sporo.

    Nie chciałabym się znaleźć z Sasorim w tamtej chwili w jednym pomieszczeniu. Jego desperacja jest przytłaczająca. A jednoczenie bije od tego permanentny smutek i ból. Tak jak chciałam w sumie.

    Jeszcze raz ogromnie dziękuję i tulę mocno. Gratuluję z całego serca, no się należy.

    OdpowiedzUsuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!