Sakura zawsze lubiła ładne rzeczy, a jej nowa zabawka zdecydowanie się do takich zaliczała.
Sakura zawsze lubiła ładne rzeczy. Mdło-różowe Martini Rosato z kandyzowanymi wiśniami. Rysunki czerwonych maków na żelowych paznokciach. A nawet pluszową torebkę w kształcie głowy burego kota, który zawadiacko mrużył jedno oko. Co poradzić, kochała otaczać się uroczymi przedmiotami. Jej autorytet przy tym nie cierpiał. Trudno było śmiać się z serca naklejonego na Glock’a ‘17, kiedy zimna lufa dotykała skroni.
Burdel należący do braci Senju zawsze był wypchany pięknymi ludźmi. Szczycili się tym, że maja najlepsze „towary”, unikatowe. Dlatego ona też znalazła się na celowniku.
To był inny lokal, miasto i ludzie, ale wszystko należało do nich. Tylko metody się nie zgadzały. Wątpiła, żeby Tobirama skwapliwie pilnował by każdy nowy nabytek przekroczył magiczną liczbę pełnoletności, ale nigdy nie było tu dzieci. Ona miała wówczas zaledwie dwanaście lat. Do dziś nie dowiedziała się, czy byli świadomi, że ich kuzyn postanowił poszerzyć asortyment w Osace o pożywkę dla pedofilii. Nie chciała pytać. Co ta wiedza by zmieniła? Wątpiła, żeby poczuła się lepiej po zaprzeczeniu, za to z całą pewność ogarnęłaby ją furia, gdyby wszystko okazała się prawdą.
Upiła łyk drinka patrząc na Madarę. Czuła słabe nuty cytrusów i cynamonu, ale na pierwszy plan przebijał się smak słodkich malin.
To Uchiha ją uratował, a raczej dał możliwość działania. Z jakiegoś powodu się tam znalazł. On i Hashirama byli starymi przyjaciółmi, jednak Uchiha nie siedział w tym samym interesie. Jego profesja była całkowicie inna.
Zobaczył dziecko popychane w stronę pokoju, w którym czekał klient. Tylko wtedy przeklinała swoje upodobanie do słodkich, dziewczyńskich rzeczy. Były wakacje i postanowiła przefarbować włosy na różowy kolor. To w połączeniu z jasną cerą sprawiło, że wyglądała jak porcelanowa laleczka, na które patrzyła w dzieciństwie przez mętną od kurzu i zacieków szybę jednego z lombardów. Była mokrą fantazją pedofilii.
Madara żywo debatował z opiekunem burdelu, ale nie zażądał, aby ją wypuścił. Chyba nie mógł, może nie chciał, nie była pewna czy miał taką władzę. Nie potrzebowała znać jego intencji. Ważne było tylko to, że niepostrzeżenie wepchnął za pasek jej spodni broń i przykrył bluzka w fioletowe kwiaty. Reszta zależała od niej. To była pierwsza darmowa lekcja dla Sakury – jeśli chcesz żyć, musisz o to walczyć.
Zabijanie okazało się proste. Wycelowanie do mężczyzny, który zapłacił za jej dziewiczą cipkę nie było trudniejsze od śledzenia przez celownik plastikowej broni kaczek na Pegazusie, który znalazła na śmietniku. Tata go naprawił, był cały obklejony taśmą izolacyjną i nagrzewał się jak piekarnik po pół godziny zabawy. Grała w to kilka miesięcy, dopóki sprzęt nie odmówił posłuszeństwa.
Różnił się odrzut, ból w barku i przytłaczający pisk w uszach, kiedy użyła pistoletu w małym, zamkniętym pokoju. Za pierwszym razem nie dosięgła celu. Kula wbiła się w ścianę zrobioną prawdopodobnie z karton-gipsu, bo weszła w nią gładko jak w masło. Całe szczęście, że dostała odbezpieczoną broń, bo wtedy nie umiała zrobić tego sama. Drugi pocisk trafił prosto między rozszerzone oczy faceta około pięćdziesiątki, ale nie potrafiła przestać. Posłała w jego kierunku jeszcze trzy strzały, a ciało mężczyzny drgało w komiczny sposób za każdym razem. Prawie jak podczas podkoloryzowanych scen w filmach akcji. Później wszedł ktoś z obsługi i też nadział się na jej gniew. Ostatni w drzwiach pojawił się Madara, który miał podzielić ich los. Jej umysł się wyłączył. Nie myślała, że to on jej pomógł. W amoku nie patrzyła na jego twarz. Pociągnęła za spust jeszcze raz, celując w pierś, jednak nic się nie stało. Po prostu zabrakło kul. Od tego czasu nauczyła się je liczyć.
Bała się, że jej wybawca chciał ją dla siebie. Był typem dewianta, który lubił młode, nierozwinięte dziewczynki, z anatomią nadal przypominającą dziecięcą. Bardzo się myliła, nawet pomijając fakt, że wolał kutasy.
Najpierw próbował odstawić ją do domu, a raczej uległ żałosnym błaganiom dwunastoletniej Sakury. Przez lata dowiedziała się, że nienawidził rozhisteryzowanych bachorów, więc pewnie chciał po prostu pozbyć się problemu. Z drugiej strony mógł zostawić ją na ulicy. Nie zrobił tego.
Jej ojciec leżał martwy w brzydkiej kuchni wynajmowanej kawalerki. Miał dokładnie taką samą ranę, którą Sakura ofiarowała swojemu niedoszłemu oprawcy – dziurę między oczami. Pamiętała mdły i przytłaczający zapach rozkładającego ciała. Prawdopodobnie zabili go, kiedy ją zabrali. Wtedy dostała wybór. Mogła trafić do sierocińca i być niepewną przyszłość (nie miała nikogo innego, Hizashi był jej jedyną rodziną) albo zostać przy Madarze i zawalczyć o siebie.
Wyszkolił ją. Zabijanie nigdy nie było trudne. Sakury nie obchodziły powody, nie wpychała w to swojej ideologii, podobnie jak jej nowy opiekun. Były tylko dwie zasady: żadnych dzieci i kobiet w ciąży, o ile mogli stwierdzić, że w takiej się znajdowały.
Rodzina Uchiha zajmowała się zabijaniem na zlecenie. Nie przypominali mafii lub gangu. Każdy z nich działał osobno lub w małych grupach. Nie mieli określonego przywódcy. Nikt nie miał prawa wytknąć Madarze, że wprowadzał do profesji kogoś spoza ich hermetycznego środowiska.
Sakura po prostu uwielbiała ładne rzeczy. Dlatego nie potrafiła się powstrzymać.
— Chcę go — powiedziała, oblizując usta i ciesząc się odrobinę dłużej słodkim smakiem drinka. Będzie musiała zamawiać go częściej. Nie, żeby pragnęła znów się tu znaleźć.
Senju mieli do nich sprawę biznesową. Taka była formalna wersja, chociaż ona i Tobirama doskonale wiedzieli, że był to pretekst do spotkania „dyskretnych” kochanków. Obserwowanie ich ją śmieszyło, młodszego Senju przyprawiało o mdłości.
Uchiha spojrzał w kierunku, w którym utkwiła swój roziskrzony wzrok. Natrafił na kępę rudych włosów i raczej filigranowego mężczyznę.
— Pokój dla pani? — zaśmiał się Hashirama. Mimo wesołego, może trochę szyderczego, tonu gestem dłoni przywołał kogoś z obsługi. Facet w białym garniturze zmierzał do nich z drugiego końca sali.
To było niespotykane. Sakura nie musiała płacić za seks, wiedziała że przez lata się wyrobiła. Ludzie często podążali za nią wzrokiem. Nadal miała w sobie coś z porcelanowej laleczki. Eksperymentowała z różnymi kolorami włosów zanim ostatecznie wróciła do różu. Nie miała traumy z dziecięcych lat. Nigdy nie pozwalała, żeby coś tak błahego przejęło nad nią kontrolę. Czasami broń została odrzucona na bok w ferworze walki. Nie wszystkie zlecenia można było załatwić strzałem ze snajperki, więc Madara naciskał także na trening siłowy. Musiała umieć obezwładnić cel bez względu na metody. To wszystko sprawiło, że miała smukłe, ale umięśnione ciało, które przyciągało uwagę. Jednak coś w pięknej twarzy mężczyzny przykuło wzrok kobiety. Dlatego o niego poprosiła, jednak nie interesowało jej wykupienie godziny czy dwóch.
— Nie. Masz mi go dać. Na własność.
Hashirama uniósł brew, a jego roześmiana twarz stężała.
— Słyszałeś panią — odezwał się Madara.
To było oczywiste, że był dominującą stroną w ich pokręconym związku. Sakura nie mogłaby wyobrazić go sobie w roli uległego, zakochanego idioty. To po prostu nie pasowało. W ten sposób wszelkie możliwe dyskusje zakończyły się zanim Senju zdołał otworzyć usta.
Sakura zawsze lubiła ładne rzeczy, a jej nowa zabawka zdecydowanie się do takich zaliczała. Jak okrutna była nazywając go w ten sposób? Ktoś z normalną głową i żyjący w mniej destrukcyjnym otoczeniu wzdrygnął by się po usłyszeniu takiego określenia.
Nie była normalna, nawet nie chciała takiej udawać. Kiedyś zabijała aby przeżyć. Miała do wyboru to albo zgnicie w jednym z sierocińców. Nie oszukujmy się, nawet z ojcem mieszkała w obskurnej dzielnicy, niemal na skraju ubóstwa. Na ich drzwiach co parę miesięcy pojawiała się kartka z groźbą eksmisji. Tata zawsze znajdował sposoby, żeby wrócić do minimalnej płynności finansowej, więc upomnienie nigdy nie zamieniło się w oficjalne pismo. Czasami zastanawiała się jak wyglądały jego ostatnie tygodnie życia. Czy był przyparty do muru i zapożyczył się u niewłaściwych osób? To ściągnęło na nich ten cały burdel?
Takich dzieciaków nie zamyka się w wyremontowanym bidulu, ze wspaniałomyślnym filantropem, który łoży na placówkę darowizny i później chwali się tym na łamach mediów. Była na to zbyt dzika. Później polubiła swoją robotę. Mogła odnaleźć się w tej sytuacji albo popaść w obłęd i któregoś dnia palnąć sobie w łeb.
Zabawka. W tym określeniu nie chodziło nawet o uprzedmiotowienie człowieka przed nią, ale fakt, że jeszcze dwa tygodnie wcześniej rzeczywiście nią był – małą, męską kurwą, porwaną do burdelu. O takich historiach czyta się na pseudo-poważnych internetowych forach o wątpliwej reputacji. W artykułach, które zawierają w sobie fałszywe imiona, miejsca, które nigdy nie istniały i demonicznych, wymyślonych opryszków. W końcu żadne nazwisko, które znała, nigdy w nich nie padło.
Nie można było nazwać go męskim, czy przystojnym – był ładny, nawet piękny. Zdziwiła się, kiedy powiedział, że jest po trzydziestce. Artysta, oczywiście był jednym z nich. To pasowało.
Nie musiała go do niczego zmuszać. To nie tak, że kiedy przyjechała z Sasorim pierwszego dnia, pół miesiąca temu, rzuciła się na niego. Zamiast tego zostawiła go samego przez jakiś czas w swoim mieszkaniu. To było jedyne, które posiadała na własność. Dostała je od Madary w dniu dziewiętnastych urodzin. Mogła mieć ich więcej. Profesja, którą się zajmowała była dochodowym zawodem. Wolała jednak wynajmować. Coś w niej nie chciało się przywiązywać do miejsc.
Najpierw udała się do Uchihy, ale oczywiście jego lokum było puste. Kiedy miał pierwszą od dawna chwilę spokoju, musiał nacieszyć się Hashiramą.
Po dwóch godzinach odmóżdżającego oglądania Kardashianów na Netflixie, wyszła. Pomyślała, że to wystarczający czas. Później stojąc przy stoisku ze smażonym ryżem uświadomiła sobie, że zamknęła Sasori'ego na klucz. Nie wiedziała po co. Nie zamierzała go więzić. Po prostu nie miała doświadczenia w kontaktach międzyludzkich od… zawsze? Jeśli nie liczyć blondynki ze szkoły, którego imienia już nawet nie pamiętała. To było zanim odrodziła się na nowo.
Formalnie zniknęła, nie było jej. Podobnie zresztą jak Madary. Posługiwali się lipnymi dokumentami i fałszywymi imionami. Nie chodziła do szkoły. Nii-san, jak nazywała Uchihę, próbował przekazać jej wiedzę ogólną, posiłkując się programem nauczania ściągniętym z Internetu i wieloma filmami z serii „domowa szkoła”.
Jeśli chodzi o seks to zawsze zaczynało się i kończyło jednej nocy. Po co było ciągnąć to dalej? Nie czuła takiej potrzeby. Wolała krótkie przygody.
Zamierzała postąpić tak samo. Nakarmić go, przelecieć i później dać pół miliona jenów, żeby zaczął od nowa. Kto wie, jeśli naprawdę go polubi, mogła rozważyć milion.
Wchodząc do apartamentowca zastała niepokojącą ciszę. Nigdzie go nie było. Jej ulubiony Glock bezpiecznie znajdował się w kaburze zawieszonej pod pachami, ale nie chciała go wyciągać. Jeśli ją zaatakuje, spróbuje najpierw obezwładnić mężczyznę ciosem w tchawice.
Kątem oka zauważyła ruch. Białe i długie haftowane firanki powiewały przy otwartych drzwiach na balkon. Rzuciła się w ich kierunku. Dłonie Sakury zacisnęły się na metalowych barierkach, kiedy przechyliła głowę w dół, gotowa zobaczyć rozmazane ciało na chodniku. Wiele razy rozważała w jaki sposób potoczyłyby się jej losy, gdyby nie została uratowana. Śmierć wydawała się szybką ucieczką, kuszącą obietnicą wolności.
— Nie skoczyłem — powiedział.
Dopiero teraz dostrzegła go po lewej stronie. Stał przy ścianie, niemal wciśnięty w kąt. Jak dzikie zwierzę lub nieoswojony kocur, nie potrafiła zdecydować. Patrzył na nią dziwnie. Wdzięczność to zdecydowanie za mało, żeby określić intensywność spojrzenia. Niemal z fanatyzmem. Jego oczy przypominały tych biednych głupców z Sekty Odrodzenia, podziwiających swojego guru. Dostali na niego zlecenie cztery miesiące wcześniej. Wystarczył jeden celny strzał ze snajperki.
— Widzę. Lubię te miejsce, nie chciałabym zeskrobywać cię z kostki brukowej i później je porzucić.
Nie rozmawiali dużo. Chyba oboje czuli się trochę dziwnie w zaistniałej sytuacji. Chciała go, była głodna dotyku. Ostatnie dni okazały się stresujące, potrzebowała rozluźnienia. Nie zastanawiała się czy robił to z wdzięczności. To jej nie obchodziło. Dawno nauczyła się brać, to co chciała i nie patrzeć na innych. Wystarczyła zgoda i stojący kutas.
Seks był intensywny. Instynktownie zacisnęła dłonie na jego bladej szyi podczas skakania po biodrach mężczyzny. Ewidentnie mu też to się podobało. To dobrze. Czasami ten gest sprowadzał niepewne chrząknięcia lub zdezorientowany wzrok. Spotkała zbyt wielu facetów opowiadających jak bardzo lubią wyuzdany seks, którzy podczas samego aktu byli nudni jak flaki z olejem. Albo chcieli nieco urozmaiceń o ile to ona była ofiarą.
Sasori nie skorzystał z otwartych drzwi i pieniędzy zostawionych na nocnym stoliku. Kiedy wróciła dwa dni później nadal na nią czekał. Mogli ciągnąć tę grę nieco dłużej. Tak minęły dwa tygodnie.
Jego ładna twarz ją prześladowała. Widziała ją wszędzie. Dziś wyobrażała sobie, że to on był jej celem. Nie jakiś irytujący Amerykanin, który myślał, że może znaczyć w Japonii choć ułamek tego, co w swoim ojczystym kraju. Podobno był tam szychą. Siedział w narkotykach, a to już samo w sobie było dobrym powodem do rozmazania jego mózgu na brukowanej uliczce.
Sakura nie lubiła dragów. Nie miała nic przeciwko braniu. Trawka była popularna w jej środowisku prawnie na równi z fajkami. Nigdy nie skomentowała w żadne sposób Madary, kiedy wciągał kreskę przed jedną z akcji. Nie robił tego często. Wiedziała, że kokaina daje kopa, a on stawał się bestią. Poza tym zawsze wiedział gdzie leży limit. Starał się do tego nie dopuścić, ale raz widziała, że jego oczy były zbyt odległe, zasłonięte mgłą haju. To było po jednym z wieczorów spędzonych z Hashiramą. Pozostał świadomy i poprosił, żeby sama zajęła się zadaniem. Nie miała mu tego za złe. Nawet lubiła działać solo.
Sam narkotykowy interes był brudny – w dziwny sposób, który jej przeszkadzał. To irracjonalne biorąc pod uwagę, że profesja płatnego zabójcy nie było nawet odrobinę bardziej przyzwoita. Chodziło o metody. Wykorzystywali słabości odurzonych umysłów narkomanów na głodzie, którzy byli w stanie zrobić wszystko dla kolejnej działki. Po prostu uważała to za coś gorszego.
Może była hipokrytką, bo przecież przychodziła do burdelu Senju, prawda? Mogła nie pochwalać ich metod, jednak nic z tym nie robiła. Chociaż nie szukała zemsty za to, co spotkało ją w przeszłości, to gdyby dostała zlecenie na Tobiramę wcale by nie płakała. Wiedziała, że Madara pieprzył Hashiramę od lat, więc prędzej uciekłby z Japonii i schował mężczyznę przed całym światem, niż pozwolił go dopaść.
Tak więc wyobraziła sobie dziś Sasori’ego. To w jego usta wpychała lufę pistoletu tak głęboko, że naruszyła uzębienie, a krew zmieszana ze śliną uciekła spomiędzy warg. To nie miało być ciche zabójstwo z ukrycia a egzekucja. Jego bursztynowe oczy były zapłakane, śląc niemą modlitwę, żeby go oszczędziła. W tamtej chwili była niczym bóg życia i śmierci. Wtedy pociągnęła za spust. Ale gdyby to był jej artysta, nachyliła by się nad nim, w dłoni trzymając kępkę rudych loków. Powiedziałaby: musisz być dla mnie dobrym chłopcem, rozumiesz? A Sasori by był.
Widziała to w sposobie jaki na nią patrzył.
***
Drzwi pozostawały irytująco otwarte. Tylko pierwszej nocy je zamknęła. Za każdym kolejnym razem, kiedy opuszczała mieszkanie, nie przekręcała klucza w zamku. A on desperacko tego chciał. Wolał, żeby go uwięziła. Wyobrażał sobie, że łapie go za włosy, jak podczas seksu; do bólu, który czuł nawet w koniuszkach palców. Szepcze przez zaciśnięte zęby, że należy do niej i nie ma prawa myśleć o wolności.
Uratowała go. Zabrała z miejsca, w którym szybko by zdechł. Pamiętał dwa pierwsze miesiące, kiedy złamali jego wolę. To był koszmar. Nadal uważał to za surrealistyczne, że wystarczyła sama intencja kobiety, żeby go uwolnić.
Znalazł się tam przez swoją głupotę. Albo raczej nadwyrężoną dumę, która żądała rewanżu.
Jako młody chłopak został wyrzucony z tradycyjnego japońskiego domu rodzinnego. Ojciec nigdy nie pochwalał studiów artystycznych, ale chyba myślał, że na końcu drogi wszystko będzie wyglądać inaczej. Może ubzdurał sobie, że Sasori podejmie prace jako kustosz dzieł sztuki albo przewodnik po muzeach w Jokohamie. Nic podobnego go nie interesowało. Liczyła się tylko sztuka i tworzenie dzieł, które potomni będą podziwiać przez stulecia.
Byli najniższą warstwą zamożnych mieszkańców miasta. Nie mogli uchodzić za śmietankę towarzyską i rzucać wielkimi dotacjami na prawo i lewo, ale firma ojca już wtedy mogła zapewnić im dostatnie życie przez dekady. Wiedział, że był rozpieszczony. Wychowali go na człowieka, który nigdy nie musiał niczego sobie odmawiać. Jak miał ulec naciskom na znalezienie stabilnej pracy, kiedy dom był obsypany złotym pyłem? Buntował się. To działało dopóki matka się za nim wstawiała. Później odeszła. Rak piersi wyssał z jej ciała całe życie. Po tym nie było już próśb i ultimatum, tylko niepasujący klucz do zmienionego zamka i torby przed drzwiami, w których spakowano jego rzeczy.
Przez chwilę był bezdomny. Spanie w opuszczonych, starych domach południowych slumsów było dziwnym doświadczeniem. Nie przerażającym, umiał sobie poradzić, ale wiedział, że chce szybko się stamtąd wydostać. Za bardzo przyzwyczaił się do wygody.
Zaczął pracę jako host i trzeba powiedzieć, że się do tego nadawał. Kobiety lubiły spędzać czas z młodym, przystojnym facetem. On się nie starzał, geny matki zrobiły z niego wiecznego chłopca.
Później przeniósł się do lokalu z większą renomą i lepszymi pieniędzmi. Z tym wyjątkiem, że spędzał wieczory i flirtował nie tylko z kobietami, ale i facetami, zazwyczaj w średnim wieku. Tam poznał Takashi’ego. Płeć klientów nie była dla niego większym problem, bo bez względu na nią, nigdy nie traktował ich jako potencjalnych partnerów. Nie był na tyle głupi, żeby zakochać się w kimś, kto wybierał go z katalogu.
Ale Takashi Noro chciał go dla siebie. Sasori na to przystał, bo wiedział, że będzie się to łączyć z niebotycznym zastrzykiem gotówki. Miał nowe, lepsze mieszkanie, miliony jenów na koncie i możliwość oddania się sztuce. A to, że musiał od czasu do czasu spełnić jego fantazje nie stanowiło problemu. Tak zdobył tatusia.
Ich relacja trwała długo. Podobne porozumienia kończą się po roku lub dwóch, ale Sasori umiał usidlić przy sobie wielbiciela młodych chłopców. Przecież jego twarz i ciało nie zmieniło się bardzo w ciągu ostatnich pięciu lat. Dopiero po tym okresie coś się popsuło. Wcześniej nic nie przeszkadzało. Nawet kobieta, którą Takashi poślubił podczas trwania ich znajomości. Kiedy jego dziecko skończyło trzy lata, coś w starszym mężczyźnie pękło. Pojawiły się śmieszne wyrzuty sumienia. Sasori uważał to za najgorszą wymówkę na świecie. Nagle brudna tajemnica zaczęła mu doskwierać?
Nie zamierzał się poddać. Nie walczył o mężczyznę. Nigdy w życiu coś podobnego nie przyszło mu do głowy. Chciał zatrzymać swoja wygodę i dostanie życie. Jego obrazy nadal nie sprzedawały się dobrze. Nie wpisywały się w modny nurt, jak mówiono mu w galeriach. Przecież to było śmieszne, a oni nie mieli bladego pojęcia o sztuce. Bezmyślnie gonili za okropnymi, nowoczesnymi trendami. Wierzył, że prędzej czy później zostanie doceniony. Nawet jeśli miało to nastąpić po jego śmierci.
Dlatego nie pozwolił się zbyć. Zagroził, że powie o wszystkim jego kochanej małżonce. Bez skrupułów pragnął zniszczyć życie Noro. Mężczyzna należał do typu miękkich, uległych. Przepraszał za każde potknięcie, złe spojrzenie czy to, że zużywał zasoby czyjegoś powietrza. Sasori myślał, że miał go w garści.
Najwyraźniej paniczny strach zmusił go do wyjścia ze strefy komfortu. To właśnie dzięki jego pieniądzom i na jego zlecenie trafił do burdelu.
Kobieta, która go uratowała różniła się od osób, z którymi miał wcześniej kontakt zawodowy. To były albo panie w średnim wieku albo młode, zakompleksione dziewczyny, które z trudem potrafiły rozmawiać z płcią przeciwną.
Widział w stercie jej ubrań kaburę z pistoletem. Nie pytał czym się zajmuje. To nie było ważne.
Stracił dla niej głowę, ponieważ stała się jego natchnieniem. Niczym walkiria, kobieta wojownik albo zwiastun śmierci. Była czymś, czego w życiu nie widział. Po raz pierwszy zrozumiał znaczenie słowo muza.
Kiedy zaciskała drobne palce na jego szyi z siłą, o którą nikt by ją nie posądził, pragnął śmierci z jej ręki. Nikłe światło z nocnej lampki padało na różowe włosy. Wyglądało niemal jak boska poświata. Pojedyncze stróżki potu wiły się wzdłuż umięśnionego ciała. Zielone, anielskie oczy sprawiły, że utonął w morzu wiosennej trawy. Desperacka pragnął każdej chwili spędzonej z nią, pojedynczych słów padających z cudownych ust i dotyku, który robił z niego szaleńca.
Chciałby znać ją od zawsze. Wspominać jako ledwie znajomą dziewczynę z sąsiedztwa albo kogoś ze szkoły. Zastanawiać się czy zawsze była taką, ale on był zbyt ślepy, żeby dostrzec jej wspaniałość. Wracać do nieznaczących słów, które w teraźniejszości nabrałyby nowego sensu. To brzmiało jak oklepana fabuła sztampowego anime shōjo, ale naprawdę pragnął znać ją z każdej możliwej strony. Nawet kiedy nie była jego boginią.
— Chcesz to mieszkanie? — zapytała, odpalając papierosa.
— Nie potrzebuję prezentów — powiedział Sasori, siadając na dywanie i przykładając policzek do kolan kobiety. Skóra na nich była niewyobrażalnie gładka.
Był nagi, ze śladami po paznokciach wyjących się w nieokreślony, tajemniczy wzór na jego plecach i klatce piersiowej. Rany piekły i doskwierały. Nie mógł zaprzeczyć, że je lubił. Nie próbowała okiełznać swojej siły, być zachowawcza. To oznaczało, że czerpała z tego porównywalną przyjemność. Gdyby tak nie było, nie wracałaby przecież. Dawne przyzwyczajenie zostają z człowiekiem na długo. Kiedyś starał się przekonać do siebie klientów, stać się ich ulubieńcem. Teraz robił to samo. Wszystko, żeby tylko się nie znudziła. Potrzebował jej jak powietrza. To było dziwne, jeśli spojrzeć na jego przeszłość. Dotychczas unikał emocjonalnego przywiązania. Znalezienie muzy przewartościowało jego życie. Ta kobieta jednak coś w nim zmieniła. Zrobiła z niego śmiesznego głupca.
Wypuściła dym kierując głowę w stronę uchylonego okna. Na ostatnie, osiemnaste piętro apartamentowca nie docierał migoczący blask szyldów klubów i tanich spelun. Uciekli bardzo daleko od jego dotychczasowego życia. W takich chwilach wydawało mu się, że znajdują się gdzieś poza czasem i przestrzenią. Na własnych, wiecznie zielonych, Polach Elizejskich. Brakowało tylko łoża wypełnionego kwiatami i odgłosu biesiad. To pasowało. Musiał przeżyć piekło, przepłynąć rzeką Styks, a później stworzyła dla niego raj ukryty w sercu Hadesu.
— A jednak nadal tu jesteś — powiedziała z przekąsem.
Cały czas na niego nie patrzyła. Poruszył się niepewnie na zgiętych nogach, poprawiając pozycję. Co musiał zrobić, żeby zasłużyć na jej spojrzenie?
— Nie udawaj głupiego. Nie lubię takich gierek. Nie masz dokąd pójść.
Oparł brodę na jej kolanach. Siedziała na krześle „do palenia”. To tutaj odnajdywała spokój i równowagę po kolejnym szaleńczym akcie. A on zawsze wił się u jej stóp.
— Nie mam, to prawda. Ale nie chce się znaleźć nigdzie indziej.
Nawet jeśli kiedyś sprzedawał się za pieniądze, to zawsze miał dumę. Dlatego trudno było mu błagać. Mógł to jednak zrobić. Jeśli tego oczekuje, to będzie prosić i skomleć.
— Czyli podoba ci się tutaj.
Bawiła się nim. Wiedział to. Popychała pod ścianę, ale on już dawno był przyparty do muru, odurzony uwielbieniem.
Spojrzał na stertę kobiecych ubrań leżących w nieładzie na podłodze przy łóżku. Białą koszulę i damski garnitur, który tak ciasno owijał jej sylwetkę, kiedy miała go na sobie. Wiedział, że pod nimi jest kabura z pistoletem.
Odchylił się i sięgnął po nią. Zanim się obejrzał, leżał przyciśnięty do beżowego dywanu. Sakura napierała na niego ciałem, niemal całkowicie unieruchamiając. Gdzieś z prawej strony widział stróżkę jasnego dymu. Porzucony nagle papieros wypalał dziurę w wykładzinie. Jej oczy przybrały wyraz, którego wcześniej nie widział. Chłodno analizowały jego zamiary. Dopiero po chwili spojrzała na mężczyznę pobłażliwie. Była silniejsza, to fakt. Nie mógłby nic jej zrobić nawet gdyby taki miał zamiar. Zdążył chwycić pistolet, ale nie wyjął go nawet z kabury. Czy to było ważne? Kula potrafiła wbić się w czaszkę i przejść na wylot z drugiej strony. Tak śmieszna przeszkoda nie stanowiłaby najmniejszego problemu.
Nie mógł manewrować nadgarstkiem, ale nie zamierzał unieść broni. Ślepy traf sprawił, że lufa była skierowana w stronę jego twarzy, tak jak zamierzał. Z trudem przesunął ręką po podłodze. Poczuł ciężar pistoletu na skroni.
— Chcę ciebie — powiedział cicho. — A jeśli ty nie chcesz mnie, skończ to. Mogę być zabawką, kochankiem albo miłością życia. Nie obchodzą mnie nazwy. Chcę być twój.
Sakura uniosła brew z podziwem. Na jakiś dziwny sposób zdobył jej uznanie.
— Zrób to — szepnęła.
Zamrugał powoli ważąc jej słowa. Nie doszukał się w nich drugiego dna. Wiedział, że jest stracony. Tylko śmierć mogła przerwać jego uwielbienie do tej nieziemskiej istoty.
Sunął wzrokiem po jej twarzy. Po pojedynczym piegu na policzku przy prawym uchu. Różowych, małych ustach. Brwiach, ściągniętych ku sobie, kiedy marszczyła czoło w skupieniu. Na końcu próbował zapamiętać zielone oczy. Pragnął je namalować. Najbardziej właśnie je. Bał się jednak wychodzić z mieszkania i skorzystać z pozostawionej gotówki. Nie chciał zastać zamkniętych drzwi, kiedy był po ich niewłaściwej stronie. Może trafi teraz do mitologicznej siedziby muz i artystów? Jeśli miał wierzyć w coś po śmierci, to wybrałby romantyczny obraz raju, stworzony w greckiej mitologii. Mógłby przez stulecia malować jej podobizny w Parnasie.
Pociągnął za spust, gotowy ujrzeć swój własny Eden albo utonąć w nieskończonej nicości, ale nic się nie stało. Sakura zaśmiała się dziko.
— Och, głupiutki, on nawet nie jest odbezpieczony — powiedziała radośnie, na końcu wyszczerzając zęby w odsłoniętym uśmiechu drapieżnika. — Nie zostawię cię. Ale nie możesz robić takich niedorzecznych rzeczy, dobrze? Inaczej bardzo się zdenerwuję. Będziesz dla mnie dobrym chłopcem, Sasori?
— Oczywiście.
Jego uległość została wynagrodzona brutalnym pocałunkiem. Mógł wyczuć, że jest zadowolona. Przeszedł próbę. Zabrakło mu tchu, ale nawet nie pomyślał o próbie zaczerpnięcia powietrza.
Kurna, no nie wierze – napisałam coś o ala’ mafijnego! Pierwszy raz w życiu. No i znowu jest dzielona perspektywa. Po prostu za bardzo spodobała mi się silna Saku, żeby nie rozwinąć jej wątku, ale szaleńczo zakochany Sasori trudno okazywał swoje uwielbienie, musiałam dać też jego myśli.
No i jeśli chodzi o kasę nie myślcie OMG, MILION MONET. 1mln jenów ~ 33tys zł. Poza tym Japonia jest droższa. Jak tak całkowicie pobieżnie popatrzyłam na wynajem małych kawalerek no to ok 4-6tys złotych za miesiąc.
Dziękuję za powierzenie mi tego pomysłu 😇
Dla K.
No no no Sayu! Ja się kompletnie nie spodziewałam tego typu tekstu po Tobie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten klimacik. Świat rzeczywisty to jednak moje ukochane otoczenie, więc miło znów czytać coś w nim twojego autorstwa.
Sakura jako bezlitosna morderczyni to coś co nie do końca do niej pasuje, ale sprytnie ulokowałaś tu jej historię i barrrdzo podobała mi się jej narracja, myśli, odczucia a pro po wykonywanego fachu i postrzegania świata.
To że podzieliłaś narrację na prawdę robiło tu robotę. Ten obezwładniony uczuciami do Sakury Sasori to jest po prostu wow. Coś niesamowitego. Podoba mi się ich chora relacja, jego uwielbienie, zagubienie. Obdarcie z poczucia godności, a jednak dalej posiadanie niesamowitego umysłu.
Ja mam tylko jedną uwagę. Pisałaś SasoSaku ale dla mnie najwspanialszym shipem tej histori Jest Hashirama i Madara. Sorry not sorry ale wystarczyła jedna scena z nimi, żeby postawić cały tekst do góry nogami i okazać yaoistycznną dominacje.
I mówię to ja, która nie tyka(ła) yaoiców. Kontynuacje, gdzie pokazałabyś więcej chorej, męskiej i cudownej relacji brałabym w ciemno.
Pozdrawiam!
Madara zawsze kradnie uwagę publiczności xD
UsuńKlimat faktycznie całkowicie nie mój świat, ale raz na kilka lat można się na niego połasić xD
Ohmajgadozeszwdupejapierdole. Nawet nie wiesz Sayu jak zrobiłaś mi dzień. Dziękuję, dziękuję, dziękuję ❤️
OdpowiedzUsuńPamiętam to zamówienie i zawarłaś wszystko czego oczekiwałam. Cieszę się, że wplatałaś wątek mafijny, bo aż się o niego prosiło.
Powiadasz, że pierwszy raz? Ale za to jaki dobry debiut! Gratuluję ☺️
Co do dwóch perspektyw, zdecydowanie dobrze się je czytało. Cieszę się, że jednak nikt nie zginął, a Sasori pozostanie że swoją muza, w trochepojebany sposób, ale zostanie.
Jeszcze raz dziękuję i życzę weny na kolejne zamówienia ❤️
P. S. Uwielbiam metaforyczne wtrącenia, które wg mnie nadają lepszego, artystycznego klimatu ☺️
Proszę ja Ciebie bardzo <3
UsuńTo było inne, bo zazwyczaj Sasorak jest u mnie dominującą, manipulującą bestią, w której sidła wpada Saku. Napisanie to z odwrotnej strony było cudownym wyzwaniem! ^^
Ej, ładne to to <3
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się co prawda czegoś mocniej pikantnego, bo wizja zdominowanego Sasoriego w sposób bardzo, ale to bardzo dosłowny, wciąż przewija mi się w głowie czasami, ale tak też jest dobrze xD
Jakikolwiek temat Ci nie rzucisz, radzisz sobie pięknie. Czytało się szybko, przyjemnie, płynnie i bez zgrzytów, ale pisanie o ukochanym pairingu sprawia jakiś wyjątkowy rodzaj, przyjemności, prawda?
Całość zapachniała mi czymś na wzór filmu Leon Zawodowiec. Madara i Sakura bardzo kojarzą mi się z Leonem i Matyldą jeśli chodzi o specyficzność relacji, jej dziwność, a przy tym intymność. Inspirowałaś się tym może? To jeden z moich ulubionych filmów.
Nie powiem. Pomysł na historię dość oryginalny, tym bardziej, że o ile pamiętam, zamówienie nie było zbyt szczegółowe. Ale wyszło Ci super. Jeszcze jak Madara x Hashirama wepchnęłaś do tła, to już w ogóle :D
Więcej takiej Sakury suki w opowiadaniach, wincyj. Normalnie ogień! Bardzo podobała mi się jej perspektywa. Widać, że życie ją doświadczyło i ociosało. Co do fragmentu Sasoriego fajne backstory. Przy obu się postarałaś. Choć nie zaprzeczę, że przy metaforycznych, artystycznych bredniach w stylu pierdololo śmiechłam srogo. Cóż, trudno. Tam nikt normalny nie jest :D Mój ulubiony fragment to z pewnością końcówka ^^
Czekam na kolejne dzieła szefowo <3
Leon Zawodowiec tak mocno wszedł już w naszą popkulturę, że trudno nie porównywać przy temacie zabójcy i dziecka, którym się opiekuje. Przecież to jedno i to samo, nie oszukujmy się xD Pisząc to miałam wręcz takie "nie chcę za mocno, nie będzie tu zakochanej Matyldy". Dlatego, poza tym głównym motywem starłam się ugryźć to inaczej: późniejsze lata, burdel i zabójcy na zlecenie rodem z dreszczowców.
Usuń