30.10.2022

Kryształowy związek [ShikaTema] dla bunny

Jej uśmiech był jak narkotyk. Wpełzał pod skorupę czaszki i otaczał mózg bezwonną mgłą otępienia. Bez pytania biorąc we władanie każdą myśl i czyn.


Podczas pierwszego spotkania, była gorzka jak nikotyna w dziewiczym, tytoniowym buchu i egzotycznie kwaśna, niczym pierwsza dawka kofeiny w niedosłodzonej kawie. Lekko uzależniająca w swojej odmienności.

Poznał ją na imprezie u Ino. Jednej z wielu, na które został zaciągnięty szantażem i przemocą. Loft był wtedy pełen ludzi o szarych, wtórnych twarzach zbijających się w jednorodną, bezkształtną masę brzęczącą od plotek. Powietrze, ciężkie i wilgotne, nieprzyjemnie osadzało się mu w płucach, a alkoholowe wyziewy podpitych studentów rozpuszczały zalegający w nich smolisty opad, który zbierał latami nałogowego palenia.

Nigdy nie przepadał za tym aspektem studenckiego życia. Socjalizowanie się z uwięzionymi w niekończącym się wyścigu szczurów studentami medycyny, których nie mógł nazwać nawet kolegami, uważał za wysoce upierdliwe i zbędne. Więc zmęczony i poirytowany odliczał minuty do godziny na tyle później, aby przyjaciółka dała mu spokój zauważając jego obecność i na tyle wcześniej, żeby nie tracić zbyt dużo czasu.

Chodził bez większego celu od jednej ściany do drugiej. Żołądek piekł przez trzecią wlewkę fermentowanego chmielu z podrzędnego, wielkomiejskiego browaru, który w pobliskim dyskoncie miał najbardziej optymalny stosunek ceny do ilości, a skronie ćmiły, obijane wylewającym się z głośników, nieudolnie podkręconym basem.
            Zbierał się, gdy pozbawione ruchu zbiegowisko okalające jeden z kątów przykuło jego uwagę. Niewielka zbieranina ludzi łączyła przedstawicieli wszystkich kierunków, do czego nie dochodziło niemal nigdy między przyszłymi, pełnymi pogardy do otaczającego świata lekarzami, nienawidzącymi ich pielęgniarkami oraz trzymającymi głowy w chmurach położnymi.

Podszedł bliżej. Damskie wrzaski wybiły się ponad ogólnie panujący szmer. Nie zdziwiło go, że w samym centrum zamieszania znalazł Sakurę, najlepszą przyjaciółkę gospodyni. Dziewczyna jak zawsze odreagowywała zbyt duże wymagania, które nałożyła na samą siebie, i podpita awanturowała się z otoczeniem. Tym razem, do nierównego sparingu włączyła nieznaną mężczyźnie blondynkę. Dyskusja trwała już chwilę, a miejsce jakichkolwiek argumentów zajęło wzajemne przerzucanie się obelgami, które sądząc po minie, Haruno zdawała się przegrywać. Z kolei druga kobieta wydawała się rozkoszować całą sytuacją. Na spokojnej twarzy błąkał się szaleńczy uśmiech, a w oczach lśniły iskierki samozadowolenia i nieskrywanej wyższości. Napawała się nadciągającym zwycięstwem, któremu towarzyszyłoby skrajne upokorzenie rywalki. Shikamaru był pewien, że zamieszanie zaraz się skończy, jednak w momencie, w którym odwracał się aby odejść, Sakura wysyczała coś, co tylko jej rozmówczyni była w stanie usłyszeć.

Przyglądał się jak blednie. W oczach błyska cień przerażenia. Nie zdążył wciągnąć powietrza potrzebnego do jednego oddechu, gdy dziewczyny rzuciły się na siebie. Obserwował jak ruszają, z rozczapierzonymi palcami na wzór szponów i wściekle zaciśniętymi szczękami. Kątem oka dostrzegł przebijającego się przez oszołomiony i podekscytowany tłumek Sasuke, który jak zwykle wybawiał swoja dziewczynę z opresji. Wiedząc, że nie poradzi sobie sam, mimo ogromnej upierdliwości całej sytuacji, doskoczył do drugiej studenki i mocno złapał ją za przedramiona próbując docisnąć do siebie, jednocześnie odciągając na bok.

Krzyczała. Darła się, jakby jej celem było rozwalenie jego bębenków. Obiecując tortury i wysyłając na samo dno piekieł wszystkich dookoła. Szarpała się i wiła jak świeżo wyłowiony węgorz, próbując wyślizgnąć się z bezkompromisowego chwytu męskich dłoni. Mimo siły, o którą nie posądzał by jej wątłego ciała, bez większego problemu zaciągnął ją z dala od gapiów.

Irytowała go. Swoimi wrzynającym się w mózg wrzaskami i gwałtownością, od której mięśnie zaczynały się boleśnie spinać. A jednak jedyne o czym mógł myśleć to jej oczy. Lśniące od furii i pełne nienawiści, zupełnie niedostrzegające jego obecności. Była fascynująca. Piękna i nieokiełznana niczym walkiria podczas rajdu.

Nachylając się nad nią zaczął mówić. Uspokajać stonowanym ale ostrym głosem, który pewnie przebijał się przez fasadę nienawiści. Z satysfakcją zauważył, że ciało się rozluźnia, a twarz łagodnieje. Wystarczyły zaledwie sekundy żeby jej spojrzenie przeszło z wrogości, przez zagubienie do pełnej smutku łagodności.

Nagle zdawała się być słaba i krucha. Opadła mu w ramiona. Zagubiona szukała wzrokiem jego wsparcia chociaż nie do końca zdawała się go dostrzegać. Dotknął wtedy jej twarzy. Pogłaskał policzek. Odgarnął włosy, które wysunęły się kucyków i wpadały jej do półprzymkniętych oczu. W końcu poluźnił chwyt, a ona niemrawo odsunęła się unikając jego spojrzenia.

Nie wiedząc co zrobić sięgnął po fajki. Najbardziej sprawdzony ruch w rozładowywaniu napięcia. Zapytała wtedy czy może jednego i niezrażona stwierdzeniem, że jest to ostatni, pewnym ruchem wyciągnęła go z kartonika, drwiąco dziękując za męskie poświęcenie. Słabość zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

Poczęstował ją ogniem, od niechcenia wyciągając markową zapalniczkę na benzynę, by mogła zapalić skradzionego szluga. Pochyliła się wtedy, zupełnie ignorując otwarty płomień i odpaliła, wpatrując się w niego wzrokiem dzikim i namiętnym, przez który krew wystrzeliła przywołując irytującą erekcję. Stoicki blask płomienia w bezwietrznym pokoju, nadawał jej twarzy demonicznej aury. Zaciągnęła się rozpychając klatkę i wciągając policzki by za chwilę z błogim uśmiechem i pół przymkniętymi powiekami wypuścić dym, rozprężając płuca.

Drugi wdech zrobiła inny. Pełniejszy. Zbliżyła się wtedy, niemal dociskając się do jego ciała, co było większym wyzwaniem niż by chciał. Musiała lekko wybić się na palcach, aby dosięgnąć jego ust, ale kiedy to zrobiła, dłonie z żarzącym się papierosem wetkniętym między palce, położyła na jego policzkach i pocałowała go. Dym przepłynął między ich wargami odbierając mu oddech, wypychając resztki tlenu zagnieżdżone w odległych pęcherzykach. Myśli, zwykle pędzące i nieokiełznane, zatrzymały się w pełni skupiając na obecnej chwili.

Miała suche, miękkie wargi. Drobne i jędrne ciało. Krótki nos, który miękko wpasowywał się w skórę na jego policzku. Otaczał ją neutralny aromat bezzapachowego balsamu i kremowa nuta aloesu. Gdy męskie dłonie przeszły płynnie spod łopatek na pośladki, niedbale je ściskając i masując, zamruczała zadowolona.

Zakończyła pocałunek, zębami przygryzając i ciągnąc dolną wargę. Patrząc wyzywająco, kciukiem otarła szminkę, która nigdy się nie rozmazała i zadowolona, rzuciła, że nie musi dziękować. Odeszła znikając w tłumie.

Średnio pamiętał powrót z imprezy. Organizm pozbawiony nikotyny rwał i świeżbił domagając się kolejnej dawki trucizny, jednak jego myśli skupione były jedynie wokół tajemniczej nieznajomej. Była niesamowita. Kompletnie niezrozumiała i szokująca. Stanowiła chaos. Umysł pozbawiony jakiejkolwiek liniowości, ograbiony ze schematów. Dużo trudniejszy do rozgryzienia niż u reszty otaczających go ludzi, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało.

Nareszcie znalazł dla siebie wyzwanie.

 

            Gdy zaczęli się poznawać, zmieniła się w kokainę. Sprawiała, że wdechy były pełniejsze, a wzrok ostrzejszy. Pozwalała dostrzec więcej i czuć bardziej. Powoli wbudowywała się w komórki życia, uzależniając od swojej ekspresji.

Odnalazł ją na anatomii dwa. Kontynuacji najnudniejszego przedmiotu na planecie, podczas którego nigdy nie mógł oprzeć się pokusie drzemki, znużony tematem nie mniej niż sama prowadząca.

Pierwszy raz zobaczył ją jeszcze na korytarzu. Wydawała się dziwnie spokojna i pewna siebie, w tłumie panikujących przed wejściówką studentów. Dopiero wtedy Shikamaru zauważył, że nie tylko jego obojętną minę i wysoką punktację obrzucają pełnymi jadu i niedowierzania spojrzeniami. Zniknęła, wtapiając się w przelewający przez drzwi tłum hiperaktywnych dziewczyn z grupy pielęgniarskiej.

Potem dostrzegł ją, gdy zobojętniały na temat zajęć, z utęsknieniem wpatrywał się w widok rozpadającego się budynku za oknem, zza którego momentami wyzierał kawałek pochmurnego nieba. Siedział przy ścianie, z dala od stałego miejsca, zajętego przez gwałcących święte studenckie zasady idiotów, myślących, że są w stanie jakkolwiek mu tym dokuczyć.

Właśnie wtedy, wypatrując obłoków o komfortujących, enigmatycznych kształtach, natknął się na kpiące spojrzenie turkusowych tęczówek i po raz kolejny dał się jej zaskoczyć. Nie sądził, że będzie go pamiętać. Postrzegał siebie i ich spotkanie jako nieistotny i okryty mgłą zażenowania epizod. Tymczasem dziewczyna, Temari, jak dowiedział się z puszczonej przez prowadzącą listy obecności, zdawała się otwarcie drwić z tych założeń. Wpatrywała się w niego niedającym się zapomnieć spojrzeniem, który hipnotyzował i drażnił. Wyzywał na niejasny dla niego pojedynek.

Z ostatnim słowem prowadzącej, wystrzeliła z miejsca i opuściła aulę, a on popędził zaraz za nią. W labiryncie zalanych studentami, uniwersyteckich korytarzy, wyśledzenie jej wydawało się niemożliwe. Jednak za każdym razem, gdy sfrustrowany godził się z jej zniknięciem, blond kucyki pojawiały się na horyzoncie, zupełnie jakby chciała zostać odnaleziona. To okazujące dominację przekomarzanie niesamowicie go irytowało, jednocześnie dając nieoczekiwaną satysfakcję.

Odnalazł ją na dziedzińcu, którego wejście było skryte między półpiętrami. Dostępne jedynie dla najbardziej wybrednych palaczy.

Powietrze wokół niej było gęstsze, obciążone dodatkowym zastrzykiem wodnej pary sączącej się z jej ust. Zaciągała się drogą podróbą prawdziwego szluga, jednym z tych elektrycznych badziewi, wciskanych niekochanym dzieciom pragnącym uzyskać trochę atencji od rozwiedzionych starych.

Jej spojrzenie było ostre, choć zaciekawione. Zainteresowanie mieszało się z figlarnością, gdy stawiał kolejne kroki. Obserwując go zdawała się być jak wyrachowana, dzika kotka, która z nonszalancją przygląda się człowiekowi, zainteresowana ewentualnym przysmakiem.

Przyciągała go. Zupełnie jakby smoliste substancje z jej wydechu oblepiały ich i niczym rozciągnięta guma ściągały ku sobie. Będąc coraz bliżej szukał okazji do kontrataku, drogi ucieczki, buga w rzeczywistości, który pozwoliłby zwyciężyć w tej pełnej dumy, paralitycznej potyczce.

Pomogły mu odcinające się na tle letniego błękitu cumulusy. Widząc ich impresjonistyczne, znajome i jednocześnie zupełnie obce kształty, zanurzył się w prostym przypisywaniu ich do rzeczywistych przedmiotów. Wyłączył się i bez problemu przeszedł obojętnie obok kobiety, by niespełna metr dalej położyć się na nagrzanym słońcem lastryko.

Zaskoczył ją i doskonale o tym wiedział. Obserwował kątem oka jak algorytmy plączące jej myśli przechodzą przez kolejne operacje, próbując wyjść z niedopracowanej pętli. Zanim skończyła, rozłożył ramię w zapraszającym geście, który przyjęła z ostrożną ulgą. Zajęła miejsce koło niego, nawet pozwalając na drobne pieszczoty, gdy palcami rysował niestworzone kształty nad jej łokciem.

Opowiadał jej o chmurach. Zatracał w ich powolnym biegu i świecie, który wplątane w jego myśli, tworzyły. A ona słuchała, wyczekując każdego słowa, choć nigdy nie sądziła, że coś równie opieszałego mogłoby ją zaciekawić.

Dla niej liczyło się działanie. Była niespokojnym duchem spragnionym adrenaliny i towarzyszących jej wrażeń. Czujnym obserwatorem wykorzystującym nieścisłości świata na swoją korzyść. Zamiast wpatrywać się w nieosiągalny błękit, wolała patrzeć niżej, zdecydowanie bliżej ich szarego życia.

Zabierała go na dach, gdzie siedząc na metrowej grubości murkach, antysamobójcach czy popękanych, zblakłych dachówkach przyglądała się jak życie przepływa przez mniej lub bardziej istotne ulice Konohy. Niczym samozwańcza, miejska mojra czuwała nad losami nieznajomych, nadpisując ich nudne życia własnymi wizjami.

Dostrzegając najmniej istotne szczegóły, tworzyła historie nudne i boleśnie przyziemne. O zbyt słonej zupie i wywołanej przez nią kłótni. Pękniętym wężyku w łazience, zalanym sąsiedzie i wielodniowej batalii z ubezpieczycielem. Karnecie na siłownie, kurzącym się pod komodą.

Czasami zapominała się, pochłonięta wyważaniem ocen, i pozwalała wymknąć się swojej łagodniejszej naturze. Shikamaru uwielbiał wtedy patrzeć na jej rozmarzoną twarz i wygładzone rysy. Wsłuchiwał się w snute niemal z utęsknieniem opowieści o romansach i nieszczęściach. Pierścionku babci założonym na zły palec, który odstraszył adoratora, jedyną szansę na prawdziwą miłość. Tworzonym pod osłoną nocy graffiti, wyrazem najwyższych uczuć prostego umysłu, znikającym pod warstwą pastelowej farby, niczym zły omen.

Chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, miał nadzieję, że kiedyś ich historię będzie opowiadać z równym rozmarzeniem.

 

W chwilach zwątpienia była boskim objawieniem, harmaliną, personalnym inhibitorem dimetylotryptaminy. Otulała niczym opary szamańskiej ayahuasci, kojąc nerwy i wypłaszczając emocje.

Mimo różnic programowych, praktyki odbywali razem. Podupadający konoszański Szpital Główny był na tyle obszerny i wybrakowany, że przyjmował wszystkich, którzy mięli choćby ćwierć mózgu i dwie sprawne ręce. Niezależnie od specjalizacji czy kierunku, upychał studentów na opustoszałych oddziałach, niczym medyczne mięso armatnie.

Podczas traumatycznych dyżurów, które zupełnie pozbawionym przypadku trafem, odbywali razem, stanowiła uziemienie dla otaczającej go beznadziejności. Jej uśmiech był ledwo dostrzegalny i tajemniczy. Nie w zagadkowy i zapierający dech w piersiach sposób Mona Lisy, który ściąga do paryskiego muzeum setki zwiedzających. Przeciwnie, uśmiech No Sabaku był prywatny. Przeznaczony tylko dla niego i przekazujący więcej niż tysiąc słów, niczym kokosowy cukierek ze średniej półki cenowej.

W duszącej go codzienności, pełnej niewypowiedzianych oczekiwań ojca i aż zbyt wyraźnie zarysowanych wrzasków matki, tylko przy Temari mógł być sobą, pozwolić na jakąkolwiek słabość. Nie odgrywać żadnej roli. Po prostu egzystować. No Sabaku zdawała się nie przyczepiać mu żadnej etykietki, jednocześnie obarczając go wszystkimi na raz.

Przebywając z nią, czuł się jak bananowy dzieciak, przyćmiewający swoje problemy listkiem acodinu. Jej obecność spowalniała mu oddech i uspokajała akcję serca, pozwalając opaść nerwom i zapanować na rozdzierającą wnętrzności furią. Nie liczyły się wtedy ani studia, ani odrealnione wymagania Yahiko. Była tylko Temari, jej pomysły i oczy, w których zatapiał się niczym nurek w głębinie bajkału. Zieleń i granat złączone w nieustannej walce o dominacje, ustawione w pierdolonym yingyang kolorytu.

 Błagał wszystkich, mniej lub bardziej istniejących bogów, żeby pozostała w jego życiu, czując, że gdy tylko zniknie, on sam rozpadnie się niczym promieniotwórczy izotop, niszcząc wszystko wokół siebie.

 

Pośród codzienności pełnej medycznej monotonii, stanowiła szaleńczą odskocznię. Stymulującą działkę amfetaminy, pozwalającą trzymać pion i fason. Wzbogacała mdły świat o euforyczną radość i zwierzęce porządanie.

Staż był kolejną okazją, którą miejski szpital wykorzystywał do zassania nieświadomych rynku pracy specjalistów. Świeżutcy absolwenci, lekarze, pielęgniarki i położne, zlewały się w jedną mało rozumną istotę, wykonującą małpie prace i zapychającą dziury w grafikach.

Shikamaru czuł się w tym wszystkim zagubiony. Kariera lekarska była dla niego karą. Ścieżką zupełnie obcą, wybraną przez nieznosząca sprzeciwu ambicję matki. Mimo to nie mógł się pogodzić z otaczającą go bylejakością. Nie chciał też być kolejnym bezosobowym lekarzem, bezmózgo skaczącym między pacjentami, a Temari jako jedyna zdawala sie to rozumieć.

Stał się podziwianym przez stażystów i znienawidzonym przez starych wyjadaczy przodownikiem pracy. Drobnymi uprzejmościami walczył z utartymi schematami wyższości i snobizmu. Zacierał budowany latami niesmak, pierwszy raz w życiu czując słuszność swoich działań.

Ona podążała za nim. Lobbując za jego pomysłami, przekonując siłą lub perswazją niedowiarków, dla których zmiany były jedynie zbędnym obciążeniem. Stanowiła szyję dla jego głowy. Była aniołem stróżem, dobrą wróżką, która spełniała jego zachcianki.

Ale potrafiła być też demonem z samego dna piekieł. Sukkubem upajającym się doprowadzaniem go do szaleństwa.

Pod różowymi scrubsami nosiła koronkową bieliznę. Robiła to specjalnie, doskonale wiedząc, że za każdym razem, gdy mu asystuje, rąbek tkaniny wyślizguje się zza dekoltu koszulki, drażniąc jego spojrzenie. Mając pewność, że ją zauważał, poprawiała się mimowolnie, nawet nie zerkając w jego stronę. Drażniła się. Kusiła. Zupełnie od niechcenia łapiąc go mackami obłędu.

            W wolnych chwilach pieprzyli się wygłodniale i bez opamiętania, jakby każdy dzień mógł być ich ostatnim. W magazynkach i dyżurkach. Na miękkich, zatęchłym materacach i nie do końca sterylnej podłodze. Pragnął jej gorącego ciała i ostrego umysłu bardziej niż płuca tlenu.

Była jego zbawieniem i największym przekleństwem. Boską cząsteczką tchająca życie w pustą skorupę jego ciała.

 

Pod koniec otępiała niczym kodeina. Roztaczałą mgłę sennej obojętności i błogiej apatii. Łagodziła objawy egzystencji. Zaleczała życiowy ból głowy.

Temari powinna być zakazana. Jak wszystkie zbyt zabawowe substancje. Zrozumiał to za późno, aby się uratować. Była uzależnieniem, jego femme fatale. I za każdym razem odurzała inaczej.

Jej uśmiech był jak narkotyk. Wpełzał pod skorupę czaszki i otaczał mózg bezwonną mgłą otępienia, bez pytania biorąc we władanie każdą myśl i czyn.

Była jego temari. Kulką, zabawkowym gałgankiem materiału, który zmienił się w powleczony złotymi nićmi i wyhaftowany wielobarwnymi wzorami skarb. Niedoścignionym wzorem perfekcji.

             

Po odejściu okazała się cierpka i toksyczna niczym strychnina. Odebrała powietrzu tlen, zabrała tkance mięśniowej szansę na rozkurczanie, pozostawiła po sobie tlące się zgliszcza neuronów i wypaloną duszę.

Pewnego dnia zniknęła z jego życia, tak chaotycznie jak do niego weszła. Nagle i niespodziewanie, niczym epizodyczna postać, statystka numer trzy, przesmradzająca się po dziesiątym planie, dla której zabrakło budżetu nawet na imię.

Pozbawiła go prawa do najdrobniejszej pretensji. W końcu ich relacja nie miała formalnego kształtu. Była pełna pozbawionych sensu chwil i choć Temari stała się dla niego wszystkim, nie miał pewności, czy dla niej był czymkolwiek.

Na codziennym obchodzie brakowało jej cynicznego uśmiechu. Niewypowiedziana krytyka wisiała w powietrzu, uwięziona w chwilach, w których jedynie ona miała odwagę się odezwać.

Dni stały się puste i nierozpoznawalne. Czuł się w nich jak zlepek nastoletniej gwiazdki popu i nietrzeźwiejącego od lat siedemdziesiątych rockmana, wrzucony do luksusowego odwyku. Nie wiedział jak znajdował się w chwilach i miejscach, które rozpoznawał. Życie przepływało mu między palcami strunami niezrozumiałych scen.

 Pozostawiła po sobie jedynie kawałek gazetowego papieru z odzysku, niedbale przyczepiony do korkowej tablicy przez jedną z pielęgniarek. Imię opatrzone nekrologową ramką przyniosło mu ulgę, zdradziecką niczym cofka, za którą spiętrzyły się gorycz i rozpacz. Wyszarpując mu osobowość kawałek po kawałku, aż do kości, białej jak jej trupia twarz.

Nigdy do końca jej nie zrozumiał. Pośród setek wspólnych chwil Temari znajdowała miliony kryjówek dla jej prawdziwego ja. Wydawało mu się, że sama zagubiła się pośród iluzji i kreacji, które stworzyła. Nie miał jej tego za złe. Żałował jedynie, że nigdy nie pozwoliła sobie na bycie w pełni swobodną przy nim. Tak jak on mógł być przy niej.



Kończenie tego tekstu było męczarnią. Mimo że w mojej głowie wszystkie trybiki już dawno były ułożone i naoliwione, cały mechanizm skrzypiał, charczał i zacinał się przy każdym kolejnym zdaniu. Covid okazał się nie tylko wyciskać ze mnie całe siły ale i podkradać wszystkie słowa. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko nie wyszedł z tego gniot. 
Pozdrawiam Was ciepło i mam nadzieję, że nikt więcej nie wpadnie w to paskudztwo, a już na pewno nie zostanie tak przetyrany jak ja. Buziaki!
PS. Nie będę ukrywać, że głęboka inspiracja należy do jednopartówki K. "DMT". Miałam ją w głowie, gdy przyszedł mi pomysł na koncepcję tej historii, za to zupełnie zapomniałam, że też było to ShikaTema xD

4 komentarze:

  1. Wychodzi, że jestem pierwsza, łiii ^.

    To jak zawarłaś w tej historii wszystkie opisy i porównania, chwyciło mnie za serce.
    Uwielbiam teksty, w których autor nie sięga po banalne opisy, a fabuła nie jest sztampowa i prosta (po prostu zazdroszczę takiej umiejętności, bo wiem, że ja nigdy nie potrafię :x) Sama budowa tej relacji powinna się wydawać nieskomplikowana, bo przecież studia, impreza, awantura. Obszerne opisy zbudowały klimat i zrobiły jak dla mnie efekt wow <3

    Szkoda mi Shikamaru, ze względu na końcowy efekt tej zażyłości. Ten związek-nie związek, a raczej relacja była jedną z mojego ulubionego typu. Niby coś jest na rzeczy, ale nie do końca. Ciekawa jestem też, co tak naprawdę siedziało w głowie Temari? Ach, pozostawię już sobie to w swojej głowie.

    Zapomniałam dodać, w sumie na wstępnie, że podziwiam Cię także, że w tej historii nie użyłaś ani razu dialogu. Opis przemyśleń Shikamaru, rozwinięcie relacji bez chociażby ukazania słów, które wypowiadali, tak jak to w większości utworów literackich. Bardzo mi się to podoba. Bo pomimo tego, że dla niektórych może się okazać monotonne i nudne, mnie chwyciło za serce <3

    Na końcu chciałam tylko wtrącić, że DMT nawet nie umywa się do tego co tutaj stworzyłaś. Twoje dzieło jest level 4563325 hight <3 Bardzo jestem oczarowana tym wszystkim. Różnorodnością związków i substancji, opisem jak wpływają tak naprawdę na człowieka (mimo, że nie zostało tutaj wprost napisane jak co działa).

    Mam nadzieję, że czujesz się lepiej? Na szczęście przez te dwa, a nawet prawie trzy lata, ani razu nie dosięgło mnie to paskudztwo. To był wyczyn, bo w pewnym okresie testy miałam robione praktycznie co dwa dni (pozdrawiam medyków z branży ^.^)

    Kończąc to wszystko chce tylko przekazać: Zdrowiej, zdrowiej, zdrowiej! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahh dziękuję!!
      Kurczę, tak mi miło, że Ci się podobało biorąc pod uwagę niemal "zżynkę" z Twojego tekstu xD Ale no co poradzę, że strasznie go lubię i zalęgł mi gdzieś z tyłu głowy tak bardzo, że był inspiracją do tej historii :D

      Z dialogami to jest tak, że kontakty między ludzkie są mi obce, więc i moje teksty unikają ich jak ognia xD Dużo łatwiej opisać zachowania i odczucać niż wymyślić odpowiednie słowa i wepchnąć je w ustach bohaterów tak, aby nie brzmiały jak sztampowe, czy wręcz cringowe.

      Czuję się lepiej, owszem. dziękuję! trochę już minęło od tego paskudztwa, a momentami nadal mam lagi mózgu jak tylko coś próbuje pisać xD straszne to było, nikomu nie życzę, a więc i gratuluję, że udało Ci się tego uniknąć! trzymam kciuki, oby tak dalej

      ah no i co do opisów - jeśli już zauważyłaś, że takie lubisz, to prędzej czy później sama zaczniesz je pisać. na prawdę! a przy tej ilości tekstów, które tworzysz (podziwiam) myślę, że będzie to szybciej niż później :)

      Usuń
  2. Jakie piękne. Pamiętam jak męczyłaś się z tym tekstem. Ostatecznie uważam, że to świetnie, że ostatecznie i tak to Ty go napisałaś. Dobrze, że nie zrobiła tego żadna z nas. Cholernie dobry tekst, który mógł zostać podany w takiej formie tylko przez Ciebie.
    Zero dialogów, za to nieskończoność różnorakich emocji, które wręcz potrafią człowieka przygnieść. Masa porównań oraz metafor, które kłują w serducho niczym szpila i już tam zostają. Klimat, który trzyma czytelnika aż do końca w jednym miejscu. Dusząca atmosfera czegoś niewypowiedzianeho, choć tak cholernie prawdziwego. Od początku dałam wiarę tej nagłej, gwałtownej, ale jakże poszarpanej znajomości.
    Jako osoba, która miała (nie)przyjemność przeżyć podobną relację lata temu, bardzo dziękuję Ci za autentyczność. Niektórych osób się zwyczajnie niezapomina, nawet jeśli była to najbardziej krótka, nierzeczywista, na pozór powierzchowna relacja. Zakładam, że Shikamaru i Temari również niewiele o sobie wiedzieli, ale cóż z tego, skoro nie to było najważniejsze.
    Z miejsca tekst trafia do mojego serducha, zranionej duszyszki i na listę ulubionych. Narkotyków nigdy nie brałam, nie palę też nałogowo papierosów, ale wierzę, że ludzie oraz związane z nimi emocje mogą być największym życiowym nałogiem. Myślę, że to właśnie chciałaś między innymi przekazać tym zamówieniem.
    Bardzo widzę w podobnym klimacie relacje SasuSaku, szczególnie ze strony Sakury, choć nie tylko. Mam silne przekonanie w sobie, że Sasuke też uzależnił się od Sakury na swój sposób, mimo że tego nie okazuje. Niemniej sądzę, że przyzwyczaił się już z biegiem lat do jej wielkiej miłości, ciągłej atencji i dużego poświęcenia. Chętnie bym coś takiego napisała, ale tak żeś poetycko i z serduchem poleciała, że przebić Cię będzie ciężkości.
    Opowiadań ko krótkie, a końcówka kosi bardziej niż niejedna grubaśna powieść. Było super i mam ciarki do teraz. Więcej wiary w siebie i w swój styl kochana.
    Do zobaczenia przy kolejnych tekstach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle Twój komentarz rozjaśnia mi dzień.
      Dialogów nienawidzę. Nie czuję się kompetentna w ich pisaniu, bo zwyczajnie interakcje miedzyludzkie dla mnie są zagadką xD Co innego odczucia i sytuacje, oj tu mogę się rozpisywać i zdecydowanie łatwiej mi się w ich odnaleźć.
      Może nie powinnam tego przyznawać głośno, ale w swoich analizach jak zawsze odnajdujesz zdecydowanie głębszy sens mojego tekstu, niż zamierzałam ukazać. Jesteś niczym nauczycielka polskiego, wymuszająca na uczniach interpretację znaczenia niebieskich zasłon, które są niebieskie, bo... akurat taki kolor przyszedł do głowy autorowi. Ale nieszkodzi. Wręcz mnie to uszczęśliwia, bo dzięki temu wiem, że te historie do każdego docierają inaczej. Trochę mi głupio, że przywołałam kiepskie wspomnienia, ale mimo wszystko cieszę się, że i tak ci się podobało.
      Dziękuję <3

      Usuń

Wena żreć coś musi — jeśli czytasz, to doceń naszą prace i skomentuj!