Jej uśmiech był jak narkotyk. Wpełzał pod skorupę czaszki i otaczał mózg bezwonną mgłą otępienia. Bez pytania biorąc we władanie każdą myśl i czyn.
Podczas pierwszego spotkania, była gorzka jak nikotyna w dziewiczym, tytoniowym buchu i egzotycznie kwaśna, niczym pierwsza dawka kofeiny w niedosłodzonej kawie. Lekko uzależniająca w swojej odmienności.
Poznał
ją na imprezie u Ino. Jednej z wielu, na które został zaciągnięty szantażem i
przemocą. Loft był wtedy pełen ludzi o szarych, wtórnych twarzach zbijających
się w jednorodną, bezkształtną masę brzęczącą od plotek. Powietrze, ciężkie i
wilgotne, nieprzyjemnie osadzało się mu w płucach, a alkoholowe wyziewy
podpitych studentów rozpuszczały zalegający w nich smolisty opad, który zbierał
latami nałogowego palenia.
Nigdy
nie przepadał za tym aspektem studenckiego życia. Socjalizowanie się z
uwięzionymi w niekończącym się wyścigu szczurów studentami medycyny, których
nie mógł nazwać nawet kolegami, uważał za wysoce upierdliwe i zbędne. Więc
zmęczony i poirytowany odliczał minuty do godziny na tyle później, aby
przyjaciółka dała mu spokój zauważając jego obecność i na tyle wcześniej, żeby
nie tracić zbyt dużo czasu.
Chodził
bez większego celu od jednej ściany do drugiej. Żołądek piekł przez trzecią
wlewkę fermentowanego chmielu z podrzędnego, wielkomiejskiego browaru, który w
pobliskim dyskoncie miał najbardziej optymalny stosunek ceny do ilości, a
skronie ćmiły, obijane wylewającym się z głośników, nieudolnie podkręconym
basem.
Zbierał się, gdy pozbawione
ruchu zbiegowisko okalające jeden z kątów przykuło jego uwagę. Niewielka
zbieranina ludzi łączyła przedstawicieli wszystkich kierunków, do czego nie
dochodziło niemal nigdy między przyszłymi, pełnymi pogardy do otaczającego
świata lekarzami, nienawidzącymi ich pielęgniarkami oraz trzymającymi głowy w
chmurach położnymi.
Podszedł
bliżej. Damskie wrzaski wybiły się ponad ogólnie panujący szmer. Nie zdziwiło
go, że w samym centrum zamieszania znalazł Sakurę, najlepszą przyjaciółkę
gospodyni. Dziewczyna jak zawsze odreagowywała zbyt duże wymagania, które
nałożyła na samą siebie, i podpita awanturowała się z otoczeniem. Tym razem, do
nierównego sparingu włączyła nieznaną mężczyźnie blondynkę. Dyskusja trwała już
chwilę, a miejsce jakichkolwiek argumentów zajęło wzajemne przerzucanie się
obelgami, które sądząc po minie, Haruno zdawała się przegrywać. Z kolei druga
kobieta wydawała się rozkoszować całą sytuacją. Na spokojnej twarzy błąkał się
szaleńczy uśmiech, a w oczach lśniły iskierki samozadowolenia i nieskrywanej
wyższości. Napawała się nadciągającym zwycięstwem, któremu towarzyszyłoby
skrajne upokorzenie rywalki. Shikamaru był pewien, że zamieszanie zaraz się
skończy, jednak w momencie, w którym odwracał się aby odejść, Sakura wysyczała
coś, co tylko jej rozmówczyni była w stanie usłyszeć.
Przyglądał
się jak blednie. W oczach błyska cień przerażenia. Nie zdążył wciągnąć
powietrza potrzebnego do jednego oddechu, gdy dziewczyny rzuciły się na siebie.
Obserwował jak ruszają, z rozczapierzonymi palcami na wzór szponów i wściekle
zaciśniętymi szczękami. Kątem oka dostrzegł przebijającego się przez
oszołomiony i podekscytowany tłumek Sasuke, który jak zwykle wybawiał swoja
dziewczynę z opresji. Wiedząc, że nie poradzi sobie sam, mimo ogromnej
upierdliwości całej sytuacji, doskoczył do drugiej studenki i mocno złapał ją
za przedramiona próbując docisnąć do siebie, jednocześnie odciągając na bok.
Krzyczała.
Darła się, jakby jej celem było rozwalenie jego bębenków. Obiecując tortury i
wysyłając na samo dno piekieł wszystkich dookoła. Szarpała się i wiła jak
świeżo wyłowiony węgorz, próbując wyślizgnąć się z bezkompromisowego chwytu
męskich dłoni. Mimo siły, o którą nie posądzał by jej wątłego ciała, bez
większego problemu zaciągnął ją z dala od gapiów.
Irytowała
go. Swoimi wrzynającym się w mózg wrzaskami i gwałtownością, od której mięśnie
zaczynały się boleśnie spinać. A jednak jedyne o czym mógł myśleć to jej oczy.
Lśniące od furii i pełne nienawiści, zupełnie niedostrzegające jego obecności.
Była fascynująca. Piękna i nieokiełznana niczym walkiria podczas rajdu.
Nachylając
się nad nią zaczął mówić. Uspokajać stonowanym ale ostrym głosem, który pewnie
przebijał się przez fasadę nienawiści. Z satysfakcją zauważył, że ciało się
rozluźnia, a twarz łagodnieje. Wystarczyły zaledwie sekundy żeby jej spojrzenie
przeszło z wrogości, przez zagubienie do pełnej smutku łagodności.
Nagle
zdawała się być słaba i krucha. Opadła mu w ramiona. Zagubiona szukała wzrokiem
jego wsparcia chociaż nie do końca zdawała się go dostrzegać. Dotknął wtedy jej
twarzy. Pogłaskał policzek. Odgarnął włosy, które wysunęły się kucyków i
wpadały jej do półprzymkniętych oczu. W końcu poluźnił chwyt, a ona niemrawo
odsunęła się unikając jego spojrzenia.
Nie
wiedząc co zrobić sięgnął po fajki. Najbardziej sprawdzony ruch w
rozładowywaniu napięcia. Zapytała wtedy czy może jednego i niezrażona
stwierdzeniem, że jest to ostatni, pewnym ruchem wyciągnęła go z kartonika,
drwiąco dziękując za męskie poświęcenie. Słabość zniknęła tak szybko jak się
pojawiła.
Poczęstował
ją ogniem, od niechcenia wyciągając markową zapalniczkę na benzynę, by mogła
zapalić skradzionego szluga. Pochyliła się wtedy, zupełnie ignorując otwarty
płomień i odpaliła, wpatrując się w niego wzrokiem dzikim i namiętnym, przez
który krew wystrzeliła przywołując irytującą erekcję. Stoicki blask płomienia w
bezwietrznym pokoju, nadawał jej twarzy demonicznej aury. Zaciągnęła się
rozpychając klatkę i wciągając policzki by za chwilę z błogim uśmiechem i pół
przymkniętymi powiekami wypuścić dym, rozprężając płuca.
Drugi
wdech zrobiła inny. Pełniejszy. Zbliżyła się wtedy, niemal dociskając się do
jego ciała, co było większym wyzwaniem niż by chciał. Musiała lekko wybić się
na palcach, aby dosięgnąć jego ust, ale kiedy to zrobiła, dłonie z żarzącym się
papierosem wetkniętym między palce, położyła na jego policzkach i pocałowała
go. Dym przepłynął między ich wargami odbierając mu oddech, wypychając resztki
tlenu zagnieżdżone w odległych pęcherzykach. Myśli, zwykle pędzące i
nieokiełznane, zatrzymały się w pełni skupiając na obecnej chwili.
Miała
suche, miękkie wargi. Drobne i jędrne ciało. Krótki nos, który miękko
wpasowywał się w skórę na jego policzku. Otaczał ją neutralny aromat
bezzapachowego balsamu i kremowa nuta aloesu. Gdy męskie dłonie przeszły
płynnie spod łopatek na pośladki, niedbale je ściskając i masując, zamruczała
zadowolona.
Zakończyła
pocałunek, zębami przygryzając i ciągnąc dolną wargę. Patrząc wyzywająco,
kciukiem otarła szminkę, która nigdy się nie rozmazała i zadowolona, rzuciła,
że nie musi dziękować. Odeszła znikając w tłumie.
Średnio
pamiętał powrót z imprezy. Organizm pozbawiony nikotyny rwał i świeżbił domagając
się kolejnej dawki trucizny, jednak jego myśli skupione były jedynie wokół
tajemniczej nieznajomej. Była niesamowita. Kompletnie niezrozumiała i
szokująca. Stanowiła chaos. Umysł pozbawiony jakiejkolwiek liniowości,
ograbiony ze schematów. Dużo trudniejszy do rozgryzienia niż u reszty
otaczających go ludzi, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało.
Nareszcie
znalazł dla siebie wyzwanie.
Gdy zaczęli się poznawać, zmieniła się w kokainę. Sprawiała, że wdechy były pełniejsze, a wzrok ostrzejszy. Pozwalała dostrzec więcej i czuć bardziej. Powoli wbudowywała się w komórki życia, uzależniając od swojej ekspresji.
Odnalazł
ją na anatomii dwa. Kontynuacji najnudniejszego przedmiotu na planecie, podczas
którego nigdy nie mógł oprzeć się pokusie drzemki, znużony tematem nie mniej
niż sama prowadząca.
Pierwszy
raz zobaczył ją jeszcze na korytarzu. Wydawała się dziwnie spokojna i pewna
siebie, w tłumie panikujących przed wejściówką studentów. Dopiero wtedy
Shikamaru zauważył, że nie tylko jego obojętną minę i wysoką punktację
obrzucają pełnymi jadu i niedowierzania spojrzeniami. Zniknęła, wtapiając się w
przelewający przez drzwi tłum hiperaktywnych dziewczyn z grupy pielęgniarskiej.
Potem
dostrzegł ją, gdy zobojętniały na temat zajęć, z utęsknieniem wpatrywał się w
widok rozpadającego się budynku za oknem, zza którego momentami wyzierał
kawałek pochmurnego nieba. Siedział przy ścianie, z dala od stałego miejsca,
zajętego przez gwałcących święte studenckie zasady idiotów, myślących, że są w
stanie jakkolwiek mu tym dokuczyć.
Właśnie
wtedy, wypatrując obłoków o komfortujących, enigmatycznych kształtach, natknął
się na kpiące spojrzenie turkusowych tęczówek i po raz kolejny dał się jej
zaskoczyć. Nie sądził, że będzie go pamiętać. Postrzegał siebie i ich spotkanie
jako nieistotny i okryty mgłą zażenowania epizod. Tymczasem dziewczyna, Temari,
jak dowiedział się z puszczonej przez prowadzącą listy obecności, zdawała się
otwarcie drwić z tych założeń. Wpatrywała się w niego niedającym się zapomnieć
spojrzeniem, który hipnotyzował i drażnił. Wyzywał na niejasny dla niego
pojedynek.
Z
ostatnim słowem prowadzącej, wystrzeliła z miejsca i opuściła aulę, a on
popędził zaraz za nią. W labiryncie zalanych studentami, uniwersyteckich
korytarzy, wyśledzenie jej wydawało się niemożliwe. Jednak za każdym razem, gdy
sfrustrowany godził się z jej zniknięciem, blond kucyki pojawiały się na
horyzoncie, zupełnie jakby chciała zostać odnaleziona. To okazujące dominację
przekomarzanie niesamowicie go irytowało, jednocześnie dając nieoczekiwaną
satysfakcję.
Odnalazł
ją na dziedzińcu, którego wejście było skryte między półpiętrami. Dostępne
jedynie dla najbardziej wybrednych palaczy.
Powietrze
wokół niej było gęstsze, obciążone dodatkowym zastrzykiem wodnej pary sączącej
się z jej ust. Zaciągała się drogą podróbą prawdziwego szluga, jednym z tych
elektrycznych badziewi, wciskanych niekochanym dzieciom pragnącym uzyskać
trochę atencji od rozwiedzionych starych.
Jej
spojrzenie było ostre, choć zaciekawione. Zainteresowanie mieszało się z
figlarnością, gdy stawiał kolejne kroki. Obserwując go zdawała się być jak
wyrachowana, dzika kotka, która z nonszalancją przygląda się człowiekowi,
zainteresowana ewentualnym przysmakiem.
Przyciągała
go. Zupełnie jakby smoliste substancje z jej wydechu oblepiały ich i niczym
rozciągnięta guma ściągały ku sobie. Będąc coraz bliżej szukał okazji do
kontrataku, drogi ucieczki, buga w rzeczywistości, który pozwoliłby zwyciężyć w
tej pełnej dumy, paralitycznej potyczce.
Pomogły
mu odcinające się na tle letniego błękitu cumulusy. Widząc ich
impresjonistyczne, znajome i jednocześnie zupełnie obce kształty, zanurzył się
w prostym przypisywaniu ich do rzeczywistych przedmiotów. Wyłączył się i bez
problemu przeszedł obojętnie obok kobiety, by niespełna metr dalej położyć się
na nagrzanym słońcem lastryko.
Zaskoczył
ją i doskonale o tym wiedział. Obserwował kątem oka jak algorytmy plączące jej
myśli przechodzą przez kolejne operacje, próbując wyjść z niedopracowanej
pętli. Zanim skończyła, rozłożył ramię w zapraszającym geście, który przyjęła z
ostrożną ulgą. Zajęła miejsce koło niego, nawet pozwalając na drobne
pieszczoty, gdy palcami rysował niestworzone kształty nad jej łokciem.
Opowiadał
jej o chmurach. Zatracał w ich powolnym biegu i świecie, który wplątane w jego
myśli, tworzyły. A ona słuchała, wyczekując każdego słowa, choć nigdy nie
sądziła, że coś równie opieszałego mogłoby ją zaciekawić.
Dla
niej liczyło się działanie. Była niespokojnym duchem spragnionym adrenaliny i
towarzyszących jej wrażeń. Czujnym obserwatorem wykorzystującym nieścisłości
świata na swoją korzyść. Zamiast wpatrywać się w nieosiągalny błękit, wolała
patrzeć niżej, zdecydowanie bliżej ich szarego życia.
Zabierała
go na dach, gdzie siedząc na metrowej grubości murkach, antysamobójcach czy
popękanych, zblakłych dachówkach przyglądała się jak życie przepływa przez
mniej lub bardziej istotne ulice Konohy. Niczym samozwańcza, miejska mojra
czuwała nad losami nieznajomych, nadpisując ich nudne życia własnymi wizjami.
Dostrzegając
najmniej istotne szczegóły, tworzyła historie nudne i boleśnie przyziemne. O
zbyt słonej zupie i wywołanej przez nią kłótni. Pękniętym wężyku w łazience,
zalanym sąsiedzie i wielodniowej batalii z ubezpieczycielem. Karnecie na
siłownie, kurzącym się pod komodą.
Czasami
zapominała się, pochłonięta wyważaniem ocen, i pozwalała wymknąć się swojej
łagodniejszej naturze. Shikamaru uwielbiał wtedy patrzeć na jej rozmarzoną
twarz i wygładzone rysy. Wsłuchiwał się w snute niemal z utęsknieniem opowieści
o romansach i nieszczęściach. Pierścionku babci założonym na zły palec, który
odstraszył adoratora, jedyną szansę na prawdziwą miłość. Tworzonym pod osłoną nocy
graffiti, wyrazem najwyższych uczuć prostego umysłu, znikającym pod warstwą
pastelowej farby, niczym zły omen.
Chociaż
nie zdawał sobie z tego sprawy, miał nadzieję, że kiedyś ich historię będzie
opowiadać z równym rozmarzeniem.
W chwilach zwątpienia była boskim objawieniem, harmaliną, personalnym inhibitorem dimetylotryptaminy. Otulała niczym opary szamańskiej ayahuasci, kojąc nerwy i wypłaszczając emocje.
Mimo
różnic programowych, praktyki odbywali razem. Podupadający konoszański Szpital
Główny był na tyle obszerny i wybrakowany, że przyjmował wszystkich, którzy
mięli choćby ćwierć mózgu i dwie sprawne ręce. Niezależnie od specjalizacji czy
kierunku, upychał studentów na opustoszałych oddziałach, niczym medyczne mięso
armatnie.
Podczas
traumatycznych dyżurów, które zupełnie pozbawionym przypadku trafem, odbywali
razem, stanowiła uziemienie dla otaczającej go beznadziejności. Jej uśmiech był
ledwo dostrzegalny i tajemniczy. Nie w zagadkowy i zapierający dech w piersiach
sposób Mona Lisy, który ściąga do paryskiego muzeum setki zwiedzających.
Przeciwnie, uśmiech No Sabaku był prywatny. Przeznaczony tylko dla niego i
przekazujący więcej niż tysiąc słów, niczym kokosowy cukierek ze średniej półki
cenowej.
W duszącej go codzienności, pełnej niewypowiedzianych oczekiwań ojca i aż zbyt wyraźnie zarysowanych wrzasków matki, tylko przy Temari mógł być sobą, pozwolić na jakąkolwiek słabość. Nie odgrywać żadnej roli. Po prostu egzystować. No Sabaku zdawała się nie przyczepiać mu żadnej etykietki, jednocześnie obarczając go wszystkimi na raz.
Przebywając
z nią, czuł się jak bananowy dzieciak, przyćmiewający swoje problemy listkiem
acodinu. Jej obecność spowalniała mu oddech i uspokajała akcję serca,
pozwalając opaść nerwom i zapanować na rozdzierającą wnętrzności furią. Nie
liczyły się wtedy ani studia, ani odrealnione wymagania Yahiko. Była tylko
Temari, jej pomysły i oczy, w których zatapiał się niczym nurek w głębinie
bajkału. Zieleń i granat złączone w nieustannej walce o dominacje, ustawione w
pierdolonym yingyang kolorytu.
Błagał wszystkich, mniej lub bardziej
istniejących bogów, żeby pozostała w jego życiu, czując, że gdy tylko zniknie,
on sam rozpadnie się niczym promieniotwórczy izotop, niszcząc wszystko wokół
siebie.
Pośród codzienności pełnej medycznej monotonii, stanowiła szaleńczą odskocznię. Stymulującą działkę amfetaminy, pozwalającą trzymać pion i fason. Wzbogacała mdły świat o euforyczną radość i zwierzęce porządanie.
Staż
był kolejną okazją, którą miejski szpital wykorzystywał do zassania
nieświadomych rynku pracy specjalistów. Świeżutcy absolwenci, lekarze,
pielęgniarki i położne, zlewały się w jedną mało rozumną istotę, wykonującą
małpie prace i zapychającą dziury w grafikach.
Shikamaru
czuł się w tym wszystkim zagubiony. Kariera lekarska była dla niego karą.
Ścieżką zupełnie obcą, wybraną przez nieznosząca sprzeciwu ambicję matki. Mimo
to nie mógł się pogodzić z otaczającą go bylejakością. Nie chciał też być
kolejnym bezosobowym lekarzem, bezmózgo skaczącym między pacjentami, a Temari
jako jedyna zdawala sie to rozumieć.
Stał
się podziwianym przez stażystów i znienawidzonym przez starych wyjadaczy
przodownikiem pracy. Drobnymi uprzejmościami walczył z utartymi schematami
wyższości i snobizmu. Zacierał budowany latami niesmak, pierwszy raz w życiu
czując słuszność swoich działań.
Ona
podążała za nim. Lobbując za jego pomysłami, przekonując siłą lub perswazją
niedowiarków, dla których zmiany były jedynie zbędnym obciążeniem. Stanowiła
szyję dla jego głowy. Była aniołem stróżem, dobrą wróżką, która spełniała jego
zachcianki.
Ale
potrafiła być też demonem z samego dna piekieł. Sukkubem upajającym się
doprowadzaniem go do szaleństwa.
Pod
różowymi scrubsami nosiła koronkową bieliznę. Robiła to specjalnie, doskonale
wiedząc, że za każdym razem, gdy mu asystuje, rąbek tkaniny wyślizguje się zza
dekoltu koszulki, drażniąc jego spojrzenie. Mając pewność, że ją zauważał,
poprawiała się mimowolnie, nawet nie zerkając w jego stronę. Drażniła się.
Kusiła. Zupełnie od niechcenia łapiąc go mackami obłędu.
W wolnych chwilach pieprzyli się wygłodniale
i bez opamiętania, jakby każdy dzień mógł być ich ostatnim. W magazynkach i
dyżurkach. Na miękkich, zatęchłym materacach i nie do końca sterylnej podłodze.
Pragnął jej gorącego ciała i ostrego umysłu bardziej niż płuca tlenu.
Była
jego zbawieniem i największym przekleństwem. Boską cząsteczką tchająca życie w
pustą skorupę jego ciała.
Pod koniec otępiała niczym kodeina. Roztaczałą mgłę sennej obojętności i błogiej apatii. Łagodziła objawy egzystencji. Zaleczała życiowy ból głowy.
Temari
powinna być zakazana. Jak wszystkie zbyt zabawowe substancje. Zrozumiał to za
późno, aby się uratować. Była uzależnieniem, jego femme fatale. I za każdym
razem odurzała inaczej.
Jej
uśmiech był jak narkotyk. Wpełzał pod skorupę czaszki i otaczał mózg bezwonną
mgłą otępienia, bez pytania biorąc we władanie każdą myśl i czyn.
Była
jego temari. Kulką, zabawkowym
gałgankiem materiału, który zmienił się w powleczony złotymi nićmi i
wyhaftowany wielobarwnymi wzorami skarb. Niedoścignionym wzorem perfekcji.
Po odejściu okazała się cierpka i toksyczna niczym strychnina. Odebrała powietrzu tlen, zabrała tkance mięśniowej szansę na rozkurczanie, pozostawiła po sobie tlące się zgliszcza neuronów i wypaloną duszę.
Pewnego
dnia zniknęła z jego życia, tak chaotycznie jak do niego weszła. Nagle i
niespodziewanie, niczym epizodyczna postać, statystka numer trzy,
przesmradzająca się po dziesiątym planie, dla której zabrakło budżetu nawet na
imię.
Pozbawiła
go prawa do najdrobniejszej pretensji. W końcu ich relacja nie miała formalnego
kształtu. Była pełna pozbawionych sensu chwil i choć Temari stała się dla niego
wszystkim, nie miał pewności, czy dla niej był czymkolwiek.
Na
codziennym obchodzie brakowało jej cynicznego uśmiechu. Niewypowiedziana
krytyka wisiała w powietrzu, uwięziona w chwilach, w których jedynie ona miała
odwagę się odezwać.
Dni
stały się puste i nierozpoznawalne. Czuł się w nich jak zlepek nastoletniej
gwiazdki popu i nietrzeźwiejącego od lat siedemdziesiątych rockmana, wrzucony
do luksusowego odwyku. Nie wiedział jak znajdował się w chwilach i miejscach,
które rozpoznawał. Życie przepływało mu między palcami strunami niezrozumiałych
scen.
Pozostawiła po sobie jedynie kawałek gazetowego papieru z odzysku, niedbale przyczepiony do korkowej tablicy przez jedną z pielęgniarek. Imię opatrzone nekrologową ramką przyniosło mu ulgę, zdradziecką niczym cofka, za którą spiętrzyły się gorycz i rozpacz. Wyszarpując mu osobowość kawałek po kawałku, aż do kości, białej jak jej trupia twarz.
Nigdy
do końca jej nie zrozumiał. Pośród setek wspólnych chwil Temari znajdowała
miliony kryjówek dla jej prawdziwego ja. Wydawało mu się, że sama zagubiła się
pośród iluzji i kreacji, które stworzyła. Nie miał jej tego za złe. Żałował
jedynie, że nigdy nie pozwoliła sobie na bycie w pełni swobodną przy nim. Tak
jak on mógł być przy niej.
Wychodzi, że jestem pierwsza, łiii ^.
OdpowiedzUsuńTo jak zawarłaś w tej historii wszystkie opisy i porównania, chwyciło mnie za serce.
Uwielbiam teksty, w których autor nie sięga po banalne opisy, a fabuła nie jest sztampowa i prosta (po prostu zazdroszczę takiej umiejętności, bo wiem, że ja nigdy nie potrafię :x) Sama budowa tej relacji powinna się wydawać nieskomplikowana, bo przecież studia, impreza, awantura. Obszerne opisy zbudowały klimat i zrobiły jak dla mnie efekt wow <3
Szkoda mi Shikamaru, ze względu na końcowy efekt tej zażyłości. Ten związek-nie związek, a raczej relacja była jedną z mojego ulubionego typu. Niby coś jest na rzeczy, ale nie do końca. Ciekawa jestem też, co tak naprawdę siedziało w głowie Temari? Ach, pozostawię już sobie to w swojej głowie.
Zapomniałam dodać, w sumie na wstępnie, że podziwiam Cię także, że w tej historii nie użyłaś ani razu dialogu. Opis przemyśleń Shikamaru, rozwinięcie relacji bez chociażby ukazania słów, które wypowiadali, tak jak to w większości utworów literackich. Bardzo mi się to podoba. Bo pomimo tego, że dla niektórych może się okazać monotonne i nudne, mnie chwyciło za serce <3
Na końcu chciałam tylko wtrącić, że DMT nawet nie umywa się do tego co tutaj stworzyłaś. Twoje dzieło jest level 4563325 hight <3 Bardzo jestem oczarowana tym wszystkim. Różnorodnością związków i substancji, opisem jak wpływają tak naprawdę na człowieka (mimo, że nie zostało tutaj wprost napisane jak co działa).
Mam nadzieję, że czujesz się lepiej? Na szczęście przez te dwa, a nawet prawie trzy lata, ani razu nie dosięgło mnie to paskudztwo. To był wyczyn, bo w pewnym okresie testy miałam robione praktycznie co dwa dni (pozdrawiam medyków z branży ^.^)
Kończąc to wszystko chce tylko przekazać: Zdrowiej, zdrowiej, zdrowiej! <3
Ahh dziękuję!!
UsuńKurczę, tak mi miło, że Ci się podobało biorąc pod uwagę niemal "zżynkę" z Twojego tekstu xD Ale no co poradzę, że strasznie go lubię i zalęgł mi gdzieś z tyłu głowy tak bardzo, że był inspiracją do tej historii :D
Z dialogami to jest tak, że kontakty między ludzkie są mi obce, więc i moje teksty unikają ich jak ognia xD Dużo łatwiej opisać zachowania i odczucać niż wymyślić odpowiednie słowa i wepchnąć je w ustach bohaterów tak, aby nie brzmiały jak sztampowe, czy wręcz cringowe.
Czuję się lepiej, owszem. dziękuję! trochę już minęło od tego paskudztwa, a momentami nadal mam lagi mózgu jak tylko coś próbuje pisać xD straszne to było, nikomu nie życzę, a więc i gratuluję, że udało Ci się tego uniknąć! trzymam kciuki, oby tak dalej
ah no i co do opisów - jeśli już zauważyłaś, że takie lubisz, to prędzej czy później sama zaczniesz je pisać. na prawdę! a przy tej ilości tekstów, które tworzysz (podziwiam) myślę, że będzie to szybciej niż później :)
Jakie piękne. Pamiętam jak męczyłaś się z tym tekstem. Ostatecznie uważam, że to świetnie, że ostatecznie i tak to Ty go napisałaś. Dobrze, że nie zrobiła tego żadna z nas. Cholernie dobry tekst, który mógł zostać podany w takiej formie tylko przez Ciebie.
OdpowiedzUsuńZero dialogów, za to nieskończoność różnorakich emocji, które wręcz potrafią człowieka przygnieść. Masa porównań oraz metafor, które kłują w serducho niczym szpila i już tam zostają. Klimat, który trzyma czytelnika aż do końca w jednym miejscu. Dusząca atmosfera czegoś niewypowiedzianeho, choć tak cholernie prawdziwego. Od początku dałam wiarę tej nagłej, gwałtownej, ale jakże poszarpanej znajomości.
Jako osoba, która miała (nie)przyjemność przeżyć podobną relację lata temu, bardzo dziękuję Ci za autentyczność. Niektórych osób się zwyczajnie niezapomina, nawet jeśli była to najbardziej krótka, nierzeczywista, na pozór powierzchowna relacja. Zakładam, że Shikamaru i Temari również niewiele o sobie wiedzieli, ale cóż z tego, skoro nie to było najważniejsze.
Z miejsca tekst trafia do mojego serducha, zranionej duszyszki i na listę ulubionych. Narkotyków nigdy nie brałam, nie palę też nałogowo papierosów, ale wierzę, że ludzie oraz związane z nimi emocje mogą być największym życiowym nałogiem. Myślę, że to właśnie chciałaś między innymi przekazać tym zamówieniem.
Bardzo widzę w podobnym klimacie relacje SasuSaku, szczególnie ze strony Sakury, choć nie tylko. Mam silne przekonanie w sobie, że Sasuke też uzależnił się od Sakury na swój sposób, mimo że tego nie okazuje. Niemniej sądzę, że przyzwyczaił się już z biegiem lat do jej wielkiej miłości, ciągłej atencji i dużego poświęcenia. Chętnie bym coś takiego napisała, ale tak żeś poetycko i z serduchem poleciała, że przebić Cię będzie ciężkości.
Opowiadań ko krótkie, a końcówka kosi bardziej niż niejedna grubaśna powieść. Było super i mam ciarki do teraz. Więcej wiary w siebie i w swój styl kochana.
Do zobaczenia przy kolejnych tekstach
Jak zwykle Twój komentarz rozjaśnia mi dzień.
UsuńDialogów nienawidzę. Nie czuję się kompetentna w ich pisaniu, bo zwyczajnie interakcje miedzyludzkie dla mnie są zagadką xD Co innego odczucia i sytuacje, oj tu mogę się rozpisywać i zdecydowanie łatwiej mi się w ich odnaleźć.
Może nie powinnam tego przyznawać głośno, ale w swoich analizach jak zawsze odnajdujesz zdecydowanie głębszy sens mojego tekstu, niż zamierzałam ukazać. Jesteś niczym nauczycielka polskiego, wymuszająca na uczniach interpretację znaczenia niebieskich zasłon, które są niebieskie, bo... akurat taki kolor przyszedł do głowy autorowi. Ale nieszkodzi. Wręcz mnie to uszczęśliwia, bo dzięki temu wiem, że te historie do każdego docierają inaczej. Trochę mi głupio, że przywołałam kiepskie wspomnienia, ale mimo wszystko cieszę się, że i tak ci się podobało.
Dziękuję <3