Stała przed nim całkowicie naga i zupełnie nieskrępowana. W jego obecności zawsze czuła się pewnie. Spojrzenie pełne aprobaty podniecało ją bardziej, niż wszystkie, nawet najbardziej erotyczne gesty byłego męża.
Bitwa
skończyła się, zanim ktokolwiek zdążył zrozumieć co się dzieje. Do Sakury
szybko dotarło, że było to gorsze niż walka, która ciągnęłaby się przez godziny
a nawet dni. Przy braku bezpośredniego zagrożenia ludzie szybko tracili
pierwotne instynkty, zapadając na masową głupotę.
Cywile
rozpierzchli się i biegali jak kurczaki pozbawione głów, zupełnie zapominając o
wszystkich szkoleniach i próbnych ewakuacjach. Szukali bliskich, oblegali
punkty informacji, przebijali się do zamkniętych z powodu zagrożenia budynków,
by ocalić chociaż ułamek swoich dobytków, poruszeni powoli formującą się w ich
duszach traumą.
Shinobi
stanowili tylko minimalnie bardziej ogarnięty kłębek nieszczęść. W pierwszych
minutach ataku, zrzeszyli się w walce, tworząc harmonijnie działający
rój-umysł. Jednak zaraz po zdziesiątkowaniu sił wroga, zmienili się w równie
nieporadną chmarę, która z jakiegoś niezrozumiałego dla kobiety powodu
bezwiednie podążała za Uzumakim, wspieranym przez jej męża.
Oczywiście
obydwaj mężczyźni pozostawali poza jakąkolwiek kontrolą, ignorując nawet
pozbawione regularnej beznamiętności rozkazy Shikamaru. Otoczeni blaskiem
bohaterskiej chwały i ślepego uwielbienia, wprowadzali tylko większe
zamieszanie.
Może
i by się tym przejęła, gdyby nie fakt, że podczas natarcia straciła z oczu
Hidana. Zniknął zaraz po tym jak zakończona rzeźnickim hakiem broń przeciwnika
przeszła przez niego na wylot i szarpnięta z powrotem, wyrwała z niego fragment
ciała, łudząco podobny do rozszarpanego płata wątroby.
Nie
była pewna jak właściwie przedostała się do szpitala. Miała wrażenie, że
wewnętrzna Sakura, której nie widziała od lat, przejęła nad nią kontrolę, by
ona mogła pogrążyć się w zmartwieniach. Wypluwała polecenia, kalkulowała
podsuwane pod jej nos informacje i robiła wszystko, żeby móc odebrać wszelkie
argumenty z rąk jej hejterów, jednocześnie pływając w morzu niepokoju.
Samo
przebywanie w klinice nie będąc lekarzem stanowiło torturę. Przypominało o
podjętych wyborach, wobec których zbyt często miała wątpliwości i
umiejętnościach, które zdawały się zupełnie odległe i marniejące w zamknięciu
czterech ścianach gabinetu Kage.
Boleśnie
uświadamiało, że chociaż to ona zarządza Wioską, pośród wysyconych zapachem krwi
i antyseptyków ścian, musi poddać się byłym współpracownikom, pozbawiona władzy
i szacunku głównego medyka.
Nie
znosiła bezczynnego siedzenia i wsłuchiwania się w odmierzające długość życia
bipczenie aparatury, którego nie mogła zmienić. Brzydziła się duszącym zapachem
dezynfekujących środków, które zamiast dawać sterylność i oczyszczenie,
przywracały świerzbiące wspomnienia.
Podążający
za nią tłumek ludzi wcale nie ułatwiał sprawy. Shikamaru nie odstępował jej na
krok, uwieszony na wetkniętej do ucha słuchawce, stanowiąc jej osobisty
radioodbiornik i filtr wygłuszający nieistotne raporty.
Drużyna
ANBU otaczała ją niczym przerażone dzieci, ledwo dopuszczając do niej powietrze
i zdawkowe komunikaty dostarczane przez Shizune, która w sytuacji kryzysowej
przejęła zarządzanie nad szpitalem. Biegnąca tuż obok niej, młodziutka
pielęgniarka o zdeterminowanym spojrzeniu, ledwo nadążała spisywać wszystkie
dyspozycje, które obie kobiety naprędce wydawały.
—
Pamiętaj złotko. Mniej znaczy więcej! I wcale nie mówię tu o twojej spódniczce.
— Głos Hidana przebił się przez jej niepokój i wwiercił pomiędzy myśli, zanim
zorientowała się, jaki numer znajduje się obok drzwi, przed którymi się
zatrzymała. Chociaż to właśnie tutaj zmierzała, serce ścisnęło się boleśnie
zdezorientowane nagłą ulgą.
—
Pięć minut — rzuciła w stronę przyjaciela, unosząc dłoń z wyciągniętymi
palcami, jakby pokazanie odpowiedniej liczby sprawiło, że będzie przestrzegać
zdeklarowanego czasu. Zanim mężczyzna zdążył przytaknąć, odwróciła się i
wślizgnęła do pomieszczenia, mijając się w progu z pielęgniarką.
Naparła
plecami na drzwi, a gdy język zamka wskoczył na miejsce, dla pewności
przekręciła wetknięty w niego klucz. Wszystko to zrobiła na jednym wdechu, ze
wzrokiem wbitym w wykładzinę, imitującą wyjątkowo obrzydliwe lastryko.
Wiedziała,
że Hidan ją obserwuje. Poczuła palące spojrzenie drapieżnika na całym ciele,
gdy tylko przekroczyła próg. Ruszyła w jego stronę, stawiając długie, sprężyste
kroki, byle szybciej pokonać dzielących ich dystans i zawieszoną w powietrzu
niezręczność.
Nie
chciała na niego patrzeć. Bała się, że zobaczy poturbowane ciało i straci
resztkę kontroli nad rozchwianymi emocjami. Omiotła więc wzrokiem niewielkie
pomieszczenie, odwlekając konfrontację choćby o kilka sekund.. Wokół łóżka brakowało
niektórych monitorów, a wózek do reanimacji był bezlitośnie ograbiony z
defibrylatora. Natłok pacjentów i chaos jaki wybuchł po ataku sprawił, że tylko
cudem udało się załatwić pojedynczą salę. Haruno nie wyobrażała sobie jednak,
aby kryminalista w drodze do odkupienia dzielił ją z kimkolwiek.
Przechodząc
obok dołu łóżka sięgnęła po przewieszoną na poręczy kartę i wlepiła w nią
wzrok. Niemal na ślepo klapnęła na taboret i odepchnęła się. Kółka zapiszczały,
szurając o gumową wykładzinę.
Przerzuciła
kartki z wynikami. Dostrzegając rzędy cyfr, mózg podłapał znaną rutynę i zaczął
ograniczać wypuszczanie adrenaliny do krwioobiegu. Skupiając się na karcie,
zacmokała niezadowolona. Paznokcie zabębniły o twardą podkładkę. W końcu
założyła nogę na nogę i odważyła się spojrzeć na mężczyznę.
Zaintrygowany
przekrzywił głowę. Wpatrywał się w nią, tymi irracjonalnie fioletowymi oczami,
wokół których ściśnięta skóra zmieniała się w zmarszczki.
—
Nie mogę uwierzyć, że wpakowałaś mnie do szpitala. — Przerwał milczenie,
prezentując szpaler błyszczących zębów. Zmarszczyła nos. Zalała ją fala
irytacji, która szybko zmieniła się w diaboliczne rozbawienie.
—
Moje usługi kosztują — oświadczyła, unosząc dumnie głowę. — Z marnej pensji
ochroniarza nie stać by cię było na nie. — Rozciągnęła wargi w triumfalnym,
zuchwałym uśmiechu.
Nie
odpowiedział. Milczenie rozlewało się niepokojącym świerzbem po jej
przedramionach. Z jego mimiki wynikało tak niewiele, że momentami miała ochotę
zedrzeć skórę z jego policzków, byleby dostrzec najmniejsze drgnięcie jednego z
dwudziestu dwóch mięśni. Zanim była w stanie uchwycić chociaż skrawek emocji,
on przechodził do sarkastycznego sierpowego.
—
Ostatnio ci to nie przeszkadzało. — Drążył. Zaczepiał. Sprawiał, że jej język
drgał od napływających wraz ze śliną słów, które smakowały niczym najsłodsza
zemsta.
—
Ostatnio sama połamałam ci żebra. Teraz dałeś się wybebeszyć jak ostatni
frajer. — Niezadowolone sapnięcie przyjęła za mini wygraną. — Z resztą —
pociągnęła myśl, z premedytacją kopiąc leżącego. — Można powiedzieć, że to był
zaledwie free trial, po którym zapomniałeś zainwestować w stałą subskrypcję.
—
Ała. Nawet Netflix nie jest tak okrutny jak ty. — Chwycił się teatralnie za
serce, dodając słowom dramaturgii.
—
Doprawdy? — Uniosła brew, podważając jego słowa, jednak głos przy tym wszedł w
nazbyt wysoką oktawę. — On oskubałby cię
do ostatniego jena, a gdy nie byłbyś w stanie zapłacić, przysłałby do ciebie
twoich ziomeczków z klubu wielbicieli ortalionu.
Podniosła
się. Odwiesiła kartę i pochyliła się w kierunku mężczyzny, opierając obie
dłonie na poręcz łóżka.
—
To… jak się czujesz? — Chciała ukryć swój niepokój. Zadając pytanie, odwróciła
głowę, ale jej głos i tak okazał się wyjątkowo miękki, a nawet lekko drżący.
Hidan
poprawił się i podniósł na poduszce. Kpiący uśmiech zniknął na chwilę, jakby
zaskoczyła go swoją nieudolnie skrywaną troską. Szybko jednak powrócił do
niemal teatralnego zblazowania.
—
Z takimi widokami? Od razu mi lepiej. — Zdziwiona podążyła za jego spojrzeniem
i opuściła głowę. Guzik, który powinien trzymać materiał bluzki na
odpowiedniej, odgradzającej jej biust od świata zewnętrznego wysokości,
zniknął, wystawiając kształtowane przez koronkowe miseczki piersi na światło
dzienne. Zwłaszcza, gdy się pochylała.
Przy
każdym innym mężczyźnie wyprostowałaby się speszona, naciągnęła materiał, a na
koniec zmieniła się w żywą furię i zwyzywała. Ale w ustach jej ochroniarza,
nawet skrajnie nieprzyzwoity komplement przyjemnie głaskał jej ego. Zmrużyła
oczy i przygryzła wargę, cały czas pozostając nachyloną nad łóżkiem.
—
Będziesz żył — zawyrokowała. — Ale żeby tak zostało, lepiej sprawdzę, jak cię
opatrzyli. W takim chaosie jak dziś bywa różnie — dodała. Okręciła się na
pięcie i przeszła do łazienki umyć dłonie do badania. Wróciła, kiwając niedowierzająco
głową.
—
Nie poznaję cię. Gdzie twoja jaskinia sado-maso?
Rzucił
jej rozbawiony i podszyty kpiną, łobuzerski uśmieszek.
—
Tego szpitala nie stać na moje dekoratorskie usługi.
—
Ah, a mnie już tak? — Udała poruszenie. Uniosła dłonie do serca, naśladując
jego oburzony gest sprzed chwili. Chcąc zachować sterylność rękawiczek,
zatrzymała palce centymetry od ubrania, co nadało całej pozie komizmu.
—
Uznajmy to za darmową próbkę. — Sakura uniosła brew i przygryzła kącik ust,
chcąc ukryć rozbawienie.
—
Zdeklarowany yashinista, morderca na zlecenie i hobbystyczny architekt wnętrz.
Ile jeszcze talentów ukrywasz przede mną? — Odgarnęła kołdrę z jego tułowia.
Opatrunek zdawał się być nienaruszony i ku uldze kobiety, pozbawiony był plam
przebijającej się od spodu krwi.
Poprawiła
rękawiczki, naciągając je mocniej na nadgarstki. Materiał strzelił
nieprzyjemnym mlaśnięciem, a w oczach Hidana zabłysły iskierki głupiego
pomysłu. Wstrzymał się z komentarzem, dopóki lodowate palce nie dotknęły jego
posiniaczonej skóry. Stłumił jęknięcie, przeistaczając je w wydobywające się z
krtani, zadowolone stęknięcie.
—
Nie jest to najlepsze lateksowe wdzianko, ale na twoich dłoniach w zupełności
wystarczy. — Zaczerpnął gwałtownie powietrza, gdy odkleiła przytrzymujący gazy
plaster, a klej naciągnął pokrytą szwami skórę. — W sumie, nie sądziłem, że
takie zabawy cię kręcą, Hokage-sama — ostatnie słowa rozciągnął, wypluwając je
z przedrzeźniającym akcentem.
—
Zapewniam cię — oświadczyła, nawiązując z nim boleśnie bezpośredni kontakt
wzrokowy — że nie masz jeszcze pojęcia co mnie podnieca — dodała bardziej
seksownym szeptem niż zamierzała.
Uniósł
ręce, dając jej lepszy dostęp do rany, a jego mięśnie poruszyły się pod skórą,
podkreślając idealne rzeźbienie. Kobieta wciągnęła nosem powietrze, starając
się odwrócić wzrok od przyjemnie estetycznego ciała. Wdech napełnił jednak jej
nozdrza męskim zapachem i nutą wody kolońskiej, którą jakimś cudem Hidan musiał
zdobyć.
—
Perfumy, serio? — zakpiła, zaklejając z powrotem opatrunek.
—
Czy ty mnie… obwąchałaś? — Pytanie wybrzmiało podziwem, co nieco ją otrzeźwiło.
Normalnie
by się zawstydziła. Policzek zapiekłby ją od rumieńca, który wybiłby się nawet
spod kryjącego podkładu, namiętnie wklepywanego w jej policzki przez Ino. Z nim
jednak było inaczej. Każda jego prowokacja pobudzała w niej śmiech lub
wesoło-niedowierzające prychnięcia.
—
Minęło dziesięć minut Haruno! Wychodzisz, czy mam cię stamtąd wywlec siłą? —
Nara nie był wściekły. Jego głos był do granic bólu profesjonalny i pozbawiony
pretensji, a mimo to Sakurą wstrząsnęła nieprzyjemna myśl, że zrobiła coś źle.
Wzięła
głębszy wdech. Przesadnie wywróciła oczami, próbując rozluźnić się i odrzucić
od siebie poczucie winy. Zdjęła rękawiczki. Nerwowo zmięła je w coś na kształt
kulki i wrzuciła do kosza na odpadki.
—
Powiem medykom, żeby załatali cię czakrą jak najszybciej. Chociaż na twoim
miejscu cieszyłabym się z przymusowego urlopu. Podobno twoja szefowa to niezła
suka. — Skierowała się do wyjścia. Kiedy przystanęła z dłonią na kluczu,
usłyszała sarkastyczną odpowiedź.
—
Tiaa… W dodatku strasznie zadziorna.
Rzuciła
mu przez ramię rozbawione spojrzenie. W odpowiedzi mrugnął do niej, a ona nie
mogła powstrzymać chichotu, którego nie powstydziłaby się żadna nastolatka.
* * *
Wróciła do siebie późnym wieczorem,
gdy księżyc unosił się wysoko na niebie, a Konohańczycy wrócili do domów,
niemal zapominając o incydencie. Ostrożnie pociągnęła masywne drzwi, starając
się nie uderzyć nimi z hukiem o framugę. Dopiero kiedy mechanizm zamka
zachrzęścił, poczuła że może się rozluźnić.
Oparła
czoło o zimną, lakierowaną stal. Chłód przyjemnie łagodził lekko ćmiący i
wyjątkowo dokuczliwy ból w prawej skroni. Promieniował mało przyjemnym
naciskiem na górne trzonowce i żuchwę, nie dając się załagodzić nawet czakrą.
Z
przymkniętymi powiekami rozkoszowała się spokojem mieszkania. Dociskając stertę
teczek i dokumentów do piersi, zsunęła szpilki i kopnęła je na dywanik obok
szafki. Poluzowała zapięcie spódnicy, uwalniając wzdęty brzuch i przeklinając,
że nawet w obliczu katastrofy musi wciskać się w niedorzecznie niewygodne i
nadmiernie eleganckie ciuchy.
Ostrożnie
stawiała stopy, co w pogrążonym mroku domu nie było łatwe nawet z wyczulonymi
zmysłami. Unikała też zapalania światła. Miała wrażenie, że blask żarówek
lśniący w wiecznie odsłoniętych oknach zabierał jej ostatnią cząstkę
prywatności. Koczujący dookoła budynku ANBU byli momentami gorsi od paparazzi,
których odganiali. W końcu byli w stanie dostrzec wszystko co robiła.
Poruszając się w ciemności, mogła chociaż udawać, że nie znają jej dokładnego
położenia i nie obserwują każdego kroku.
W
dodatku Sasuke był wyczulony na najmniejsze zakłócenia jego otoczenia. Nawet,
gdy poruszała się bezszelestnie, potrafił wyczuć ją i skarcić wilgotnym od
rozczarowania i dezaprobaty cmoknięciem. Dopiero, gdy o nim pomyślała,
zorientowała się, że nigdzie w pobliżu nie wyczuwa tak charakterystycznie
ciemnofioletowej, burzowej aury.
Wślizgnęła
się do sypialni, którą jeszcze niedawno uważała za ich wspólną. Odpuszczając
sobie zbędną troskę pstryknęła włącznikiem, żeby przekonać się, że
pomieszczenie było ciche i pozbawione jakichkolwiek śladów użytkowania. Pościel
na łóżku nie miała na sobie choćby jednego zagięcia. Gosposia musiała ją
dzisiaj wymienić, co Sakura uznała za uzasadnione. W skotłowanym materiale mógł
pozostać ślad wody kolońskiej Hidana, która niezrozumiałym dla niej sposobem,
osadzała się na jej skórze, żeby następnie skazić każdy kawałek materiału,
którego dotknie.
Kiedy
opadła na łóżko pożałowała, że Harumi postanowiła zaoszczędzić jej zbędnych
pytań męża. Mogła przewidzieć, że Sasuke nie będzie widział potrzeby w
odwiedzeniu domu. Po raz kolejny, zupełnie nieświadomie, pozbawił jej garstki
szczęścia, którą udało jej się z wielkim trudem usypać z podrzucanych jej przez
życie okruchów.
Zwinęła
się niczym embrion, podciągając kolana niemal pod samą brodę. Materiał poszewki
drapał ją w policzek. Wyprana i wykrochmalona pościel była smutnym, pachnącym
lawendą wyrzutem. Przypomnieniem, że jest żałosnym, samotnym i pomimo
ściskającej serdeczny palec obrączki, zbliżającym do staropanieństwa cieniem
samej siebie.
Zabrzmiała
jak Mei i sama myśl o tym wydała jej się na tyle zabawna, że chrumknęła,
próbując powstrzymać śmiech. Po kilku drinkach, które zazwyczaj sama stawiała,
Mizukage zmieniała się zranioną i pełną niepewności kobietę. Narzekała na
monogamiczny związek z pracą i niczym zacięta płyta doradzała Sakurze trzymanie
się męża, zwłaszcza tak odpornego na stopienie jak Sasuke. Nie podlegało
wątpliwości, że w przeciwnym razie skończy jak wszystkie kobiety Kage. Samotna,
zgorzkniała i z zamiłowaniem do mniej lub bardziej popularnych używek.
Z
perspektywy czasu i pozbawionej Uchihy sypialni, wizja Terumi nie wydawała się
ani trochę zła.
Nie
miała ochoty wstawać. Ciężko było też znaleźć w sobie motywację na cokolwiek,
więc zamiast podnieść się, Sakura wyciągnęła rękę, złapała za krawędź materaca
i przyciągnęła się bliżej. Jej ruchy były ociężałe, gdy pupą zjechała z kołdry
i powolne, kiedy zmierzała do łazienki.
Spod
prysznica wyszła tylko bardziej zmęczona. Rozluźnione ciepłem mięśnie zmieniły
się w rozgotowany udon, absolutnie pozbawiony formy.
Nieoczekiwany
dzwonek do drzwi ściągnął wszystkie nerwy. Dłoń, w której ściskała ręcznik do
włosów, przebił skurcz wykrzywiający nawet usta. Wiedziała, że to nie on. Czuła
to całą sobą, dotykała umysłem, mimowolnie skanując czakrę przybysza. Mimo to
pobiegła do wejścia i z wypychającym żyły tętnem otworzyła.
Shikamaru
właśnie zgniatał papierosa na lśniącym brzegu śmietnika, który specjalnie na
takie okazje kazała tam postawić. Była jednak pewna, że nie umknęło mu
rozczarowanie, które na sekundy rozlało się na jej twarzy. Bez słowa wyminął ją
i skierował się do kuchni.
Nie
skomentował nieobecności jej męża. Prawdopodobnie wiedział o niej jeszcze zanim
wróciła do mieszkania. Zjawił się, kiedy tego najbardziej potrzebowała ze
stertą pudełek cudownie pachnącej pizzy i butelką sake, którą z brzdękiem
postawił na blacie.
—
Skąd wiedziałeś? — Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o framugę.
Mężczyzna wzruszył ramionami, sięgając po kieliszki. Ratował ją już tak wiele
razy z podobnych sytuacji, że orientował się w kuchennej przestrzeni dużo
lepiej niż jej właścicielka.
—
Po takim dniu jak dziś nawet mnich potrzebowałby alkoholu. — Kąciki jego oczu
ściągnęły się od czającego się w nich uśmiechu.
Chociaż
obydwoje zdawali sobie sprawę z jego oczywistego kłamstwa, potrzebowali siebie
na tyle, żeby nie niszczyć marnej iluzji. Bez słowa wymijali się w obszernej
przestrzeni, zgrani lepiej niż niejedno stare małżeństwo, znające na pamięć
własne ruchy.
Sakura
zgarnęła jedzenie i alkohol. Przeszła do salonu, w którym i tak miała spędzić
wieczór i ustawiła wszystko na niewielkim stoliku przy kanapie. Sięgnęła po
kawałek jeszcze ciepłej choć podmokłej pizzy i nie przejmując się konwenansami
wgryzła się w nią, a następnie wpadła w dziurę między poduszkami, idealnie
dopasowaną do jej kręgosłupa.
Ser
przyjemnie rozpływał się na języku, a jego mleczny posmak mieszał się z
ostrością pepperoni. Przymknęła oczy i rozłożyła się na oparciu, wypuszczając
między kęsami jęk satysfakcji.
—
Naprawdę Haruno? Jesteś aż tak wygłodniała, żeby garstka roztopionego sera
doprowadzała cię do orgazmu? — Ledwo dostrzegła go spomiędzy przymkniętych
powiek. Zostawił gdzieś kamizelkę i podwinął rękawy bluzy, łapiąc nadarzającą
się namiastkę cywilnego życia.
Przyniósł
kieliszki i talerze. Jeden z nich wcisnął jej w dłonie, chroniąc cenną
tapicerkę przed plamami sosu. Na drugi wrzucił kawałek dla siebie, po czym
usiadł na drugim końcu mebla.
—
Możesz mówić co chcesz, ale w przeciwieństwie do was, facetów pizza nigdy nie
zawodzi. — Wymierzyła w niego kawałkiem, który stracił stabilność i zapadł się
pod ciężarem dodatków — i daje rozkosz nawet, gdy jest lekko sflaczała.
—
A w przeciwieństwie do was, upierdliwych kobiet, nawet leżąc bez ruchu
dostarcza przyjemności.
Roześmiała
się donośnym chrumknięciem, a kęs który właśnie przeżuwała obił się o jej
podniebienie, niemal przepychając się do nozdrzy. Stres spinający jej ramiona
przez cały dzień, w końcu odpuścił, pozwalając jej na rozluźnienie.
Celem
Shikamaru długo pozostawało uczynienie z Naruto osoby godnej tytułu Hokage i
obsadzenie go w tej roli. Mimo to zupełnie się nie przejął, kiedy to ona
dostała nominację. Został jej pomocnikiem, tak jak miał być dla Uzumakiego.
Lubiła myśleć, że to przez jej przygotowanie i ciężką pracę tak szybko się
zgrali.
Kiedy
straciła wsparcie własnej drużyny, a przez to i męża, został jej
najwierniejszym przyjacielem, być może jedynym jakiego miała. I był w tym
cholernie dobry, za co szybko stała się mu dozgonnie wdzięczna. Nawet jeśli od
czasu do czasu kosztowało ją to dodatkowe opłaty za loty jej służbowego bizjetu
do Suny.
Czasem, pomiędzy niekończącymi się
kryzysowymi sytuacjami, gdy odreagowywali spoczywający na nich ciężar i
zajadali się wspólnie żarciem zamówionym z kolejnego, gastronomicznego cudu
poleconego przez Chojiego, odczuwała żal, że to Temari, a nie ona, wygrała
serce Nary. Po latach współpracy rozumieli się bez słów. Uzupełniał ją,
wspierał i przechowywał tajemnice, o których inni nawet by jej nie
podejrzewali.
Była jego roboczą żoną i czasem, w
otchłani swoich myśli, wyobrażała sobie, jak wypełnia całą jego przestrzeń.
Staje się prawdziwym centrum jego wszechświata, zamiast być upierdliwym
obowiązkiem, który znosił bez słowa żalu, jak prawdziwy mężczyzna swojego
klanu.
Wiedziała, że tak naprawdę nie
mieliby szans. Byli skrajnymi pracoholikami, którzy napędzali się wzajemnie,
razem gnając do przodu na karuzeli poczucia obowiązku i przygniatającej
odpowiedzialności. Potrzebowali silnych, niezwiązanych z tym proceduralnym
bagnem charakterów, które potrafiły przeformatować ich priorytety i postawić
się na piedestale. A jednak wizja dziecięcych oczu, lśniących od sprytu i
niepasującej do wieku inteligencji, w których tęczówkach, spomiędzy
ciemnobrązowych pasm przedzierały się plamy zieleni, jak mech na lśniącym od
rosy drzewie, była zbyt kusząca, by odrzucić ją w zapomnienie.
—
… będzie koszmarem. — Shikamaru przebił się przez fantazję, zupełnie ją
rozpuszczając. Wzdrygnęła się. Chociaż przyjaciel nie miał wglądu w jej myśli,
czuła się przyłapana na czymś nieprzyzwoitym.
—
Co mówiłeś? — Mlasnęła otłuszczonymi od jedzenia ustami, próbując pozbyć się
słodko-gorzkiego smaku wyobrażeń.
—
Rada domaga się spotkania. Jutro z samego rana. — Pochylił się, żeby
przeciągnąć kolejne dwa kawałki na talerz. —
Nie będzie lekko — oznajmił zmęczony. Kęs przypieczonego brzegu stłumił
jego westchnienie.
—
Banda starych, sflaczałych pryków. Znów będą przypierdalać się do każdej
decyzji, jaka dzisiaj zapadła. — Rzuciła talerzem, który z ceramicznym
brzdękiem wylądował na blacie. Nerwowym ruchem sięgnęła po butelkę i rozlewając
alkohol po trzęsących się z wściekłości palcach, napełniła kieliszek. Sake
rozgrzała gardło i przełyk, przelewając się do nadal opustoszałego żołądka.
—
Nic nowego. — Zbył jej zmartwienie wzruszeniem ramion. — Wszystko poszło
gładko. Nie mają żadnych podstaw do podważenia zastosowanych rozwiązań — dodał
beznamiętnie i właśnie w tej obojętności i jego stoicyzmie odnalazła własny
spokój.
—
Tak. Pewnie masz rację. — Wychyliła kolejny kieliszek i skrzywiła się. Chwilę
obracała w palcach pusty kieliszek, obserwując jak samotna kropla ślizga się po
jego ściankach. — Dziękuję… — zaczęła niepewnie, chcąc znaleźć jak najlepsze
słowa. — Gdyby nie ty… Nie dałabym rady z tym wszystkim. Ale dobrze wiemy, że
jakikolwiek nie byłby wynik, oni i tak nie przestaną drążyć.
—
Nie powinnaś się tym zamartwiać. Poradzimy sobie, jak zwykle. Razem przeciwko
stetryczałemu światu.
—
Hn. No tak — przytaknęła bez większego przekonania. — Wiesz, kiedy już
zapanujemy nad sytuacją wewnątrz Wioski, powinniśmy omówić ten incydent z
sojusznikami. Nie miałbyś ochoty, na krótką wizytację w Sunie?
Nie
potrzebowała jego odpowiedzi. Jak zwykle zdradziło go drgnięcie mięśnia w lewym
policzku i pełne leniwej tęsknoty iskrzenie w oczach. Mimo wszystkich swoich
marzeń i problemów, cieszyła się, że chociaż jego życie miłosne ma się dobrze.
*
* *
Słowa
płynęły wartkim strumieniem, którego nie dało się powstrzymać. Skargi,
pretensje, wymyślane na bieżąco, gdy zabrakło realnych argumentów, wszystko
ściekało po niej i Shikamaru, nie będąc w stanie jakkolwiek im zagrozić.
Mimo
to z każdym kolejnym padającym na spotkaniu słowem, Sakura miała coraz większą
ochotę zabić wszystkich uczestników. Ewentualnie trwale uszkodzić. Najlepiej
tak, by nie mogli brać udziału w żadnej naradzie. Już nigdy.
Zebrani
wokół niej ludzie potrafili jedynie debatować między sobą, a w zasadzie
przekrzykiwać się, jakby ilość decybeli z jaką wyrażana była opinia, wpływała
na jej słuszność. W dodatku przez większość czasu skupiali się na boleśnie
nieistotnych w obecnej sytuacji tematach, oddalając od siebie widmo
odpowiedzialności.
Doskonale
wiedzieli, że nadal nowa w ich oczach Hokage, w końcu pęknie, wyrzuci ich
kończąc obrady i podejmie decyzje sama. A gdy cokolwiek pójdzie nie tak, ich
ręce będą czyste i gotowe do ataku.
Szarpała
zębami własną wargę, niemal się w nią wgryzając. Autoagresywne działania i
jawne oznaki niechęci już dawno przestały działać na nią i wszystkich dookoła.
Stały się jednak nieprzyjemnym nawykiem, nad którym nie miała czasu pracować.
Chociaż nie uspokajał jej, posmak metalu przywoływał chwile, w których
faktycznie mogła coś zrobić. Był niemal identyczny do smaku powietrza podczas
walki, gdy ostrza co chwila zderzały się ze sobą, wzbogacając je o niewidoczne
dla oka, metaliczne drobinki.
—
Napastnicy zdołali przedostać się Wschodnią Bramą, bo została praktycznie bez
ochrony. Z grafiku wynika, że rozłożenie straży było zgodne z zaakceptowanymi
wytycznymi. — Zbyt energicznym jak na jej gust uderzeniem w klawiaturę, Sasuke
rzucił na ekrany wszystkich tabletów skany raportów, potwierdzające jego słowa.
Nie żeby ktokolwiek zwrócił na nie uwagę. Gdy prawdziwy Uchiha się odzywał,
wszyscy potulnie go słuchali. Brakowało tylko, żeby zaczęli bezmyślnie kiwać
głowami jak bobble heady przyklejone do deski rozdzielczej tirowca,
podskakujące z każdym drogowym wybojem.
Nie pierwszy raz tego dnia rzucał w
jej stronę oskarżenia, chociaż ani razu nie stwierdził otwarcie, o kogo chodzi.
Przy tym od początku zebrania nawet nie spojrzał w jej kierunku. Sądziła, że
już dawno się do tego przyzwyczaiła. Jednak jego widok po tygodniach, a może i
miesiącach rozłąki, zupełnie ją rozmiękczył.
Z początku sądziła, że nawet nie
zaszczyci ich obecnością. Umówiona godzina rozpoczęcia minęła, wszystkie
przygotowane wcześniej miejsca przy stole były już zajęte, a po nim nie było
śladu. Dopiero kiedy zaczęła spotkanie, krótko witając zebranych, wszedł do
pomieszczenia, zupełnie jakby na to czekał. Dostojny, milczący, przyciągający
pełne szacunku spojrzenia, jakby jego autorytet był pieprzonym magnesem.
Czuła
się upokorzona, ale nie pokonana. Siląc się na profesjonalizm, powitała go z
odpowiednią dozą powściągliwości i zaczekała aż usiądzie na dostawionym krześle.
Skupienie się na celu spotkania stało się nagle dużo trudniejsze. Całe jej
ciało rwało, pragnąc chociaż szczypty jego uwagi. Wzrok uciekał w stronę
beznamiętnej twarzy, doszukując się zmian. Zastanawiała się czy od ich rozłąki
przybyło mu kurzych łapek. Może w czarnej czuprynie zaczęły pojawiać się
pierwsze siwe włosy?
Pochłonięta
nostalgią, z opóźnieniem dostrzegła kolejną awanturę. Z całych sił próbowała
utrzymać neutralną twarz, wiedząc, że Shikamaru prędzej czy później zaprowadzi
na sali porządek. Był w końcu jej cieniem. Prawą ręką. I chociaż cała Wioska
emanowała skrajnym uwielbieniem do Sasuke i Naruto, to on trzymał w szachu
większość klanów, co z kolei przekładało się na prawdziwą władzę.
Zerknęła w stronę Uzumakiego.
Chociaż obecność Uchihy wcale go nie zdziwiła, tego dnia zdawał się podejrzanie
odmieniony. Zerkał w jej stronę, wyglądając zupełnie jak zagubiony chłopiec z
Akademii, któremu wmówiono, że z własnej winy jest sierotą. Przybrał maskę
cierpiętnika ze zbolałą miną, jakby czuł się winny za to w jaki sposób wszyscy
ją traktują.
Jednak
jego smutne spojrzenie już dawno przestało ją prześladować. Przyjaźń zawiązana jeszcze
na polu treningowym i zaufanie ukształtowane niezliczonymi wspólnymi misjami
prysło niczym bańka mydlana z chwilą, w której Naruto dowiedział się o
przyjęciu przez nią stanowiska.
Z
początku czuła się z tym źle. Miotała się na własnym stołku, zarzucając go
coraz to wymyślniejszymi propozycjami etatów, nie do końca będąc w stanie
pogodzić się z utratą ich relacji. Jednak nieważne co robiła i jak bardzo
próbowała, on pozostawał naburmuszonym dzieckiem, zaślepionym własnymi
marzeniami. W końcu poddała się. Będąc Hokage musiała skupić się na pracy i
kierować dobrem mieszkańców, zamiast niańczyć roszczeniowego bohatera.
Hidan
stał za nią, fałszywie skryty w półmroku. Wypisał się ze szpitala na własne
żądanie i o świcie pojawił się pod jej apartamentowcem, ostentacyjnie waląc w
drzwi i wrzaskami zaznaczając swoją obecność. Wpuściła go na wpół przytomna, w
pogniecionej koszuli, która robiła jej za pidżamę, stanowiąc pierwszy element
garderoby, który wpadł jej w ręce i ustami pełnymi porannych osadów.
Nie
omieszkał zganić jej za brak odpowiedniego przyjęcia. Szybko jednak zamilkł
wyczuwając jej pochmurną aurę i niewyspanie, i zniknął w najdalszych rejonach
mieszkania, żeby pojawić się dopiero, gdy zbierała się do wyjścia.
Każdego
innego śmiertelnika wysłałaby własnymi pięściami z powrotem do szpitala.
Każdego poza nim, bo chociaż był zaledwie najemnikiem, który najpewniej
zniknąłby w tej samej chwili, w której na jego konto przestałoby spływać
wynagrodzenie. Rozumiał ją jak nikt do tej pory i wyczuwał jej potrzeby często
lepiej niż ona sama.
Poruszyła
się nerwowo, udając, że wygładza spódnicę. Miała wrażenie, że słyszy jak
materiał garnituru napina się wraz z jego mięśniami, gdy kolejny raz otaczający
ich ludzie podważali jej kompetencje.
Zupełnie
jakby wyczuwając jej myśli, Homura rzucił zniesmaczone i pełne pogardy
spojrzenie na ochroniarza.
—
Czy powinniśmy omawiać tak wrażliwe sprawy w obecności najemnika? Może
powinniśmy… zabezpieczyć się przed wyciekiem?
Brew
Sakury zaczęła podskakiwać mikro ruchami. Całe spotkanie od początku stanowiło
farsę. Stary dziad, którego napędzany strachem refleks pozwolił jako pierwszemu
zerwać się z miejsca, tylko po to, żeby popędzić do schronu, myśli że będzie ją
pouczał? Patrząc na niego, zastanawiała się jakim cudem te pruchło jeszcze
oddychało. Nie potrzebowała pomiaru ciśnienia, żeby wiedzieć, że jego serce
waliło równie słabo, co jej pięści mocno. Żałowała, że nie mogła całej tej
konfrontacji przeprowadzić na polu treningowym.
—
To nie moi podwładni byli odpowiedzialni za ostatni wyciek tajnych informacji —
zaczęła od niechcenia. Z nonszalancją położyła ręce na twardych podłokietnikach
i zwróciła ciało w jego kierunku, unosząc głowę. — Jeżeli więc sugerujesz, że
powinniśmy wprowadzić system znakowania Danzo do powszechnego użytku, to z
przyjemnością zacznę jego wdrożenie od współodpowiedzialnych za tamtą aferę.
Mitokado
sarknął oburzony i zapadł się w fotel. Utatane spojrzała na nią z obrzydzeniem.
W tej samej chwili, wiecznie kamienna mina Shikamaru została zaburzona lekkim
drżeniem ust, a Hidan parsknął rozbawiony.
—
Jeżeli zaś chodzi o rozlokowanie oddziałów na murach. — Zacisnęła szczękę,
skupiając całą odwagę na rzuceniu wyzwania mężowi. — Żaden z raportów
dostarczanych nam przez agentów działających w terenie, nie wspominał o
napięciach na granicy i wzmożonych ruchach partyzanckich w tamtej okolicy. —
Sasuke przybrał taką samą pozę. Władczą, zdystansowaną. Siłowali się na
spojrzenia w milczeniu, aż Hokage cmoknęła i rozejrzała się po zebranych,
miażdżąc każdego wzrokiem. — Nie było więc przesłanek, aby wzmocnić kontrole.
Co z kolei oznacza, że priorytetem było zabezpieczenie obchodów, które jeśli
pamięć mnie nie myli, przewidywano na kilkadziesiąt tysięcy uczestników, w tym
przybyszy z całego kraju. I mimo całej sytuacji, do tej pory nie odnotowaliśmy
ani jednej ofiary śmiertelnej.
—
Ale szpital…
—
Szpital doskonale poradził sobie w tak kryzysowej sytuacji. Ordynator Kato
sprawnie zarządziła jego zasobami, pozwalając zaopiekować się wszystkimi,
którzy tego potrzebowali, zgodnie z przyjętym przez Zrzeszenie Pięciu Nacji
systemem triażu. Nie zamierzam wysłuchiwać zażaleń na służby medyczne, tylko
dlatego, że ktoś ze skręconą kostką lub czarnymi od pyłu smarkami czekał kilka
godzin pod izbą przyjęć.
Wstała,
a w tej samej sekundzie Hidan poderwał się i narzucił na jej ramiona płaszcz.
Ponownie patrząc po zebranych, sięgnęła po kapelusz i nałożyła go ignorując
wściekłe spojrzenia.
—
Na dzisiaj to już wszystko. Możecie wrócić do swoich obowiązków. I tak
spędziliśmy tu za dużo czasu. Pozostałe ustalenia jak i ostateczny raport
znajdziecie na skrzynkach mailowych do końca dnia.
Do
wyjścia odprowadziły ją niezadowolone pomruki i ciepło dłoni, która magicznie
znalazła się między jej łopatkami. Po raz kolejny to Hidan okazał jej wsparcie
i troskę. I chociaż nienawidziła siebie za to, coraz łatwiej przychodziło jej
po prostu akceptowanie tego niewymuszonego ciepła.
*
* *
—
Chyba się zagalopowałeś — warknęła podnosząc się z krzesła. Opuszkami
rozwartych palców docisnęła dokument do biurka. — Nie zapominaj, że jestem
Hokage i nie masz prawa się tak do mnie zwracać.
Prychnął.
Ignorując ją i jej problemy. Jak zawsze.
—
Przede wszystkim to jesteś żoną. MOJĄ żoną. — Nacisk na rolę, którą powinna
odgrywać w tym związku wydał się Sakurze żałośnie śmieszny.
—
Nie pieprz. Gdyby to była prawda nie ruszałbyś się z Konohy na krok. Ze swoich
małżeńskich obowiązków wywiązuje się tak samo skrupulatnie jak ty, drogi MĘŻU.
— Wyprostowała się, zyskując dodatkowy centymetr lub dwa i morze pewności
siebie. — A co z twoimi marzeniami? Obietnicami? O rodzinie? Odbudowie klanu?
Hm?
Trzy
dni. Tyle zajęło mu przyjście do ICH domu. Trzy noce spania po kątach u
znajomych, o ile jeszcze jakiś posiadał, a może zwykłego melinowania po barach
lub innych, brudnych kątach. Siedemdziesiąt dwie godziny bez słowa wyjaśnienia,
nasączonych troską pytań czy jakiejkolwiek informacji.
Wszystko
po to, żeby ostatecznie zjawić się na progu, w pełnym majestacie. Stojąc przed
nią nawet nie udawał skruchy. Duma Uchihów kipiała mu z uszu, a obojętność
oblepiała całe ciało niczym stęchłe bandaże mumię.
—
Wszystko ma swój czas. Ktoś na twoim stanowisko powinien znać się na ustalaniu
priorytetów. — Jak zwykle pozostał niewzruszony. Traktował ją z góry, odkąd
pamiętała, ale dzisiaj nawet nie próbował udawać i ukrywać wyniosłości w swoim
głosie.
Prychnęła.
Czy tak teraz będą wyglądać ich rozmowy? Przerzucaniem się mniej lub bardziej
zawoalowanymi obelgami? Wywlekaniem skrywanych żali, tylko po to, żeby druga
strona mogła je ignorować, jakby nic nie słyszała?
—
Uciekasz. Latasz za niewiadomym. Ile lat już minęło? A ty dalej nie jesteś w
stanie mnie zapłodnić. Nawet przelecieć. Może już po prostu ci nie staje?
Warknął.
Chociaż jeszcze przed chwilą nie miał problemu z wyartykułowaniem w jej
kierunku inwektyw, teraz nie był w stanie wydobyć z siebie czegoś ponad
monosylaby i pseudozwierzęce dźwięki wobec konkretnych argumentów. Mimo to
uśmiechnęła się pod nosem. Pierwszy raz od dawna przebiła się przez kurtynę
obojętności, wydobywając z niego wściekłość.
—
Zdradziłaś mnie. Pieprzyłaś się z nim — rzucił w końcu. Jego wiecznie
nieruchome oczy, zadrżały. Spojrzenie na sekundy stało się rozbiegane, zupełnie
jakby ta informacja faktycznie go zabolała.
To
podejrzenie ją zaniepokoiło. Cała pewność, którą przez ostatnie kilkadziesiąt
godzin obmurowywała wściekłością, zaczęła uciekać z niej niczym gaz z
nieszczelnej instalacji.
—
Wiesz co Sasuke? Pierdol się — wysyczała. Z każdą chwilą opuszki palców
bardziej zagłębiały się w drewniany blat, zupełnie jakby był zrobiony z
mrożonego masła, które wrząca skóra powoli ogrzewała. Nie da się zmanipulować.
Nie tym razem. To ona była pokrzywdzona w całej tej sytuacji. Nie Uchiha.
—
Myślisz, że będę to tolerował? Naruto mi opowiedział o czym plotkują ANBU i
wszyscy dookoła. Myślisz, że nikt nie zauważył?! — Do jego tonu wrócił spokój,
chociaż nie był taki jak wcześniej. Coś w barwie głosu podpowiadało Sakurze, że
problem jest zdecydowanie bardziej złożony.
—
Naruto? — zawahała się. Imię przyjaciela ciążyło jej na języku niczym
nieprzyjemny posmak, po kawie z automatu, oferującego jednocześnie sproszkowane
zupy. — Od dawna rozmawiacie? — Poczuła bolesny skurcz w sercu. Do niej
przyjaciel nie odzywał się od lat.
Mężczyzna
milczał. Złowrogie spojrzenie utkwił w jej twarzy, która z oddechu na oddech
wykrzywiała się coraz bardziej.
—
Oj daj spokój — wypluł zamiast odpowiedzi. Bez problemu rozpoznała ton pogardy.
— Nie maż się. Doskonale wiesz, że to Uzumaki powinien zostać Hokage. On albo…
—
Albo ty? — pytanie drżało od kpiny, a głos wibrował wściekłością. Uchiha
zacisnął pięść, po raz kolejny unikając werbalne reakcji. Sakura pochyliła się
nad biurkiem. — Wiesz co? Obaj możecie sobie darować te łzawe historyjki, o
trosce jaką roztaczacie nad Konohą. Kiedy zarówno ty jak i Naruto szlajaliście
się po świecie, szukając dawno martwych lub zapomnianych mistrzów. Gdy przez
miesiące, a nawet lata nie raczyliście pojawić się tu nawet na kilka dni. Ja
byłam na miejscu. Towarzyszyłam Godaime na każdym kroku. Słuchałam potrzeb
mieszkańców. Obserwowałam życie Wioski i jej problemy. JA a nie wy robiłam
wszystko, żeby Liściu nic nie zabrakło. I to JA ostatecznie zostałam szóstym
Hokage. Najwyższy czas żebyście oboje skończyli tę dziecinadę i się z tym
pogodzili.
Sarknął.
Skrzyżował ramiona na piersi, a usta wykrzywił mu kpiący uśmiech.
—
No i jak ci poszło? — rzucił od niechcenia, brodą wskazując okno, z którego
rozpościerał się idealny widok na zniszczoną górę Hokage.
—
Wypierdalaj — wysyczała. Brew niebezpiecznie zaczęła jej drgać, gdy zamiast
wyjść, zrobił krok na przód i nachylił się nad jej biurkiem. Ich twarze nagle
znalazły się na tym samym poziomie.
Czuła
zapach jego wody kolońskiej. Ten sam, który nadal unosił się w jego garderobie,
i który jeszcze kilka tygodni wcześniej sama rozpylała we wspólnej sypialni,
poszukując jego obecności. Aromat tak boleśnie znajomy, a jednocześnie obcy, że
wszystkie jej wnętrzności złapał bolesny skurcz. Podbity ciepłem męskiej skóry
i słonością potu, wydobywał z siebie nowe, nieznane nuty, które z przeraźliwą
łatwością topiły jej złość.
Chciała
się wycofać. Uciec przed nim i sztuczkami, które z taką łatwością na niej
stosował, a wtedy Sasuke ją pocałował. Mechanicznie. Nieskomplikowanie. Mimo to
jego dotyk był najwspanialszym odczuciem. Wystarczyło jedno przygryzienie
wargi, pojedynczy ruch językiem i to pieprzone ciepło jego dłoni, która nie wiadomo,
jak trafiła na policzek, żeby cała drżała niemal łkając z pożądania.
Była
jego. Kogo starała się oszukać? Przecież zawsze tego chciała. Wmawiając sobie,
że jest w stanie przepracować cały poniewierający nim mrok. Mogła to zakończyć
tu i teraz. Przecież wiedziała, że to co ich połączyło nie jest już prawdziwe.
Może nawet nigdy nie było? A mimo to jak tylko odsunął się, nachyliła się nad
biurkiem, podążając za nim.
Ta
krótka chwila wystarczyła, żeby ją rozpalić. Wyobrażała sobie jak Sasuke wzywa
ją do siebie. Gestem. Spojrzeniem. Rozkazem. A ona potulnie zrzuca tak
starannie poukładane dokumenty i wchodzi na biurko, żeby się do niego zbliżyć.
Jej
pragnienia były żałośnie oczywiste i doskonale o tym wiedziała. Rozchyliła
ściśnięte dotąd usta i utraciła kontrolę nad oddechem, który stał się płytki i
urywany. Zbyt łatwy do zaobserwowania po jej unoszącym się biuście i
niebezpiecznie napinającym materiale sukienki.
Wyczuwając
to, Uchiha przeszedł do natarcia. Postawił wszystko na jedną kartę. Zagrał wabank
i… wygrał. Obchodząc biurko dostrzegł to w jej ciele. Te nieznaczne zmiany
postawy, które kiedyś studiował i starał się zapamiętać.
Objął
ją w talii i przyciągnął, aż sapnęła podekscytowana. Wpychając język do jej
gardła, jednocześnie uniósł ją, żeby posadzić na biurku.
Sakura
wykorzystała to, żeby objąć jego szyję. Czule pogładzić mu ramiona i kark.
Zmierzwić włosy. Wbić paznokcie w materiał koszuli, próbując go przebić i
dostać się do wyrzeźbionych mięśniami pleców.
Niemal
nie zwróciła uwagi, na dźwięk rwanego materiału i powiew zimnego powietrza na
wilgotnej i boleśnie nabrzmiałej łechtaczce. Penis Sasuke był wrzący.
Przyjemnie wypełniał ją. Rozciągał, z każdym pchnięciem uderzając w kolejne
zbitki nerwów. Doprowadzał do szaleństwa.
Sam
seks był cichy. Wypełniony odgłosami uderzających o siebie i ślizgających się
ciał, głośnych oddechów, pojedynczych warknięć i jęków. Gdyby nie była
wygłodniała mężowskiego dotyku, nazwałaby go wręcz rozczarowującym. Może nawet
wyśmiała, po kilku kieliszkach wina wypitego z Yamanaką.
Będąc
blisko orgazmu, w końcu oderwała się od niego i odchyliła, żeby opaść na
biurko. Uniesiona na przedramionach wpatrywała się w górującego nad nią
mężczyznę jak zahipnotyzowana. Rozkoszowała się tym jak bardzo pochłonięty jest
rżnięciem jej. Podziwiała wystający zza do połowy rozpiętej koszuli tors.
Dostrzegając
wzbierające w jego szczęce napięcie, uniosła biodra, żeby lepiej dostosować się
do pchnięć i zacisnęła nogi wokół jego bioder. Wszystko, byleby był bliżej,
pieprzył bardziej. Żeby mogli dojść jednocześnie, zsynchronizować się, stać
jednością tak jak małżeństwo powinno. Tak jak kiedyś potrafili…
Orgazm
chociaż nadchodził długo był rozkosznie intensywny. Czuła, jak mięśnie
naprężyły się w satysfakcjonująco bolesny sposób, od rozchodzącego się po ciele
dreszczu. Palce wczepiła w biurko, zgniatając przy okazji pozostałe na nim
raporty. Chociaż wcale nie chciała okazywać Sasuke jak bardzo podoba się jej to
co robili, nie powstrzymała wypełnionego ekstazą krzyku.
—
Widzisz — zaczął, wychodząc z niej. Podciągnął spodnie, a klamra paska
szczęknęła, gdy pochylił się nad jej uchem. — Nadal jesteś cała moja — dodał,
po czym musnął ustami jej policzek.
Wzdrygnęła się. Słowa Sasuke były
jak lodowaty prysznic, zrzucany wiadrem na przesłuchiwanego więźnia. Jak ciepłe
siki oblepiające drzewo, gdy pies postanowi oznaczyć je jako swoje terytorium.
I tak jak czworonóg wypuszczony na chwilę spaceru, Uchiha zniknął, gdy tylko
cień feromonów rozprysł się na upatrzonym celu.
W upokarzającej ciszy podniosła się
i zsunęła z biurka. Rozerwany materiał ześlizgnął się z ramion na biodra, gdzie
zmieszał się z dołem sukienki, który mąż podciągnął jej nad pośladki. Zaczęła
nim szarpać, bezsensownie ciągnąc za skrawki, próbując się z nich uwolnić.
Wyładować frustrację, która wibrowała w niej na przemian z otumaniającą pustką.
Była Hokage, pieprzonym przywódcą
Wioski, a mimo to wystarczyło kilka słów, aby rozpadła się na drobne kawałki. Zapomniała,
jak się myśli, a nawet oddycha. Znów była dziewczynką z Akademii. Bezradną,
otumanioną strachem, z teorią wyrytą na pamięć i zerową umiejętnością jej
zastosowania.
Nie chciała tego. Nienawidziła
siebie za słabość i Uchihę za łatwość z jaką nią manipulował. Nie potrzebował
nawet niczego planować, rozważać opcji. Każde zdanie zdawało się idealnie
wymierzone w jej czułą podświadomość. Pluł jadem, uzależniającą toksyną,
słodką, biochemiczną mieszanką, łapiąc ją w swoje sidła.
Skupiona na walce z ubraniem nie
zwróciła uwagi na Hidana, który wszedł do środka, nawet nie próbując się
skradać. Oprzytomniała, gdy jego chłodne palce musnęły skórę wokół kręgosłupa,
a pokój wypełnił odgłos prutego materiału, kiedy kieszonkowym nożem pomógł się
jej wyswobodzić.
— No Landryna, tego się po tobie nie
spodziewałem — oświadczył, obijając soczyście różowego cukierka o wyszczerzone
zęby. Nie była pewna, czy lekkość z jaką podchodził do incydentu, o którym ona
najchętniej by zapomniała przynosił jej ulgę, czy napawał smutkiem.
Chciała mu odpyskować, rzucić
ironiczną lub zabawną uwagę, ale zabrakło jej słów. Zawstydzona zacisnęła usta
i opuściła głowę. Nie miała problemu stać przed nim nago. Ale patrzenie mu w
twarz zaraz po tym jak oddała się Sasuke, było zbyt wyrachowane. Nieodpowiednie.
— Ja… Przepraszam — sapnęła i
ruszyła, chcąc go wyminąć.
—
Hej. — Chwycił ją za przedramię i pociągnął do siebie. Wolną ręką złapała się
tuż nad jego dłonią i zasłoniła piersi, przy okazji lekko się kuląc. — Hej… —
powtórzył łagodniej, wyczuwając jak się spina. — Wszystko w porządku? — Powaga z jaką zadał to pytanie
była tak nieoczekiwana, że musiała na niego spojrzeć. W fioletowych oczach
czaił się niepokój. Troska, którą widziała tak wyraźnie, jak jeszcze kilka dni
temu podczas ataku.
— M-mhm — zdołała jedynie wydukać.
— Nie obchodzi mnie, co tu
robiliście — wyszeptał powoli i spokojnie, bez odrobiny zazdrości. — O ile na
wszystko wyraziłaś zgodę. Każdy jego ruch. Każdy. Jebany. Dotyk.
Zamrugała poruszona. Miała
przeczucie, że po raz kolejny popełniała błąd. Nie mogła mu ufać.
Prawdopodobnie ich relacja nie powinna wykraczać poza służbowe kontakty, ale
gdy zdecydowała się na pokrętną ochronę z benefitami, mogła równie dobrze
przeistoczyć to w wykrzywioną przyjaźń.
Wstyd
jednak okazał się zbyt silny. Może i on nie miał problemu z całą tą sytuacją,
ale dla niej było to za wiele. Musiała to przetrawić. Najlepiej sama, w
towarzystwie miernej jakości alkoholu i absolutnie durnych telewizyjnych
programów.
— Oczywiście. — Zaciśnięte gardło
nie pozwoliło jej na mówienie wielu słów. — Przecież to… mój mąż. — Poruszyła
wargami, chcąc odpowiedzieć, ale z gardła wycisnęła jedynie zbolały szept.
Hidan nie naciskał więcej. Puścił ją i pozwolił zebrać się do rozdygotanej
całości. Bo oczywiście musiał być cholernie dobry w odczytywaniu jej każdych,
nawet najmniej intencjonalnych sygnałów.
*
* *
Atmosfera
w apartamencie zrobiła się ciężka i nieprzyjemna. Hidan nie musiał nawet
patrzeć w stronę kobiety, by poczuć się nieproszonym. Sakura nie zwróciła na
niego uwagi, gdy wszedł do gabinetu w ramach cogodzinnego obchodu i nie
odpowiedziała na kończący go meldunek.
Nie
miał do niej żadnych praw. Oboje wiedzieli w co się pakują. Nie czuł nic,
widząc jej męża przekraczającego próg, a potem znikającego na podjeździe. Aż do
chwili, w której spojrzał w jej przestraszone oczy i dostrzegł jak bardzo jest
złamana.
Sam
był sadystą. Krzywdził ludzi. Mordował za pieniądze. Jego bóg rozkoszował się w
torturach i bólu. A jednak wszystko co robił było wymierzone w świadomie i
precyzyjnie dobierane ofiary. Znęcanie się nad ludźmi bez większego celu, nie
robiło zwyczajnie sensu. Stanowiło marnotrawstwo, które nauczył się nienawidzić
przez wiele lat współpracy z Kakuzu.
Pyskata
Hokage nie zasługiwała na swój los. Obserwował ją zaledwie od tygodni, a już
zdążyła zaskarbić sobie jego szacunek. Chociaż sam był jedynie mało stabilnym
prostakiem, nadal potrafił docenić destrukcyjną siłę, którą kumulowała w
zgrabnym i niepozornym ciele.
Szczeniak
Nara odprawił go bez słowa, zaraz po wkroczeniu do mieszkania, a on jedynie
przytaknął, zaciskając zęby. Zdążył już zauważyć, że jego i Landrynę łączyła
absolutnie niezrozumiała dla niego więź, więc bez większego namysłu posłał po
niego, gdy kobieta ledwo się trzymała po wizycie Uchihy.
Czuł
się nieswojo z myślą, że ma ją zostawić w mieszkaniu bez ochrony. Może i
towarzyszył jej najwierniejszy przydupas, a budynek obwarowany był agentami
ANBU, ale większość z tych dzieciaków był w stanie pokonać, nie używając nawet
ułamka swojej zajebistości, co tylko utrudniało mu rozkoszowanie się wolną
chwilą z czystym sumieniem.
Potrzebował
oderwać się od tego wszystkiego. Zatamować zalewający go strumień myśli i
wrócić do dawnego, egoistycznego siebie. A do tego była mu potrzebna czysta,
nieskalana moralnością przemoc.
W
Konosze nie był od lat. Zdając się na wspomnienia z mglistej przeszłości, szedł
bocznymi uliczkami, próbując odnaleźć znajomą okolicę. Dzielnica znajdowała się
blisko epicentrum ostatniego ataku, a mieszkańcy mimo szczerych chęci, dalecy
byli od przywrócenia otoczeniu dawnego, zarzyganego uroku.
Metalowe
siatki nielegalnie wycięte z rządowych ogrodzeń zbierały do kupy obite fasady.
Gruz, który wypadł spomiędzy nich zalegał na popękanym chodniku. Zgorzknienie i
pragmatyzm wsiąknęły w otoczenie, tworząc żałośnie prosty krajobraz.
Klub,
do którego zmierzał był skryty wśród oblepionych brudem witryn. Przykurzony
neon z nazwą od dawna nie spełniał swojej funkcji, stapiając się z otoczeniem.
Wypatrzenie go zajęło mu chwilę. Kolejne minuty zajęło poszukiwanie drzwi.
Kiedy
je przekroczył, poczuł się jak w domu. Mdła słodycz trawki zmieszana z zapachem
przemocy i odorem piwa, które werżnęło się w panele, wyciekając z kubków i
przelewając się przez palce uderzyła w jego nozdrza.
Pojedyncze
spojrzenia stałych bywalców szybko go oceniły, nawet nie próbując się z tym
kryć. Zmęczone i podpite umysły bez większej refleksji uznały go za element
lokalnego folkloru. Trójpaskowy dres i kaprawa morda idealnie zlewały się z
otoczeniem, jak zawsze zapewniając mu przychylność ulicy.
Ociężale
klapnął na najbliższy hooker i zakręcił się, żeby oprzeć o blat, za którym
barman nalewał właśnie piwo. Rozwodniona lura, doprawiona barwnikiem dla
utrzymywania pozorów, nie pieniła się nawet lana prostym strumieniem.
— Jeden taki sikacz i garść
informacji złotko — oświadczył bezczelnie i mrugnął do brodatego mężczyzny za
kontuarem. Niepozorny banknot, o zaskakująco wysokim nominale wylądował między
nimi.
Barman bez słowa zgarnął pieniądze i
odszedł do nalewaków. Kiedy wrócił, rzucił korkową podkładkę i postawił na niej
niedomyty kufel, rozlewając przy okazji piwo na palce klienta. Hidan nawet się
nie skrzywił. Złapał za szkło i wypił połowę browaru na jednym hauście.
— M-m! Tak paskudne, jak szczyny
samej Kami — zawył, odstawiając naczynie z hukiem. — A teraz powiedz mi —
dodał, siląc się na konspiracyjny szept i nachylił się nad blatem. — Czy
okularnik dalej ma swój mały klubik w piwnicy? Z chęcią bym sobie trochę… potańczył.
Mężczyzna
ponownie olał jego zaczepki. Przeszedł na drugi koniec kontuaru i zaczął
opłukiwać brudne naczynia, zupełnie go ignorując.
— Ej no kolego! Królu złoty. Weź no
nie bądź cipa — zawołał za nim błagalnie i zdecydowanie za głośno.
— Oj Hidan, Hidan. Nie spokorniałeś
nawet na smyczy naszej Hokage? — Mężczyzna w okularach o zdecydowanie zbyt
okrągłych i dużych oprawkach podszedł do niego w towarzystwie dwóch wyjątkowo
tępo wyglądających goryli.
— Wiesz, jak jest. Starego psa nie
nauczysz nowych sztuczek. — Wzruszył ramionami i rzucił w niego uśmiechem
prosto z psychiatrycznej izolatki.
— Normalnie… mamy tu pewne zasady.
Nie wpuszczamy byle kogo, a już zwłaszcza nowicjuszy opłacanych z rządowych
środków. — Yakushi westchnął teatralnie, na co najemnik jedynie wywrócił
oczami. — Jednakże… dla ciebie zrobię wyjątek. Myślę, że będzie warto. —
Wykrzywił usta jednym ze swoich złowieszczych uśmiechów i poprawił palcem
zsuwające się okulary.
— Oh jakże czuję się doceniony! —
Złapał się za serce, udając nadmierny zachwyt. Rozmówca nie zwrócił na niego
uwagi. Odwrócił się na pięcie, dając mu do zrozumienia, że ma za nim podążyć i
skierował się na koniec sali. W przejściu, zaraz obok kibli znajdowały się
schody w dół, oznaczone kartką z koślawym napisem przejście tylko dla personelu.
Pot,
krew i brud osadzały się mu nozdrzach i na języku. Zapach podziemia. Mrocznych
zakamarków wspaniałej Konohy. Pomruki nielegalnych interesów i
nieopodatkowanych bukmacherskich zakładów. Okrzyki ekscytacji i plaśnięcia
zaciśniętych pięści o miękkie tkanki przeciwnika.
Słodkie
dźwięki jego przeszłości wypełniały podziemie, które w swojej bezkresnej,
wypełnionej grubymi filarami powierzchni, bardziej przypominało zapomniany
przez administrację miejski parking, niż kamieniczną piwnice.
— Masz szczęście, nasze gale nie są
organizowane codziennie — kontynuował Kabuto.
— Tia… prawdziwe dziecko szczęścia
ze mnie — zakpił w odpowiedzi, starając się rozejrzeć. Zebrani ludzie raczej
nie zwracali na niego uwagi, zajęci walką, która właśnie miała miejsce na dość
sporym ringu, rozstawionym niemal w środku piwnicy.
— A żebyś wiedział. — Uśmiech
okularnika był obślizgły i podejrzany. Zanim Hidan zorientował się o co może
chodzić, wyszli z dobrze oświetlonej przestrzeni i znaleźli się za szpalerem
filarów, gdzie ustawiono kilka parawanów i skórzanych kanap, tworząc bardzo
pokraczną lożę. — Urushi, idź opatrzeć uczestników, zdaje się, że właśnie
kończą.
Zaskakująco przeciętnie wyglądający
mężczyzna odwrócił się w ich stronę, a jego napięta twarz zdradzała utrapienie.
Bez słowa przytaknął i wyminął ich, odsłaniając widok na siedzące w kącie
osoby.
Hidan nie potrafił powstrzymać
rozbawionego prychnięcia. Widok Uchihy z długonogą blondynką na kolanach,
której istnieniem zdawał się kompletnie nie przejmować, był ostatnią rzeczą,
jaką spodziewał się zobaczyć tego wieczoru.
— Sssasuke — Kabuto wysyczał imię
mężczyzny, nie kryjąc już ekscytacji. Wygładził klapy marynarki i uśmiechnął
się do niego, a gadzie strupy na jego policzkach niebezpiecznie napęczniały. —
Zdaje się, że znalazłem ci partnera do sparingu. Uważam, że będziecie idealną
walką wieczoru.
— Doskonale. — Miał ten sam płaski i
pełen pogardy głos, którym raczył Hokage i jej radę. Dokończył whisky, zrzucił
z siebie dziewczynę i podszedł do nich, wbijając wściekłe spojrzenie w Hidana.
— Hn. — Chuchnął mu w twarz
przesiąkniętym alkoholem oddechem. Był zaledwie kilka centymetrów wyższy, ale
stojąc tak blisko zmuszał go do uniesienia twarzy, z czego niewątpliwie czerpał
samczą satysfakcję. — W takim razie zobaczmy na co cię stać żelusiu.
Sasuke nie czekał na jego reakcje.
Minął go, uderzając ramieniem w bark, co dla Hidana było komiczne. Wielki
dziedzic Uchiha, legendarny bohater Konohy zachowywał się jak zazdrosny
nastolatek.
Siedząc tu, pośród najbardziej
skrajnego marginesu, zapewne nie uważał go nawet za zagrożenie. W końcu był tu
królem, chociaż wcale nie był lepszy od zebranych wokół szumowin. Eksperymentem
niezrównoważonego Orochimaru, mścicielem skrywającym się za maską cierpiętnika
i bohatera. Testosteron burzył mu osąd. Wciągał w konflikt z yashinistą, dla
którego cała ta sytuacja była jedynie mało śmiesznym żartem.
Czuł emanujący od niego gniew. Chęć
zmiażdżenia go niczym robaka, za którego uważał wszystkich najemników, chociaż
jego własny brat zajmował się dokładnie tym samym.
Kiedy
go mijał, swąd zagrożonej męskości ciągnął się za nim niczym smród zgnilizny. A
wszystko przez kobietę, z którą łączył go jedynie świstek papieru i obrączka ze
szlachetnego kruszcu. Żonę, którą manipulował i lepił według własnego uznania.
Wokół miejsca walki zbierało się
coraz więcej gapiów. Podekscytowane głosy niosły się echem w ciemność, a
kolejka do baru zaczynała owijać się wokół widowni. Hidan zaczął się
zastanawiać, czy Uchiha właściwie rozumiał na co się piszę. Sunął w stronę
ringu napuszony jak paw, z czakrą buzującą wokół na tyle mocno, że zakrzywiała
powietrze wokół niego, niczym lejący się z nieba żar w zbyt słoneczny dzień.
Ring
był nieco mniejszy od bokserskiego, chociaż został stworzony na jego
podobieństwo. Rozpięta na nim mata skrywała silne pieczęcie, blokujące każde
możliwe użycie czakry. Bez klanowych, diabelskich sztuczek, Uchiha zdany był
wyłącznie na siłę własnych mięśni, refleks i fizyczną wytrzymałość. Bez względu
na to kto i jak go uczył, dzieciak nie miał szans z prawdziwym demonem.
Sasuke
nie miał zamiaru walczyć o dobre imię swojej kobiety i Hidan nie potrzebował
wiedzieć o nim wiele, żeby to zrozumieć. Celem sparingu było wyjaśnienie mu
miejsca, które powinien zajmować w szeregu. Zmycia hańby i obślizgłych kpin,
podśmiechujek, które z prędkością wyjątkowo paskudnej plotki rozprzestrzeniały
się między mieszkańcami, oblepiając renomę złotego chłopca gównem.
Z
kolei dla Hidana ich walka nie znaczyła nic. Przyszedł tu, bo potrzebował
rozruszać ciało. Nadszarpnąć kondycję mięśni, zmusić je do wysiłku ocierającego
się o masochistyczne wyczerpanie. Yashin potrzebował bólu i cierpienia,
potrzebował krwi i mężczyzna nie mógł się doczekać aż mu je dostarczy.
Przechodząc
przez tłum wyrwał drinka z rąk przypadkowej osoby i dopił resztkę chlupoczącego
w nim piwa. Rzucił plastikowy kubek za plecy i przeczesał palcami włosy,
poprawiając wymodelowany żelem zaczes. Kiedy jego przeciwnik dyskutował jeszcze
z jednym ze swoich dupowłazów, Hidan wskoczył na podwyższoną arenę. Podwinął
rękawy i wymierzył kilka fantomowych ciosów w powietrze.
— To dopiero będzie zabawa.
* * *
Wrócił
obity, cuchnący potem, z oddechem śmierdzącym przefiltrowanym przez organizm
alkoholem. Zakradł się, a przynajmniej próbował przejść przez frontowe drzwi
bezszelestnie. Nie chciał uprzykrzyć kobiecie życia swoim powrotem ani tym
bardziej wysłuchiwać jej pretensji.
Ale
gdzieś między koszem robiącym wyłącznie za kiepownicę, a ostatnim rzędem
brukowej kostki, jego ciało postanowiło odłączyć się od mózgu. Najpierw
zachwiał się i z donośnym tąpnięciem wpadł na drzwi. Chwilę później wszedł do
środka i uderzył w luźno stojącą szafkę, z której z hukiem spadł bliżej
nieokreślony przedmiot.
—
Przysięgam Uchiha, jeżeli tu wróciłeś to… — Sakura wbiegła na korytarz, po
drodze włączając światło.
Zamrugał
chwilowo oślepiony i cmoknął ze zniesmaczeniem. Kiedy odzyskał ostrość,
dostrzegł jak jej górna warga drży w nerwowym tiku. Zdenerwowana, wściekła i…
—
Słodziutka — oświadczył, uśmiechając się pod nosem. — Jesteś. Kiedy tak się złościsz… na mnie.
Chociaż mylenie mnie z tym gnojkiem… auć.
Prychnęła.
Skrzyżowała ręce na piersiach i zaokrągliła ramiona, wtulając się w sweter.
Obróciła się, jakby chciała od niego uciec, ale zanim zrobiła krok, przygryzła
wargę i uniosła brodę.
—
Co ci się stało? — Zabujała się na piętach. Nie był pewien, czy jest faktycznie
zainteresowana jego losem, czy może jedynie szuka zajęcia.
—
Mi? — Bezwładnie opadł na ścianę, tym samym opierając się ramieniem o
przyjemnie chłodny mur i przygładził włosy. Z głośnym westchnieniem stłumił
beknięcie i powoli wypuścił wzburzone powietrze, żeby uspokoić wybijającą do
góry treść żołądka. — Nic.
Chociaż
starał się utrzymać swobodną postawę, zabrzmiało to bardziej jak stęknięcie.
—
Powinnaś zobaczyć tego drugiego. — Zaśmiał się. Nie widział potrzeby mówienia
jej z kim ani w jakich okolicznościach się bił, ale myśl o jej prawdopodobnej
reakcji umiliła mu tę chwilę.
—
Wypuścić cię na chwilę. No naprawdę. — Pokręciła głową ze zniesmaczeniem, które
nawet pośród pijackiego zamglenia pozostało wyraźne i banalnie proste do
odczytania. — Chodź. Opatrzę cię.
Nie
czekając na niego, zniknęła w głębi mieszkania. Z trudem poderwał się do
chwiejnego pionu i ruszył za nią.
—
Hej — rzucił w pustkę przed sobą, próbując odgadnąć, gdzie poszła. Wstawiony
nie był do końca w stanie skupić się na jej krokach ani odnaleźć epicentrum
bijącej od niej czakry. — Ty jesteś cała. Ja wróciłem w jednym kawałku.
Wszystko jest perfeko! — oburzył się, gdy tylko jej różowe włosy mignęły mu w sąsiednim
pokoju.
—
No tak. A ja głupia się przypierdalam bez powodu — warknęła. — Siadaj. —
Wskazała mu krzesło, a on posłusznie na nie opadł. Ostro pachnący wacik
wylądował na jego twarzy, a zasklepione strupem rozcięcie zapiekło, uwalniając
rozkosznie nieprzyjemne mrowienie. — Przecież najlepszy ochroniarz to ten na
kacu.
—
Może pewne cudowne dłonie uwolnią mnie od cierpienia. — Złapał ją za nadgarstek
i zmusił do spojrzenia prosto w oczy. Czarujący uśmiech nie wydawał się działać
w obecnym stanie. Sakura zmarszczyła brwi i rozwarła usta, robiąc płytki wdech.
—
Chyba śnisz. — Wyrwała się i sięgnęła po kolejny opatrunek. — Śmierdzisz gorzej
niż żul spod gorzelni. Ogarnij się. Z samego rana mam naradę. Nie potrzebuję
ciebie na liście brudów, rzucanych przeciwko mnie.
—
To już drugi raz, gdy wypominasz mi mój zapach, Cukiereczku. Czy obwąchiwanie
mnie sprawia ci przyjemność?
—
Oh zamknij się już. — Rzuciła gazę na metalową tackę i poderwała się nerwowo. —
To nie ma sensu. Weź prysznic. Jesteś tak zakrwawiony, że nie wiem, czy to co
widzę jest strupem, otwartą raną, zwykłym siniakiem czy krwotokiem.
—
Lubię jak się tak rządzisz. To nawet podniecające.
Podniósł
się, stękając i skierował się do łazienki. Asekurował się dłonią wspartą o
ścianę, gdy trasa skakała mu przed oczami. Sam nie do końca wiedział, dlaczego
tak pokornie słuchał poleceń. Był typem, który po alkoholu prędzej zacząłby się
awanturować niż unikać konfliktu, ale najwidoczniej jego spity umysł wyczuł
coś, co nadal mu umykało.
Kiedy
wpełzł pod prysznic, nawet nie zwrócił uwagi jaka woda wyleciała z
deszczownicy. Kurki mnożyły mu się w oczach, więc odkręcił losowy i poczekał,
aż letnie strugi zaczną go przyjemnie biczować.
Dzięki
Yashinowi i nieśmiertelności, którą został wypaczony, jego organizm trawił
alkohol szybciej niż powinien, a kac przychodził jeszcze zanim zabawa zdążyła
zacząć się na poważnie. Tkwiąc w kabinie, dosłownie czuł jak jego metabolizm
pozbawia go wesołości i wtłacza w coraz mniej przyjemne dolegliwości. Żołądek
stał się nieznośnie świadomy wypełniającej go zawartości, żeby za kilka minut
mdłości zmieniły się w zalegającego na języku kapcia. Niewyraźne i mnożące
rzeczywistość spojrzenie ustąpiło skrajnemu przewrażliwieniu na światło.
Szybkie
szczotkowanie zębów. Znalezienie w miarę czystego dresu oraz blistra tabletek
przeciwbólowych i był gotowy na konfrontację z szefową. Chociaż liczył, że
dłuższa chwila skłoniła ją do zignorowania go i pójścia spać, czekała na niego
w gabinecie, tak jak ją zostawił.
—
Chyba zacznę cię obciążać za te prywatne pokazy moich mięśni. Nie każda
ślicznotka, która prosi mnie o zdjęcie koszulki, dostępuje tego zaszczytu, a
już na pewno nie za darmo — rzucił dla rozluźnienia atmosfery. Sakura
wzdrygnęła się i zamrugała kilkukrotnie.
—
Pf. Jakby było na co patrzeć. Siadaj. — Znów wypluwała w jego stronę polecenia
bez humoru ani troski. Skupiła się na dłoniach, których ruch wydał mu się
zaskakująco niepewny.
Unikając
patrzenia mu w oczy, Sakura po raz drugi tej nocy spróbowała zabrać się za
opatrywanie ran, które dla niego zdążyły zmienić się w mało istotny dyskomfort.
—
A więc nastrój na rządzenie dalej obecny. Ciekawe. — Klapnął na wcześniej
zajmowane miejsce. Głowa pulsowała mu, jakby mózg postanowił wziąć udział w
szkole rodzenia i właśnie ćwiczył porodówkowe oddechy.
—
Hidan… — W jej głosie nie wybrzmiewała już wyłącznie irytacja, ale i
ostrzeżenie.
—
Tak piękna?
—
Nie dziś. Proszę…
—
Dalej cię gryzie ten szczeniak? — Poruszył szczęką, a chrząstki przy żuchwie
nieprzyjemnie pyknęły. — Naprawdę powinnaś przestać się tym zadręczać.
—
To nie… — Westchnęła i odgarnęła wierzchem dłoni grzywkę, która opadła jej na
skroń.
—
Moja sprawa? Może i nie. Ale przestrzeganie cudzych granic nigdy nie było moją
mocną stroną. Rozczarowujące, że jeszcze tego nie odkryłaś.
Naprawdę
bardzo się starał rozładować niezręczność drwiną, która stała się dla nich
naturalną drogą komunikacji. Ale Hokage okazała się dziś na nią wyjątkowo
odporna, a jego cierpliwość ulatniała się szybciej niż zazwyczaj.
Gardził
jej bierną postawą. Wycofaniem, które napędzane wstydem zaczęło opanowywać
najprostsze czynności i reakcje. Zachowała się głupio, i przeżywała to jakby
kilka nieistotnych chwil w gabinecie miało nieodwracalnie wpłynąć na jej życie.
— Uchiha jest idiotą. Ma to w genach
i… — spróbował po raz kolejny, ale tym razem przerwała mu z zaciętym wyrazem
twarzy.
— Też jestem Uchiha — oznajmiła,
chociaż wypływające z jej ust słowa były tak tłumione jej wewnętrzną walką, że
ledwo był w stanie znaleźć przerwy między nimi. — Czy to oznacza, że jestem
głupia?
— Jesteś głupia i naiwna, ale nie ma
to nic wspólnego z nazwiskiem — parsknął. Ból w jej oczach przez drobną chwilę zaświecił
czymś więcej. — Pokładasz w nim nadzieję, kiedy tak naprawdę już dawno powinnaś
kazać gnojowi spierdalać. — Pochylił się, a jego donośny ton zmienił się w
szept. — Uwierz, gdybym był na jego miejscu…
—
Ale nie jesteś — warknęła. Poderwała się, przewracając przy okazji przygotowaną
wcześniej tackę z opatrunkami. — I nigdy nie będziesz.
Czy
to był żal? Łzawy błysk w jej oczach, przypominające chrypę drżenie w głosie?
Alkohol musiał wyparowywać z niego wolniej niż przypuszczał i kopnąć bardziej
niż sądził, jeśli w zachowaniu kobiety dostrzegał emocje.
—
Jesteś pewna? Byłbym wspaniałym mężem-nagrodą. — Rozparł się na krześle, pełen
samozadowolenia i obserwował jak nerwowo krąży po pokoju.
—
Chyba raczej karą.
—
Oh zapewniam cię, że jestem idealny w wymierzaniu kar niegrzecznym
dziewczynkom.
Wkurzył
ją. Zraził kolejnym żartem, który wyrzucił z siebie mimochodem, sprawiając, że
nie zwróciła uwagi na jego macho ton.
Westchnął
zrezygnowany. Chociaż obserwował ją zdenerwowaną już wiele razy, nigdy nie
widział podobnego roztrzepania. Kręciła się bez celu między lewą, a prawą
krawędzią dywanu, unikając patrzenia w jego kierunku.
—
Sakura. — Widział, jak nagła powaga w jego głosie zbija ją z tropu. — Jedno
słowo… i przyniosę ci jego kutasa w
pudełku, żebyś mogła osobiście rozpuścić go w kwasie.
Skrzywiła
się. Wcale nie wyglądała na zadowoloną.
—
To… — Zmarszczyła czoło, a jego wypełniła ekscytacja, na myśl, że faktycznie
mogłaby się zgodzić, a on dostałby pozwolenie na ostateczne rozwiązanie kwestii
Uchihy. Chwilę trwało zanim zniesmaczona kontynuowała. — Wyjątkowo chore. Nawet
jak na ciebie.
Przełknął
rozczarowanie i zignorował jej niechęć. Nie był dobry w słowach. Nie kiedy
chodziło o wyrażanie się wprost i zagłębianie się w emocjonalne bagno. Ale
cyrk, który rozbili wokół siebie stawał się niedorzeczny i musiał zrobić coś,
żeby go przepędzić.
Zanim
zorientowała się co zamierza, poderwał się, złapał ją za nadgarstek i odwrócił
w swoją stronę. Miała płytki oddech. Jej piersi unosiły się i opadały, niemal
stykając z jego torsem, ale jedyne na co mógł patrzyć, były pełne strachu i
upokorzenia oczy.
—
Jedno słowo — oświadczył stanowczo, tonem niewiele donośniejszym od szeptu — a
będę tym kogo akurat potrzebujesz. Bez jakichkolwiek roszczeń. Bez pytań i
osądzania.
Zamrugała,
a on próbował odnaleźć w jej zagubieniu chociaż cień odpowiedzi. Znak, że go
potrzebuje lub nim gardzi. Cokolwiek, co powiedziałoby mu czego oczekiwać.
Naprowadziło na trop i dało szansę reakcji. Jednak kobieta trwała w bezruchu,
zagubiona w walce z własnymi demonami, których on nie był w stanie zrozumieć.
Poluźnił
chwyt. Dłoń zjechała niżej, ściskając jej palce. Głęboki wdech wystarczył, żeby
z powrotem przywołał swoją zblazowaną stronę.
—
W końcu… — dodał jakby od niechcenia — jestem tylko górą seksownych mięśni,
gotową na twoje rozkazy.
Nie
odpowiedziała. Wpatrywała się w niego, stojąc tuż obok, a jednak będąc zupełnie
gdzie indziej. Masakrowała dolną wargę zębami i rozważała jego słowa, bez
cienia uśmiechu czy wrogości.
Drobna
dłoń pomiędzy jego długimi, kościstymi palcami była komicznym, chociaż
przyjemnie grzejącym serce widokiem. Wpatrywał się w niego, dziwnie
usatysfakcjonowany.
—
Pamiętaj. Ze mną wszystko jest żałośnie proste. — Zaśmiał się i podniósł głowę,
żeby znów na nią spojrzeć. Zmarszczki w kącikach oczu nadały jego twarzy
demonicznego i zwodniczego uwodzicielskiego charakteru.
Najpierw
nie powiedziała nic. Ciągle pozwalając mu trzymać swoją dłoń, przysunęła się
niepewnie i oparła skroń na jego torsie, tuż nad sercem. Jej oddech
przyspieszył, a po chwili zwolnił, uspokojony serią gwałtownych mrugnięć,
którymi odpędzała nerwowy płacz.
—
Co my właściwie robimy? — wyszeptała w jego szyję, gdy uniosła nieznacznie
brodę, nie mając odwagi oderwać się od niego. — To wszystko… jest niewłaściwe.
—
Bo on tak twierdzi? Sam wcale nie jest…
—
Bo wszyscy tak myślą. Dopóki Sasuke nic nie wiedział, mogłam udawać. Ale teraz…
Widzę to, jak na mnie patrzą. Jak na dziwkę. Nazywają kurwą i głośnodajką, bo
obnoszę się twoją obecnością jak nową torebką, zamiast chociaż udawać, a ja…
—
Do niczego cię nie zobowiązuje — zapewnił i chociaż wcale stanowiło to
kłamstwa, wypowiedzenie tego głośno, uwierało jego męską dumę. — Nic nas nie
łączy. Jesteśmy dorośli i zaspokajamy swoje potrzeby.
Nie
wydawała się przekonana. Żal i wstyd po oskarżeniach męża musiał odebrać jej
jakiekolwiek zdolności racjonalnego myślenia. Jeden numerek czy dwa, nie
stanowiły jeszcze niczego. Tak samo fakt, że nieustannie przebywali w swoim
towarzystwie. Bez względu na to co do siebie czuli, czy czego nie czuli.
Wypracowanie kompromisu, dzięki któremu byli zdolni koegzystować w mało
sprzyjających okolicznościach, było jedynie kwestią czasu.
Jej
mąż był gnojem. Małżeństwo nie istniało. Równie dobrze mógłby być prywatnym
masażystą, nie do końca gejem o wyjątkowo rozmownej naturze.
—
A co, jeśli… — zaczęła ze ściśniętym gardłem. — Potrzebowałabym czegoś więcej?
Od
niego? Ledwo powstrzymał śmiech. Wyglądało na to, że jego zadziorna suczka
miała doprawdy paskudny gust, jeśli chodziło o wybieranie mężczyzn. Najpierw
egoistyczny śmieć, teraz bezwzględny najemnik. Wątpił, że nawet tak silna
kobieta jak ona, dałaby sobie radę z jego popierdoleniem.
Objął
ją. Przycisnął do siebie i oparł brodę na czubku jej głowy w wyjątkowo
nieporadnym przytuleniu. Szalona Hokage próbowała obdarzyć go uczuciami, o
które nigdy nie prosił i na jakie nie zasługiwałby nawet po wielu latach pracy
u niej.
—
Nawet taki barbarzyńca i wykolejeniec jest w stanie docenić twoje piękno. Co
nie znaczy, że potrafi się z nim obchodzić. — Zawahał się. Kątem oka spojrzał
na wykrzywioną smutkiem twarz i wbrew sobie kontynuował. — Mogę cię nazywać
moją, ale obydwoje wiemy, że nie mam i nigdy nie będę mieć do tego prawa —
wydusił z siebie. Czuł jak śmiech
Yashina rezonuje mu w kościach. Jego przywiązanie do konohańskiej gówniary
musiało dostarczać bogu niezłej rozrywki. — Jesteś szefową tej Wioski,
najwyższej rangi medic-ninem, uczennicą samej Ślimaczej Księżniczki, a ja tylko
dzieciakiem z biednej dzielnicy, który został sprzedany do sekty przez matkę
ćpunkę.
—
Hidan… — Jej głos znowu drżał. Być może była to oznaka troski. A może zwykłe
niedowierzanie. Nie był przekonany. Nie mógł też zrozumieć, dlaczego tak się
nim przejmuje. Myśl, że mogła przeżywać jego słowa tak samo jak zachowanie
męża, przyprawił go o mdłości.
—
Nie przejmuj się. Zachowaj łzy współczucia na kogoś godniejszego twojej uwagi.
Jestem tu tylko po to, żeby cię chronić i spełniać twoje rozkazy. Nic
mniej. Nic więcej.
*
* *
Powiedzieć, że Hidan był jej cieniem
to mało. Był duchem, jednym z tych przyjaznych sprajtów, który bardziej z nudy
niż obowiązku pomaga akurat upatrzonej duszyczce.
Kiedy
ucięła spotkanie z doradcami, odbił się niby od niechcenia od ściany i
przepuszczając jedynie Narę, zablokował wyjście szerokimi ramionami i kpiącym
uśmiechem. Gdy wychodziła z budynku, będąc daleko za zasięgiem starych pryków,
wyrósł spod ziemi zaledwie kilka kroków za nią.
Podążył za nią nie pytając o nic. Od
nocnego powrotu i ich rozmowy, podarował sobie zwyczajowy potok uszczypliwości
wobec niej, otoczenia i generalnie całej Wioski. Zrezygnował nawet z
pogwizdywania, które zazwyczaj było jego bronią ostateczną, gdy doprowadzał ją
do furiatycznego wrzasku każdym oddechem.
Była mu za to cholernie wdzięczna.
Od ataku minął niemal tydzień, a Rada dalej nie potrafiła zaakceptować nawet
najbardziej obszernych wyjaśnień. Naciskali na nią i wszystkich jej stronników,
szukając winnych, mimo braku jakichkolwiek zidentyfikowanych przekroczeń.
Do tego kotła nieporozumień
dochodziła coraz bardziej zagęszczająca się atmosfera między nią i Sasuke. Drań
więcej nie wrócił do ich wspólnego mieszkania. I chociaż sama kazała mu się
wynosić, jednocześnie żałowała, że nie spróbował czegokolwiek naprawić. Nocował
u Naruto, o czym dowiedziała się wyłącznie dzięki raportom ANBU. Unikał jej
całymi dniami, tylko po to, żeby wbijane na oficjalnych spotkaniach szpile
bolały bardziej.
Jego
niechęć wobec Hidana wzrosła i Sakura była niemal pewna, że było to związane z
wolnym wieczorem ochroniarza, z którego wrócił obity i weselszy bardziej niż
zwykle, a po którym Sasuke chodził sztywniejszy niż normalnie, sprawiając
wrażenie mocno kontuzjowanego.
Musiała
odetchnąć. Złapać choćby cień chwili pozbawionej problemów i pretensji.
Potrzebowała porozmawiać z jedyną osobą, którą kiedykolwiek obchodziła i dla
której robiła to wszystko, zanim kipiąca wściekłością i chęcią do działania
wewnętrzna Sakura przejmie kontrole i zaprowadzić porządek.
— Wiem, że kręcą cię umarlaki, ale
musisz przystopować — oznajmiła, gdy doszli do cmentarnej bramy. — Zostań —
wyartykułowała, wskazując palcem na chodnik między nimi, gdy mimo jej słów
ruszył za nią.
Zaskamlał,
jak pozostawiane w domu szczenię i zaświecił oczami. Cieszyła się, że po jej
wyznaniu potrafił bez większego problemu wrócić do neutralnego statusu ich
relacji. Ona nadal musiała ze sobą walczyć, żeby osiągnąć ten sam stan.
—
Szczenięce spojrzenie? Naprawdę? — Znużenie w jej głosie było czymś nowym. Do
tej pory nieokazywanym ochroniarzowi, który przyjął to z ciekawością.
—
Traktujesz mnie jak psa, dostajesz psa — zakpił, szczerząc się z wyjątkowo
udanego w jego mniemaniu żartu.
—
Nie mam… — Westchnęła. Sfrustrowana przeczesała włosy zastanawiając się co z
nim zrobić. — Po prostu trzymaj trochę dystansu. Okej?
Uniósł
dłonie, tym razem przybierając minę niewiniątka.
—
Pani każe, sługa musi — oświadczył, robiąc krok w tył. Wyrzuciła z siebie coś
pomiędzy pełnym irytacji warknięciem, a piskiem i zawróciła.
Konohańska nekropolia rosła w
zastraszającym tempie. Od śmierci Tsunade, Sakura musiała już dwukrotnie
podpisywać zgodę na wykupienie małych, sąsiadujących z nią działek, by
poszerzyć jej teren. Mimo to nagrobki dalej przyrastały szybciej niż pracownicy
byli w stanie zagospodarowywać dodatkową przestrzeń.
Groby
sięgały znacznie dalej niż pamiętała. Chociaż mogiły Hokage wyróżniały się na
tle reszty, przez dłuższą chwilę nie była w stanie znaleźć tej właściwej.
Wraz
z napływem migrantów z pozostałych Wiosek, nawet pośmiertne obrządki zaczęły
nabierać nowych wymiarów. Niewielkie i ascetyczne konohańskie pomniki były
przyćmiewane przez szerokie, sunijskie płyty z piaskowca i wysokie,
przypominające skrzynie nadziemne sarkofagi z Kiri.
Kobieca
postać zamajaczyła w oddali. Serce Kage zabiło mocniej, a dłonie pokryła cienka
warstwa lodowatego potu. Shizune przychodziła na grób Senju wręcz z nabożną
regularnością. Odwiedzała go niemal każdego dnia, a mimo to Uchiha miała
nadzieję, że jakimś cudem uniknie spotkania z nią.
— Sakura, co cię sprowadza? Bo
raczej nie troska o zmarłych. — Uszczypliwość z jej strony nie stanowiła
zaskoczenia. Obie nadal obwiniały ją o przedwczesną śmierć Piątej i o ile
podczas służbowych spotkań, potrafiły utrzymać żal w ryzach, o tyle na uświęconej
ziemi lekarka najwidoczniej nie odczuwała takiej potrzeby.
— Masz rację — zaczęła niepewnie.
Wystarczył szybki rzut oka na kamienną płytę, żeby odzyskała panowanie nad
sobą, więc kontynuowała. — To chyba jedyne miejsce, w którym można w spokoju
pomyśleć. Albo chociaż poudawać — dodała, dostrzegając w oddali błysk słońca,
odbijającego się od metalowej opaski nieudolnie chowającego się ANBU. — Bycie
tu sprawia, że łatwiej wyobrazić sobie co mogłaby powiedzieć, gdyby… gdyby
nadal tu była.
Kobieta przytaknęła i odwróciła się
w stronę nagrobka, na którym położyła bukiet. Mimo wieloletniej i niekończącej
się przyjaźni z Ino, Sakura nie miała najmniejszego pojęcia jakie kwiaty
wchodzą w skład pstrokatej wiązanki. Była za to pewna, że ich nieprzyzwoicie
kolorowe i pełne życia barwy, nie odpowiadały spokojowi tego miejsca, z czego
jej mentorka byłaby niesamowicie szczęśliwa.
—
Tsunade nigdy nie lubiła Sasuke. — Postanowiła ponownie się odezwać, chociaż
sama nie była pewna, co jest jej celem. Przyszła tu przetrawić własne myśli i
pomimo panującej między nimi antypatii, miała wrażenie, że podjęcie rozmowy
jest właściwym kierunkiem. — Zawsze myślałam, że chodziło o ten niedorzeczny,
wielopokoleniowy konflikt między Senju i Uchiha. Ale teraz…
—
Zaczynasz dostrzegać czerwone flagi? — Shizune nie potrafiła ukryć kpiny
podszytej rozbawieniem. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenie, wzruszyła
ramionami. — Obie wiedziałyśmy, że ten chłopak przeżył zbyt wiele tragedii i
spędził za dużo czasu z Orochimaru, żeby wrócić z tego cało. A ona — wskazała
podbródkiem grób i skwasiła się, jakby próbowała przełknąć wyjątkowo dużą
tabletkę — zawsze uważała cię za córkę, której nigdy nie spodziewała się mieć.
Była pewna, że chłopak Uchihów jest zbyt wybrakowany, żeby zapewnić ci
szczęście. Nie był w stanie zrobić tego dla samego siebie, więc jak miał
wesprzeć w tym ciebie?
Ważyła
jej słowa, chociaż ich sens nie do końca do niej trafiał. Tsunade uważała ją za
córkę? Ta myśl choć przyjemna, wydawała się niedorzeczna. Była jej uczennicą,
spadkobierczynią legendarnych technik, a ostatecznie i tytułu, ale niczym
więcej.
— Skoro tak… Czemu zgodziła się na
ślub?
— Proszę cię. Kiedy Sasuke ci się
oświadczył, wszystko wokół ciebie przestało się liczyć. Każdy wiedział, że
prędzej zerwiesz z nią kontakt, niż odpuścisz sobie miłość, o którą tyle
walczyłaś. Byłaś tak bezgranicznie ślepa. Zakochana — wysyczała ze zniesmaczeniem.
— Z resztą, myślę, że miała nadzieję… Kazała mi się nawet ze sobą założyć, że
Sasuke będzie beznadziejnym mężem.
—
Kto by się spodziewał, że to będzie pierwszy zakład, który wygra —
odpowiedziała cierpko. Każde kolejne słowo sprawiało, że bardziej zatracała się
w sobie. Tonęła w poczuciu winy, jednak najgorsza była świadomość, że
zaprzepaściła wszystko dla snu, który okazał się miałkim koszmarem. — Myślisz,
że uważałaby zakończenie tego za dobre rozwiązanie? Hokage nie powinna okazywać
słabości. Dziennikarze, Rada… im wystarczy jedna, drobna rysa na idealnym
wizerunku, żeby mnie zniszczyć
—
Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — Mówię tylko, że — wróciła do tematu,
wpatrując się w obserwującego ich z daleka Hidana — kobieta na tym stanowisku
ma wyjątkowo trudno. Lepiej postawić sprawę jasno. Twardo zaakcentować swoje
zdanie. Wtedy buntują się dużo mniej.
Sakura
westchnęła. Była koleżanka miała rację. Mówiła dokładnie to samo, co
powiedziałaby jej Tsunade, a jednak pogodzenie się z tym co powinna zrobić było
cięższe niż się spodziewała. Nie pamiętała już jak to jest żyć w spokoju. Od
dnia, w którym Shikamaru wetknął jej na głowę kapelusz Kage, a na ramiona
zarzucił biało-czerwony płaszcz, niemal codziennie musiała walczyć o każdą,
nawet najmniej istotną decyzję, jaką podejmowała. Jej głos niknął w chmurze
cudzych myśli i opinii, które chociaż nie miały prawa, zagrażały jej
autorytetowi.
Na
myśl o kolejnym temacie, który miał stać się pożywką dla konserwatywnych
starców, było jej słabo. Przyznając się do problemów w małżeństwie, nie ważne
jak dobra byłaby jej linia obrony, zostałaby rozszarpana na strzępy.
— Shizune, ja… — Zawahała się i
odchrząknęła. Nagle zabrakło jej właściwych słów. Wszystkie przeglądane
naprędce opcje wydawały się nieodpowiednie. W końcu do niej też musiały dotrzeć
plotki o Hidanie, co dobitnie pokazała. Jednak ku jej zaskoczeniu, zamiast to
przemilczeć lub zwyczajnie potępić, okazała jej wsparcie.
— Daruj sobie. Nadal… jestem
wściekła, że to ciebie wybrali. Po wszystkim co zrobiłam dla Wioski. Dla niej…
— dodała szeptem wypełnionym bólem i tęsknotą.
— Przecież wiesz, że gdyby to
zależało wyłącznie ode mnie…
— To co? Odrzuciłabyś to co masz?
Zamieniła ze mną miejscami? — sarknęła rozbawiona. Jej słowa ociekały kpiną i
żalem, które latami skrzętnie ukrywała przed światem pod powłoką
profesjonalizmu.
— Bez ani jednej chwili wahania —
warknęła w odpowiedzi Sakura. Słowa wypłynęły z niej na wydechu, zupełnie
nieprzemyślane, za to całkowicie szczere, co zupełnie zbiło kobietę z tropu. —
Gdyby była jakakolwiek szansa… Wróciłabym do szpitala i pacjentów. Tam, gdzie
od początku było moje miejsce. Ale teraz nie ma już odwrotu.
Oczy Shizune zwęziły się. Zapewne
zastanawiała się nad prawdziwością jej słów, które zawisły między nimi.
— Nie daj się im — oświadczyła w
końcu. Zdeterminowana i pewna nie pozwoliła dojść jej nawet do słowa. — Twoje
prywatne życie to nie ich sprawa. Niech się pieprzą. Tsunade zrezygnowała z
własnego szczęścia, żeby wytrącić im ten jeden argument z ręki. Widziałam, jak
latami ją to zabijało. Jak odsuwała od siebie wszystkie raporty o Jirayi, nie
będąc w stanie choćby na nie spojrzeć.
— Nie sądzę, żeby to miało cokolwiek
wspólnego…
— Z tobą? Nasza sensei odepchnęła od
siebie myśl o jakimkolwiek związku z obawy przed walką, jaką musiałaby o niego
stoczyć. Ty kurczliwie trzymasz się dawno już martwego małżeństwa, byleby nie
dodawać rozwodu do długiej listy zarzutów. A może się mylę?
— Nie — zawahała się, przeciągając
litery z roztargnieniem. Była zaskoczona, że jej problemy są tak łatwo
dostrzegalne. A może chodziło jedynie o lata, które kobieta spędziła na u boku
poprzedniej Hokage? — Dziękuję. Tego… potrzebowałam — dodała, w myślach
analizując już swoje kolejne kroki. Słowa byłej koleżanki coś w niej
odblokowały, jakby sama Senju przemówiła przez nią zza grobu. Zanim jednak
odeszła, spojrzała jeszcze za siebie. — Shizune?
— Hm?
— Gdybyś jednak chciała wrócić na
stałe… twoje miejsce w szpitalu zawsze będzie na ciebie czekać. Byłoby miło
mieć cię tam nie tylko w sytuacjach kryzysowych. — Nie czekała na odpowiedź.
Uciekła, zanim zaskoczenie ulotniło się z twarzy kunoichi. Musiała się ruszyć,
póki nowo odkryta determinacja nie wyparowała, zgnieciona przez jej nadmiernie
kalkulujący umysł.
* * *
— Shikamaru, potrzebuję pomocy… —
Wchodząc do pomieszczenia, huknęła drzwiami, nie zwracając uwagi na to, że
przyjaciel niemal leżał, rozwalony w biurowym fotelu i miał zamknięte oczy. Na
dźwięk jej przesadnie głośnego wtargnięcia wykrzywił się i zamlaskał
zniesmaczony.
—
Powiedz mi Nara. Po co mam robić rezerwę w budżecie na twoją podwyżkę, jeżeli
biuro traktujesz jak dodatkową sypialnię — zakpiła, na chwilę kompletnie
zapominając o celu swojej wizyty.
Mężczyzna
bezczelnie przeciągnął się, zanim zabrał się do jakiejkolwiek dyskusji. Kiedy
okrążała pomieszczenie, nerwowo dreptając i rozrzucając swoje rzeczy,
podciągnął się bliżej biurka.
—
W swej wielkiej łaskawości i dobroci serca, jak zwykle obdarowałaś mnie
przydziałem obowiązków, przez który jedyne na co mnie stać to turbo-drzemka, w
tym jakże luksusowym łożu — wskazał brodą na fotel, który pamiętał jeszcze
poprzednią Hokage.
—
Och, czyli się nudzisz? — udało przerażoną. — W takim razie doskonale się
składa, że znalazłam ci zajęcie. — Nagle poczuła się skrępowana własnym
pomysłem. Zwolniła krok. Postukała obcasami w miejscu. — Potrzebuje… pomocy.
Dyskretnej.
Shikamaru
nabrał powagi. Wyprostował się w fotelu i uniósł brew, oczekując konkretów.
Wyglądał jakby co najmniej spodziewał się prośby o współudział w morderstwie, a
raczej w ukryciu zwłok.
— Niech zgadnę — zaczął śmiertelnie
poważnie. Jak nastolatek, do którego przyszła młodsza siostra z prośbą o
rozkwaszenie nosa dzieciakowi, który złamał jej serce. — Chodzi o Sasuke?
Sapnęła, zupełnie nieprzygotowana na
jego reakcje.
— Czy wszyscy dzisiaj postanowili
czytać mi w myślach i wiedzieć co chcę zrobić?
— Nie. Ale mogę cię zapewnić, że od
dłuższego czasu sporo osób ma nadzieję, że w związku z tym debilem zrobisz
jedną, konkretną rzecz.
Jęknęła i opadła na niewielką
kanapę, którą wcisnęła do gabinetu na podobne okazje. Rozłożyła się na niej,
kładąc łydki na jednym podłokietniku, a głowę wbijając w drugi.
— Jestem aż tak beznadziejna? —
Przysłoniła oczy przedramieniem, próbując odgrodzić się od konfrontacji, którą
właśnie przechodziła.
— Tu nie chodzi i nigdy nie chodziło
o ciebie. Tylko o niego. — Jego ton zdradzał irytację, a może nawet i
wściekłość. Sakura nie mogła uwierzyć, że jej małżonek wzbudzał aż takie
rozdrażnienie w najspokojniejszej i najbardziej neutralnej osobie jaką znała.
Spostrzeżenie tego przelało
wzbierającą się od dawna szalę goryczy.
— Chcę rozwodu. Potrzebuję go —
wyrzuciła z siebie na wydechu. Cisza, która zapadła w gabinecie i przeciągała
sekundy w kwadranse, jeśli nie godziny. Skonsternowana odsłoniła oczy i
wychyliła się za oparcie, żeby spojrzeć na spokojną twarz asystenta.
— Jesteś pewna? — pytanie podrażniło
jej nadszarpnięte nerwy idealnie na tyle, żeby odrzuciła w końcu niepewność i
wstyd. Siadając, rzuciła w niego pretensjami, niedowierzając, że podważa jej
decyzję.
— Nie miałeś przypadkiem trzymać
mojej strony? Wesprzeć mnie?
— Owszem. Ale co ze mnie byłby za
przyjaciel, gdybym się nie upewnił, że naprawdę tego chcesz? — Twarz Nary na
powrót wygładził spokój, a ton wypełnił się rozbawieniem.
— Dużo bardziej, kurwa, pomocny —
warknęła.
— Może i tak. Ale wolę uniknąć
przemocy z twoje strony, gdybyś jednak postanowiła stchórzyć, Haruno.
— Nigdy nie nazwałeś mnie Uchiha. —
Nagłe uświadomienie sobie tego faktu ją sparaliżowało. Wciąż leżąc na kanapie
nie dostrzegła uśmieszku, którym odpowiedział. — Dlaczego?
— Oboje wiemy, że nigdy nie byłaś
panią Uchiha. Przynajmniej nie naprawdę. — Wyciągnął z kamizelki paczkę, z
której wyjął papierosa i zapalniczkę. Szczęk krzemienia wybudził ją z szoku.
— Na co czekasz Nara? Załatw mi te
papiery. I to jak najszybciej.
Podrapał się kciukiem w brodę i
pokiwał głową z aprobatą.
— Aj aj pani kapitan — dodał i
zasalutował ze śmiechem. W wolnej dłoni już ściskał telefon, w którym zapewne
wyszukiwał kontaktu do zaufanego prawnika.
* * *
Siedziała
na kanapie tuląc kieliszek do piersi i ogrzewając wino. Głowę oparła na
wezgłowiu kanapy. Mokre, zaczesane na ramię włosy kapały na spraną i o kilka
rozmiarów za dużą koszulkę, gdy obracała szyję by skontrolować krzątającego się
po kuchni Hidana.
W
różowej koszuli wyglądał niedorzeczne. Byłaby w stanie się założyć, że wybrał
ten kolor tylko po to, żeby naigrywać się z niej i przypadkowej zbieżności
barwy z jej włosami.
Pastelowy
kolor zmiękczał jego wizerunek podczas czynnej służby, ale teraz, gdy podwinął
mankiety ponad łokieć i rozpiął o jeden guzik więcej niż wypadało, a z szyi
zwisał mu srebrny łańcuch, mógłby spokojnie uchodzić za średnio majętnego
alfonsa.
Miotał
się trzaskając szafkami i klepiąc z niezadowoleniem w blat. Z dozą nieufności
sięgnął po zalegający na jednym z regałów popcorn. Wrzucił go do mikrofali i
zanim Sakura się zorientowała, ziarna zaczęły eksplodować wypełniając
pomieszczenie odgłosami strzelania.
Kiedy
skończył, przesypał go do miski i z chłopięcym, pełnym łobuzerii uśmiechem, wrzucił
do urządzenia tabliczkę czekolady. Poczekał kilka sekund aż zmięknie i
niedoszacowując wzrostu temperatury sięgnął po opakowanie, które wrzało w jego
dłoniach. Żonglując nim między palcami, naciął róg opakowania i wycisnął
zawartość na parujący popcorn.
— Mam nadzieję, że nie postanowiłeś
zniszczyć mi kuchni? — rzuciła w jego stronę, gdy opakowanie po czekoladzie
wylądowało w koszu, a jego zawartość rozbryzgła się na sąsiedniej ścianie. —
Lub co gorsza jej przearanżować?
Wypełnioną po brzegi miskę postawił
jej tuż przed nosem. Cudaczna mieszanka smaków pachniała intrygująco. Nieco
duszący, maślany aromat popcornu mieszał się z ciężarem mlecznej czekolady.
— Nie jesteś czasem za dowcipna,
Różowa? — Pochylił się, a jego twarz zawisła niebezpiecznie blisko jej własnej.
Wstrzymała oddech, bojąc się oderwać wzrok od psotliwie roziskrzonych oczu.
Tępe huknięcia rozerwały panującą między nimi ciszę, wymieniając się z ostrym
sygnałem dzwonka.
Skrzywiła się, co Hidan przyjął za
wygraną. Wyprostował się z triumfalnym uśmiechem i cmoknął, zbierając słowa w
durnowaty komentarz, jednak jej wcale nie było do śmiechu.
— Mógłbyś? — wyszeptała przez nagle
ściśnięte z nerwów gardło. Istniało niewiele osób, którym ANBU pozwoliłoby na
dobijanie się do jej drzwi i żadnej z nich nie miała ochoty widzieć.
— Kucharz, lokaj, błazen, a teraz
odźwierny? I to wszystko w nadgodzinach. Obyś nie zapomniała o tym, kiedy
będziesz podpisywać paski wypłat — rzucił swobodnie, zupełnie ignorując jej
nagłe spięcie. Poprawił krochmalony kołnierzyk, przejechał wnętrzem dłoni od
skroni po uszy, ujarzmiając odstające od idealnej fryzury włosy i zniknął za
winklem.
Nie była w stanie podnieść się i
sprawdzić o co chodzi. Wyczekiwała chwili, w której hałas ustanie, jednak zanim
to nastąpiło, zupełnie odpłynęła. Czas się zatrzymał, oddech wydłużył, a palce
zacisnęły się na szkle, z trudem utrzymując siłę chwytu w ryzach.
Wróciła
do siebie, gdy echo głosu męża dotarło do salonu. Był opryskliwy i wściekły,
zupełnie niepasujący do stoickiego Sasuke, którego znała. Poderwała się,
wzburzając wino w kieliszku, które z nazbyt głośnym chlupnięciem wyleciało na
dywan. Serce zadudniło jej w piersi, ściągając ją bolesnym skurczem.
Nie sądziła, że papiery dotrą do
niego tak szybko. Jeszcze bardziej zdziwiła ją jego gwałtowna reakcja. Nagle
poczuła się zupełnie niegotowa na konfrontację. Chociaż wiedziała na co się
pisze i była pewna, że Uchiha nie podda się bez walki, to żyła nadzieją, że
będzie miała więcej czasu.
— Co ty sobie wyobrażasz? —
Zmaterializował się przed nią, zmuszając do gwałtownego odwrotu. Przesunęła się
wzdłuż kanapy, a on w tej samej chwili wystartował w jej stronę z rządzą mordu
w oczach.
Hidanowi
wystarczyły dwa długie kroki, żeby się z nim zrównać. Chociaż był od niego
niższy, patrzył mu prosto w oczy, rzucając nieme wyzwanie.
— Hej kolego. Chyba się
zagalopowałeś — warknął. Z jego wesołości pozostał jedynie zadziorny uśmieszek,
który zdecydowanie pogarszał sytuację.
Nozdrza Sasuke gwałtownie się
rozszerzyły, by następnie się zwęzić. Sakura przyglądała się temu z
przerażeniem. Nagle powaga jej decyzji spłynęła na nią ze zdwojoną siłą i
oblała paniką.
— Czyli wolisz tego psa ode mnie? —
Zignorował ochroniarza i spojrzał prosto na nią tuż nad jego ramieniem. Był
wściekły, ale i poruszony. Jeszcze nigdy nie słyszała tylu emocji w jego
głosie.
— Gabinet. Teraz — oznajmiła, jakimś
cudem całkowicie wypruta z emocji. Zadarła nos i dodała jakby od niechcenia. —
Wszystko w porządku, przepuść go.
— Hn. — Niewiele brakowało, żeby jej
mąż wrócił do swojej regularnej wyniosłości. Odepchnął przedramieniem Hidana, w
którego dłoni znikąd pojawił się otwarty, kieszonkowy nóż i wyminął go w drodze
do wskazanego pokoju.
— No więc, jak zamierzasz mi to
wyjaśnić? — Zatrzymał się na środku pomieszczenia. Nie dał jej nawet zamknąć
drzwi. Zajął idealny punkt do zachowania kontroli, uniemożliwiając jej
zdystansowanie się.
— Wyjaśnić? — powtórzyła za nim
zniesmaczona. — Tu nie ma co wyjaśniać. Dostałeś papiery. Ot zwykły aneks do
umowy. Podpisz i będzie po sprawie — fuknęła.
— Sakura… — Wzdrygnęła się, gdy
wypowiedział jej imię. Nagle potrafił zrobić to łagodnie, niemal z czułością. —
Tyle ci dałem… Na pewno nie chcesz tego wszystkiego zaprzepaścić. — Wyciągnął w
jej stronę dłoń. Nie mogła zrozumieć czego właściwie oczekiwał.
—
Nie! — Nastroszyła się zniesmaczona. Sapnęła i wyprostowała się dumnie. — Nie
waż się robić ze mnie potwora. — Stała przed nim w wyciągniętym T-shircie,
pozbawiona wszystkiego co dodawało jej odwagi. Brak makijażu, luksusowych
ubrań. A jednak w niezrozumiały dla siebie sposób, czuła się pewniejsza niż w
każdej innej konfrontacji. — To ty odszedłeś, a ja jak głupia, czekałam na
ciebie. Nie pasujemy do siebie. Być może nigdy nie pasowaliśmy. Więc zabieraj
swoje rzeczy i wynoś się. A w pracy, masz okazywać mi szacunek, tak jak każdy
podrzędny ninja. W szeregach shinobi nie ma miejsca na twoje wybujałe ego, a
już tym bardziej fochy.
— Wcale tak nie uważasz —
odpowiedział z tą samą cholerną pewnością, którą zawsze wygrywał jej serce.
Uwielbiała to zdecydowanie. Arogancję, z jaką traktował ich przeciwników i
osiągał własne cele, które przez lata uważała za ich wspólne. Oparcie się pokusie
zaufania mu, poddania się po raz kolejny i zagłębienia się w jego niezawodną
decyzyjność była przerażająco kusząca.
— Powiedz Sasuke, czy kiedykolwiek
traktowałeś mnie poważnie? Wierzyłeś w to? W nas? — Znała odpowiedź od lat, a
jednak nie potrafiła sobie odmówić zapytania go o to.
— Oczywiście. — Nawet nie mrugnął.
Kłamał tak długo, że zaczął wierzyć we własne bajki, czy może jednak od
początku uważał, że był dobrym mężem? — Jesteś moją żoną. Jesteś moja. Do
cholery!
— Byłam twoja. Kochałam cię jak
pieprzona wariatka, ale z tym już koniec. — Zaczęła dostrzegać, że rozmowa z
nim nie miała sensu. Uważał ją za lśniące trofeum, które zaczęło skradać za
dużo atencji. — Skoro nie chcesz nic, po prostu się wynoś. Wypierdalaj stąd i
nie wracaj.
— Dobrze, rozumiem. Jesteś zła.
Ostatnio miałaś dużo na głowie. Atak, przesłuchania. Po prostu trochę się
pogubiłaś.
— Oh na litość Kami! — ryknęła i
zamachnęła się. Otulona czakrą pięść wbiła się w ścianę. Wyciągnęła ją, a
pokruszony tynk opadł na podłogę.
— Naprawimy to, tylko się uspokój.
Wystarczy już tej histerii. — Po raz kolejny coś się w nim zmieniło. Otaczał go
mrok, a obślizgła próba manipulacja oplatała ją lodowatymi mackami. Gdyby nie
odporność na iluzje, Sakura zaczęłaby się zastanawiać, czy nie zamknął jej w
jednym z wyrafinowanych genjutsu swojego klanu.
— Masz rację. Wystarczy już tego. —
Uniosła podbródek. W gardle zaschło jej od łopoczących dookoła serca emocji. —
Masz minutę zanim moja ochrona cię wyprowadzi.
— Się rozumie, szefowo — potwierdził
pełen samozadowolenia i ekscytacji Hidan, który zmaterializował się w progu, a
kiedy jej mąż się nie ruszył, syknął zachęcająco. — No dalej, spraw mi tę
przyjemność Uchiha.
Powieka Sasuke drgnęła
niebezpiecznie. Jego twarz ściągnęła się w grymasie, który na sekundy zatrzymał
jej serce. Przypominał jego demoniczne oblicze, które przyjmował podczas
eksperymentów Orochimaru. Wystarczyło mgnienie oka, żeby wrócił do swojej stoickiej
natury.
Ruszył
do wyjścia. Czerwień sharingana zalśniła w jego tęczówkach, widocznie
dezorientując na chwilę Hidana. Spanikowana, spojrzała mu prosto w oczy, jednak
zamiast zaatakować i ją, dezaktywował doujutsu i wykorzystał moment, żeby
pochylić się i wysyczeć pełne fałszywej troski ostrzeżenie.
— Zobaczysz, że jeszcze tego
pożałujesz. Zatęsknisz, a ja nie obiecuję, że przyjmę cię z powrotem.
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Kiedy
sygnatura jego czakry zniknęła z najbliższego otoczenia, opadła plecami na
zimną ścianę i zjechała po niej na panele. Jej bodyguard wyrwał się z iluzji i
wciągnął gwałtownie powietrze.
— Gdzie on jest? — wydyszał,
szaleńczo rozglądając się dookoła. — W dupie mam kim jest. Poderżnę chujowi
gardło, a Yashin nagrodzi mnie za zdobycie jego wymierającej krwi.
— Odszedł — oświadczyła niemrawo,
wpatrzona w biurko, na którym jeszcze tydzień temu posuwał ją. Swoją żonę. — To
koniec. Naprawdę koniec — dodała, sama nie do końca wierząc w to co się
wydarzyło.
— Czyli… nici z ofiary? — Smutek z
jakim to wypowiedział był na tyle irracjonalny i szczery, że Sakura wybuchnęła
śmiechem. Łzy napłynęły jej do oczu, płuca nie nadążały łapać oddechy, a
przepona rozbolała od nagłej fali skurczy. Jeszcze tylko kilka dni, a może
tylko godzin procedowania dokumentów i będzie wolna. Prawdziwie wolna.
* * *
Korek
z butelki dziecięcego szampana wyskoczył w akompaniamencie donośnego huku.
Zgarnęła go po drodze do domu i nawet nie zdążyła schłodzić. Ciepława, różowa
piana rozlała się po jej palcach i spłynęła na trzymane przez Hidana kieliszki.
—
Nie szalej tak Landryno — zakpił, gdy wyczuł brak alkoholu w rozlewanym napoju.
— Nie będę gonił za tobą, jak odbije ci cukrowa gorączka.
—
Nie mam pięciu lat — odburknęła i zdmuchnęła wpadające do oczu włosy. Nadal nie
mogła się przyzwyczaić do krótszej fryzury. Spoglądając w lustro widziała
nieznajome odbicie, które wzbudzało ekscytację.
Zderzyli
ze sobą szkło. Oranżada zabulgotała od nagłego ruchu, a piana podbiegła pod
krawędzie. Sakura z chichotem zaciągnęła się malinowym gazem i pociągnęła łyk.
Bąbelki rozpłynęły się po języku i policzkach, a ona uśmiechnęła się
zadowolona.
—
Na pewno nie masz gdzieś skitranego alkoholu? Tę słodycz przydałoby się
rozrzedzić jakimiś procentami — oświadczył, wykrzywiając szczękę i mlaskając z
niezadowolenia.
Zignorowała
jego pytanie. To był dzień jej zwycięstwa i pragnęła celebrować go bez
etylowego zamglenia. Po ostatniej wizycie Sasuke przestał robić jej problemy.
Zatrudniony przez Shikamaru prawnik, jeden z jego kuzynów, zajmujący się
małżeństwami w klanie Nara, szybko przygotował niezbędne dokumenty, które sąd
rozpatrzył w trybie nadzwyczajnym.
Orzeczenie
o rozwodzie dostarczono jej do biura. Wynajęty przez kancelarię, cywilny goniec
wpadł do gabinetu niemal wypluwając płuca i drżącymi z wysiłku i odrobiny
przerażenia dłońmi, wyciągnął w jej stronę kopertę.
—
Pani Haruno Sakura? — wybąkał, a siedzący obok Shikamaru parsknął rozbawiony.
Normalnie fuknęłaby na niego i przeprosiła chłopaka, jednak w tamtej chwili
wszystkie jej myśli skupiły się na prześwitujących między palcami kuriera
danymi adresata.
Panieńskie
nazwisko widniejące na oficjalnych dokumentach sprawiło, że wreszcie uwierzyła
w swój rozwód. Płuca zapomniały, jak powinny działać. Oddech zaczął rwać się
niebezpiecznie, gdy praca trybików w jej głowie przyspieszyła do
niebezpiecznych prędkości.
Wolność,
poczucie utraconego życia i lęk przed reakcją otoczenia zmiotły wszystkie jej
myśli niczym fala uderzeniowa. Rozbłysk po bombie, którą sama podłożyła.
To
wtedy postanowiła uciec do domu, który jeszcze przed chwilą był ICH, a teraz
należał wyłącznie do niej, co było ostatnim okrutnym żartem Uchihy. W końcu to
za przeklęte pieniądze jego rodziny kupili apartament i chociaż nigdy nie
mówili o tym głośno, zawsze czuła się w nim jak zdobycz. Element wystroju.
Nawet
urządzony przez siebie gabinet, na którego remont wyłożyła z własnej kieszeni,
nie stanowił azylu przed natrętnymi myślami.
Zaraz
po wejściu do niego, uderzył ją ostry, pieprzowy zapach wody toaletowej Sasuke.
Atakował nozdrza nieprzyjemnie intensywnym aromatem, który nie wywietrzał mimo
upływu dni.
Dopiła
szampana i pozwoliła kieliszkowi wyślizgnąć się spomiędzy palców. Szkło
gruchnęło o podłogę i z łoskotem rozprysło się po podłodze, co stojący obok
ochroniarz skomentował jedynie pytającym uniesieniem brwi.
W
odpowiedzi wzruszyła ramionami i oblizała lepkie od cukru usta.
—
Nigdy ich nie lubiłam — rzuciła, wskazując brodą na jego kieliszek. Niemal cała
zastawa, która wypełniała szafki ustawiona w idealnych rzędach, stanowiła
prezenty ślubne. Podarki w większości przesłane przez dalekich i bezimiennych
znajomych oraz lizodupnych dyplomatów, chcących zaskarbić sobie uwagę
legendarnego dziedzica Uchiha i jego żony, która zupełnym przypadkiem zajmowała
jedno z najważniejszych stanowisk na kontynencie.
—
Tia. Kryształy są strasznie pretensjonalne. I w dodatku passe — rzucił
sarkastycznie. Dopił drinka wlewając całą zawartość kieliszka do gardła i
rzucił nim o najbliższą ścianę. Szklane rozbryzgi odbiły się od niej i opadły
na parkiet, tworząc coś na wzór pyłowego kleksa.
Sam
widok lśniących w sztucznym świetle odłamków sprawił, że się uśmiechnęła. Hidan
nie wstrzymywał się. Jego działanie było wypełnione śmiałością i gwałtownymi
emocjami, może nawet odrobiną wariactwa, które w pewien sposób ją przyciągało.
Był nieprzewidywalny, a przez to też niebezpieczny i jakaś głęboko skrywana
część jej osobowości, cholernie tego potrzebowała.
Pogrążona
w papierologii zapomniała już jak to jest żyć na krawędzi. Kiedyś jej pozycja
wiązała się z nieustannym zagrożeniem. Życiem w wiecznym napięciu i
wystawianiem się na cel ataków, podczas nieustających walk pomiędzy nacjami.
Hokage
jak każdemu shinobi, niezależnie od umiejętności, powinien towarzyszyć lęk
przed śmiercią. Niewielki okruch strachu, że już nigdy więcej nie zobaczy się
ukochanych osób, nie ukończy kolejnej misji. Nieustanny dopływ adrenaliny,
wpompowywany w żyły niczym kroplówka w szybkim wlewie.
Jednak
w czasach pokoju i stagnacji, coraz łatwiej było o tym zapomnieć.
Dlatego
potrzebowała Hidana. Jako jedyny potrafił wzbudzić w niej ten niepokój.
Poruszyć cząstkę niepewności, rozpalić lęk, że pewnego dnia odpuści sobie
przestrzeganie podpisanej z Narą umowy i ją zaatakuje, by zadowolić noszone w
sercu mroczne bóstwo.
Pragnęła
go, bo poza Shikamaru stanowił jedyną osobę, która dawała jej poczucie
normalności. Nie uznawał konwenansów, ignorował dobre maniery i miał głęboko w
dupie narzucone przez społeczne konstrukty hierarchiczne.
Powolnym
krokiem przeszła przez pokój, po drodze odpinając guziki zmemłanej dniem
koszuli. Zatrzymała się przy pustym biurku i odwróciła w stronę Hidana, który
nie przestał jej obserwować. To tutaj Uchiha wziął ją po raz ostatni. Naznaczył
swoimi feromonami, dla zaznaczenia terenu. A teraz ona od tego miejsca
zamierzała zacząć swoje nowe życie.
Nadal
szorstki od krochmalu materiał zsunął się z jej ramion i upadł na podłogę.
Wygięła ręce i rozsunęła haftki w staniku, który odskoczył od niewielkich
piersi. Sztywne, podszyte gąbką miseczki nadal zasłaniały jej sutki, gdy
wsunęła palce za materiał spódnicy i ściągnęła ją razem z bielizną, cały czas
wpatrując się w fiołkowe oczy.
Porzucone
ubrania stworzyły monochromatyczny stosik materiału pod jej stopami, który
odsunęła płynnym ruchem nogi. Wyprostowała się dumnie i oparła o mebel.
—
Podoba ci się to co widzisz? — Rzucała mu wyzwanie. Zarzucała przynętę ciekawa
reakcji.
—
A jak myślisz? — Była pewna, że wiedział dokąd zmierza, chociaż nie dawał po
sobie tego poznać. Zbliżał się do niej, a jego krok był pewny i zwodniczy.
Stanowił część drapieżnej natury, element polowania na ofiarę, którą ona nie
zamierzała dzisiaj być.
—
Że patrzenie na mnie, jest dla ciebie pieprzonym zaszczytem. — Uśmiechnęła się
figlarnie. Wypite przed chwilą bąbelki były pozbawione alkoholu, ale to nie
przeszkadzało jej endorfinom wprowadzić jej organizm w stan przyjemnego rauszu.
—
Widzę, że w końcu zaczęłaś się uczyć — przytaknął z aprobatą.
Bez
mrugnięcia okiem godziła się na tę małą grę. Butny uśmiech i pełne
samouwielbienia spojrzenie, bo doskonale wiedziała, że może sobie na to
pozwolić. Nie była bezpieczna. Żaden Kage nie miał prawa do takiego luksusu,
bez względu na sytuację i oddanie swoich ludzi.
To
co się między nimi działo było transakcją. Idealnie wyważonym rachunkiem zysków
i strat. Pozbywając się Sasuke, w końcu zrozumiała, że wcale nie potrzebuje
obwarowywać siebie i swoich związków niepotrzebnymi emocjami. Nie ważne jak
dużą czerpali z tego przyjemność. Byli obcymi ludźmi, których połączyły bieżące
potrzeby i nawet jeśli rozgościli się w iluzji, którą wspólnie stworzyli, żadne
z nich nie miało złudzeń jak to się skończy. Nie było tu miejsca na uczucia,
nie ważne jak wygodne i użyteczne by były.
Nie
płaciła mu za seks. To obrażałoby ich oboje. Ich korzyści były niematerialne,
czysto fizyczne i obrzydliwie egoistyczne.
Stała
przed nim całkowicie naga i zupełnie nieskrępowana. W jego obecności zawsze
czuła się pewnie. Spojrzenie pełne aprobaty podniecało ją bardziej, niż
wszystkie, nawet najbardziej erotyczne gesty byłego męża.
Byli
równi sobie, bez względu na zlepioną z tytułów otoczkę prezentowaną światu. Nie
traktował jej jak kogoś słabego. Wiedziała, że uważa ją za równą sobie i
czerpała z tego nieprzyzwoitą satysfakcję.
Przyciągnęła
go bliżej, ciągnąc za kołnierzyk koszuli. Nie opierał się. Z tym swoim
zawadiackim i cholernie pewnym siebie uśmieszkiem obserwował rozwój sytuacji.
Kiedy
go pocałowała, pozwolił sobie na dotknięcie jej. Położył dłonie na nagiej
talii, przesunął rozgrzane palce na plecy. Zrobił krok, zdecydowanym ruchem
napierając na nią. Krawędź biurka boleśnie wbiła się w jej uda tuż pod
pośladkami, a jego umięśnione ciało odbierało szansę na ucieczkę.
Poruszyła
biodrami, ocierając się wilgotną już cipką o jego krocze, jednocześnie
przygryzając mu wargę do krwi. Pełne seksualnego zadowolenia mruknięcie podbiło
jej podniecenie, przyjemnie napinając sutki.
—
Posadź mnie na biurku — wychrypiała między pocałunkami. Czując pewny chwyt na
pośladkach, wcisnęła twarz w jego szyję i zassała skórę. Kiedy szarpnął za jej
włosy, odsuwając od siebie, uniosła dumnie głowę i rozchyliła lśniące od śliny
wargi.
—
A teraz na kolana — zażądała, wyginając się i wypinając piersi do przodu.
Zacisnęła palce na blacie. Ekscytacja przecisnęła się między kręgami
elektrycznym strzałem.
Kiedy
posłusznie padł przed nią, położyła mu łydki na ramiona, kompletnie się
odsłaniając. Wygłodniałe spojrzenie mężczyzny, pełne pasji i pożądania
wykręcało jej wnętrzności. To ona stanowiła obiekt jego żądzy. Nie tytuł ani
władza. Bezkres możliwości, które mogła mu zaoferować. Wyłącznie ona.
Nie
należała już do nikogo i o niczyje zdanie nie zamierzała się martwić. Była
wolna, a jej ciało niemal boleśnie pragnęło to poczuć. Każda komórka, skrawek
nerwu, drżały z oczekiwania.
Nachylał
się nad nią powoli. Rozkoszował jej cierpieniem i ledwie wstrzymywanymi jękami
oczekiwania. Kiedy sfrustrowana zasysała z trudem powietrze przez ledwo
rozchylone usta, on wodził swoimi po jej udach. Palcami gładził pokrytą
krostkami ekscytacji skórę, oddechem unosił milimetrowe włoski.
—
Hidan… — warknęła, odrzucając głowę, gdy dmuchnął parzącym oddechem wprost na
jej łechtaczkę. — Proszę… — wydusiła z siebie płaczliwie. Biodrami podsunęła
się bliżej krawędzi, w żałosnej próbie przywołania go.
Nic
nie powiedział. Przeniósł dłonie na środek jej ud i obłożył się nimi, a
następnie przysunął się bliżej. Chociaż miała górować, to on trzymał ją w
garści, blokując najmniejszy ruch.
Z
każdym jego wydechem, gorące powietrze przemykało pomiędzy lepkimi i nabrzmiały
wargami.
W
końcu przesunął po nich językiem, a ona próbowała zapanować nad swoimi
odruchami. Chociaż krzyk ugrzązł gdzieś w gardle, oczy wywróciły się w głąb
czaszki, a prawa dłoń niemal natychmiast oderwała się od krawędzi mebla i
wczepiła w jego włosy.
Pozwalał
jej na wszystko. Skupiony wylizywał, podgryzał i zasysał, kiedy ona zaciskała
wokół niego uda, wiła się na jego twarzy, niemal ujeżdżając ją i nadziewając na
łaknący jej język.
—
Dobrze, że się rozgrzałaś — wychrypiał, kiedy zacisnęła uda w trakcie orgazmu.
Wyprostował się, by spojrzeć na nią z góry i rzucił z demonicznym uśmiechem. —
Bo to był dopiero początek.
*
* *
—
Kami, kobieto. Ile można mieć butów? — stęknięcie Hidana obudziło ja z drugiego
pokoju. Nawet nie wiedziała, kiedy oparła się, próbując znaleźć optymalną
pozycję dla obolałych pleców i odpłynęła. Niewinne mrugnięcie okazało się zbyt
powolne i ociężałe. Na tyle rozkoszne, że natychmiast ją odcięło.
Nowe
mieszkanie było zdecydowanie mniejsze od apartamentu Uchihy, ale dawało jej
poczucie niezależności i prywatności. Pensja przywódcy Wioski Liścia, chociaż
spora, wcale nie dawała dużej zdolności kredytowej. Nadal krążące plotki o
niewypłacalności tego stanowiska oraz piastującej go kobiety, wcale w tym nie
pomagały.
Z
panieńskich pieniędzy i niewielkich, prywatnych oszczędności zdołała uciułać na
całkiem przestronny jak na jej potrzeby metraż. W dwóch pokojach i przestrzeni
dziennej z aneksem zdołała upchnąć najpotrzebniejsze rzeczy i dokwaterować
kompletnie niezrównoważonego ochroniarza, który nadal chodził za nią niczym
wyliniała przybłęda, opętana systemem kociej dystrybucji.
—
Wszystkie pary świata i jedną więcej — oświadczyła z ironiczną dumą, a osad
między jej zębami nieprzyjemnie zachrupał. Stuknęła raportami o blat,
wyrównując ich krawędź i odłożyła je na kupkę rzeczy do zrobienia.
—
Większość pewnie nawet nie jest wygodna. — Spojrzał podejrzliwie na trzymaną w
rękach parę, której obcasy wyglądały jak miniaturowa instalacja artystyczna
—
Mam zrobić dla ciebie dedykowany pokaz mody i udowodnić, że jest inaczej?
—
Może i jestem pojebany, ale na widok stóp jeszcze mi nie staje. — Oburzył się.
Odstawił parę na półkę i sięgnął po kolejną. — Zdecydowanie tak wygląda piekło
— burknął pod nosem, kiedy go mijała. — Setki mężczyzn rozpakowujących i
układających buty, na niekończących się regałach.
—
Może i tak — odpowiedziała radośnie. — Na szczęście tobie zostało tylko kilka
kartonów — dodała i dla podkreślenia swoich słów klepnęła jeden z nich. — Ale
na twoim miejscu nie narzekałabym tyle, biorąc pod uwagę wdzięczność Hokage,
która czeka cię po skończeniu.
Udała,
że nie dostrzega przebiegłego błysku w jego oczach. Następnego dnia czekał ją
prawdziwy i niczym nie zmącony wolny dzień, który mogli wykorzystać jak tylko
chcieli. A Hidan już od dłuższego czasu snuł w związku z tym wyjątkowo
nieprzyzwoite plany, na które nie chciała się zgodzić.
Miała
okropną tendencję do otaczania się mężczyznami, których nie mogła mieć.
Wiecznymi przyjaciółmi, niedostępnymi dupkami, odpadkami społecznymi, którzy
nadszarpywali jej reputację. Nadszedł w końcu czas, w którym przestała się tym
przejmować. To ona rządziła tym miastem. I od teraz to od niej będzie zależeć,
jak żyje i z kim się pieprzy.
*
* *
Sakura
wdrapała się na ring i przeszła wzdłuż krawędzi, odszukując jej środek. Buty
miękko dudniły o naciągnięty nad podłogą materiał, rozpraszając wypełniającą
studio ciszę.
— Gotowy? — Poprawiła ułożenie
rękawic na dłoniach i odrzuciła grzywkę, która wymsknęła się z niechlujnego
upięcia.
— No dawaj. Pokaż co tam masz,
dziewczynko — rzucił nonszalancko w jej stronę. Uśmiechnął się kretyńsko i
zderzył ze sobą swoje rękawice.
Oparła
ciężar ciała na lewej pięcie, odchyliła się opadając całym ciężarem na liny i
wystrzeliła w jego kierunku. Chciała zacząć ich sparing lekko, bez używania
czakry i nie do końca sprawiedliwych wspomagaczy, jednak arogancja ochroniarza
jak zwykle działała jej na nerwy.
Nawet wzmacniając każde odbicie
stopy od podłogi, pokonanie dzielącego ich dystansu zajęło jej na tyle długo,
aby w ostatniej chwili zdołał usunąć się z trajektorii jej pięści. Kpiąco
wyginając usta, płynnie przesunął się w bok i nawet nie wysilił się, żeby
podnieść dłonie do gardy.
Tuż przed wpadnięciem na liny
obróciła się i wstrzymując oddech, wykorzystała własny pęd, żeby się od nich
odbić. Ciało nabrało jeszcze większego rozpędu. Dwoma krokami doskoczyła do
przeciwległej krawędzi, gdzie znów odbiła się od lin, tym razem zmieniając
kierunek i celując prosto w przyczajonego z lewej strony mężczyznę.
Z ostatnim krokiem wystrzeliła w
górę i nadal trzymając przed oczami pięści, rzuciła się na niego z pełnym determinacji
okrzykiem
— Shannaro!
Najpierw wyprowadziła kopniak prosto
w jego nazbyt zadufany w sobie ryj. Wiedząc, że będzie starał się ją odepchnąć,
poświęciła cenne sekundy złudnie celując w kolano, a gdy jego rękawice zaczęły
opadać w dół, zamachnęła się. Idealnie wykonany prawy sierpowy rozbił się o
żuchwę ochroniarza z nieprzyjemnym zgrzytem.
— Ty suko! Tak po twarzy? —
wysyczał, a następnie ostentacyjnie charknął i splunął zabarwioną krwią śliną
na podłogę. — Nie sądziłem, że chcesz dzisiaj się bawić na ostro.
— Po prostu uznałam, że twoim
policzkom przyda się trochę nowych kolorów — rzuciła w jego stronę figlarnie.
Zadziorny uśmiech rozciągnął jej usta.
— Trenujecie czy przygotowujecie się
do kręcenia pornosa? — Pełen boleści głos przerwał ich sprzeczkę. Rozłożony na
stojącej pod ringiem ławeczce Shikamaru wygasił komórkę, którą trzymał przed
twarzą i podniósł się do siadu, wydając z siebie niezadowolony jęk. — Kogo ja
oszukuję, to przecież nie ma znaczenia. I tak ubezpieczenie nie pokryje terapii
po czymś takim.
— Sam jesteś sobie winien — sarknęła
Sakura. Pobieżnie spojrzała w jego stronę, starając się nie stracić z oczu
przeciwnika.
— Skup się Landryno i pamiętaj, za
krew sługi Yashina trzeba odpowiedzieć krwią — wciął się Hidan. Jego głos
ociekał szczerością i szaleństwem, kiedy pociągnął rękawicą od oczodołu po
żuchwę. — Zobaczymy, jak tobie podpasuje lekka korekta.
— Spokój Hidan. Żadnych ciosów w
twarz. Twoja szpetna morda nikogo nie obchodzi, ale nasza ukochana Hokage ma
jutro sesje zdjęciową. Dotkniesz ją, gdzie nie trzeba, a znów utkniesz w
pierdlu na kilka lat.
— Słaba z ciebie przyzwoitka Nara,
jeśli myślisz, że jest jeszcze miejsce, w którym jej nie dotykałem.
Mężczyzna zignorował nieprzyzwoity
komentarz i wyciągnął z kieszeni paczkę, w której został ostatni papieros.
Obracał w palcach szluga, ugniatając i tak już równo rozłożony tytoń. Nawet na
nich nie spojrzał, gdy znudzony i lekko poirytowany postanowił odpowiedzieć.
— Bawcie się jak chcecie bylebym nie
musiał tłumaczyć się, dlaczego na wszystkich skanerach czakry Haruno świeci się
jak dupa świetlika, kiedy swoim kosmetycznym jutsu będzie ukrywać pamiątki po
tej pseudotreningowej farsie. — Szczęk zapalniczki przerwał jego wywód. Nabrał
powietrza, zaciągając się dymem, który po chwili wypuścił przez nozdrza. — Ani
nie musiał opłacać dodatkowych roboczogodzin fotografa za fotoszopowanie jej
posiniaczonej gęby.
— Mógłbyś chociaż udawać, że we mnie
wierzysz — warknęła w jego stronę, robiąc unik. Machnęła na ochroniarza, dając
znak do przerwy. Zawisła na liniach, dając odpocząć chociaż chwilę nogom i
sięgnęła po stojący na krawędzi bidon.
— Nie płacisz mi za urocze kłamstwa.
— Chuchnął nową porcją dymu, prosto w jej twarz, a nikotynowa chmurka zmieniła
się w okrąg otaczający jej głowę.
— Jeszcze kilka takich pyskówek i
nie będę ci płacić za nic.
— Och ależ za bardzo mnie kochasz,
żeby mnie spławić. — Puścił jej oczko i odwrócił się na pięcie. — Widzimy się
za godzinę i ani minuty dłużej! — Rzucił na odchodne i zniknął za wahadłowymi
drzwiami.
— Uh, ależ on się zrobił marudny.
Okres ma, czy jak? — Hidan opadł tuż obok niej. Przez jego ciężar lina wygięła
się mocniej, ześlizgując ją w stronę nowego obciążnika.
— Nah. Po prostu dawno nie był w
delegacji.
— Ah tak. Sunijskie kobiety są jak
tamtejsze słońce, mordercze, ale za to cholernie gorące. No i bez obu nie da
się żyć. — Rozmarzył się. Po chwili szturchnął ją ramieniem. — Jesteś pewna, że
pochodzisz z Konohy?
Rzuciła
mu pełne politowania spojrzenie.
— Wiesz co, chociaż lubię widok
twojej obitej gęby, nadal uważam, że najlepiej prezentujesz się z zamkniętymi
ustami.
—
Uh. Prawie mnie zraniłaś. — Dotknął się w miejsce, gdzie powinien mieć serce. —
Ty za to jesteś lepsza jak zaprzęgasz ten ostry języczek do roboty, a nie
plujesz tylko jadem.
—
Wygraj, a może dostąpi cię ten zaszczyt. — Kliknęła językiem i prowokująco
oblizała wargi dla potwierdzenia swoich słów.
— Oj maleńka. Obyś tego nie
pożałowała.
Natarł na nią, zupełnie rezygnując z
gardy i obrony. Zderzył ich ciała ze sporym impetem, który natychmiast nią
zachwiał. Przyjemnie ciepłe ramię zaczepiło się wokół jej talii, gdy opadała na
podłogę. Ręka zamiast zamortyzować upadek, wbiła się boleśnie tuż pod
łopatkami, odbierając jej dech.
Jak zwykle wystarczyła chwila
nieuwagi, żeby ją pokonał. Wykorzystał rozkojarzenie, żeby sprowadzić ją do
partery.
— To nie było fair!
— Życie nie jest fair, Kwiatuszku. —
Wyszczerzył się i nieudolnie spróbował odsunąć pasmo grzywki ze środka jej
czoła.
— Kiedyś cię pokonam. Zobaczysz! —
Wysyczała przez zaciśnięte zęby.
— Kiedyś może i tak. Ale dzisiaj
przegrałaś i jesteś moja.
Kurwa, znalazłam się tutaj naprawdę mega przez przypadek, bo jakoś z dupy, po może nawet roku nie zaglądania na Bloggera, stwierdziłam dzisiaj "hm, a wezmę się zaloguję i zobaczę co tam słychać". Wchodzę, paczę, TEKŚCIOR DLA MNIE (miesiąc temu opublikowany, come on, to jakieś przenaczenie). I... dosłownie ten teks zrobił mi dzień. Mega mi się podobało jak zaczęłaś tę ich historię w poprzedniej części, ale tutaj przeszłaś samą siebie. Hidan jest moim crushem numer jeden po tym, co tu przeczytałam. On jest takim kocurem... 💗 Nie mogę, no. Idealnie wyważona zadziorność, z sarkazmem, żartobliwością, poszanowaniem dla Sakury, byciem hot - KOBIETO.
OdpowiedzUsuńMEGA się cieszę, że Saku w końcu wzięła rozwód z tym niemytym barachłem i bardzo mi się podobał bród tej relacji, bo czynił ją prawdziwą.
ALE WRÓĆMY DO WAŻNIEJSZEGO - wszystkie sceny z Hidanem to był chef's kiss, jest wygrywem tego tekstu chociaż oczywiście droga Sakury była wręcz wzruszająca, a sama Saku zajebista. Z jednej strony smutny był ten motyw jej przemyśleń co do Nary, ale też to pokazywało jak samotna była w tym pożal się Boże małżeństwie. Fajnie, że od razu ją i Hidana nie połączyła jakaś wielka miłość, bo znali się mimo wszystko dosyć krótko, ale, że ja jestem sucker for love to oczywiście zakładam, że w przyszłości, z czasem coś tam by się między nimi pojawiło i to by była super fajna, prawdziwa relacja 💗.
Mega dobrze się to czytało! Bardzo plastyczne opisy, super dialogi, błyskotliwe żarty, prawdziwi bohaterowieeee 💗 Jeśli kiedykolwiek miałaby powstać 3 część padłabym ze szczęścia.
Dam followka na IG i obczaję sobie też Pinteresta, a co 🥰
OMG NO JAK NIC TO BYŁO ŻYCZENIE WSZECHŚWIATA!
UsuńTak się cieszę, że odnalazłaś drogę na naszego bloga i mogłaś trafić na tekst dla siebie! Tym bardziej rozpiera mnie duma, że spodobał Ci się na tak wielu płaszczyznach.
Pisanie jego było momentami męczące, momentami cudowne i za tę przygodę szczerze Ci dziękuję <3
A na Instagrama i Pinteresta zapraszam serdecznie! Na IG jestem zdecydowanie bardziej aktywna i a jak! Można z pierwszej ręki widzieć co się kroi i jak tam idzie pisanie
Pozdrawiam ciepło!
Krropa